6. Brak dla niego ratunku
Moje serce lada chwila miało wyskoczyć przez gardło.
Szłam centralnie za dobrze zbudowanym lekarzem, póki nie dotarliśmy do mosiężnych, metalowych drzwi.
- To nie będzie najprzyjemniejszy widok - uprzedził mnie powoli przekręcając zamek.
Wzięłam głęboki wdech i zamknęłam oczy, by się trochę uspokoić. Otwarłam je razem z skrzypnięciem.
Panda poszedł (dałam tu czasownik w formie męskiej ponieważ bohaterka traktuje "Panda" jako imię mężczyzny) przodem, a ja od razu za nim.
Faktycznie... ten widok był jak najbardziej wstrząsający.
Niedźwiedź był przykuty łańcuchami do mocno ugrząźniętego w betonie, grubego, metalowego słupa. Kajdany miał na dwóch przednich łapach i szyji. Jego pysk był zniewolony przez kaganiec, spomiędzy którego kapała ślina i piana.
Moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz, a odruch ucieczki dawał się we znaki.
Mimowolnie zmusiłam się do podejścia bliżej. Powolne kroki były tak ciężkie do zrobienia jakbym szła pod górę w upalny dzień. Serce kołatało jak po przebiegnięciu maratonu.
Uczeń, a raczej już coś pozbawione ludzkich zmysłów leżało spokojnie ciężko oddychając. Może już wracał do siebie?
Moja nadzieja prysła wraz z podnoszącym się łbem w moim kierunku.
Próbowałam nie robić gwałtownych ruchów i udawać, że nie czuje strachu mimo, że dobrze wiedziałam iż słabo mi idzie.
Powoli podniósł się na cztery łapy z głową nisko przy ziemi i wzrokiem wpatrzonym we mnie. Przy każdym jego ruchu towarzyszył mu dźwięk łańcuchów.
Byłam już na tyle blisko by bez prostowania całej ręki dotknąć jego głowy. Może to było bardzo nierozsądne z mojej strony, ale gdzieś wewnątrz czułam, że on nie zrobił tego z premedytacją.
Nie wiedziałam, że zaraz pożałuje tego wyboru.
- ...Riz? - W ułamku sekundy jego ciało podniosło się na dwie nogi, a ja oberwałam pazurami przedniej łapy.
- Głupia! Czy ty myślisz co robisz?! - Zanim się zorientowałam byłam w objęciach lekarza, który trzymał długi, pokaźny paralizator.
Ponownie gdyby nie on, otarłabym się o śmierć.
- Wybacz... myślałam, że coś zdziałam - opuściłam głowę. Łzy same poczęły cisnąć mi się do oczu. Dlaczego do cholery chce mi się płakać?! Jestem żałosna...
- Jemu już się nie da pomóc - gdy niedźwiedź położył się spowrotem na ziemię, lekarz się wyprostował, pewny, że już nie zaatakuje. - Jeśli ktoś raz zasmakował mięsa, już zawsze będzie chciał go ponownie spróbować. Gdy siłą odbierzemy mu mięso, będzie się sam okaleczał, a czasami nawet zjadał.
Momentalnie ochota na płacz mi przeszła, a nastąpiło zgorszenie i... lekki strach?
- Co w takim razie z nim zrobicie? - Zwróciłam się w jego stronę.
- Będę go leczył, nie jestem tylko zwykłym lekarzem, ale też psychiatrą - podał mi rękę. Ostry ból rannej nogi jednak nie pozwalał mi wstać. - Trzeba będzie znowu Cię opatrzeć.
Spuściłam ponownie wzrok. Byłam zawstydzona moją niezdarnością.
- Wybacz Pando... - mruknęłam cicho.
- Tsk... - prychnął lekarz. - Jestem Gouhin, nie żadna panda - po czym uniusł mnie w rękach bym nie musiała iść o własnych nogach.
Ze mną skierował się do wyjścia, a ja rzuciłam ostatnie spojrzenie na mojego byłego napastnika. Czułam do niego współczucie... jego życie się teraz drastycznie zmieni.
- Nie ma się już czego bać, jesteś bezpieczna - Nie zauważyłam kiedy moje ręce zacisnęły się na kitlu lekarskim.
- Ach... wybacz, nie zrobiłam tego świadomie - chciałam rozluźnić już białe od ścisku palce, mimo prób wciąż nałogowo trzymałam się białego materiału. - Ja... nie rozumiem.
Nie wiedziałam co się dzieje. Organizm jakby sprzeciwiał się moim rozkazom. Opuściliśmy tamto pomieszczenie i nie rozumiałam dlaczego wciąż czuje strach.
- To normalne, że wciąż się boisz. To się nazywa trauma - położył mnie na łóżku lekarskim, w którym wcześniej się obudziłam. - Ciężko jest się z niej uwolnić, a nawet najmniejsza rzecz powiązana z wypadkiem będzie ci przypominać o tym zdarzeniu. Mogą się też natrafić ataki lęku, ale to tylko w skrajnych przypadkach.
W czasie kiedy mówił, bandaż zataczał okręgi wokół mojej ręki. Rana była strasznie piekąca. Zresztą jak to bywa z każdą ranom.
Po całym zabiegu poczułam się momentalnie strasznie senna. Chyba cała adrenalina całkowicie opuściła moje ciało.
- Zostaniesz tutaj na noc pod obserwacją - z amoku wyrwał mnie jego głos. - Na zajutrz wrócisz do szkoły.
- Oni mnie wyrzucą... - łzy zagościły w kącikach moich już przekrwionych oczu. - jak wszyscy..., tylko, że tym razem to ja nawaliłam.
Byłam strasznie słaba w maskowaniu emocji w takich chwilach. Pozwoliłam kroplą swobodnie płynąć wdłuż moich policzków.
- Coś spróbuje załatwić - odpowiedział niewzruszony.
Gdy tylko wyszedł z pomieszczenia, ja zamknęłam oczy i momentalnie oddałam się w objęcia Morfeusza.
●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●
Wybaczcie za wszelkie błędy 🙏
●20³⁶ ●25.09.2020r.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top