,,𝓦𝓼𝔃𝔂𝓼𝓬𝔂 𝔀𝓸ł𝓪𝓵𝓲 𝓭𝓸 𝓷𝓲𝓮𝓰𝓸 ś𝓷𝓲𝓮ż𝔂𝓷𝓴𝓪..."


,,𝓦𝓼𝔃𝔂𝓼𝓬𝔂 𝔀𝓸ł𝓪𝓵𝓲 𝓭𝓸 𝓷𝓲𝓮𝓰𝓸 ś𝓷𝓲𝓮ż𝔂𝓷𝓴𝓪..."

Był sobie kiedyś chłopiec, bardzo uzdolniony. Chłopiec który jednak był też bardzo pokrzywdzony przez los. Chłopiec który całe życie był inny...

Z natury posiadał bardzo jasne wręcz białe włosy. Nienaturalnie jasną cerę wrażliwą na słońce i cały czas w tym samym odcieniu. Jego błękitne oczy, jaśniejsze nawet od nieba, na białym tle wyglądały wręcz niesamowicie. Usta jego zawsze były tak idealne. Malinowe, wyróżniające się z całej twarzy najbardziej. Szczupły nosek delikatnie zadarty do góry oraz pulchne policzki sprawiały że chłopak był naprawdę przystojny.

Ale los nawet dla drobnego chłopczyka, całe życie innego, nie zamierzał być przyjemny.

Chłopczyk nad wszystko kochał zimę. W grudniowe wieczory cały czas siedział przy oknie obserwując wirujące na wietrze, białe sukieneczki wróżek. Bo on zawsze widział w śnieżynkach wróżki. Śliczne, równie jasne karnacją do niego, damy proszące o uwagę. Spadały z nieba, z ich domu, żeby przyozdobić dachy domów ludzi lub ich podwórka. Jednak ludzie wcale ich nie doceniali.

Wróżki przybywały tutaj każdego roku, mimo że w różnych ilościach. Spadały żeby dzieci (chociaż nie tylko) mogły wesoło bawić się w ich otoczeniu. Mogły lepić z nich kulki żeby następnie rzucać nimi w kurtki znajomych lub delikatnie większe, by złożyć z nich bałwanka. Przyjaciela.

Jednak zostawały bezczelnie deptane i zamieniały się w paskudne, ciemne błoto. Umierały, tracąc życia tylko dlatego że chciały zobaczyć wesołe twarze zarumienione od niskiej temperatury.

Chłopiec często myślał o tym, jak okropnie traktujemy biedne białe panienki. Ale z drugiej strony, zastanawiało go ogromnie jak wygląda ich życie. Ich dom, niebo, przecież tam musi być tak wspaniale. Nie to co tutaj. Tam pewnie każdy je docenia, tutaj są tylko dodatkiem do świąt, przecież śnieg to zimno, ludzie nie lubią zimna.

Chciał być śnieżynką, pasował do nich, wiedział o tym. Wiedział że wśród nich będzie czuł się lepiej.

I pewnego razu, pewnego bardzo zimnego dnia, zimnego gdyż jak było wcześniej wspomniane, ludzie nie lubią zimna i większość z nich nie wychodziła wtedy z domu. On ze swojego uciekł. Bez kurtki, niemal zamarzając. Miał na sobie białą koszulkę na krótki rękaw i w równie czystym i jasnym kolorze, długie spodnie. Wkradł się na most. Ten największy. Z najlepszymi widokami i najbardziej wysunięty w stronę chmur.

Obserwował spadające płatki śniegu wyobrażając sobie do jakiej muzyki one wszystkie tańczą. Czy w rytm dzwoneczków pochodzących z sań Świętego Mikołaja? A może bardzo znanej piosenki "Merry Christmas"? A może bujają się do piosenki zupełnie nam nie znanej?

I stanął wyprostowany dumnie choć oczy miał mokre. I skoczył. Z wielkim bólem w sobie który ukrywał od najmłodszych lat. I już nie był sam. Już nie był smutny. Tańcząc razem z jego największą miłością, pasją i radością. Z białymi pannami, śnieżynkami...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: