-rozdział 23-

Tylko spokojnie. Pewnie tutaj ma towar, za chwilę go kupię i wrócę do domu.

Wzięłam głęboki wdech i weszłam do środka. Wnętrze wyglądało o wiele inaczej niż na imprezie. Tym razem w pustej hali unosił się dziwny zapach. Dostrzegłam w jednym miejscu kilka starych kanap i kilku kompletnie nie znanych mi umięśnionych mężczyzn. Zawzięcie o czymś rozmawiali i śmiali się w niebogłosy. Danny bez słowa poszedł w ich stronę ogłaszając nasze przybycie. Głowy wszystkich skierowały się głównie na moją osobę i nie ukrywam, dziwnie się czułam. Oliver zamknął za nami drzwi i aby dodać mi odwagi objął mnie ramieniem skłaniając do pójścia w stronę kanap.

Okej zaraz, jestem tu sama z grupą twardzieli, zaczynam się bać. Naiwna myślałam, że to posiadówka jedynie Olivera i może Dannego.

Uśmiechnęłam się niezręcznie podczas gdy zapadła cisza. Każdy w skupieniu mi się przyglądał.

- Jestem Naomi - powiedziałam w końcu.

- Dobrze wiemy kim jesteś - odpowiedział wytatuowany brunet.

Okej, czy ja czegoś nie pamiętam?

- Um... Poznaliśmy się...? - jakąłam niepewnie.

- Spokojnie, wyluzuj - przerwał inny chłopak śmiejąc się.

Chce stąd wyjść. Ci gościę są podejrzeni.

"Dobrze wiemy kim jesteś"

- Oliver możemy pogadać? Na osobności? - zapytałam jak najciszej odwracając się w jego stronę.

Reszta wróciła do rozmowy oraz palenia bardzo dziwnych skrętów, których dym unosił się w powietrzu. Oliver pokiwał głową i odeszliśmy kawałek dalej stając przy metalowych schodach.

- Bo ja... Właściwie chciałam tylko kupić te narkotyki... - powiedziałam zestresowana wyjmując z kieszeni pieniądze.

Oliver wytrzeszczył oczy jakby zdziwił go fakt, że chcę zapłacić.

- Ej zaraz, schowaj to, wszystko na mój koszt - uśmiechnął się - chodź wszystko jest na stole, weźmiemy razem...

Zaraz co? Nie!

- Ale ja, nie! To znaczy, bo chciałabym to zabrać ze sobą do domu, nie potrzebuję tego teraz - wytłumaczyłam coraz bardziej panikując.

- Okej... - Oliver zmarszczył brwi i spoważniał.

Odwrócił się w stronę kolegów i zawołał jednego z nich.

- Peter chodź na chwilkę!

Jeden z mężczyzn, a dokładnie ten najwyższy, najbardziej umięśniony i wyglądający po prostu strasznie szedł w naszą stronę. Do tego był kompletnie łysy.

Spokojnie, spokojnie, spokojnie.

- Chyba jednak potrzebujemy towaru na wynos - wytłumaczył chowając ręce do kieszeni.

Gościu, na którego imię nie zwróciłam szczególnej uwagi pokiwał głową i przyjrzał mi się dokładnie.

- Więc dajmy jej to czego chce - odezwał się mocnym i niskim głosem, po czym odwrócił głowę w lewo patrząc na kolegów. Machnął ręką przywołując jednego z nich.

Patrzyłam na niego w skupieniu i lekkim strachu. Jednak zauważyłam coś, co przykuło moją uwagę. To tatuaż. Znajdował się dokładnie za prawym uchem. To małe czarne kółko z krzyżykiem w środku. Zmarszczyłam brwi. Byłam pewna, że już gdzieś widziałam identyczny...

Jak na złość nie potrafiłam sobie przypomnieć u kogo...

Podszedł do nas kolejny chłopak. Rozkazał mu przynieść zapewne towar dla mnie. Po chwili posłaniec znów stawił się obok trzymając biały, mały woreczek z kilkoma tabletkami w środku. Dokładnie tymi, które brałam na imprezie.

Rzucił przedmiot luzacko w moją stronę, a ja przejęta złapałam go w dłonie i schowałam do kieszeni. Nieznajomi wrócili na kanapy, a ja nie ukrywałam, że chciałam już wrócić do domu.

Wcale mi się tam nie podobało.

- Czy, mógłbyś odwieźć mnie do domu? - zapytałam Olivera.

- Jasne skarbie chodź - objął mnie ramieniem i krzyknął kolegom, że wychodzi.

Gdy wsiedliśmy do jego auta wielki kamień spadł mi z serca. Oglądałam zbyt dużo filmów i zaczynałam się martwić, czy nie chcą mi czegoś zrobić.

Spokojnie włączył auto i dość szybko ruszył w stronę miasta.

- Wszystko okej? - zapytał, ponieważ siedziałam w ciszy.

- Zastanawiam się, czy te narkotyki mają jakąś nazwę? - Oliver popatrzył na mnie przelotnie i uśmiechnął się lekko.

- Pracujesz dla policji? - zaśmiał się.

Cholera, chyba nie jestem najlepszym detektywem...

- Nie! Czy to tak zabrzmiało? Po prostu zawsze wolę wiedzieć co biorę i w ogóle, żeby nie przedawkować czy coś...

- To czysty towar, wystarczy ci jedna tabletka, chyba po imprezie już to wiesz? - puścił mi oczko.

- W sumie racja... - poddałam się. Najwidoczniej nie było mi dane dowiedzieć się co to za cholerne tabletki, ale przynajmniej udało mi się je załatwić i przeżyć.

Niedługo potem zaparkował pod moim domem, którego lokalizację mu wskazałam.

- Dzięki za odwiezienie i no wiesz, za narkotyki - uśmiechnęłam się fałszywie, myśląc jedynie o powrocie do bezpiecznego domu.

- Nie ma za co, to do zobaczenia?

Pokiwałam głową i pożegnałam się z nim pocałunkiem w policzek. Następnie wysiadłam, a on odjechał z piskiem opon.

Westchnęłam z ulgą i weszłam do domu. Niemal od razu koło mnie zjawił się Isaac. Miał na sobie skórzaną kurtkę, a pod nią szarą koszulkę. Do tego czarne spodnie opinały jego nogi. Oczywiście na stopach znalazły się rówież czarne  buty z nike'a.

Wyglądał nieźle.

- No nareszcie, dłużej się nie dało? -zapytał kręcąc kluczami na palcu.

Po ubiorze widać, że pewnie się gdzieś wybiera.

- Zamknij się, nawet nie wiesz co ja przed chwilą przeżyłam - warknęłam i zaczełam zdejmować swoją bluzę.

- Nie rozbieraj się. Wychodzimy - powiedział widząc mój czyn.

Zatrzymałam rękę na suwaku i spojrzałam na niego zdziwiona.
Byłam pewna, że się przesłyszałam.

- Wychodzisz? Gdzie?

- Wychodzimy. My, razem - powtórzył z powagą.

Tym razem chyba dobrze słyszałam.

- Nie wydaje mi się żebyśmy ustalali, że...

- Chciałaś obiadu. Ja nie jestem pieprzoną gosposią więc pojedziemy coś zjeść - przerwał mi stanowczo.

Cholera jasna. To z obiadem to był jedynie żart, ponieważ miałam świadomość, że i tak go nie zrobi. Chciałam uniknąć dziś jedzenia po wczorajszym zdecydowanie za dużym posiłku, którego rówież przez niego nie mogłam się pozbyć.

- Nie chcę żebyś za mnie płacił - zaczełam wymyślać z nadzieją, że jednak zostaniemy w domu.

Najlepiej bez obiadu albo z możliwością potajemnego zwrócenia go.

- Pieniądze to nie problem - wzruszył ramionami - przy okazji opowiesz mi co się działo, no chodź - powiedział i otworzył drzwi przepuszczając mnie pierwszą.

Przewróciłam oczami. No trudno. Najwyżej zrobię sobie głodówkę przez następne kilka dni.

- Gentlemen - prychnęłam przechodząc koło niego. Uśmiechnął się zawadiacko.

Stanęłam na chodniku i dopiero wtedy dotarł do mnie pewien fakt. Modliłam się w duchu w czasie kiedy brama garażu automatycznie się otwierała. A mój najgorszy sen spełnił się w momencie kiedy zobaczyłam jego czarny motor.

Nie ma mowy.

Isaac wsiadł na niego i wyjechał z garażu. W tym czasie wymyśliłam co powiedzieć aby tego uniknąć.

Naprawdę cholernie się bałam.

- No wskakuj - pośpieszył mnie wyciągając czarny, lśniący kask w moją stronę.

- Isaac, prosze cię tylko nie to. Już wolę iść na piechotę - powiedziałam błagalnym tonem stając koło niego.

- Miejsce, do którego chce cię zabrać jest kawał stąd, nie mam zamiaru iść na piechotę - odpowiedział twardo.

Oczywiście, że nie wygram z panem władczym i wszystkowiedzącym. Szkoda, że nie obchodzi go mój strach.

- Nie ma mowy, boje się - pokręciłam głową nerwowo nadgryzając wargę.

Patrzył na mnie przez chwilę po czym westchnął.

Tak wiem, byłam uparta i denerwująca.

- Możesz siedzieć przede mną i tak jesteś mała.

- Czy to zgodne z prawem? - zapytałam przerażona.

Chociaż może czułabym się bezpieczniej gdyby mnie obejmował...

- Nie - odpowiedział jak gdyby nigdy nic - o ile nie sprawisz, że puszczę kierownicę będziemy żyć - zaśmiał się.

- Och, zabawne - skrzywiłam się i podeszłam bliżej.

Isaac odsunął się lekko do tyłu abym mogła usiąść przed nim. Niechętnie przełożyłam przez motor jedną nogę podczas gdy on zaciskał wargi aby nie wybuchnąć śmiechem. Złapałam się ręką za jakąś odstającą część i na szczęście bez przeszkód wskoczyłam na motor.

Siedziałam nie mając pojęcia co teraz. Czułam za sobą jego ciało i uda które przylegały do moich. Postawiłam stopy na podstawkach przeznaczonych właśnie do tego, a on umieścił swoje na pedałach.

- Nie możesz założyć kasku bo nie będę nic widział - odezwał się nagle koło mojego ucha owiewając szyję ciepłym powietrzem.

- Cudownie - skomentowałam - a co jeśli wypadnę?

- Przecież będę cię trzymał. Bezpieczniejszej pozycji chyba nie ma.

Okej, racja im szybciej ruszamy tym szybciej dojedziemy.

- Jeżeli złapie nas policja...

- Uciekniemy - powiedział od razu.

Wytrzeszczyłam oczy, a on zaśmiał się. Nadszedł czas kiedy mieliśmy ruszać.

- Musisz się trochę pochylić, wiesz to motor - powiedział rozbawiony.

Z nadzieją, że to pomoże nam przeżyć wykonałam jego polecenie. Isaac w tym czasie rówież pochylił się opierając całe swoje ciało na moim. Dopiero uświadomiłam sobie jak blisko mnie siedzi. Chwycił za rączki.

- Możesz położyć dłonie na moich - zasugerował, a ja niepewnie ułożyłam swoje małe i zimne ręce na jego wielkich.

- Czy to nie spowoduje wypadku? - zapytałam chociaż chyba wolałam nie znać odpowiedzi na to pytanie.

- Dam sobie radę - powiedział i opadlił silnik.

Moje serce zaczęło walić jak oszalałe kiedy powoli wyjechał przez bramę. Siedząc w takiej pozycji czułam jakbym to ja prowadziła motor, co było wręcz przerażajace. Jednak uspokajał mnie fakt, iż otaczają mnie z każdej strony jego wielkie ramiona oraz z boku uda. Zawsze byłam niewielka, a wtedy mi się to przydało ponieważ niemal schowałam się w jego ciele.

Po kilku minutach spostrzegłam, że jedziemy jakąś nieznaną mi drogą. Trasa leciała raczej poza miastem. Równiutki i prosty asfalt, a dookoła łąki, laski, pola i gdzienidzie domy.

I muszę z dumą stwierdzić, że tym razem nie zamknęłam oczu, a nawet podziwiałam piękne widoki. W takich okolicznościach mógłby pędzić pewnie z 200 na godzinę lecz na liczniku widniało jedynie: 80. W miarę ciepły wiatr muskał moją twarz. Nie wierzę, że to mówię ale podobało mi się.

Po około 30 minutach jazdy zatrzymaliśmy się na poboczu, gdzie wzniesiono bardzo ładną i zadbaną restaurację.

Zaparkował koło budynku i wyłączył silnik. Odchylił się do tyłu abym mogła zejść z motoru. Następnie zrobił to samo i wyjął kluczyki.

- Żyjesz - uśmiechnął się.

- Prawda, nawet mi się podobało - stwierdziłam szokując go swoimi słowiami.

- Czyli wolisz być z przodu - uśmiechnął się zawadiacko kierując do wejścia. Oczywiście wyczułam w tym jego dwuznaczność.

- Myślę, że tak - puściłam mu oczko i weszłam przez drzwi, które dla mnie przytrzymał.

W środku lokal wyglądał pięknie. Dominujące kolory to biel i błękit. Zazwyczaj restauracyjne krzesła tutaj zastąpiono skórzanymi kanapami z wow, poduszkami! Na stołach widniały piękne serwety i ozdoby. Dużo miejsc zostało już zajętych przez ludzi zapewne przejeżdżających tą trasą. W powietrzu unosił się ładny zapach, chyba naleśników i świeżej kawy, co nadawao temu miejscu bardzo domowy i przytulny klimat.

- Chodź - powiedział przez moje ramię i zdecydowany skierował się do wybranego przez niego stolika na samym końcu sali, w rogu.

Usiedliśmy na przeciwko siebie w miękkich kanapach.

- To miejsce do ciebie nie pasuje - stwierdziłam.

- Dlaczego? - zaciekawiła go moja opinia.

- Delikatne kolory, świeczki na stołach i cały ten wystrój... - rozejrzałam się.

- Kiedyś tu było inaczej. Wszystko wyglądało byle jak, zwykły bar przy drodze ale jedzenie, bezbłędne - powiedział z uśmiechem.

Domyślam się, że wspomina czasy sprzed dwóch lat, zanim wyjechał...

- Masz sentyment do tego miejsca? - postanowiłam ciągnąć temat, ponieważ najwidoczniej był dla niego przyjemny.

- Zdecydowanie, spędziłem tu połowę swojego życia - uniósł prawą brew do góry.

Już miałam coś powiedzieć, kiedy koło naszego stolika zjawiła się jakaś postać.

- O mój boże! - usłyszelśmy piskliwy głos.

Zadarłam głowę do góry i ujrzałam długonogą i szczupłą dziewczyę. Jej idealne ciało zostało wyeksponowane krótkimi szortami i białą nawet elegancką koszulą z rozpiętymi kilkoma guzikami ukazując jej pełny biust. Jednak to jej intensywnie rude włosy przykuły moją uwagę. Były tak wyraziste, że zaczęłam się zastanawiać czy może ich nie farbowała. Do tego zakręcały się lekko na końcach i opadały mniej więcej do połowy pleców.

Spojrzałam na swoje czarne rurki, stare, rówież czarne vansy oraz koszulkę z logiem rockowego zespołu i ciemną, za dużą bluzę. Moje ciemno -brązowe, nudne włosy nie czyniły mnie wyjątkowej, a tym bardziej niepowtarzalnej.

- Isaac! Nie wierzę na własne oczy! Kiedy wróciłeś? - z przemyśleń wyrwał mnie jej kobiecy głosik.

- Kilka tygodni temu - odpowiedział i spojrzał na moje zakłopotanie - Zoe to Naomi, Nao to Zoe.

- Hej - uśmiechnęłam się, a ona odpowiedziała tym samym.

- Powiem ci, że jesteś jeszcze przystojniejszy niż gdy ostatnio cię widziałam - stwierdziła kiwając głową.

Ciekawe kim dla siebie są.

Na twarz Isaac'a wpłynęło zadowolenie. Miał zamiar coś powiedzieć jednak przeszkodziła mu kolejna osoba, która niemal wyrosła przy naszym stoliku.

- Zoe mamy dużo zam... O boże przenajświętszy!

Dość religijni ludzie, widzę...

Tym razem była to bardzo niska staruszka. Zapewne z wiekiem jej włosy upięte w koczka stały się całkowicie siwe. Pomarszczoną ręką zakryła usta nie mogąc uwierzyć w to co widzi. Ogółem pomimo emocji, jej twarz raczej wyglądała bardzo przyjaźnie. Czerwono-biały fartuch ubrudzony mąką świadczył o tym, że najprawdopodobniej to ona tam gotowała.

Oczy dotychczas wyluzowanego Isaac'a zmieniły się w dwie szare kulki z charakterystycznym błyskiem. W przeciwieństwie do reakcji na widok Zoe tym razem wstał i mocno przytulił kobietę.

- Kochanie, ale ty wyrosłeś! A jaki chudy się zrobiłeś! - zaczęła mówić jak typowa babcia.

Gdy odsunęli się od siebie Isaac z radością w oczach przeczesał włosy ręką i odwrócił się w moją stronę.

- Naomi, to pani Whittemore, proszę pani to Naomi.

Aby okazać należyty szacunek wstałam i podałam jej rękę.

Muszę powiedzieć, że chyba pierwszy raz w życiu widziałam tyle szczęścia w jego oczach, oraz żeby okazywał komuś tyle szacunku i troski. Pani Whittemore musiała być
dla niego kimś ważnym.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top