5. umięśniony lekarz
Niedźwiedź prowadził mnie po bocznych uliczkach miasta odgrodzonych od wszelkich spojrzeń. Próbowałam skupić się na szukaniu teczki i nie przejmować złamaniem głównego zakazu, jakim było nie wychodzenie poza mury szkoły.
- Riz, co Ty robiłeś w takich okolicach, że zgubiłeś teczkę? - To pytanie nie dawało mi spokoju.
- Ah to mój skrót do szkoły, a akurat się śpieszyłem na zajęcia - to było dość sensowne uzasadnienie.
Wchodziliśmy coraz to głębiej i głębiej. Czułam się jak w kompletnie innym mieście niż tamto, które zdarzyło mi się krótko zobaczyć.
Kiedy skręciliśmy w prawo odurzył mnie zapach pieczonego mięsa.
Ciekawe jak te uliczki mają mu robić za skróty. Pewnie Riz musi mieszkać w głębokiej alejce miasta.
Zatrzymałam się na chwilę.
Przecież uczniowie mają pokoje w szkole... chyba że, akurat był w swoim rodzinnym domu.
...Chociaż mówił mi, że zgubił teczkę śpiesząc się na zajęcia a dzisiaj jest niedziela.
Przez głowę przeleciała mi rozmowa z Louisem.
- Nie wiem czy słyszałaś już o zabójstwie w tej szkole.
- Zabójstwie? - Zdziwiłam się. Nigdy bym nie sądziła, że w szkole może być niebezpiecznie.
- Mięsożerca otumiony instynktem napadł na jednego z uczniów, no i go pożarł - zerknął na mnie kątem oka.
- Cz-czy ten zabójca też był uczniem? - Zacisnęłam sweter w swoich dłoniach.
- Tego do końca nie wiadomo - zamyślił się na krótką chwilę. - Wszystkie drzwi w szkole były zamknięte, więc raczej to ktoś z wewnątrz.
Czułam się jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Moje nogi nie chciały zrobić żadnego kroku.
Powoli podnosiłam głowę póki mój wzrok nie został sparaliżowany przez lodowate oczy niedźwiedzia. To było spojrzenie wyprane z wszelkich emocji. Spojrzenie zabójcy. Kogoś kto przelał czyjąś krew.
- Jednak ludzie są rzeczywiście naiwni - jego ton głosu stał się niski i warczący.
W jednej chwili zerwałam się do ucieczki, wiedziałam jednak, że moje szanse są znikome. Ja nie znam tego miasta, a on pewnie nauczył się każdego zakrętu.
Mijałam opuszczone meliny i stare samochody. Czułam się w tym labiryncie budynków dokładnie tak jak przy ucieczce od ostatniego właściciela.
Nieprzyjemne uczucie.
W końcu stało się to na co ta gonitwa była skazana. Drapieżnik dopada swoją ofiarę.
W moich oczach działo się to w zwolnionym tempie.
Pierw poczułam gorący podmuch na karku a potem ogromna łapa lądująca na moich plecach przygniotła mnie do ziemi. Pazury przebiły się przez cieńki materiał bluzki raniąc moją skórę. Z pyska toczyła się ślina, która kapała mi na tylnią część głowy. Byłam zbyt słaba by się uwolnić od stworzenia pięć razy cięższego ode mnie.
Jego łapa wgniatająca ciało w grunt nie dawała mi oddychać.
Mimo jasnej przegranej próbowałam się szarpać, wstydem było by poddanie się bez walki niczym słaba przekąska.
- Jeszcze świadoma? - Rzekł dziki głos zgłodniałego Riza. - Nie na długo.
Pochwycił mnie za głowę i uniósł mnie do pionu by zaraz z całej siły uderzyć czaszką o szybę auta.
Obraz powoli tracił na ostrości. Gubiąc władzę nad kończynami ponownie utuliłam ziemię.
Ostatnią rzeczą jaką widziałam była krótka scena z udziałem postaci z papierosem w buzi.
- Napad w biały dzień - rozmazana sylwetka wyjęła coś zza pleców i wycelowała w mojego napastnika. Ten z cichym jękiem i głośnym hukiem upadł na ziemię.
Tajemnicza osoba zaczęła kierować się w moją stronę. Niestety z braku siły powieki same opadły mi na oczy, a ja tym razem bez sprzeciwu postanowiłam ulegnąć.
~?¿~
Czułam ból i mrowienie w głowie.
Znaczy, że już powoli wraca mi świadomość.
Nieznacznie mogłam ruszać palcami, a im więcej mogłam zrobić tym ból był silniejszy.
Chciałam otworzyć oczy jednak po uchyleniu powiek ostre światło nasiliło fale cierpienia.
Jęknęłam i natychmiastowo zamknęłam je spowrotem przechylając głowę w bok.
Moja reakcja spowodowała jakiś ruch wokół mnie. Coś się poruszało, a to znaczy, że nie jestem tu sama.
Czyżby kolejny drapieżnik znalazł moje ciało i postanowił kontynuować to co zaczął jego poprzednik?
Z zamyślenia ocknęłam się gdy zimna powierzchnia zetknęła się z moją skórą.
Coś rozpięło moją bluzkę i jeździło zimnem po klatce piersiowej. Może pedofil wykorzystuje nieprzytomną ofiarę...
Zaniepokojona otwarłam oczy mimo wyraźnego sprzeciwu mojej głowy. Oślepiające światło nie dawało mi ujrzeć wroga ani niczego wokół.
- Chyba Ci to trochę przeszkadza - powiedział mocny, przyjemny, męski głos.
Po tych słowach ostry blask zniknął, a źrenice przyswajały nową jasność.
Kilka razy zamrugałam by wyostrzyć obraz i w końcu mogłam zobaczyć mojego towarzysza.
Na początku sądziłam, że ujrzę szaleńczą postać, opętaną zapachem krwi. Ku mojemu zdziwieniu ujrzałam pandę z kitlem lekarskim. A to zimne co jeździło mi po skórze było stetoskopem do osłuchiwania.
Kamień spadł mi z serca. Mogłam się w końcu uspokoić i rozluźnić. Teraz jedyne co mnie męczyło to wydalenie ze szkoły, w końcu się komuś pokazałam...
- Władze mówiły, że ludzie to mit - kliknął na pilocie jeden z przycisków sprawiając, że łóżko podnosiło oparcie na którym leżę. - Ha, nie do wiary.
Złapał latarkę i poświecił mi do obu oczu po kolei. Potem otworzył moją buzię i również ją oświetlał.
- Twoje zęby nie przypominają ani zębów roślinożerców, ani mięsożerców... są kły, ale dość tępe - mówił to bardziej do siebię niż do mnie.
Odłożył latarkę i palcami badał moją strukturę twarzy. Jego pazury czasami haczyły o skórę lekko ją rysując. Potem patrzył z dziwnym wyrazem na moje uszy.
Mogłam się wyraźniej przyjrzeć jego twarzy. To co zwracało cała uwagę była blizna na prawym oku, wyglądająca jak draśnięcie pazurów. Ciekawe od kogo ją dostał.
Potem spojrzałam na oczy. Były całkowicie czarne jak dwa węgielki. Bardzo przydatne do gry w pokera.
Nie mam pojęcia czemu przez głowę przeszła mi twarz Riza,
ale ta normalna, bardziej przyjazna.
- Zabił go pan? - Przypomniała mi się zamazana scena. Doszłam do wniosku, iż lekarz był tym, który mnie wtedy ocalił od śmierci.
- Czemu przejmujesz się swoim napastnikiem - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Mimo wszystko był uczniem Cherrytonu oraz moim rówieśnikiem - spuściłam wzrok w dół gdy poczułam jak zimna słuchawka zjechała mi na brzuch.
- Nie zabiłem go, to była strzałka usypiająca - jego ręką przez chwilę się zatrzymała po czym odsunęła się od mojego ciała i przewiesiła nie używany już stetoskop na szyję. - Chcesz go zobaczyć?
To zdanie zatkało mnie doszczętnie. Jest tutaj?! Ten morderca z mojej szkoły...
Ciekawość przezwyciężyła mój strach i niepewnie kiwnęłam głową.
●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●
Jak pewnie niektórzy zauważyli, że zmieniłam fanfik z "Louis×Oc" na "Gouhin×Oc".
Powodem było to, że dużo bardziej podoba mi się postać gouhina i czuje większą przyjemność z pisania.
Wybaczcie jeśli chcieliście żeby książka skupiała się na Louisie, ale to nie oznacza, że żadnego romantycznego wątku z nim nie będzie. 😏😏
Ciao
•18.08.2020 •20:26
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top