Spotkanie z przyjaciółmi


4:37

John nudzi mi się. Chyba pogram na skrzypcach, co ty na to? - SH

4:45

Dlaczego mnie ignorujesz? Przestań spać i zabaw mnie. - SH

4:50

Boli mnie noga, chyba zapalę. - SH

4:55

Zapamiętać: palce nie powinny być trzymane zbyt długo w piekarniku. - SH

4:56

Mało odkrywcze. - MH

4:57

Idź wywoływać wojnę w Japonii i zajmij się Lestradem. - SH

4:58

Gregory jest u siebie. - MH

4:59

Wpadłeś, Mycroft. - SH

5:34

Nie mogę spać, gdzie jest valium? - SH

5: 44

Czy ty nie spałeś całą noc? Chryste, Sherlock! Wyszedłem do toalety, ale zaraz znowu idę spać. Radzę ci mnie nie budzić. I po co się podpisujesz, wiem, że to ty. - John

5:31

Też się podpisałeś, hipokryto. John... Zrobiłem ci herbatę. - SH

8:03

Dzień dobry. - SH

8:36

Spaliłem twój sweter. - SH

— Jak to spaliłeś mój sweter?!

— Stało się. — Wzruszył ramionami.

— Samo? — Stanął nad przyjacielem, krzyżując ręce na piersi. — Wziął się i podpalił?

— Oczywiście, że nie, John. Sweter to rzecz martwa — tłumaczył fakt oczywisty. Watson westchnął, pocierając skronie. — Przypalałem palce, sweter leżał obok i już.

— Już? Sherlock, jesteś niepoważny. Nie wiesz, że dzieci nie powinny bawić się ogniem? I co robił u ciebie mój sweter?

— Sam przecież mi go dałeś. Nosiłem go, ale było mi za gorąco. I nie jestem dzieckiem. — Zmrużył oczy, poprawiając szlafrok.

— Jesteś, tylko większym i genialnym — powiedział w pełni poważnie. — Nie sądziłem, że będziesz w nim chodził. Nie dam ci kolejnego.

— Przecież masz ich tak mało — odparł ironicznie. — Idę dalej pracować.

Wstał z gracją i skierował się do swojego „laboratorium". Założył gogle ochronne i chwycił za palnik, obracając się szybko wokół siebie. Nie tylko wyglądał jak szalony naukowiec, zwyczajnie nim był. Zrobił miejsce na stole zawalonym papierami, probówkami oraz czymś, czego John nie rozpoznawał. Wolał nie wiedzieć i zapisać sobie przypomnienie o dokładnej dezynfekcji kuchni.

— Molly dostarczyła mi świeże jelito cienkie. Oczywiście nie całe, nie babrałbym się w pięciometrowych flakach. Nie dzisiaj.

— Molly tu była? Jest dopiero dziewiąta. — Doktora w ogóle nie zdziwiła nowa zabawka Sherlocka. Był już przyzwyczajony do narządów w lodówce, ewentualnie w garnku z zupą.

— Wpadła przed pracą. Wiedziała, że nie mogę wychodzić z domu, więc pofatygowała się do nas.

— Miło z jej strony. Chyba — dopowiedział niepewnie.

Molly Hooper pracowała jako patolog w kostnicy szpitala świętego Bartłomieja. Jako zaufany człowiek Sherlocka Molly dostarczała mu potrzebne rzeczy (szczątki trupów), aby ten miał jakiekolwiek zajęcie podczas dni, kiedy nie popełniano żadnych ciekawych morderstw. Holmes często odwiedzał ją w pracy, wspólnie wykonywali sekcje zwłok lub przeprowadzali eksperymenty na nieżywych. Dla detektywa, jak i Johna było to wielkim udogodnieniem. Gdy Watson miał już dość smrodu spalonej skóry, Sherlock wynosił się ze swoimi zabawkami do Hooper.

Molly była zakochana w Holmesie od lat — konsultant oczywiście doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Nigdy nie dał jej najmniejszego znaku, że jest kobietą zainteresowany, jednak Molly nadal tkwiła w swojej nieodwzajemnionej ślepej miłości. Stała w miejscu, wpatrując się w nieosiągalny obiekt swych uczuć, nawet jeśli mężczyzna posuwał się ciągle do przodu, w stronę Johna Watsona. Sherlock w pewien sposób cenił Hooper, dostrzegał też u niej przebłyski logicznego myślenia. Denerwowała go mniej (szczególnie wtedy gdy milczała) od przeciętnej osoby i znalazła się w gronie najbliższych detektywa, lecz nigdy nie mogła liczyć na nic więcej. Holmes tolerował naiwną naturę patologa, jej irytujące pytania oraz spojrzenia. Starał się dostrzegać wszystkie pozytywne cechy, których w mniemaniu Sherlocka nie było za wiele. Może właśnie to było największą jej zaletą — Molly była po prostu sobą.

— Też tak uważam.

— Sherlock, zanim cokolwiek zrobisz, pokaż mi nogę. — Wyszedł do swojej sypialni, po chwili wracając z apteczką. — Nie brałeś valium, prawda?

— A jak myślisz? — Usiadł na kanapie, podwijając niechętnie nogawkę spodni. Wolał mieć to już za sobą, John nie odpuściłby tak łatwo, szczególnie po wczorajszym dniu. — Zrób to szybko, jelito schnie.

— Jelito nie zając, nie ucieknie.

— Zrobić ci z niego zwierzaka? Tak jak z balonów, tych podłużnych. Jelitowo-balonowy zając.

— Boże, Sherlock... Ty rzeczywiście nie jesteś normalny. — Pokręcił głową z niedowierzaniem, powstrzymując śmiech. Uklęk przed Sherlockiem, oglądając ranę.

— Prawidłowa dedukcja, drogi Watsonie.

— Kiedy zaproponowałeś mi mieszkanie ze sobą, nic nie mówiłeś o domowym cmentarzu. — Wymienił stary opatrunek, na nowy od razu smarując udo maścią. — Wspomniałeś tylko o skrzypcach, kłamco.

— Nie kłamałem, ukryłem tylko pewne informacje. Chcę zauważyć, że instrument cię bardziej irytuje.

— Racja — potwierdził. — Denerwuje mnie twoje granie po nocach.

— Przyznaj, że gdybym napomknął o zwłokach w lodówce, zjawiłbyś się na Baker Street jeszcze tego samego dnia. Kręci cię to... — Zrobił nieokreślony gest ręką. — To wszystko.

— Powiedzmy. — Zlustrował Sherlocka wzrokiem, oblizując usta. — Cieszę się z tego, że twoje... Zainteresowania nie wpływają na mnie.

— Ostatni koszmar miałeś trzy tygodnie temu, więc tak, nie oddziałują na ciebie ludzkie wnętrzności.

John spojrzał na niego zakłopotany. Koszmary były jego słabością doktora. Watson wrócił z Afganistanu wiele miesięcy temu, lecz nadal miał problemy z poradzeniem sobie ze wspomnieniami zdobytymi na pustyni. Demony przeszłości nawiedzały Johna bardzo rzadko, lecz nadal zdarzały mu się całe nieprzespane noce. Watson siedział wtedy przed kominkiem w ciszy, pijąc zimną kawę — Sherlock nie miał pojęcia dlaczego. Holmes nigdy nie budził Johna, nie pocieszał go. Nasłuchiwał tylko jęków i sapania, po których następował krzyk. Watson był żołnierzem, głaskanie po głowie tylko pogorszyłoby sytuację. Detektyw postanowił nigdy nie pomagać przyjacielowi w tej kwestii, chyba że mężczyzna sam wyciągnąłby rękę.

Złapał Johna za rękaw, ciągnąc na kanapę.

— Nie chodzisz już do Thompson...

— Trafne spostrzeżenie — mruknął, odwracając wzrok. Złączył dłonie, wciągając głośno powietrze. — Chyba nie chcesz mi zaproponować szczerej rozmowy, prawda?

— ...wracam do pracy. — Wstał, ruszając do kuchni. To całe zwierzanie się nie było dla niego, John także to wiedział.

— Tego się nie spodziewałem — westchnął. Podszedł do Sherlocka, uśmiechając się niepewnie. — Słuchaj, po prostu nie potrzebuje tego, dobrze? To nie tak, że uważam cię za nieodpowiednią osobę, tylko... Gdybym miał coś dopowiedzenia odwiedziłbym terapeutkę. Albo napisał to na blogu. — Zaśmiał się, kładąc dłoń na ramieniu przyjaciela.

— Dawno go nie aktualizowałeś — zauważył, zakładając rękawiczki medyczne.

— Masz rację, chyba powinienem przy tym przysiąść. W końcu twoi fani czekają. — Zażartował.

John nie spuszczał wzroku z przyjaciela. Sherlock kochał patrzeć w niebieskie oczy doktora, doszukując się najmniejszych szczegółów. Zielona obwódka, złocisto-czarne plamki, głębia... Uwielbiał każde spojrzenie Johna: ciepłe, groźne, niepewne, pełne miłości, wściekłe, a nawet cierpiące. Wszystkie emocje i osobowości Watsona zostały wypisane na błękitnych tęczówkach mężczyzny. W tamtej chwili obserwację utrudniały mu gogle, które ciągle przypominały Sherlockowi o zajmującym jelicie.

— Świetnie, John. Ty pisz, a ja zajmę się czymś o wiele ciekawszym. Gdzie mój skalpel — mówił do siebie, obracając się dookoła. — Jest, cudownie. Co nadal robisz w moim laboratorium?

— To kuchnia. — Usiadł przy stole, opierając brodę na dłoni.

— Nie teraz. — Odwrócił się tyłem do Johna i zaczął grzebać w dolnych szafkach. — Dlaczego znowu ruszałeś mój kwas? Nie ma go tu.

— Nie ruszałem, jest wyżej. — Przewrócił oczami, nie będąc pewnym czy dobrze zrobił, podpowiadając mężczyźnie, gdzie powinien szukać substancji. — Nigdy tego nie robiłem, ale czy mogę popatrzeć? — zapytał, uśmiechając się zachęcająco. Wyciągnął z kartowego pudełka lateksowe rękawiczki i nałożył je. — To cholernie głupie pytać o pozwolenie zostania w swojej kuchni.

— Jeśli chcesz... — odpowiedział w końcu. Otworzył usta, zaraz je zamykając. Jednak nic nie miał do powiedzenia.

— Możemy porobić balony — zaproponował pełen entuzjazmu. Stanął obok przyjaciela, opierając się o stół.

— John... Jesteś cholernym cudem — szepnął, zaciskając powieki.

Unikalny, idealny John Watson, który nie był nudny. Gdyby Bóg istniał, Sherlock podziękowałby mu za dar, jaki mu ofiarowano.

— Dzięki i nawzajem. Tak naprawdę chciałem z tobą porozmawiać. Ostatnio trochę się działo... Precyzując, chodzi mi o nasze relacje. Bo widzisz...

— Chłopcy, macie gościa! Inspektor Lestrade przyszedł odwiedzić Sherlocka.

Holmes kochał panią Hudson. Była pierwszą osobą, która zrozumiała detektywa, spojrzała na niego jak na człowieka i poczęstowała szarlotką, ględząc przy tym o problemach pierwszego świata. Zawsze uprzejma oraz miła w stosunku do Sherlocka, potępiająca niektóre z jego praktyk, lecz nie nigdy zniżała się do poziomu Andersona. Zwyczajna osoba, o przeciętnej inteligencji, ale nietuzinkowym myśleniu. Dawała najlepsze rady i zauważała to, czego John nie potrafił dostrzec (chodziło wyłącznie o uczucia i naturę ludzką). Pani Hudson była dla niego drugą matką oraz jedną z najważniejszych postaci w życiu Holmesa. Gdyby nie kobieta zaćpałby się już dawno temu.

Kiedy wpadła do salonu oznajmiając przybycie Lestrade'a Sherlock nie wiedział, czy miał jej dziękować, czy znienawidzić (na chwilę). Wszystko zależało od niewypowiedzianych słów Johna. Westchnął tylko pod nosem, ściągając gogle.

— Porozmawiamy potem — odchrząknął doktor.

Sherlock schował jelito do lodówki, oczywiście nie zapakowując go w żadną folię. Bawienie się akurat tym narządem przy inspektorze nie było najlepszym pomysłem. Zamiast tego wyciągnął zamrożone gałki oczne i włożył do mikrofali na kilka minut. John załamał ręce.

— Cześć John, Sherlock — rzucił Greg, kiedy pojawił się na górze. — Jak noga? Jak samopoczucie?

Holmes znał Grahama lub Grega Lestrade'a od lat. Poznali się przypadkiem na miejscu zbrodni, gdzie Sherlock chciał koniecznie obejrzeć ciało zamordowanej w niewyjaśnionych okolicznościach trzydziestoletniej kobiety. Sprawa wyglądała obiecująco i na całe szczęście detektyw się nie zawiódł. Inspektor dopuścił niechętnie Sherlocka do sprawy, nie robiąc sobie zbyt wielkich nadziei z przydatności mężczyzny. Jak wielkie było jego zdziwienie, gdy po zaledwie dwóch dniach Holmes napisał mu wiadomość (zdobył numer dzięki Mycroftowi) z adresem pobytu mordercy. Kiedy zjawił się na miejscu, detektyw siedział w skórzanym fotelu ze złączonymi palcami pod brodą, a związany już podejrzany zajmował kanapę. Sherlock wyjaśnił motyw morderstwa oraz jego przebieg, na koniec przedstawiając wszystkie dowody przeciwko Smithowi. Anderson z miejsca znienawidził Holmesa, lecz Greg (Graham?) widział w nim interesującego człowieka, z którym szybko zawarł niepiśmienną umowę. Lestrade sam nie wiedział, w którym miejscu ich znajomości zaczął traktować Sherlocka jak przyjaciela. Pomimo ciężkiego charakteru Holmesa Greg (?) dostrzegał w nim, o wiele więcej niż detektyw mógłby się spodziewać. Nie uważał go za świra ani psychopatę, Sherlock był po prostu synonimem nienormalności.

— Dobrze — odparł lakonicznie. — Czy jest może jakaś sprawa? — zapytał z nadzieją, wyjmując słoik z mikrofalówki. Oczy dryfowały na powierzchni letniej wody.

— Czy ktoś musi zginąć, abym mógł cię odwiedzić?

— Nie, ale takie schadzki są najlepsze. — Uśmiechnął się maniakalnie, siadając przy stole. — Co u Mycrofta?

— Co masz na myśli? — Speszony rozluźnił krawat. Holmes uniósł brwi, posyłając Gregowi wymowne spojrzenie.

— Mój brat ma doświadczenie, jest rozeznany w tej dziedzinie.

— O czym mówisz?

— Seks — westchnął znudzony. — Odbywacie stosunek płciowy, pieprzycie się, bzykacie, kochacie, współżyjecie, kopulujecie. Czy teraz wiesz, o czym rozmawiamy?

— Chryste, Sherlock! Nie rozmawia się o takich rzeczach. — John próbował brzmieć jak najbardziej poważnie, jednakże nie wyszło mu to zbyt dobrze. Odwrócił się, zasłaniając usta dłonią.

— Dlaczego nie? To normalne, czy mam wam tłumaczyć czemu ludzie uprawiają seks? To czysto chemiczne reakcje...

— Mycroft jest w tym świetny, koniec tematu! — krzyknął Lestrade, który milczał przez ostatnią minutę. Nie wyglądał na złego, a zażenowanego całą sytuacją.

— On to słyszał, czekaj na wieczorną nagrodę — mruknął Sherlock.

Czy mam zapytać Johna jak układają się wasze stosunki? - MH

Puszysz się tylko dlatego, że poszło ci szybciej z Grahamem niż mnie z Johnem? To dziecinne. Mój doktor ma o wiele bardziej rozbudowane wnętrze. Nie jest łatwy. - SH

Ma na imię Gregory. Chodzi ci o jego duszę czy wątrobę? Traktujesz Johna jak porcelanową lalkę, powinieneś przejść do rzeczy. - MH

Nie tak mi radziłeś. - SH

Teraz radzę. - MH

Jesteś beznadziejny, Mycroft. - SH

— Czy ma ci nie przeszkadzamy?

— Twój chłopak do mnie pisze — prychnął, wkładając telefon do kieszeni szlafroka. — Denerwuje mnie. Jak możesz z nim sypiać.

— Jesteśmy w związku, nie seks-przyjaciółmi — oburzył się Greg, przestępując z nogi na nogę.

— Czy ty właśnie poinformowałeś mnie o tym, że kochasz mojego brata?

Zszokowany Sherlock spojrzał na zdezorientowanego inspektora jak na wariata; do Holmesa nie docierał sens bzdurnych słów Lestrade'a. Wstał, machnął gwałtownie dłonią i ponownie usiadł. Zbladł (co było wręcz niemożliwe, przy tak jasnej karnacji), wyglądał na chorego.

— Dlaczego w ogóle o tym rozmawiamy? Tak, kocham go, Chryste... — Przetarł kark, szukając pomocy u Johna. Ten tylko wzruszył ramionami, poklepując Grega po plecach.

— Na pewno będziecie razem szczęśliwi. Cóż... Mycroft... Nie spodziewałem się, ale... — zamilkł na chwilę, nie mając pojęcia co powiedzieć. W końcu stwierdził, że pójdzie na banał: — Gratuluję.

— Dzięki — odpowiedział z krzywym uśmiechem.

— Postaraj się z nim wytrzymać.

— I kto to mówi. — Kiwnął głową, wskazując na zagubionego Sherlocka.

— Nie jesteśmy parą — powiedział niepewnie John. — Ale wiem, o co ci chodzi.

— Nie jesteście?

— Oczywiście, że nie...

Słoik z oczami spadł na ziemię, rozbijając się na setki błyszczących kawałeczków. Gałki oczne potoczyły się pod nogi Watsona, a mętna woda zalała całą kuchnię.

— Grawitacja — odrzekł obojętnym tonem głosu Sherlock.

Podniósł się z miejsca, poprawił szlafrok i skierował się do swojej sypialni. Oboje usłyszeli tylko trzask zamkniętych drzwi.

— Nie wróżę ci przyjemnego wieczoru. Wybacz, to nie chwila na żarty. Chyba będę leciał... Zdzwonimy się, co?

— Tak, pewnie — odpowiedział cicho John. — Przepraszam za to.

— Nie ma sprawy. Wiem, jaki on jest. Na razie.

***

Sherlock od kilku godzin leżał na łóżku, wgapiając się bezczynnie w sufit. Miał szczerą nadzieję, że John po wyjściu Lestrade'a przyjdzie do niego, lecz tak się nie stało. Cierpliwie wyczekiwał pojawienia się Watsona w progu swej sypialni, przesiadując w tym czasie w Pałacu Pamięci.

Był wściekły na siebie za utratę kontroli, nie powinien ulegać tak łatwo zgubnym emocjom. Nie był z Johnem w związku, możliwe, że nigdy nie miał być, więc scena, którą odstawił była zbędna i niedorzeczna. Słowa Watsona przedstawiły Sherlockowi stację, w której się znajdował: doktor nie chciał iść dalej. John próbował poruszyć ten temat, wprowadzając wcześniej Holmesa w dobry nastrój. Watson doskonale znał swojego przyjaciela i zapewne wyciągnął też prawidłowe wnioski z ostatniego zachowania Sherlocka. Podejście do sprawy z przemyślanym wcześniej planem wydawało się jak najbardziej logiczne.

Holmes liczył na zbyt wiele, a przecież nie posiadał odpowiednich klasyfikacji do zostania partnerem Johna. Chciał przekonać samego siebie, że problem stanowiła wyłącznie nieodpowiednia płeć, lecz świadom był tego, iż chodziło o inne ważniejsze kwestie. Sherlock nie mógł sam sobie wmówić swojej słuszności, choć robił to nieprzerwanie przez tyle lat. Westchnął głośno, przygryzając wargę. Brakowało mu zbyt wiele do prawdziwego człowieczeństwa; był cholerną maszyną, socjopatą, dla którego empatia istniała tylko jako fraza w słowniku. Cała ta miłość nie powinna w ogóle go dopaść... Nie rozumiał jej, nie potrafił z nią żyć, nie chciał kochać. Pragnął krzyczeć z bólu, choć nikt go nie zranił. Nie krwawił, a wyraźnie czuł zimne ostrze wbijające się w swoje ciało. Detektyw przeklinał cholerne cierpienie wyżerające jego wnętrze niczym kwas.

— Tak słaby...

Pukanie do drzwi. Sherlock momentalnie usiadł, przykładając rękę do piersi. Serce biło destrukcyjnie szybko. Co z nim było nie tak?

— Sherlocku, wszystko dobrze?

— Taki, pani Hudson — odpowiedział zawiedziony. — Co miałoby się dziać? Nie pali się, nic nie wybucha, jelito czeka na mnie w lodówce... Jest przeraźliwie cicho i nudno.

— Czy wszystko dobrze z tobą?

— Nie, nic nie jest dobrze. Rozrywa mnie, a nic nie słychać.

Gdyby ktoś inny stał za drzwiami, Sherlock zignorowałby pytanie, lecz to była pani Hudson, kobieta piekąca najlepsze ciastka w Wielkiej Brytanii — nie mógł jej zlekceważyć.

— Wchodzę.

Holmes siedział na brzegu łóżka, wpatrując się w nie-gospodynię. Zdecydowanie ją kochał. Usiadła obok niego, delikatnie kładąc dłoń na ramieniu mężczyzny.

— Chciałam wam przynieść ciasto śliwkowe, ale nie zdążyłam. Inspektor wyszedł, a niedługo potem John. Pokłóciliście się, kochaniutki? — zapytała z troską.

— Nie wiem i to mnie przeraża. Przez ostatnie kilka dni jestem jedną chodzącą niewiadomą — warknął, opierając łokcie na kolanach. — To mnie przerasta.

— Powinieneś powiedzieć mu wprost, Sherlocku.

— Skąd pani wiem, że...? — Ta kobieta była niesamowita, ciągle zaskakiwała Holmesa.

— Och, mój drogi. Od pierwszej chwili wiedziałam, że John stanie się dla ciebie kimś ważnym. Nigdy wcześniej nie przyprowadziłeś nikogo do domu, prawda? Byłam ciekawa, kiedy w końcu obaj się zorientujecie, że coś między wami jest. W dalszym ciągu wam kibicuje. — Zarumieniła się i uśmiechnęła jowialnie.

— Tak, to dość sensowne myślenie oraz trafna konkluzja — zgodził się, kiwając głową. — Nie mogę mu powiedzieć, ponieważ on wszystko wie. I nie jest gejem.

— Ty także nie jesteś.

— Ja nie mam orientacji.

— John nią jest. — Położyła dłoń na policzku Sherlocka, gładząc go lekko. — Prawda?

— Och... To brzmi istotnie logicznie.

— Myślę, że gdy usłyszał od ciebie pewne słowa, całkiem inaczej spojrzałby na wszystko. Powodzenia, kochaniutki.

Pani Hudson zostawiła go z pewnym dylematem: walczyć, czy odpuścić.

Holmesowie się nie pooddają, nie skazuj naszej rodziny na upokorzenie. - MH

Jakiś ty troskliwy, bracie. - SH

Zrób to. - MH

Nie.

***

Dochodziła jedenasta, a Johna nadal nie było. Sherlock nie martwił się, gdyby coś się stało, Mycroft poinformowałby go o tym. Grał na skrzypcach, obserwując nudny widok za oknem. Komponował, zapisując nuty w księgach Pałacu Pamięci — utwór ten miał być tylko dla Sherlocka, nikt inny nie mógł go usłyszeć. Pogrążył się w uspokajającej muzyce, rozkoszując idealnymi pozornie nic nieznaczącymi dźwiękami, które tworzyły jedną genialną całość.

— Wcześniej tego nie słyszałem.

John. Sherlock przestał grać. Odłożył instrument do futerału, zerkając na przyjaciela. Przez przynajmniej dwie godziny spacerował na mrozie. Był w dwóch barach, spożywał alkohol, ale w rozsądnych ilościach. Pomięta koszula, słodki zapach damskich perfum, szminka na kołnierzu. Och, czyżby... Nie, zero oznak seksu, po prostu dobierała się do Johna. Przeklęta kobieta. Niepewna postawa, nieśmiały uśmiech.

— Długo cię nie było.

— Myślałem.

— Cóż za postępy — zironizował. Zasiadł w fotelu i złączył palce pod brodą. — O czym?

— O różnych rzeczach. — Zajął miejsce naprzeciwko Sherlocka. — Jak tam?

Nie odpowiedział. Jedynie uśmiechnął się sztucznie, zakładając nogę na nogę.

— Sherlock, słuchaj...

— Rozumiem — przerwał Johnowi. — Powiedz mi lepiej, jak miewa się towarzyszka twojej dzisiejszej libacji alkoholowej.

— Nie nazwałbym tego libacją i to tylko koleżanka. Chce porozmawiać.

— Ja już nie chce. — Wstał, Watson zrobił to samo. — Myślę, że pora się kłaść.

Doktor zbliżył się do Holmesa, wyciągając dłoń w jego stronę. Sherlock cofnął się, przekrzywiając głowę. Czy udawanie niedostępnego coś zdziała?

— Jesteś zły — stwierdził.

— Nie jestem. — Nie był, czuł się zagubiony i oszukany przez życie.

— Jesteś. Nie chcesz, abym cię dotknął.

— Nie lubię, kiedy dotykają mnie ludzie.

— Doprawdy, jeszcze wczoraj...

— To było wczoraj. Nie rób tego więcej.

— Co z twoją potrzebą? — Założył ręce na piersi, odwracając wzrok. Denerwował się.

— Od czego jest słodka Molly. Jestem pewien, że nie odmówi mi, kiedy ją o to poproszę. Dobranoc, John.

Wyminął przyjaciela, kierując się do sypialni. John zatrzymał detektywa, łapiąc za ramię.

— Sherlock, przestań! Obiję ci mordę, jeśli pójdziesz z tym do Molly. Zrobisz jej tylko nadzieję. I poczekaj, rozumiesz? Masz poczekać, to cholerny rozkaz.

— Na co mam czekać? — zapytał chłodno, uwalniając się z uścisku Johna.

— Na mnie.

Podziałało.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top