Rozdział 10

Sen był tak na prawdę jedynym momentem, kiedy nie musiałam przejmować się rzeczywistością. W tej chwili najważniejsza dla mnie była ilość sprzedanych bakłażanów na statku powietrznym floty gadających drzew. Nie musiałam przejmować się zimnem, brakiem jedzenia, wody, osobami dookoła. Byłam tylko ja i moje bakłażany. Dlatego zrozumcie mnie teraz dobrze, dlaczego zdziwiłam się nie mało, że to nie moja wyprzedaż jest najważniejsza, a jakaś sprawa, o której Eryk zaczął wrzeszczeć wchodząc do namiotu w środku nocy i potrząsając mną na około.

- O co ci chodzi bałwanie? - zapytałam półprzytomna próbując sobie przypomnieć jaka cena brutto powinna mnie obowiązywać za import warzyw, ponieważ nie chce, żeby te drzewa mnie oskubały do ostatniego grosza.

- Słuchaj mnie teraz bardzo uważnie: Zachciało mi się sikać jakieś 30 min temu, więc wyszedłem za potrzebą. Ale przechodząc przez korytarz dzielący część wspólną z polem namiotowym skręciłem nie w tą uliczkę co trzeba, bo jak wiesz dobrze, jest ich tu strasznie dużo i już kilka osób przez nie straciliśmy, bo się zgubiły. Przerażony, więc że nie znajdę wyjścia zacząłem biegać po omacku z małą pochodnią w ręce, bo tylko ją ze sobą miałem i nie uwierzysz co znalazłem!!!

- No co? - zapytałam już coraz bardziej ciekawa. Eryk aż kipiał energią, a według moich obliczeń było około 4:00, więc to musiało być coś wielkiego.

W końcu powiedział, że nie umie tego opisać i muszę to zobaczyć na własne oczy, więc ubrałam się w jakieś ciepłe ciuchy i wyszłam razem z nim z namiotu rozpalając ogień nad moją ręką. Eryk popędził przed siebie, tak żeby swoimi krokami nie obudzić reszty, a ja pobiegłam za nim. W końcu skręcił w tylko sobie znaną uliczkę i zaczął mnie prowadzić. Całe szczęście, że miał świetną orientację, bo gdybym to ja się tu znalazła, to pewnie już nikt by mnie więcej nie zobaczył. Pewnym krokiem przemierzaliśmy zimne korytarze, aż nagle Eryk skręcił w jeszcze jeden i tuż za rogiem się zatrzymał. Skręciłam za nim i spojrzałam wgłąb tego korytarza. Nie było w nim nic. Tylko ciemność, zimne powietrze i zadowolony z siebie Eryk patrzący w moją stronę i czekający na wyraz aprobaty. Spojrzałam na niego sceptycznie.

- Eryk... Ale ty wiesz, że tu nic nie ma prawda? - Eryk spojrzał się na mnie zdziwiony. Podążył za moim wzrokiem skierowanym wgłąb korytarza, a następnie znów się do mnie odwrócił. Delikatnie uśmiechnął się, a następnie podszedł w moim kierunku łapiąc mnie za nadgarstek i ciągnąc w stronę miejsca, w którym wcześniej stał on. Stanęłam w wyznaczonym punkcie i dalej wypatrywałam jakiegoś cudu.

Znowu zwróciłam się w kierunku Eryka błagając, żeby w końcu powiedział mi o co chodzi, albo przyznał, że robi sobie jaja i pozwolił mi wrócić do łóżka. On zrezygnowany stanął za mną i przekręcił moją głową w stronę jednej ze ścian korytarza. I wtedy właśnie to ujrzałam. Przed moimi oczami widniała właśnie gigantyczna metalowa struktura przypominająca krztałtem okrąg, do którego doczepione były jakieś inne monumentalne tablice zawierające dialekt lodowych olbrzymów, jak mniemam z czasów poprzedniej wojny, a cała zamrożona była w ścianie jaskinii, jakby ktoś zalał ją wodą, a następnie wsadził do zamrażarki. Podeszłam do niej i lekko starłam pokrywający ją szron, żeby lepiej zobaczyć, co się kryje za warstwą lodu.

- Pomyślałem, że skoro tyle z Lokim studiowałaś inne kultury to może wiesz do czego to służy i może nam to jakoś pomoże. - powiedział cicho Eryk.

- Jestem pewna, że cała ta budowla jest z okresu wojny między Jotunhaimem a Asgardem. Na metalowych belkach widać symbol olbrzymów w tamtym czasie oznaczający walkę aż do końca. Możliwe, że to jakaś maszyna wojenna, tylko trudno mi się domyślić do czego mogłaby służyć. Olbrzymy raczej lubują się w bezpośrednich walkach. Gdybym tylko mogła rozczytać te tablice możliwe, że dowiedziałbym się więcej.

- Możemy spróbować się do nich dostać. Przecież mamy na składzie jakieś kilofy.

- Najpierw wypadałoby sprawdzić, czy ta ściana nie jest ścianą nośną tej jaskini i czy po naruszeniu jej nie spadną nam na głowę tysiące ton zamrożonej wody. - puknęłam lekko w ściankę sprawdzając w jaki sposób dźwięk rozchodzi się na wszystkie strony. Mogłam dzięki temu wywnioskować, w które miejsca możemy uderzyć, żeby nie stało się nic poważnego. Poprosiłam Eryka, żeby pobiegł po kilofy do namiotu, a sama zaczęłam używać zaklęć, żeby lekko ułatwić kopanie w lodzie.

Kiedy wszystkie możliwe już były rzucone pozostało mi tylko czekać na przyjaciela. Stojąc tak w cichym pustym korytarzu zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę pierwszy raz od bardzo długiego czasu poczułam chociaż zalążek nadzieji. Nareszcie rozumiem dlaczego Eryk biegł tak przejęty w tą stronę. On ujrzał w tym to samo, co widzę ja. Jedyną szansę od miesięcy na wyrwanie się z tej nory. Ta metalowa mrożonka dała nam więcej niż ostatnie miesiące nudnych zebrań.

Usłyszałam kroki na korytarzu, a już po chwili zobaczyłam Eryka mającego w ręce ,,zestaw małego górnika" dla nas obu. Podeszłam do niego, jednak tuż za jego plecami zobaczyłam dość niespodziewany widok. Za nim stało co najmniej dwudziestu żołnierzy, wojskowi z zebrań, a nawet kucharz odpowiedzialny głównie za odmrażanie śliwek. Eryk uśmiechnął się w moją stronę, podczas gdy ja stałam oniemiała całą sytuacją.

- Okazało się, że znajdzie się jeszcze kilka dodatkowych rąk, które chętnie wyciągną stąd ten złom. - powiedział zadowolony z siebie. Uśmiechnęłam się do wszystkich dalej nie mogąc uwierzyć, że to wszystko się właśnie dzieje. Podałam im dokładne instrukcje, w których miejscach mają kopać i wszyscy zabraliśmy się za pracę.

Po godzinie ciężkiej roboty udało nam się dostać do jednej z tablic zawierających pismo olbrzymów. Pożyczyłam trochę ognia z płomyków unoszących się nad nami, które wyczarowałam wcześniej i delikatnie roztopiłam resztki lodu pokrywające tą część budowli. Wszyscy zebrali się dookoła mnie zapewnie spodziewając się, że właśnie wstanę, zrobię jakiś magiczny taniec, wyczaruje trochę motylków i wszyscy wrócą do domu. Niestety dostrzegając pierwsze litery wyraźnie zdałam sobie sprawę, że nie będzie tak łatwo. Co prawda znam język lodowych olbrzymów, jednak od poprzedniej wojny minęło tyle lat, że zdążył on się już zmienić, a w dodatku w każdym regionie obowiązuje inny, przez co przetłumaczenie chociaż połowy tego może mi zająć mnóstwo czasu. Poinformowałam o tym fakcie swoją ,,ekipę", a następnie zapytałam czy ma ktoś jakiś długopis i kartkę, żebym mogła przepisać tekst i przetłumaczyć go na spokojnie w namiocie. Finalnie dostałam kawałek zmiętego papierka od kanapek i ołówek. Cóż z racji, że jesteśmy właśnie, gdzie jesteśmy jestem wdzięczna losowi, że chociaż to się uchowało. Przepisałam część tekstu, bo reszta się nie zmieściła i wraz z resztą wróciłam do naszego obozu.

Wchodząc do namiotu rozebrałam się z otulających mnie kurtek i usiadłam na swoim śpiworze patrząc na zapisany tekst. Wiedziałam, że nie będzie łatwo wydobyć z tego chociaż trochę sensu. W tym momencie byłam niezwykle wdzięczna mojej mamie za te wszystkie kursy językowe, które ze mną tak długo męczyła. Gdyby nie jeden z nich zapewne na nic by nam się ta tablica zdała. Wzięłam swój pamiętnik i zaczęłam przepisywać poszczególne słowa przepisując ich bliskie znaczenie z obecnego języka. Eryk, który wrócił tu razem ze mną, już dawno zasnął pod kołdrą. Może to i dobrze, mimo później pory wolałabym się skupić na jak najszybszym przetłumaczeniu tego bez niepotrzebnych rzeczy na głowie.

Po przepisaniu wszystkich słów, które faktycznie posiadały jakiś znany mi sens ustawiłam je wszystkie w kolejności w jakiej je znalazłam w tekście, żeby mniej więcej uzyskać logiczne zdania. Na niewiele się to zdało. Większość z tych zdań wyglądała teraz tak:

Żeby, trzeba użyć, silnej.
Ustaw, mrozu, żeby się przedostać.
Moich, nie ma, i nie będzie.

Na końcu był jeszcze dopisek od niejakiego Generała Gnorla, żeby używać z rozwagą. Nie znałam żadnej takiej postaci historycznej, a dopóki te zdania nie nabędą więcej sensu nie zdołamy zrobić nic.

Postanowiłam, że następnego dnia przyjdę wraz z zeszytem do tych tablic i przepisze wszystko. Być może dzięki temu znajdę powtarzające się słowa i do czegoś mnie to doprowadzi. Z taką myślą zasnęłam pod śpiworem wciąż połświadomie trzymając zapisaną kartkę w ręce.

Następnego dnia, choć zapewne dniem tego nazwać nie można, bo czy chcesz czy nie tu i tak jest zawsze ciemno, wzięłam mój notes i udałam się w stronę naszego wczorajszego odkrycia. Tym razem mam jaśniej działający umysł, więc analiza tekstu powinna mi pójść szybciej. Położyłam koc, na którym mogłabym usiąść przed tablicą, z której wczoraj przepisałam kilka zdań i zaczęłam swoją pracę. Po paru godzinach doszło do mnie kilku żołnierzy wraz z Erykiem, którzy przyszli zapewne wydostać resztę budowli z lodu. Tak właśnie w ciężkiej pracy, u mnie umysłowej, u nich fizycznej minęło nam kilka godzin. Dumnie mogę stwierdzić, że udało mi się rozszyfrować jedną trzecią tekstu, głównie dlatego, że zauważyłam kilka kluczowych słów zapożyczonych z języka helhaimskiego. Po odkopaniu kolejnej z tablic chłopaki zawołali mnie, a ja porzuciłam tamtą i udałam się do wskazanej przez nich. Dzięki temu, że wśród ,,obozowiczów" zakwitła nadzieja nagle wszyscy mają więcej sił do pracy, w końcu też dzięki temu możemy się stąd szybciej wydostać.

Przez resztę dzisiejszego dnia zadbaliśmy o wykopanie i przeanalizowanie tablic co do słowa, żebym pod jego koniec zerwała się z krzykiem i z całej siły przytuliła Eryka potrząsając zeszytem na wszystkie strony.

Tak, zgadliście - udało mi się odkryć do czego służy te wielkie metalowe koło i jak się też można domyśleć, wiadomość ta była co najmniej niezwykle wyczekiwana.

Skracając moje krzyki i dość rozległe monologi można powiedzieć, że maszyna ta służy jako portal, do Asgardu używany przez tamtejszych szpiegów do wykradania naszych planów bitewnych. Podczas wojny została zapewne zalana przez asgardzkich magików, bo nasi generałowie mieli już serdecznie dość, że wróg znał każdy nasz ruch, a z racji, że portal został zrobiony z pomocą helhaimskiego metalu - co tłumaczy też użycie tego języka na tablicach - to jedynym sposobem na zatrzymanie go było odcięcie do niego dostępu, a to też oznacza, że portal działa, tylko trzeba go uruchomić! I tutaj pojawia się pierwsza tablica, która po przetłumaczeniu połowy zdań na staro-helmheiski, potem na jotunheimski, a następnie z niego na asgardzki mówi, że potrzebna jest do tego silna magia, która musi być w stanie zapełnić skalę mrozu na samym czubku portalu. Oczywistym jest, że za czasów wojny portal zasilał artefakt olbrzymów pozwalający na uwolnienie niesamowitej ilości lodu i mrozu, jednak z racji, że my go nie mamy, to trzeba wykombinować coś z tego co mamy. A co mamy? Mnie, Eryka, około 134 żołnierzy i cztery skrzynki mrożonych śliwek. Jak dla mnie bomba.

Tej nocy znów został zebrany człon generałów, tym razem oczywiście w o wiele bardziej radosnej atmosferze. Gdybym wiedziała, że znowu będę musiała odjąć sobie kilka godzin z wyznaczonego czasu na spanie to ogłosiła bym tą nowinę jutro po śniadaniu, jednak wiedziałam dobrze, że im szybciej się tym zajmiemy tym lepiej.

Początkowym pomysłem było oczywiście, żebym to ja otworzyła portal i utrzymała go aż wszyscy przejdą, a następnie przeszła sama, jednak szybko musiałam ostudzić ich zapał, bo nie ma mowy, że własnymi siłami utrzymam tą konstrukcję. Następnym jakże błyskotliwym pomysłem był pomysł Eryka, żeby wysłać kawałek lodu do Asgardu, dzięki czemu mieliby wiedzieć, że siedzimy w miejscu gdzie jest lód i powiem szczerze ten pomysł był najbardziej bezużyteczny do czasu, gdy nie połączyliśmy go z innym, dzięki czemu powstał chyba najbardziej sensowny plan jaki byliśmy w stanie wymyśleć.

Polegał on mniej więcej na tym, że za pośrednictwem mojej magii otworzymy tak duży portal, jak tylko będę w stanie, a przez niego przeciśniemy napisaną wiadomość o naszej obecnej sytuacji, położeniu, danych otwarcia portalu i potrzebnych materiałach do powrotu. W Asgardzie są wszystkie potrzebne rzeczy do utrzymania portalu, dzięki czemu będzie można go utrzymać od tamtej strony, więc jeżeli się okaże, że faktycznie o nas nie zapomnieli, to wszyscy zostaną stąd wyprowadzeni.

I właśnie z tą miłą myślą poszłam spać, wiedząc, że za jakiś czas może nadejdzie wreszcie kres tych cierpień.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top