Nowy Szlak

***

W sekrecie przed tatą skontaktowała się z rodzeństwem i Ross. Mieli kupić tacie prezent. Jeszcze tego samego dnia do drzwi zapukał listonosz. Dał mi jakiś list. Poszłam do swojego pokoju i otworzyłam kopertę.

"Nie mam zielonego pojęcia, kto czyta ten list, ale wiem co najlepszego wyprawia moja żona. Z góry za to przepraszam. Wpadła w szał gdy dowiedziała się kto jest ojcem dziecka naszej straszej córki – Alicji. Uważajcie. Oliwia, którą znacie jako Ophemia, chce was zabić. Współpracuje z Josephem. Uważajcie na nich. Wciągają kolejnych. Groźbami, pieniędzmi i innymi po*ierdolonymi metodami. Ale dobrze wam radzę przeczekać ten cyrk na jakimś odludziu. Sam mogę zaproponować dom mojej zmarłej córki Marii. Dom w górach, z dala od jakiejkolwiek cywilizacji. Będziecie bezpieczni. Sam mogę przysiądz, że moją żonę znajdę i upilnuję jej, żeby wam nic nie robiła. Cholernie za nią przepraszam. Przepraszam was za ten zamach, który wymyśliła, ten, w którym miała zginąć Diana i jej syn, a omal nie zginął MJ... Przyznaję, to ja wymyśliłem wyjazd i próbę znalezienia ojca Diany.

⬛⬛⬛ Kupiec"

Dopiero podpis na końcu listu sprawił, że serce podeszło mi do gardła. Poszłam z tym do taty.
– Cholera... Ktokolwiek to pisał, może mieć rację. Musimy się ukryć
– Żadne ktokolwiek, tylko wiadomo kto. Jeśli nie kłamie, to najprawdopodobniej nazywa się Marek Kupiec, co znaczyło by, że jest mężem Oliwii Kupiec, czyli jest ojcem Mary i Alicji, czyli jest moim dziadkiem
– Żartujesz? Robisz mi tu mini śledztwo? Wierzysz, że jest tym za kogo naprawdę się podaje? Średnio wierzę, że on jest sobą. Ale lepiej mu zaufać i się ukryć
– Racja... Czekaj jest adres nadawcy. Mam pomysł. Wiesz czym jest policyjna prowokacja?
– Na raczej. Wiesz kim jestem
– Wiem. Zróbmy tą prowokację. Napiszę do niego, że Ophemia nas zaatakowała, a ty wylądowałeś w szpitalu z mały szansami na przeżycie. Poproszę go o spotkanie. Pojedziesz ze mną. Spotkam się z nim i pogadam. Wiem doskonale jak wygląda. Pogadam z nim. Jeśli jest taki, jaki miałby być według tego listu, to nam pomoże. Inaczej, będzie próbował mnie skrzywdzić...
– A ja mam siedzieć na tyłku nic nie robić?
– ...i wtedy wkraczasz ty. Z tego co pamiętam, to tajni agenci mają na wyposażeniu broń i kajdanki. Możesz go aresztować.
– Jasne. Typowa akcja. Pozorantka, prowo i aresztowanie. Pisz ten list. Ja zajmę się resztą.
– Bajki zawsze umiałam pisać
Po tej rozmowie poszłam napisać ten list...
"Ufając twojemu listowi, będę się do ciebie zwracać dziadku. Tak więc: dziadku ratuj. Ophemia oszalała. Napadła na nas i... Tata. On ledwie uszedł z życiem. Właściwie nie wiadomo, bo lekarze mówią, że ma cholernie małe szanse na przeżycie. Błagam pomóż mi. Tata może umrzeć, a wtedy ja, Prince, Paris i Bank, razem z moim synkiem zostaniemy bez dachu nad głową. Testament nic tu nie da. Ja nie mam pracy, a jedyne z czego żyjemy to pieniądze taty, ale przepisał je na fundację. Jedyną osobą, która może EWENTUALNIE nas utrzymać to mój dobry przyjaciel Alejandro. Ale bardzo chciałam się spotkać z tobą. Może w lasku pod LA? Blisko metropolii, ale nawet ochroniarze taty nie będą nas podsłuchiwać. Pogadamy o spisku. Przyznaję, to może być jedyny trop w tej sprawie. Być może wsadzę ich za morderstwo

Diana Jackowska"

Wysłałam list, a po kilku dniach przyszła odpowiedź

"Jasne. Dla mnie super. 20.12 może być? Miejsce mi pasuje. Jak dla mnie to możesz przyjechać ze swoim chłopakiem i policją. Nie chcę, żeby ktoś podejrzewał, że chciałbym ci coś zrobić

Marek Kupiec"

Byłam dość szczęśliwa, że per Dziadek zgodził się na spotkanie. Razem z tatą, który oczywicie cały czas siedział w charakteryzacji, pojechałam w wyznaczona miejsce. Zanim zapytacie, przyjechaliśmy motorem. Podszedł do mnie jakiś facet ok. 50, może 60 (62 max).
– Ty jesteś Diana?
– No ja
– Jestem Marek. Marek Kupiec. Słuchaj, na waszą rodzinę Oliwia czy jak możesz ją bardziej kojarzyć Ophemia, planuje, z tym swoim kochasiem Joe, zamach. Chce zabić was wszystkich. Musicie wyjechać, albo oni was ukatrupią
– Wiesz... – zaczęłam szopkę pt.: mam histerię, bo tata jest w szpitalu – Teraz to już nie ważne. Tata może umrzeć w każdej chwili... Nie za bardzo mam czas.
– Diana musicie uciekać. Swoją drogą, może dasz mi poznać twojego przyjaciela?
– Jasne. Alejandro. A tak w zasadzie, to powinieneś go poznać wcześniej. Poznać niedoszłego zięcia – tuż po moich słowach tata zdjął charakteryzację – proszę
Nijaki Marek Kupiec najpierw wytrzeszczył oczy, a potem zaczął spierniczać jak głupi. Tata jedynie krzyknął za nim, żeby poczekał. Kupiec się zatrzymał i odwrócił do nas przodem
– Czego wy ode mnie chcecie?
– Nic nie nie zrobię, ok? Należysz to tych osób, które zawsze chciałem poznać. Jesteś ojcem kobiety, którą kocham ponad wszystko
– Niby rozumiesz co znaczy mieć niedoszłego, zięcia?
– Wyobraź sobie, że wiem, bo mieliśmy już kilka sytuacji z takim jednym. Ale chyba teraz rozmawiamy o miłości na linii ja-Alicja. Słuchaj. Dziwi mnie jedna rzecz. W listach Alicja twierdziła, że jej rodzice to istny koszmar, ale widzę, że jesteś inny niż to opisywała Alicja.
– Bo taki jestem. To pod naciskiem żony byłem zły. Ja jestem inny. Mam serce. Kochałem Alcję i Marysię ponad wszystko
– Dobra... Może zamiast się kłócić, byście się zaprzyjaźnili. W końcu jesteście rodziną. Jednak ja istnieję
– Nie "jednak" tylko "na szczęście"
– W sumie racja – odparł per Dziadek
– No. W końcu się w czymś zgadzacie

To może i ja zmienię front gry. Panie Marku, zapraszam pana, do Neverland
– Dziękuję, ale sam nie lubisz jak ludzie mówią do ciebie per pan. Ja też tego nienawidzę
– No to się dogadacie, ale może wróćmy do Neverland...

***

Dojechaliśmy do Neverland. Dziadek został na u nas na noc.

***

24.12.2011

W całym domu pachniało świętami. Przyjemne zapachy się mieszkały sprawiając, że nawet nie chciało mi się wstawać.
– Ty, bo święty Mikołaj przyszedł – usłyszałam głos Paris
– Nie chce mi się wstawać... – odparłam. Siostra zciągnęła że mnie kołdrę – Ej! – zaczęłam się śmiać. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła 8 rano. Wpadłam do łazienki i ogarnęłam swój wygląd. Makijaż, włosy... Wyciągnęła z szafy sukienkę na święta. Czerwoną z białym futerkiem. Później ubrałam synka. W domu od rana panował świąteczny klimat. Zeszliśmy na dół. Jeszcze niewiedziałam, że to moje pierwsze i ostatnie święta, które spędzę w taki sposób i w takim gronie...

***

Dzień strasznie się dłużył. Dochodziła dopiero 11 rano, a nam już się nudziło.
– Wiecie co? Chodźmy na spacer. Po co siedzieć w domu? Śnieg na dworze leży – zaproponował tata
Dopiero teraz wyjrzałam przy okno. Rzeczywiście było biało. Ubraliśmy kurtki i buty i wyszliśmy na dwór. Schyliłam się i zebrałam trochę śniegu lepiąc kulkę śnieżną. Rzuciłam nią w tatę
– Hej! – krzyknął, poczym rozpętała się bitwa na śnieżki.
Później niewiadomo skąd tata wyciągnął sanki. Poszliśmy na najwyższą górkę na terenie całego Neverland. Fajnie jest mieć za ojca MJ'a, bo wtedy w zabawach na śniegu, czy ogólnie w zabawach, dziecinność niejest udawana. Kiedy wróciliśmy do domu...racja, że czas nam szybciej minął. Była 16... Nieminęło pół godziny, a
– Nudzi mi się! – wrzasnął Blanket
Tata tylko pokręcił rezygnująco głową i wziął wnuka na ręce
– Chodźcie zobaczymy prezenty – zaproponował i podszedł do choinki. Usiadł na ziemi. Posadził Mike'a na podłodze i założył mu czapkę Mikołaja. Wziął pierwszy prezent i sprawdził etykietę. Spore pudło trafiło do Mike'a. Niemal takie samo do Blanket'a. W końcu pod choinką został jeden prezent. Prezent dla taty. Zaczęliśmy otwierać prezenty. Mike dostał wielkiego pluszaka, Blanket miniaturowy Dianeyland, Prince X-Box'a, Ross, ja i Paris po pięknej sukience. W końcu nadeszła kolej taty. Otworzył swój prezent. Jego mina była bezcenna. Dostał od nas bilety do Disneylandu w Paryżu i figurki Disney'owskich postaci, a poza tym książkę "Piotruś Pan" z autografem autora i drugą książkę "Dziwne przypadki Benjamina Buttona" z płytą z filmem i autografem autora.
– Jesteście kochani... – uśmiechnął się do nas – chodźcie tu do mnie – podeszliśmy wszyscy. Tata nas przytulił. Skorzystała z okazji i zdjęła czapkę Mikołaja mojemu synkowi poczym założyłam ją tacie
– To ty jesteś Mikołajem – uśmiechnęłam się.
Resztę czasu spędziliśmy na rozmowach i tańcu, i wogóle po amerykańsku... Wzięłam tylko łyka szampana, a zrobiło mi się słabo. Ostatnie co pamiętam, to przerażona mina taty, który mnie złapał, żebym niewalnęła głową w podłogę.
Obódziłam się w szpitalu taty... A on siedział przy mnie i gładził moją dłoń. Wkońcu się okazało, że ktoś mnie otruł...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top