Królewna Śnieżka? Jednak książę.

Leżałam zastanawiając się nad znaczeniem jego słów, gdy je odgadłam wyjście z szoku trochę mi zajęło. W końcu pojawiła się złość. Zacisnęłam zęby.

-Zejdź mi z oczu!- Powiedziałam do niego chociaż pod powiekami szczypały mnie łzy.

-Przemyśl to jeszcze!- Powiedział Claude.

-Znikaj mi z oczu!- Ponowiłam żądanie. Claude westchnął i wyszedł z pokoju. Przytuliłam się do poduszki i nakrywszy kołdrą zaczęłam płakać. Kątem oka widziałam jak Claude zajrzał do pokoju, ale ruchem ręki go wygoniłam. Bez słowa wypełnił mój niemy rozkaz. Gdy już zmęczyłam się płaczem usnęłam.

*sen*

Siedziałam na tronie, a przy mnie stali rycerze w czarnych zbrojach. Zobaczyłam jak prowadzą Clauda zakutego w kajdanki w stroju Śnieżki.

Wstałam z otwartymi ustami i zeszłam niżej. Dotknęłam jego dłoni, a on się wzdrygnął.

-Rozkuć go.- Powiedziałam na co podleciał do mnie jakiś ciemny mężczyzna w stroju lokaja z kilkoma pergaminami w rękach.

-Królowo toż to zabójca pani ojca.- Powiedział.

-Co zrobiłeś?- Zwróciłam się do Clauda.

-Kochanie musiałem to zrobić dla nas.- Powiedział hardo i spuścił głowę. Odwróciłam się do lokaja.

-Zakradł się do komnaty Jego Wysokości i swoją pajęczyną poćwiartował go. Za coś takiego należy się śmierć.- Powiedział ciemny mężczyzna.

-Zrobiłem to dla nas i naszego maleństwa. Margarita zrób co musisz.- Powiedział Claude. Podeszłam do okna i się zamyśliłam.

-Zostawcie nas samych.- Powiedziałam i gdy wyszli podeszłam do niego.- Nie zamierzam cię stracić tak samo jak naszego maleństwa. Wyślę cię na zapomnienie poza pałac. Dasz sobie radę?- Spytałam z obawą, nie pewna już niczego.

-Oczywiście, że sobie poradzę. Wrócę do ciebie za rok. Uważaj na siebie i nasze maleństwo.- Powiedział przytulając mnie i kładąc ręce na mój brzuch pocałował mnie w usta. Wyszliśmy z sali tronowej na korytarz, gdzie czekali rycerze.

-Odprowadźcie go za bramę i uwolnijcie. Jeśli spróbujecie go gonić lub zabić skaże was na kare śmierci.- Powiedziałam i wróciłam do sali tronowej. Wypędzanie to coś poniżającego, ale nie ma innego wyjścia. Miesiące zlatywały mi na ogarnianiu całego królestwa. W końcu przyszło co do czego i urodził mi się syn o złotych oczach Clauda i moich brązowych włosach. Nazwałam go Matier. Gdy miał dwa tygodnie okazało się, że jest pajęczym demonem. Byłam przeszczęśliwa i przymykałam oko na wiele spraw. To było moją zgubą. Pewnego dnia, gdy byłam w ogrodzie zauważyłam pożar. Szybko tam pobiegłam, okazało się że to komnata z kołyską mojego syna. Wbiegłam, gdy pożar był już ugaszony, ale moje dziecko nie żyło. Strażnicy trzymali czarnego lokaja.

-Ty zdrajco!- Warknęłam wściekła.

-Nie miałem wyboru. To dziecko to była tykająca bomba. Trzeba było się go pozbyć.- Mówił. Nie słuchałam go. Podeszłam do niego i wyrwałam mu serce obracając je i jego całego w pył.

-Posprzątajcie tutaj.- Powiedziałam po czym wyszłam. Zła skierowałam się do sali tronowej. Gdy dowódca straży przyszedł ukląkł przede mną.

-Zbierz żołnierzy i zrównaj z ziemią wioskę upadłych. Zabierzcie jednak wszystkie młode kobiety. Mają być żywe! Czy to jasne?- Spytałam stojąc przed nim.

-Tak królowo.- Powiedział i wyszedł. Usiadłam na tronie i zamyśliłam się. Obok mnie stanęło dwóch rycerzy. Jeden był blondynem o niebieskich oczach, a drugi brunetem z przepaską na oku.

-Czego?- Spytałam. Pokłonili mi się i powiedzieli.

-Pani dowódca kazał przekazać, że już są. Czego oczekuje wasza wysokość by zrobić z kobietami?- Spytał brunet.

-Pozamykajcie w lochach i niech przyjdzie do mnie.- Powiedziałam, skłonili mi się i wyszli. Po chwili przyszedł dowódca straży. Brunet o czerwonych oczach.

-Chciała mnie królowa widzieć.- Powiedział.

-Jak się nazywasz?- Spytałam.

-Sebastian Michaeles, królowo.- Powiedział z pokłonem.

-Będziesz moją prawa ręką na każde skinienie. Czy to jasne? Będziesz mi wierny jak pies.- Powiedziałam stojąc nad nim.

-Od zawsze jestem ci wierny królowo. Król kupił mnie dla twej ochrony. Należę tylko do ciebie pani.- Powiedział będąc na klęczkach przede mną.

-Przyprowadź tu jedną.- Powiedziałam stojąc na środku sali. Wyszedł, a po chwili wrócił z wyrywającą się dziewczyną. Rzucił ją na kolana przede mną.

-Pokłoń się dziewczyno!- Huknął na nią.

-Nie przejmuj się nią. Kochanie powiedź jak ci na imię?- Pochyliłam się nad nią.

-Sara, pani.- Powiedziała podnosząc się.

-Nie bój się. Twój koszmar skończy się w tej sali.- Na początku łagodny ton zmienił się w złowieszczy. Poderwała się i chciała uciec, ale Sebastian ją mocno złapał. Podeszłam do dziewczyny i otworzyłam jej klatkę piersiowa. Ściskając jej serce odebrałam jej duszę i życie. Pozostał sam proch.

-Podejdź Sebastianie.- powiedziałam, a ten wykonał rozkaz.- Zjedź zanim się na kogoś rzucisz.- Podałam mu duszę. Zjadł ją, ale oczy nie przestały mu błyszczeć.

-Królowa jest olśniewająca. Mimo wszystko nie załamała się, ale czy nie brakuje królowej miłości? W końcu on został wygnany.- Powiedział przyglądając mi się.

-Co sugerujesz?- Spytałam. Stał blisko mnie, za blisko.

-Nic takiego wasza wysokość.- Powiedział. Prychnęłam po czym wyszłam z sali. Udałam się do swojej komnaty. Przebrałam się w brązowy gorset z czerwoną kokardką pod szyją, brązową spódniczkę z różowym ogonem, porwane brązowe rajstopki i rękawiczki z żółtą różą. Włosy spięłam w dwa kucyki i przypięłam spinkę z różami i czarnym materiałem. Wychyliłam się na korytarz i zobaczyłam strażnika.

-Zawołaj do mnie dowódzcę straży.-Powiedziałam i schowałam sie do środka. Zapukał ktoś do drzwi.- Wejść.- Wszedł Sebastian.

-Wołała mnie królowa.- Powiedział, a gdy na mnie spojrzał otworzył usta ze zdziwienia.

-Podobno brakuje mi miłości, co? Miałeś być moim wiernym psem, więc pokaż mi tą swoją wierność.- Powiedziałam podchodząc do niego.- Przypilnujesz drzwi przez cała noc i obudzisz mnie rano. Czy to jasne?- Spytałam uśmiechając się złośliwie. Skinął głową i wyszedł. Ha ha. On myślał, że naprawdę się zgodzę na coś tak haniebnego. Rozebrałam się do naga i poszłam spać pod kołdrą. Rano obudziły mnie pocałunki na plecach. Czułam czyjeś ręce na piersiach. Odwróciłam głowę i zobaczyłam Sebastiana.- Przestań psie.- Powiedziałam. Podniósł się i uśmiechnął. Pocałował mnie w usta bym nie mogła nic powiedzieć. Dalej gładził moje piersi. Podałam się i oddałam pocałunek. Polizał moje wargi prosząc o dostęp. Nie myśląc pozwoliłam jego językowi na badanie. Zaczął schodzić niżej i zabrał sie za piersi. Wrócił do moich ust i szybko we mnie wszedł. Utrzymując szybkie tempo spuścił się we mnie. Wyszedł i zawisł nade mną.

-Hau, wasza wysokość.- Uśmiechnął się.

-Złaź i pomóż mi sie ubrać.- Powiedziałam. Przyniósł gorset. Klęcząc na łóżku złapałam go za szyję, a on w tym czasie go zasznurował. Założył mi majtki i rajstopy po czym pomógł mi z sukienką. Całość dopełniły buty na obcasie. Tak ubrana udałam się na śniadanie. Zjadłam mięso i udałam się z Sebastianem do komnaty.

-O co chodzi królowo?- Spytał.

-Zdejmij to ze mnie.- Powiedziałam. Ostrożnie zaczął rozpinać i ściągać sukienkę, a potem gorset. Wyrwałam się i założyłam stanik. Ubrałam strój do jazdy konnej i czarna pelerynę.

-Wasza wysokość?- Powiedział zaskoczony.

-Osiodłaj mi karego konia.- Powiedziałam i wyszłam na dziedziniec. Służący mijani po drodze kłaniali mi się w pas. Sebastian stał przy koniu.

-Nie powinna królowa sama nigdzie jechać.- Powiedział zmartwiony Sebastian.

-Dam sobie radę.- Powiedziałam i wyjechałam główną bramą. Pojechałam do lasu. Gdzieś tu powinien być Claude. Po drodze napotkałam wiele pajęczyn. Jechałam w głąb lasu. Nagle koń zobaczył ogromnego pająka i się spłoszył, zrzucając mnie w pajęczynę. Pająk przybliżył sie do mnie, a ja zauważyłam u niego złote oczy. Wcale nie wyglądał jakby chciał mnie zabić, więc to upewniło mnie w przekonaniu.

-Claude.- Powiedziałam, a on przybrał ludzką formę. Uśmiechnął się do mnie i podszedł bliżej.

-Widzę, że się nieźle zaplątałaś. Pomóc kochanie?- Powiedział stojąc na przeciwko mnie.

-Tak, proszę.- Powiedziałam. Jednym ruchem wyciągnął mnie z pajęczyny nie psując jej przy tym.

-Co tu robisz? Czyżbyś się za mną stęskniła?- Powiedział przyciągając mnie bliżej siebie.

-Nawet nie wiesz jak bardzo.- Stwierdziłam przytulając się do niego. Pocałował mnie w głowę.

-Wróć do zamku.- Powiedział tuląc mnie do siebie.

-Bez ciebie nie chcę.- Zamyślił się nad moją wypowiedzią.

-Zróbmy tak. Ty zostaniesz tu przez chwilę, a ja zaraz wrócę.- Stwierdził i zniknął. W pewnym momencie zobaczyłam go na koniu. Wyciągnął do mnie rękę i posadził mnie przed sobą w siodle. Pojechaliśmy do mojego zamku, gdzie wbrew złemu Sebastianowi zamknęliśmy się w mojej komnacie.- Margarita kocham cię.- Powiedział. Pocałował mnie, a ja wtuliłam się w niego.

*koniec snu*

Mocniej przytuliłam sie do poduszki, która była dziwnie ciepła. Otworzyłam oko i zobaczyłam klatkę Clauda. Gwałtownie się podniosłam.

-Margarita przestań się tak kręcić.- Powiedział sennie Claude i przycisnął mnie do siebie.

-Która godzina?- Spytałam rozglądając się.

-Trzecia nad ranem. Idź spać.- Powiedział.

-Czy jest możliwość, że rzuciłeś na mnie tematyczny sen?- Spytałam się go.

-W twoim stanie to zbyt niebezpieczne. A co takiego ci się śniło?- Spytał patrząc mi w oczy.

-Nic szczególnego Śnieżko.- Powiedziałam i zaczęłam się śmiać. Po chwili i on dołączył do mnie.

-Wiesz kochanie zastanawiam się jak by je nazwać i jakim demonem będzie.- Powiedział Claude.

-Pajęczym jak ty. Matier.- Powiedziałam.

-Skąd ta pewność, że nie będzie kruczym albo kocim jak ty? Albo, że to będzie dziewczynka?- Spytał całując mnie.

-Jakoś mam taką pewność. Słyszałeś kiedyś o demonach snu?- Spytałam.

-Podobno są w stanie wyśnić swoją przyszłość. Co się stało?- Odparł, a ja byłam zaszokowana.

-Więc Matier zostanie spalony żywcem? To nie może się sprawdzić.- Zaczęłam się trząść.

-Margarita uspokuj się i powiec o co chodzi.- Claudowi zaczął się udzielać mój niepokój.

-Miałam sen w którym ty zostałeś wygnany, a Matier, gdy miał dwa tygodnie został spalony żywcem. Miał takie same oczy jak ty. Gdy to się działo mnie przy was nie było.- Zaczęłam szlochać w klatkę piersiową Clauda.

-Spokojnie. To była wizja. Wystarczy, że będziemy razem i zadbamy by małemu nic się nie stało.- Uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco.

-Czyli zostaje Matier?- Spytałam.

-Tak. A teraz chodź już spać kochanie.- Powiedział. Mi zanim usnęłam trochę zajęło. Kręciłam się przez co w końcu Claude mnie do siebie przycisnął. Nie mając innego wyjścia położyłam głowę na jego klatce piersiowej i wsłuchałam się w bicie jego serca. Zabawne, że śpi z głową schowaną pod poduszką. W końcu usnęłam przytulona do niego. Nawet wygodnie.


------------------------------------------------------------------------------

Jeszcze w tym miesiącu zamierzam wstawić rozdział.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top