Zgaszone płomienie
Mroczne, ciemne wzgórze spowite mgłą. Panuje tam absolutna cisza. Była tam postać, w długiej czarnej sukni, którą przykrywała peleryna delikatnie trzepocząca na wietrze. Stała boso na wilgotnej trawie, sama, mroczna równie, co miejsce jej pobytu. Wicher rozwiewał jej gęste czarne loki. W jej szarych, metalicznych oczach odbijały się drobinki światła. Jej blada, smukła twarz pozostawała niewzruszona. Stała ona bez najmniejszego ruchu – niczym posąg wykuty z kamienia.
- Moja historia nie jest prosta – odezwała się głębokim, spokojnym i cichym, a jednak rozrywającym ciszę na strzępy głosem. – Nie każdy zrozumie jej znaczenie – dodała po chwili. Kiedy mówiła, jej usta ledwo się poruszały. – Powstałam wraz z pierwszym życiem. Szłam przez świat, przez całą jego historię, i pomagałam wszystkim. Niezależnie od tego czy miałam się przedzierać przez dżunglę, czy iść przez pustynię lodową. Szłam i pomagałam tym, którzy tego potrzebowali. Mnóstwo bólu sprawiał mi widok żyć, które tak naprawdę nigdy nie żyły. Niektóre nie miały okazji, a inne po prostu nie potrafiły. Te widoki rozdzierały serce... Moje życie tak wyglądało. Napędzała mnie wdzięczność oraz chęć pomocy. To było moje powołanie. Nie oczekiwałam niczego w zamian, po prostu chciałam widzieć, że moja praca nie jest bezcelowa, że naprawdę komuś pomogłam. Pewnego dnia pojawili się ludzie. Ludzie, którzy byli zupełnie inni niż cała reszta. Człowiek tworzył sztukę, cywilizacje, nauki i to było w nich cudowne. Jednak po pewnym czasie wszystko się zmieniło. Ludzie sprawili, że musiałam pomagać dużo częściej, niż bym chciała. Biegłam nieustannie i próbowałam nadążyć za zmianą tego świata. W niesamowicie krótkim czasie świat, który znałam, przestał istnieć. Najgorsze było to, że ludzie, zamiast okazywać mi wdzięczność, za pomoc im i ich przyjaciołom zaczęli się mnie bać. Zaczęli ode mnie uciekać, robić wszystko bym nie miała jak im pomóc. Marnowali własne życia, nie robiąc nic, a gdy miałam wkroczyć do akcji, uciekali – zrobiła krótką przerwę. Łzy pociekły po jej policzkach. Zaczęła lekko chlipać. Wzięła głębszy oddech i kontynuowała swoją opowieść – ludzie zrobili ze mnie potwora. Nienawidzili mnie, a sami odbierali sobie to, co cenne. Ludzie zmusili mnie do tego, by stali oni w centrum mojej egzystencji. Starałam się pomagać światu, ale mnie odtrącał. Pomagałam, aż... się wypaliłam. Moja energia, która wcześniej rozrastała się niczym ogień, przestała istnieć. W mojej duszy została czarna dziura, wchłaniająca mój żal i ból, żywiąca się nim. Czarna dziura pochłaniała całą mnie, aż w mojej duszy zostały tylko... zgaszone płomienie – załamał jej się głos. Wściekłość i smutek rozdzierały jej serce. Wrzasnęła przeraźliwie, głosem, który przenikał do duszy, ciała i umysłu. Głosem, który nie dawał myśleć. Głosem, w którym znajdowały się ostatnie resztki jej energii.
- Mojej energii już nie ma, nie ma już dawnej mnie. Wyrywali się wszyscy do zagłady. Chcieli, bym odeszła na zawsze. Chciałabym, by była to łaska, jednak nie mogę tak tego nazwać, dlatego spełnię ich ostatnią wolę. Zniknę, przestanę istnieć, odejdę na zawsze. Jednak niech nie cieszą się przed zachodem słońca, gdyż nikt już ich nie uratuje. Zgniją wszyscy, bez nadziei na lepsze jutro. Niby wszyscy razem, a jednak sami – zakończyła opowieść smutnym tonem. Przestały lecieć jej łzy, jednak nadal miała mokre policzki, które odbijały promienie, o ironio, wschodzącego słońca. Ze smutkiem wymalowanym na twarzy, odwróciła się na pięcie i odeszła w swoją stronę... a nazywała się śmierć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top