Rozdział 28
Szłam właśnie przez zamglony las. Nikogo wokół mnie nie było, a jedynym dźwiękiem, jaki dochodził do moich uszu był mój szybki oddech. Całe miejsce spowijała mgła, która w żadnym stopniu nie pomagała mi odnaleźć drogi, którą jakiś czas temu zgubiłam.
- Loki? - wykrzyknęłam w przestrzeń. Do moich uszu dobiegło echo moich własnych słów, które było bardzo silne jak na miejsce, w którym się znajdowałam.
- Tu jestem. - obejrzałam się i zobaczyłam go stojącego przy drzewie.
- Też zgubiłeś drogę? Zostawiłam obóz, żeby poszukać patyków, ale wszędzie jest mgła i zbłądziłam. Umiałbyś się tam teleportować?
- To nie ma sensu. Stąd nie ma wyjścia. - spojrzałam na niego zdziwiona.
- Dlaczego...? To przecież wciąż ten sam las.
- Naprawdę tak sądzisz? - złapał mnie za przedramię. Było zimne, jak lód. Mój oddech znacznie przyspieszył.
- Co ty robisz? Czemu jesteś taki zimny?! - zaczęłam wyrywać ręce. Po moim ciele przeszły kolejno dreszcze zimna, które tylko powiększyły moja dezorientację. - Loki pusć mnie! - poczułam przerażający chłód na drugiej ręce, a następnie na klatce piersiowej. Mój oddech był coraz szybszy, a wzrok latał pomiędzy celami, nie mogąc skupić się na jednym.
- Naprawdę myślałaś, że Jottunheim cię nie zmienił? - cała się trzęsłam, a w moim ciele powoli rozchodził się okropny ból, który paraliżował mnie od środka. Jedyne, co teraz czułam, to chęć ucieczki.
- Co się ze mną dzieje?! - poczułam napływające łzy. - Jest mi tak...
- Zimno. - posłał mi przerażający uśmiech.
- Zimno... Zimno...
- Na brodę Odyna obudź się!!! - otworzyłam oczy i ujrzałam Lokiego przed swoją twarzą. Patrzył się na mnie zaniepokojony. Mój wzrok latał na boki, nie mogąc się na niczym skupić, co pewnie i tak by się nie udało biorąc pod uwagę, że w oczach miałam łzy. Otarłam je szybko i rzuciłam wzrokiem na otoczenie. Dalej strasznie się trzęsłam, a ból w klatce piersiowej nie ustał. - Wszystko dobrze? - znów spojrzałam na Lokiego.
- Co się dzieje? - zapytałam, a moje oczy znów wypełniły się łzami. Loki popatrzył na mnie jeszcze bardziej zdezorientowany. - Dlaczego tak się czuje? - nabrałam powietrza do płuc zauważając swój płytki oddech.
- Chyba miałaś koszmar. - stwierdził i puścił moje ramiona, którymi zapewne potrząsał, żeby mnie wybudzić. Znów otarłam twarz z łez. - Był aż tak straszny?
- N-nie wiem... Nie mogę przestać. - zaczęłam się trząść jeszcze bardziej łapiąc się za serce, które boleśnie przyspieszało swój rytm. - J-ja boję się. - Loki przyjrzał mi się zmartwiony.
- Czego się boisz?
- Nie wiem! - skuliłam się.
Po chwili poczułam ramiona oplatające mnie z dwóch stron. Loki przysunął się do mnie i mnie przytulił, lekko gładząc po plecach. Wziął mój odkryty śpiwór i na powrót mnie nim przykrył.
- Cokolwiek to jest, jesteś bezpieczna. - powiedział cicho. - To był tylko koszmar, a tutaj nic ci nie grozi. - poczułam ciepło w środku. Powoli moje ciało zaczęło się ogrzewać, po tym jak wyziębiło się poza śpiworem. Loki przez cały czas siedział przy mnie dopóki mój oddech nie stał się na powrót normalny.
- Mówiłem, że ma być dzisiaj zimno... - spojrzałam na niego zdezorientowana. - Gdy próbowałem cię obudzić krzyczałaś ,,Zimno". - wyjaśnił.
- W takim razie już chyba wiem, czego się boje... - przypomniał mi się jeden fakt ze snu. Loki spojrzał się na mnie ciekawy. - Zimna. - zmarszczył brwi i przekręcił głowę. - W moim śnie... ktoś powiedział mi, że Jottunheim mnie zmienił, a następnie zaczęłam panikować, gdy stało mi się zimno.
- Twierdzisz więc... że chłód sprawia, że twoje ciało zaczyna ogarniać panika? - pokiwałam głową.
- Ty chyba taka jottunheimska wersja stresu pourazowego. - zwęziłam usta. Popatrzyłam się na niego, doszukując się jego reakcji na to stwierdzenie.
- Czyli boisz się wszystkiego, co ziemne?
- Gdzieś podświadomie na pewno. - powiedziałam wpatrzona w przestrzeń. Był już ranek, ognisko dawno zgasło, a las dopiero budził się po długiej, zimnej nocy. Loki westchnął smutno.
- Spokojnie... poradzimy z tym sobie. - posłał mi uśmiech, próbując dodać mi otuchy.
- Skoro tyle czasu z tym przeżyłam, to znaczy, że na pewno się da. Przecież teraz od razu po tym, jak zrobiło mi się cieplej już jestem spokojna. Sądzę, że to nie jest tak silne, a przecież łatwo zadbać o to, żebym nie miała kontaktu z chłodem. - uśmiechnęłam się. Loki posłał mi jakiś uśmiecho-podobny grymas i wstał.
- Nie martw się. - powiedziałam domyślając się, jaki jest powód jego przygnębienia. Wstałam zakładając swój płaszcz od zbroi. - To, że masz inną termoregulację nie znaczy, że od razu się ciebie boję. To tylko kilka stopni niżej, niektórzy Asgardczycy już tak mają. - spróbowałam dotrzeć do, jak mniemam, przyczyny. Przytaknął nawet się nie odwracając i ruszył, żeby złożyć swój śpiwór. Westchnęłam zrezygnowana i także złożyłam swój.
Szczerze mówiąc po powrocie trochę dziwiłam się, że jestem w stanie funkcjonować normalnie. To, co stało się przed chwilą oznacza, że jednak wojna dotknęła mnie tak samo, jak każdego, kto kiedykolwiek na nią wyruszył. Tylko, że ja zamiast bać się bomb w plecakach boję się zimna. Jest to dość dziwna przypadłość, jakiej wcześniej wojownicy nigdy nie doświadczali, jednak wygląda na to, że każdego dotyka to inaczej. Mam tylko nadzieję, że będę w stanie zapanować nad tym strachem tak szybko, jak to tylko możliwe. W końcu, to nie jest normalne, żeby bać się odrobiny chłodu.
- Ile nam jeszcze zostało do Theriona? - zapytałam, teleportując tutaj jakieś bułki na kanapki.
- Jeżeli dobrze idziemy, to jakieś 6 godzin drogi. - powiedział, biorąc łyk wody z sakwy.
- A jeżeli źle...?
- To któreś z nas będzie musiało zostać kanibalem i zjeść tego drugiego. - podniosłam jedną brew. - Spokojnie. Jestem prawie pewny, że idziemy w dobrą stronę.
*Cztery godziny później*
- Loki, chyba się zgubiliśmy.
- Nie zgubiliśmy się, po prostu nie wiemy dokładnie gdzie jesteśmy.
Znajdowaliśmy się właśnie na jakimś górskim terenie. Konie ledwo dawały sobie radę wśród wąskich ścieżek. Wszędzie dookoła były wciąż te same drzewa, jakbyśmy kręcili się w kółko.
- W takim razie rzucamy monetą, czy może się poświęcisz? - zapytałam sarkastycznie, przypominając sobie jego stwierdzenie o zostaniu kanibalem.
- Proponuję wejść na tą górkę i stamtąd sprawdzić, gdzie jesteśmy. - wskazał na górę po lewej.
- To nam zajmie kilka godzin. - zaczęłam marudzić.
- Masz lepszy plan? Równie dobrze przez kilka następnych godzin możemy tutaj błądzić. Z góry będzie widać Therion oraz drogę do niego. - zatrzymał konia.
- Konie nie wjadą na tak strome zboczę. Nie mają odpowiednich podków, a skały są śliskie.
- Zostawimy je tutaj. Po prostu przywiążemy je na dlugiej linie do jakiegoś drzewa, przy potoku, który jest tam dalej i pójdziemy rozejrzeć się sami.
- A skąd pewność, że nie zgubimy koni? - dalej nie byłam pewna.
- Zaznaczę to miejsce zaklęciem. Jak tak bardzo nie chcesz tam wchodzić, to możesz zostać. - powiedział zirytowany.
- Okej, okej. Robimy po twojemu. - powiedziałam i ruszyłam w stronę wody.
Jak powiedział tak zrobiliśmy, przez co już pół godziny później oboje wspinaliśmy się w pocie czoła na górę. Zbocza okazały się jeszcze bardziej strome niż przewidywałam, przez co kilka razy musiałam wspomóc się magią, żeby nie spaść. Co jakiś czas pojawiała się przerwa, w której mogłam na chwilę stanąć i odpocząć. Loki zdecydowanie lepiej sobie radził ode mnie. Czasami zastanawiam się, gdzie w tak chudym ciele kryje się taka kondycja i siła.
- Ćwiartka za nami. - oznajmił.
- ĆwIArtKa?!?! - wykrzyczałam zrezygnowana padając na plecy. Loki zaśmiał się po mojej prawej. - Umieram. - zaczęłam dramatyzować. - Światło widze. Wojownicy Walhalli już ku mnie idą. Ani mi się waż przychodzić na mój pogrzeb, bo jeszcze pomyślą, że się przyjaźnimy. - wytknęłam go palcem.
- Zawsze możesz wrócić. Pamiętaj, spadanie jest szybsze, niż wchodzenie. - powiedział rozbawiony.
- Bardzo śmieszne. Okej, już wstaje. - podniosłam się do siadu.
- Łatwo poszło.
- UMIERAM!!! - spróbowałam się znowu położyć, cicho się śmiejąc. Loki złapał mnie pod pachami i utrzymał w pionie.
- No już wstawaj. - potrząsnął mną. Rozluźniłam całe ciało.
- Nie czuje nóg i rąk!
- Oh, żebyś zaraz ich nie straciła.
- O rany! Cudowne ozdrowienie! - powiedziałam, szybko wstając na równe nogi. Loki tylko pokręcił głową i ruszył w stronę dalszej części ścianki. Odetchnęłam zrezygnowana i udałam się za nim.
Znajdowaliśmy się teraz po zacienionej części góry, dlatego też zdziwiłam się nie mało, gdy po dotarciu na szczyt w moje oczy uderzył mocny promień zachodzącego słońca. Stanęłam na równe nogi tuż koło Lokiego, który dostał się na samą górę nieco wcześniej ode mnie. Ale tylko trochę. Tak ociupinkę.
- Wow... - powiedziałam wpatrzona w kolory, jakie zachodzące słońce namalowało na niebie. Najwięcej było tutaj różu oraz pomarańczowego, chociaż w niektórych miejscach widziałam też czerwony i żółty. Całe niebo wyglądało, jak z obrazka.
- Teraz mi chyba nie powiesz, że nie było warto. - uśmiechnął się, patrząc na moją reakcję. Posłałam mu rozmarzone spojrzenie i podeszłam kilka kroków w stronę słońca.
Podest, na którym teraz staliśmy był wbudowany w zbocze góry i miał może ze trzydzieści metrów kwadratowych. Tuż po prawej w ścianie była płytka jaskinia, w której środku były same pokruszone kamienie. Po lewej rozciągał się widok na cały Asgard, a w tym i Therion, który był stąd widoczny, jak na dłoni.
- A więc tutaj się ukrył... - powiedział Loki, podchodząc do mnie. - Wiedziałem, że powinienem był skręcić w prawo...
- Gdybyś wiedział, to byś skręcił. - dogryzłam mu trochę. Spojrzał się na mnie, jednak nic nie powiedział. Między nami zapadła cisza, podczas której oboje wpatrywaliśmy się w widok przed nami. Całą atmosfera była niesamowita i magiczna. Całe moje zmęczenie odeszło, a ja całą sobą zatonęłam w zwyklym zachodzie słońca. Nagle ciszę przerwał odgłos burczenia w brzuchu. Spojrzałam się rozbawiona na Lokiego.
- Masz dalej te kanapki ze śniadania?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top