Rodzinny obiad


W końcu rozdział, co nie? Wybaczcie za taką zwłokę, teraz będą rozdziały częściej (o ile znajdę moją listę z 30dayOTP). Jeśli skopałam postacie, wybaczcie! Praktycznie same dialogi, mam nadzieję, że się nie zawiedziecie. Miłego czytania.


— Sherlock! — John wpadł do sypialni detektywa, ściągając z niego gwałtownie przykrycie. — Wstawaj, mamy problem.

— Pani Hudson w końcu zamknęła nam lodówkę na kłódkę? Pod zlewem są obcęgi, chyba wiesz jak ich używać? — mruknął zaspany, przewracając się na plecy.

Watson tylko jęknął, całkiem zapominając, co miał zamiar powiedzieć. Półnagi Sherlock uchylił lekko powieki, aby spojrzeć na porannego Johna. Uśmiechnął się krzywo, po czym rozciągnął i usiadł na skraju łóżka. Ziewnął, przetarł twarz dłońmi i uniósł głowę.

— John... Herbata... — mruknął.

Holmes nie był w stanie zasnąć, co wcale nie było zaskakujące czy odkrywcze. Przez znaczną część nocy rozmyślał o sobie i Johnie, Johnie, Johnie, trochę Gavinie oraz Mycrofcie, których szczerze miał ochotę pogrzebać na najbliższym cmentarzu (strasznego Holmesa zdecydowanie bardziej). Genialny mózg Sherlocka pracował na najwyższych obrotach, katując tym samym zmęczonego detektywa. Przemierzając przez Pałac Pamięci, konsultant odnalazł teczki ze starymi sprawami, przez przypadek natykając się na akta Moriarty'ego, a to pociągnęło za sobą nieprzyjemne konsekwencje — Sherlock znalazł się znów na basenie. Rozwścieczony mężczyzna wypalił trzy papierosy, dzięki czemu uwolnił się od niepożądanych wspomnień. Kręcił się po mieszkaniu, próbował grać na skrzypcach, szukał narkotyków, bawił się jelitem, aż w końcu zajrzał do sypialni Johna. Sherlock widząc spokojnie śpiącego przyjaciela, wciągnął głośnio powietrze i wycofał do swojego pokoju — nie był pewien czy powstrzymałaby się przed wślizgnięciem do łóżka Watsona. W końcu udało mu się zasnąć, lecz (bezsensowne) sny, które nawiedziły już zmaltretowany umysł Holmesa, były na tyle męczące, że stan czynnościowy ośrodkowego układu nerwowego okazał się stratą czasu.

Sherlock zamrugał szybko, nie do końca wiedząc, co się działo. Podobno człowiek po obudzeniu przez piętnaście minut czuł się, jakby był pod wpływem alkoholu — w tamtej chwili detektyw był tego żywym przykładem. Holmes był pijany, niewyspany i cholernie wykończony.

— John. Herbata... — powtórzył i ponownie się uśmiechnął, tym razem ciepło. —  Kto przyszedł?

— Skąd wiesz, że... Ach, nieważne. Zaraz się całkiem rozbudzisz, ale przed tym... Chryste, zabijasz mnie! Jak można tak wyglądać z rana?

Zaśmiał się, następnie nachylił i pocałował Holmesa w policzek. Sherlock znieruchomiał, przestał oddychać (mógłby przysiąść też, że serce przestało pompować krew), myśleć, żyć, istnieć.

To było miłe. Cudowne, idealne, genialne. Johnowate. Delikatne i dziwne. Nie intymne. Nie romantyczne. Nie przyjacielskie. Johnowate. Zabija mnie.

— Rozbudziłeś mnie — skomentował i oparł głowę na piersi Johna.

— Hmm... To dobrze, cieszę się. — Położył delikatnie dłoń na karku detektywa, co wywołało przyjemne dreszcze na ciele mężczyzny. — Słuchaj, Sherlock... Dostałem jakieś piętnaście minut temu wiadomość od Mycrofta. Kazał mi zejść do salonu, a tam... Znalazłem parę staruszków. Odebrałem kolejnego SMS-a i dowiedziałem się, że to twoi rodzice. Siedź spokojnie... — powiedział, kiedy Sherlock uniósł gwałtownie głowę. Och tak, był wściekły. — Już nieźle zszokowany odczytałem ostatni tekst i okazało się, że zostaną u nas na obiad. Jak widzę nic, o tym nie wiesz. Ogólnie nie przeszkadzają mi takie odwiedziny, ale raczej nie lubię, gdy obcy ludzie oglądają mnie w koszulce i bokserkach.

— Nie wezmę się za żadną sprawę, którą mi da. Sam będzie biegał po Londynie, może schudnie — syknął rozwścieczony i sięgnął po telefon.

Jakim prawe oni są u mnie?- SH

Mamusia chciała cię odwiedzić i sprawdzić co u jej młodszego synka. Nie bądź niewdzięczny. - MH

Zajmij się nimi, nie chcę ich tu! Wychodzę z domu z Johnem. - SH

Nie radzę. - MH

Dwa słowa wystarczyły, żeby Sherlock skapitulował (młodszy Holmes miał zamiar odegrać się na bracie innym razem). Nawet nie chciał wiedzieć, do czego posunąłby się Mycroft, byleby tylko nie spędzić czasu z mamusią. Warknął pod nosem rozdrażniony, dalej wstukując gwałtownie w klawiaturę telefonu.

Co ja mam z nimi robić z samego rana?- SH

Opowiedz im o swoim jakże ciekawym życiu. Mamusia uwielbia o tym słuchać. Albo daj jej mówić: to lubi jeszcze bardziej. - MH

Do następnego starcia, Mycroft. - SH

— Mój braciszek wykorzysta wolne godziny na nieprzyzwoite zabawy z Grahamem... I po tym wszystkim zjawi się u nas na obiedzie — powiedział wręcz z obrzydzeniem. Wzdrygnął się i ponownie oparł czoło o tors Johna. Uśmiechnął się mimowolnie. — Będziemy musieli spędzić dzień z ludźmi, którzy wepchnęli mnie w dzieciństwie w szpony istot na poziomie intelektualnym płodu. Z ludźmi, którzy nie zamkną swoich ust, dopóki nie wypytają cię o wszystko, John. Wszystko.

— Spokojnie, Sherlock. Napadłem na Afganistan, dam radę z twoją matką. — Zaśmiał się i położył dłoń na ramieniu przyjaciela, odsuwając go od siebie na tyle, aby spojrzeć mu w oczy. — Problem w tym, że jedyne co mamy w lodówce to ludzkie jelito. Z tego raczej nie przygotuję niczego porządnego.

Sherlock naprawdę starał się słuchać Johna, lecz trudno było mu ignorować ciepło dłoni przyjaciela, które rozlewało się po całym ciele detektywa. Wszystkie komórki Holmesa wyrywały się w stronę doktora, błagając o upragniony dotyk. Byli tak blisko siebie, prawie rozebrani, a rozgrzane łóżko, aż prosiło się o uwagę. Holmes przymknął na chwilę powieki, wypuścił powietrze z płuc i spojrzał w błękitne oczy Johna. Błąd. Nieokreślone. Każdy odcień niebieskiego jawił się w tęczówkach Watsona, tworząc tym samym coś nad wyraz niesamowitego. Cholerne dzieło sztuki.

Detektyw chwycił Johna za dłoń i pociągnął w dół, po czym pocałował mężczyznę w kuszącą szyję.

— Sherlock, ja... — zaczął zachrypniętym głosem, lecz Holmes się wtrącił.

— Nic więcej, tylko to, pozwól mi... proszę.

John nie odpowiedział, kiwną tylko głową, zaraz zajmując miejsce obok Sherlocka. Holmes uśmiechnął się ciepło, nachylił i obdarował Johna kolejnym pocałunkiem, tym razem w żuchwę. Miód, zielona herbata, imbir, słony posmak potu, pasta do zębów oraz John. Smakowanie Watsona zaliczało się do pierwszej dziesiątki najlepszych rzeczy w życiu Sherlocka — tego detektyw mógł być pewien. Potrójne morderstwo, zagadka zamkniętego pokoju, kokaina i morfina, eksperymenty, a na samym szczycie John, uzupełniony teraz o, idealnie zmysłowy w swojej prostocie, smak. John został na ustach Sherlocka, więc detektyw oblizał wargi, aby móc dokładniej zapamiętać delikatną woń skóry doktora. Pokój Johna Watsona w Pałacu Pamięci detektywa przemienił się w ogromną komnatę, jarzącą się słonecznym blaskiem.

Zerknął na przyjaciela, upewniając się, że wszystko, co robił, było dobre... Nie chciał zrazić Johna do siebie, nie chciał go odstraszyć ani stracić. Potrzebował byłego żołnierza jak nikogo innego przedtem. Sherlock pragnął uczyć się Johna na pamięć, chciał poznać go całego: przeidealną duszę, silne ciało, wiecznie zaskakujący umysł. John. John. John. John. Idealny człowiek, który został z Sherlockiem i rozkazał mu poczekać na siebie. Nie przestraszył się, nie uciekł, a chciał spróbować... Sherlock kochał Johna.

Watson obserwował Holmesa z ciepłym uśmiechem i może iskrą niepokoju oraz zaciekawienia w oczach. Przekrzywił lekko głowę, czekając na kolejny ruch Sherlocka. Ten z westchnieniem ulgi pochylił się nad blizną Johna. Nienawidził jej, a zarazem uwielbiam ten magicznie zniszczony fragment skóry. Gdyby nie ona doktora nie byłoby z Sherlockiem; John nie mógłby go uratować. Całe to cierpienie, strach Watsona przed śmiercią oraz późniejsza pustka, gdy wrócił z wojny, została nagrodzona — Sherlock naprawdę chciał w to wierzyć. Musieli się spotkać, w końcu jeden nie mógł oddychać bez drugiego.

Sherlock złożył czuły pocałunek w miejscu postrzału i oparł czoło na ramieniu przyjaciela. Potrzebował go tak bardzo... John ujął delikatnie twarz przyjaciela w dłonie.

— Dziękuję ci — wyszeptał, głaskając kciukiem policzek Sherlocka. — Naprawdę dziękuję.

— Za co?

— Że mnie uczysz... Ja... — zaczął, lecz zaciął się po chwili. Mruknął cicho pod nosem, szukał odpowiednich słów. — Ja nie jestem gejem, wiesz o tym. Dla mnie jest to inne, może trochę kłopotliwe. Niezrozumiałe, to chyba odpowiednie słowo. Nie jestem teraz gotowy, na coś, co zapewne niedługo nadejdzie, więc dziękuję, że mnie uczysz.

Sherlock nie odpowiedział — nie umiał. Myślał, a wręcz był przekonany, że to John otwierał przed nim nowe drzwi; wprowadzał go w inną, zapewne lepszą, rzeczywistość. Jednak Watson powiedział coś, co rozjaśniło Pałac Pamięci Sherlocka w sposób, w jaki by się nie spodziewał. Oczywiste, lecz Holmes nie potrafił dostrzec czegoś tak klarownego.

Uśmiechnął się ciepło i szczerze, na co John pocałował go w czoło.

— Musimy iść, twoi rodzice czekają w salonie. Raczej nie chcę, żeby pomyśleli sobie coś... nieprzyzwoitego.

— John, każda napotkana osoba uważa, że jesteśmy w związku, moja matka nie jest wyjątkiem. Po rozmowie z nią sam byś w to uwierzył, jej usta się nie zamykają — powiedział cierpko. — Naprawdę jestem zdziwiony, że jeszcze nie weszła sprawdzić, co robimy.

— Nigdy nie zaprzeczałeś, nawet nie zwracałeś uwagi na, to kiedy brali nas za parę.

— Pytasz mnie dlaczego? Ponieważ nie czułem takiej potrzeby.

— Och, rozumiem. — Odgarnął z twarzy Holmesa niesforny kosmyk włosów. — Ale zostawmy to teraz, muszę się wyjść do sklepu. Zostaniesz z nimi.

— To nie było pytanie — zauważył ku swojemu wielkiemu niezadowoleniu.

— Nie, nie było. — Wyszczerzył się i pogładził Sherlocka po dłoni — Dasz radę, to w końcu twoi rodzice... Pogadaj z nimi, mój geniuszy.

— Mój? — Serce Sherlocka wyrywało się z klatki piersiowej i uderzało boleśnie o, zapewne już połamane, żebra. Mógłby umrzeć.

— Potrafię być zaborczy — mruknął, nie patrząc na Holmesa. Detektyw na ułamek sekundy przestał oddychać, a czas ten wydawał mu się cudownymi oświecającymi wiekami. — Idę wziąć prysznic, a potem do Tesco. A ty żołnierzu, marsz do salonu.

Holmes zmarszczył brwi, ale kiwnął głową na znak zgody i opuścił sypialnię, wcześniej zarzucając na siebie szlafrok.

— Och, Sherlock! W końcu jesteś.

Pani Holmes, gdy tylko ujrzała Sherlocka, podniosła się z kanapy i otoczyła syna ramionami, w ogóle nie zważając na wyraz jego twarzy.

— Tęskniłam, kochanie. W ogóle się nie odzywasz, przez co z ojcem wiecznie się zamartwiamy. Robisz tak niebezpieczne rzeczy! Dobrze, że Myc i ten miły mężczyzna czuwają nad tobą.

— Nie mam pięciu lat, nie potrzebuję ochrony. Mycroft zainstalował tu kamery. — Po tym, jak wyrwał się z objęć matki, zasiadł w fotelu.

— To dlatego, że się o ciebie martwi, skarbie. Powiedz mi lepiej, jak ci się żyje.

— Co do Mycrofta — zaczął, całkiem ignorując kobietę — to teraz zapewne uprawia stosunek seksualny z inspektorem Gavinem Lestradem. Często piszą o nim w gazetach.

— Sherlock! Nie powinieneś mówić o Mycrofcie, jeśli go z nami nie ma. — Pokręciła głową niezadowolona. — Greg, nie Gavin, Sherlocku. To bardzo przyzwoity człowiek. Cieszymy się, że Mike znalazł sobie kogoś takiego, prawda kochanie?

— Oczywiście, to dobra partia — odpowiedział pan Holmes z nikłym uśmiechem. Raczej nie chciał brać udziału w rozmowie.

— Ależ jest z nami wszechmogący Mycroft. Za kamerami — sprostował.

— Gdzie twój przyjaciel?

— Bierze prysznic, następnie ubierze się w jeansy, białą koszulę oraz sweter. Wyjdzie z domu i zrobi zakupy. Wróci, zaparzy mi herbatę, zapyta, czy nie jestem głodny i ugotuje obiad. To dzisiejszy harmonogram Joha. Coś jeszcze?

— Jak wam się razem mieszka?

— Dobrze.

— Zamierzacie...

— Zamierzamy co? — wtrącił się sfrustrowany.

— Sformalizować wasz związek?

— Och, na litość boską! — Przewrócił oczami, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszał. Miał nadzieję, że do Watsona nie dotarły te okropne słowa. Spojrzał na matkę, powstrzymując się, aby nie obrzucić jej nieodpowiednim spojrzeniem. — Tak, planujemy to zrobić. — Zrezygnowany potarł skronie, wypuszczając głośno powietrze z płuc. — Nie rozmawiajcie o tym z Johnem, nie przepada za takimi tematami.

— Tak się cieszę, kochanie! Oczywiście, oczywiście. Musi być bardzo nieśmiały, choć nie wygląda na takiego.

— To żołnierz — powiedział z nieukrywana dumą. — Nie lubi rozmawiać o uczuciach.

— Podobnie jak ty, Sherlocku.

— Czyż nie świetnie się dobraliśmy? — Uśmiechnął się kwaśno i uniósł oczy ku górze.

— Sherlock — odezwał się John, który właśnie wszedł do salonu. — Biorę twoją kartę, ach i... Wziąłem od ciebie ubrania, nie chciałem biegać po domu w bieliźnie. Nie wiedziałem, że masz jeansy... Skąd miałeś mój sweter w szafie? — Zerknął na rodziców Holmesa i odchrząknął nieznacznie. — No nieważne, porozmawiamy później. Niech państwo mi wybaczą. — Zwrócił się ponownie do Sherlocka: — Zaproś panią Hudson na obiad, Sherlocku. I zachowuj się.

Kiwnął głową w stronę małżeństwa i opuścił mieszkanie. Sherlock jeszcze przez chwilę wpatrywał się w miejsce, gdzie stał John. Jego John. John poszukujący odpowiednich ubrań w szafie Sherlocka dotknął ich wszystkich, może nawet niektóre przymierzył. Spodnie niepasujące na detektywa leżały idealnie na wojskowym ciele Watsona. Gdyby porzucił sweter, chociaż ten jeden raz i pokazał się w zapewne dopasowanej koszuli... Czy John pożyczył także bieliznę detektywa? Sherlock prawie zakrztusił się powietrzem. Sentymenty. Zatrzasnął pokój doktora w Pałacu Pamięci, obiecując sobie, że nie otworzy go przynajmniej przez godzinę. Kącik ust detektywa uniósł się lekko, co zostało zauważone przez panią Holmes.

— Tak cudownie się rozumiecie. Cieszę się, że znalazłeś doktora Watsona. Bałam się, że do końca życia będziesz sam.

— Samotność mnie chroniła — odrzekł, mierząc matkę spojrzeniem.

— Chroniła. Teraz pozwól na to Johnowi.

Taki mam zamiar — pomyślał.


***


— Dlaczego po prostu nie posiedzimy w ciszy? Mam sprawy do rozwiązania. — Uniósł gazetę rozdrażniony. — Nie interesuje was, kto zabił Petera Jacksona? Prawdopodobnie jego wspólnik, o ile na jego koncie zniknęło przedwczoraj pięćset funtów.

— Och, Sherlocku, chcielibyśmy z tobą porozmawiać — nalegała kobieta, zerkając męża. — Nie mamrocz pod nosem, a odezwij się w końcu.

— Tak, tak... To jak praca?

— Rozmawialiśmy, dość sporo — odpowiedział, ignorując pytanie ojca. — Całe piętnaście minut. To nasz rekord.

— Niedawno byłeś w szpitalu, czy wszystko już w porządku z twoją nogą? Nie mogliśmy się pojawić, byliśmy...

— Tak. John się mną zajął. Skończmy to już. — Odrzucił gazetę na bok, odchylając głowę do tyłu.

— ...w Norwegii — kontynuowała beztrosko. — Wspaniałe miejsce, doprawdy piękne! Cudowne widoki, Sherlocku. Powinieneś pojechać tam z Johnem w podróż poślubną.

— Chryste... — warknął pod nosem. — Tak, pojedziemy, pojedziemy! Ktoś chcę herbaty? Ja chcę!

Wyskoczył z fotela, po chwili znikając w kuchni. Oparł dłonie blat, starając się oddychać spokojnie. Poprzysiągł sobie odegrać się boleśnie na Mycrofcie. Mamusia na pewno będzie chciała wpaść do rezydencji braciszka na tydzień, wystarczy tylko poprosić Anthę o przysługą. Zaproszenie przekazane od niej, na pewno nie wzbudzi podejrzeń w rodzicach Sherlocka. Uśmiechnął się maniakalnie, wiedząc, że asystentka Mycrofta z chęcią pójdzie na taki układ — kto nie chciałby zobaczyć przerażonego Myca, gdy państwo Holmesowie przekroczą próg jego domu.

— Mam nadzieję, że Sherlock nie był zbyt nieznośny...

— Nie bardziej niż zwykle, kochanieńki.

— John! Potrzebuję cię. Teraz.

Watson pojawił się w kuchni z dwoma reklamówkami wypełnionymi produktami spożywczymi. Położył je na stole i spojrzał pytająco na Sherlocka.

— Miałeś z nimi siedzieć.

— Nie mogłem już dłużej, John. — Przeczesał palcami włosy nerwowo. — Piętnaście minut to dla mnie za dużo. Szczególnie kiedy nie mam wciągającej sprawy, na której mógłbym się skupić. Pozbądźmy się ich — jęknął zdesperowany.

— Czy ty panikujesz? Spokojnie, nie patrz tak na mnie, nie panikujesz. Już. Pomóż mi z obiadem, a oni zajmą się sami sobą przez ten czas.

Pokręcił głową i z uśmiechem na ustach zaczął rozpakowywać zakupy. Sherlock wyciągnął telefon z kieszeni i napisał szybko wiadomość, po czym usiadł przy stole.

— Zrobisz mi herbatę?

— Sherlock, mogłeś mi powiedzieć, że będziecie teraz gotować! Jestem w pomieszczeniu obok! — krzyknęła pani Holmes, lecz w jej głosie nie dało usłyszeć się złości. — Obejrzymy sobie coś na BBC, a wy się bawcie.

— Sherlock, naprawdę? — John uniósł brwi rozbawiony. — Napisałeś im SMS-a?

— Dwie łyżeczki cukru — powiedział tylko.

— Och, Boże, aleś ty dramatyczny.

Wstawił wodę na herbatę, oparł się o blat i skrzyżował ręce na piersi.

— Zaprosiłeś panią Hudson?

— Nie.

— Sherlock, prosiłem. Skoro już są twoi rodzice, to zaprosimy twoją drugą matkę. To będzie bardzo rodzinna kolacja — mówił, oddzielając każde słowo krótką przerwą.

— O zgrozo, dlaczego mi to robisz? Dodajmy coś do obiadu — zaproponował radośnie. — Środek usypiający, co ty na to?

Podniósł się z miejsca i zaczął grzebać w dolnej szafce. Wyciągnął buteleczki na blat z nieukrywanym podnieceniem.

— Sherlock, schowaj to — syknął. — Nie będziemy truć twojej rodziny!

— Truć? Chcę ich tylko uśpić na kilka godzin, John. Jestem dobrym chemikiem, nic im nie będzie...

— Nie ma mowy, Sherlock. — Chwycił za szklane naczynia i schował je ponownie. — Pomóż mi lepiej z obiadem.

— Nuda. Nuda. Nuda.

— Tak, wiem. To nie jest morderstwo. Chociaż nie, możesz odkryć, w sposób zabili tę biedną krowę, którą dzisiaj zjemy. — Holmes prychnął obrażony i zmarszczył brwi. — No dobra, już nie przesadzaj. Obierz i pokrój warzywa.

— Co? — zapytał głupio.

— Przecież słyszałeś. Zajmij się warzywami. Umiesz przecież gotować, zrobiłeś deser...

— Naprawdę mam pomagać? Nie chcę brać w tym udziału. Będą ludzie... — warknął z obrzydzeniem.

— Tak, ludzie. Ja, pani Hudson, Greg, Mycroft, twoi rodzice. Każdego znasz, więc nie wiem, o co ci chodzi.

— Ale będziecie rozmawiać. Głośno. I to o normalnych rzeczach. Nie wytrzymam tego. — Skulił się na krześle, zakrywając twarz.

Nienawidził takich spotkań, uroczystości, czy jakby miał to nazwać. To zbyt zwyczajne oraz zbyt irytujące dla Sherlocka. Słuchanie problemów i żali, które tak naprawdę za miesiąc nie będą miały większego znaczenia, było nie do zniesienia. Śmiechy, żartowanie, bezsensowna wymiana poglądów. Wtrącanie się w czyjeś życie, jakby gdyby nie posiadało się własnego. Męczące.

John zbliżył się do detektywa i położył dłoń na jego karku.

— Ej, to tylko kilka godzin, Sherlock. Potem znikną, a my zostaniemy sami. I będzie dobrze, prawda?

— Najlepiej — odpowiedział, podnosząc głowę.

— No właśnie. Chodź.

Wyciągnął dłoń i uśmiechnął się lekko. Sherlock splątał ich palce, po czym przyciągnął do siebie Johna.

— Więc... Co masz zamiar przyrządzić? — Spojrzał w górę, opierając brodę o klatkę piersiową przyjaciela.

— Pójdę na łatwiznę, nie mam czasu teraz wymyślać cudów świata. Wołowina, pieczone ziemniaki, stuffing, gotowane na parze warzywa. Deser: muffiny z jagodami. Tradycyjnie.

— Mycroft będzie kręcił nosem.

— Nikt go nie zapraszał — westchnął zmęczony. — Jest tak wcześnie, a ja już mam dość. Zamknąłbym się najchętniej w sypialni.

— Ze mną.

— Tak, z tobą, Sherlock. — Uśmiechnął się ciepło. — Weźmy się do pracy.


***


— Jakim cudem zrobiłeś deser, który nadawałby się do podania w restauracji, a nie radzisz sobie z obraniem marchwi? — Z rozbawieniem obserwował Sherlocka, siłującego się z niewinnym warzywem.

— Po co w ogóle marchewka? — warknął rozdrażniony. Nie sądził, że tak mało ważna czynność, może być trudniejsza od gry na skrzypcach. A była!

— Nie wiem, po to, żeby ją zjeść? — Wsadził mięso oraz ziemniaki do piekarnika i odetchnął z ulgą. — Moja część skończona. Mam wolne.

— Nie pomożesz mi? — Spojrzał w wyrzutem na Johna.

— Sherlock Holmes prosi o pomoc?

— Nie... Po prostu zostawię to i wyjdę z mieszkania.

— Nie-wydaje mi się. Kiedy wracałam z zakupów, zauważyłem limuzynę twojego brata, a skoro uważasz, że on teraz z Gregiem... — odchrząknął — ... no wiesz, to raczej jego goryle pilnują Baker Street.

— Mycroft nie dostanie deseru — syknął. — Do czego może się posunąć Rząd Brytyjski, żeby się spędzić czasu z mamusią?

— Jak się domyślam, do wielu rzeczy. Ona nie jest taka zła.

— Bo się nie wychowywała, choć nie wiem, czy można tak to nazwać. Mam na nią listę oskarżeń. Mycroft całą teczkę.

— Jesteście obaj niemożliwi. — Uniósł ręce w geście poddania się. — Kim my, zwyczajni ludzie, jesteśmy przy braciach Holmes.

— Jakby to powiedział Myc: złotymi rybkami.

— Co to znaczy?

— A co może oznaczać?

John nie odpowiedział. Wzruszył jedynie ramionami, po czym zabrał Sherlockowi marchew (która nie nadawała się już do użytku) i nożyk. Usiadł obok mężczyzny, dotykając swoim kolanem jego uda.

Holmes westchnął pod nosem na ten niewinny dotyk i wyciągnął dłoń w stronę doktora, aby poczuć więcej. Poczuć. Kontakt fizyczny zawsze wydawał się Sherlockowi zbędny, kłopotliwy oraz destrukcyjny. Co prawda, od niedawna dotykał się z Johnem, lecz wcześniej obawiał się reakcji swojego organizmu, umysłu i swego rozsypania. Uczucia, wraz z dotykiem i sentymentami były defektem chemicznym przegranej. Wyniszczające od wewnątrz, niepokojąco uzależniające, pogrążające... Wszystko to wydawało się upadkiem: bolesne zderzenie z rzeczywistością, połamane żebra, przez zbyt szybko bijące serce, trzęsące się dłonie, brak tchu, pustość umysłu. Miłość to niebezpieczna wada, której Sherlock nigdy nie chciał. Bronił się przed nią przez całe życie, myśląc, że jest ponad tym konwencjonalnym uczuciem. Mylił się, tak bardzo się mylił. Patrzył na Johna Watsona, na swoją słabość, a jednocześnie największy cud i bał się, że się rozpadnie... Oto on: doktor i były żołnierz, zajmujący się błahymi przypadkami w klinice i piszący bloga, był w stanie wyrwać uczucia Sherlocka z dawno zapomnianego pokoju w Pałacu Pamięci. Słodko-gorzki smak rozlewał się we wnętrzu przerażonego Holmesa.

— Sherlock, wracaj, nie idź o Pałacu Pamięci.

— Jestem tu z tobą, John. — Kocham cię.

— A ja z tobą, Sherlock. — Ja ciebie też.


***


— Ładnie pachnie.

— Mówisz o sobie, czy o obiedzie? — Zażartował John, podchodząc do Sherlocka. — Godzina czternasta to odpowiedni czas na poranny prysznic — zaakcentował dwa ostatnie słowa. — To takie typowe dla ciebie. Ale skoro już jesteś, to pomóż mi nakryć do stołu?

— Dlaczego?

— ...Sherlock, proszę cię.

— Zaraz Greg przyjdzie, to ci pomoże. — Poprawił mankiet marynarki, obserwując bezustannie przyjaciela. John oblizał usta i przymknął oczy.

— Nie patrz tak na mnie i wiesz, wolę, żeby to było już zrobione, zanim się zjawią. Im szybciej zaczniemy, tym szybciej...

— ...skończymy. To co mam robić?

— Obrus, sztućce, talerze, kieliszki... Ale zajmij się lepiej obrusem, noże zostawmy mi.

— Jak chcesz — prychnął. — Gdzie obrus?

— Litości. Idź do salonu, jednak sobie poradzę.

— Oni tam nadal są?

— Oczywiście, że tak — odpowiedział z westchnięciem. — Rozmawiałem z nimi, kiedy byłeś pod prysznicem. Wypytywali o ciebie. Jak często jadasz, czy dużo sypiasz, jak bardzo ryzykujesz życiem.

— Co im powiedziałeś?

— Że nie muszą się martwić, bo masz prywatnego lekarza. Tak przy okazji, mówię o sobie. — Na twarzy Johna pojawił się półuśmiech, kiwnął głową i wrócił do przygotowywania się do kolacji.

— Och, Watsonie... — Sherlock stanął za przyjacielem. — Czasem jesteś taki...

— Jaki? — zapytał, nie patrząc na Holmesa.

— ...nieokreślony.

John przekrzywił głowę, zastawiając się, co mogłoby to oznaczać. W końcu machnął ręką i wyszedł do salonu z talerzami.

Detektyw złapał górą wargę między zęby i rzucił się do szafki, gdzie znajdował się środek usypiający. Wyciągnął niewielką buteleczką, po czym wsunął ją do kieszeni spodni. Zanim wrócił John, Sherlock siedział już na krześle.

— Co zrobiłeś?

— Słucham? — zapytał, udając zbitego z tropu. John za dobrze go znał.

— Ten uśmieszek...

— Taką mam twarz, John. Nie przesadzaj. Mam zacząć ci wypominać twoją ekspresję, kiedy akurat wyjdziesz spod prysznica po dobrej, że tak się wyrażę kolokwialnie, pracy ręcznej oraz...

— Nie ważne! — przerwał mężczyźnie. — Nie było tematu!

— Cieszę się. Słyszałeś? W końcu raczyli się pojawić — zauważył, słysząc otwierające się drzwi.

— Mycroft z Gregiem? W samą porę, ile można czekać.

— Cóż... Zapewne trudno wyrwać się z ciepłego łóżka, po kopulacji... — Nie dokończył, ponieważ John zasłonił mu usta dłonią.

— Skończ, Sherlock... Po prostu skończ. — Holmes złapał nadgarstek przyjaciela, następnie ucałował jego knykcie. — O Boże... nie możesz tak robić... Nie ty.

— Dlaczego?

— Dostanę zawału — odpowiedział i oblizał usta.

— Podoba ci się taka czułość z moje strony. Gdyby ktoś inny zrobił coś podobnego, nie wywołałoby u ciebie takiej reakcji, lecz teraz... Odczuwasz to mocniej, gdyż robię to ja. Interesujące.

— Sherlock, nie patrz na mnie jak na ciekawy eksperyment. — Wyrwał rękę i odsunął się. — Idź do salonu.

Co zrobiłem źle? — pomyślał, lecz bał się wypowiedzieć pytania na głos. Przygryzł dolną wargę, po czym opuścił kuchnię.

Na środku pomieszczenia czekał już nakryty stół (John musiał przynieść go z dołu, gdy Sherlock brał prysznic) z przygotowanymi siedmioma miejscami. Detektyw skrzywił się nieznacznie i zasiadł w fotelu.

— I jak się bawiliście? — zapytała kobieta, gdy ujrzała syna. — Słyszałam wasze śmiechy.

— Och, wręcz cudownie. Nie ma to jak bawienie się fragmentem truchła krowy i obieranie warzyw. — Złączył palce pod brodą, obserwując miejsce, w którym po chwili pojawił się Lestrade wraz z Mycroftem. — Jak poszło?

— Sherlocku, nie teraz! — skarciła syna, kręcąc głową. Sherlock zastawiał się, czy jeszcze jej nie rozbolała od tego gestu. — Chłopcy, w końcu jesteście. John zaraz będzie podawać do stołu, więc rozbierajcie się i siadajcie.

— Mamusi chodziło o płaszcze, więc nie posuwajcie się za daleko.

— Zachowuj się braciszku, chyba nie chcesz, abym pozbył się twoich zapasów — powiedział cierpko Mycroft, uśmiechając się przy tym kwaśno. Sherlock posłał mężczyźnie nienawistne spojrzenie.

— Cześć, Sherlock — rzucił Lestrade. — Widzę, że primadonna jest w lepszym humorze niż wczoraj.

— Na pewno nie w tak dobrym, w jakim ty jesteś, Gavinie. W końcu to nie moje włosy i cera lśnią — zripostował.

— Gregu — poprawił mężczyznę.

— Och, spokojnie, chłopcy — odezwała się pani Hudson, która właśnie pojawiła się w salonie z butelką wina. — To nie czas na takie rozmowy.

— Wyjątkowo się z panią zgodzę.

Konsultant zakrztusił się powietrzem, widząc jak Lestrade łapie za rękę Mycrofta, splata ich palce i prowadzi do stołu. Próbował przyswoić informację o związku tejże pary, lecz Pałac Pamięci nie był gotowy na takie szok.

Wszyscy zajęli już swoje miejsca, a zaraz potem John pojawił się z korkociągiem, aby otworzyć butelkę Vegalfaro Chardonnay Balagueses Vino de Pago. Sherlock nie ruszył się z miejsca, więc Watson pofatygował się z wręczeniem mu kieliszka. Doktor obrzucił mężczyznę niezrozumiałym spojrzeniem i wrócił do kuchni, by naszykować posiłek.

— Pokłóciliście się, Sherlocku? — Młodszy Holmes spojrzał na zaniepokojoną panią Hudson i uśmiechnął się nieznacznie.

— Na pewno nie, Martho. Sherlock zachowywał się dzisiaj przyzwoicie, jak na siebie — powiedziała entuzjastycznie, po czym zwróciła się do młodszego syna: — Może pomożesz Johnowi?

— Właśnie taki mam zamiar.

Wyszedł z salonu, oszczędzając sobie tym samym komentarze Mycrofta. John stał przy blacie i nakładał właśnie warzywa do misek, gdy Sherlock stanął bardzo blisko za mężczyzną. Oparł głowę o ramię przyjaciela, wdychając jego uzależniający zapach.

— Nie teraz — syknął John, odpychając lekko Sherlocka łokciem.

— Pomóc ci?

— Nie rozśmieszaj mnie — mówił rozeźlony. — Cały czas prosiłem cię o jakąkolwiek pomoc. Teraz się obudziłeś?

— Lepiej później niż wcale. — Objął John w pasie, zmniejszając niewielką odległość między nimi. — To jak?

— Rozpraszasz mnie, wiesz? — Odchylił delikatnie głowę do tyłu. — Coś ostatnio potrzebujesz dużo uczucia.

— Mam gorsze dni — mruknął w odpowiedzi.

Pocałował Johna delikatnie w szyję i wyciągnął ostrożnie środek usypiający z kieszeni. Obserwując dokładnie doktora i zajmując jego uwagę bardzo przyjemnymi rzeczami, wlał jedną trzecią zawartości fiolki do miski z warzywami. Zadowolony z siebie uśmiechnął się do przyjaciela promiennie.

— Zawsze je masz. To trudne, ale musimy przestać. Teraz. Weź półmisek z mięsem i warzywa, dobrze?

Bez słowa puścił Johna, następnie zrobił to, co polecił detektywowi mężczyzna.

— Sherlock Holmes, taki posłuszny. Co się stało, mój bracie? W końcu dorosłeś do wypełniania poleceń?

— Mycroft, liczyłem na lepszą ripostę z twojej strony.

— Po co ripostować, jeśli ma się zdjęcie. Chłopaki w Yardzie będą mi płacić, żeby tylko je zobaczyć. — Wyszczerzył się do Sherlocka.

— Jesteście przed czterdziestką, a nadal zachowujecie się jak dzieci, chłopcy — odezwała się pani Holmes.

— Nasz Mike już jest po czterdziestce, takie niewinne sprostowanie. Jak się z tym czujesz, braciszku?

— Wręcz wspaniale, Sherlocku. Przez te wszystkie lata i tak zbyt wiele się nie zmieniło, prawda? Nadal muszę cię pilnować.

— Chcesz, a nie musisz — Skrzyżował ręce na piersi. — Boisz się, że stracisz nade mną kontrolę.

— Akurat o to nie muszę się martwić.

— Doprawdy?

— Siadaj, Sherlock. — Watson pojawił się za detektywem.

Holmes zajął miejsce po drugiej stronie stołu, naprzeciwko Johna.

Zbyt daleko — pomyślał.

Wszyscy prócz Sherlocka zabrali się do jedzenia oraz rozpoczęli nudne konwersacje, które mało interesowały konsultanta. Młodszy Holmes słuchał ich z czystą niechęcią, chcąc wyrwać się z pomieszczenia jak najszybciej. Nowy garnitur, zgubiony los na loterię, dalej bolące biodro, dobre wino, pyszny obiad, wypadek samochodowy, serial na BBC1, wycieczka do Norwegii. Bezsensowne słowa mieszały się ze sobą, nie mogąc stworzyć logicznego zdania, przez co doprowadzały Sherlocka do szaleństwa. Chrupanie, dźwięk uderzających o siebie sztuciec, połykanie, chlupot wina w kieliszku. Za dużo dźwięków, za dużo... Jak Mycroft to znosił? Ach tak, przyzwyczaił się dzięki swoim spotkaniom z innymi przywódcami państw.

— Sherlock... — detektyw otworzył oczy, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że wcześniej je zamknął. — Zjedz coś.

— Nie.

— Czy coś się dzieje, kochanie? — Zaniepokojona pani Holmes wychyliła się w stronę syna. — Źle się czujesz?

— Tak, muszę tu siedzieć, dopóki nie zadziała... John!

Holmes jednym zgrabnym ruchem wszedł na stół i przeszedł przez całą jego długość (omijając zwinnie wszystkie przeszkody), docierając do Johna. Słyszał ciche piski kobiet, znudzone westchnięcie Mycrofta, chichot ojca oraz dźwięk migawki aparatu. Wyrwał Watsonowi widelec z ust, zaraz zabierając też talerz.

— Sherlock, co ty do cholery robisz?! — krzyknął John, ściągając Holmesa za rękę z powrotem na ziemię.

— Ratuję cię przed niechcianym snem.

— O czym ty... Chyba nie... Nie zrobiłeś tego, prawda? Powiedz, że nie... — John nie dokończył, widząc niewielką buteleczkę uniesioną przez detektywa. Przetarł dłonią twarz, starając się nie śmiać. — O Boże i co ja mam zrobić z tymi muffinami? Kiedy się obudzą?

— O czym wy mówicie? — wtrącił się Greg. — Kto się obu... — ziew — ...dzi? Przepraszam, jestem strasznie zmęczony po pracy.

— Tak, pracy — zironizował Sherlock. — W rezydencji mojego brata. Stałeś się jego prywatnym ochroniarzem i postanowiłeś strzec go także w łóżku?

— Sherlock, coś ty nam podał? — Mycroft zamrugał szybko kilka razy, starając się nie zasnąć.

— Nic specjalnego, spotkamy się za kilka godzin.

Zanim państwo Holmes stracili całkiem kontakt z rzeczywistością, detektyw pomógł im przenieść się na fotele, a panią Hudson umieścił na kanapie. Machnął ręką na Mycrofta i Lestrada, po czym chwycił wino i pociągnął Johna do swojej sypialni.

— Wiesz, że będziemy mieć kłopoty?

— Ty powinieneś je mieć. Nigdy nie jadasz warzyw na parze. Właśnie teraz musiałeś się do nich przekonać?

— Zły czas, jak widać. — Zaśmiał się i zamknął drzwi. — Co mamy w planach?

— Możemy w coś pograć — zaproponował, zrzucając z siebie marynarkę. — Możemy siedzieć w ciszy i popijać wyjątkowo dobry alkohol.

— Możemy też... Och, nie ważne, po prostu chodź tutaj. Muszę coś zrobić?

— Co takiego?

John wzniósł w oczy ku górze, po czym zmniejszył dystans między sobą a Sherlockiem, złapał go za koszulę i przyciągnął, łącząc ich usta w niewinnym pocałunku.

Pałac Pamięci Holmesa rozbłysnął się złocistym blaskiem gwiazd, uciszając tym samym każdą żywą myśl. Tylko John spacerował krętymi korytarzami pałacu, tylko John był obecny w każdym pokoju, tylko John... i jego niezwykle miękkie słodko-gorzkie usta, pasujące do Sherlocka perfekcyjnie. Byli stworzeni dla siebie; idealni zharmonizowani. Detektyw odsunął się lekko i przygryzł dolną wargę doktora, modląc się o nierozsypanie się. Przejechał językiem po ustach przyjaciela, krzycząc wewnętrznie tak głośno, że bał się, iż ktoś mógłby go usłyszeć. Doskonały, fenomenalny, genialny, przecudny, przepiękny, nadzwyczajny. John Watson — dzieło sztuki. Jęknął cicho, zaciskając dłonie na ramionach Johna.

— Musiałem to zrobić, na próbę... Kusiłeś mnie cały dzień, Sherlock.

— I jak?

— Co jak?

— Jak wypadłem — zapytał, czując się z tym idiotycznie. — Nadaję się? W końcu był to mój pierwszy pocałunek, nie mam wprawy...

— Chwila... Chcesz mi powiedzieć, że byłem pierwszy?

— Tak, właśnie to staram się powiedzieć...

— Chryste... — jęknął, oblizał usta, następnie pociągnął Sherlocka na łóżko. — Nie, nie mam zamiaru uprawiać z tobą seksu, nie jestem raczej gotowy na... Po prostu muszę cię wycałować na śmierć. Potrzebuję tego. I ty także.

John opadł na mężczyznę, opierając dłonie po obydwu stronach głowy Sherlocka. Nachylił się i ucałował czoło, skroń, żuchwę detektywa. Następnie szyję, policzek i powiekę. A każdy dotyk rozlewał się po ciele Sherlocka z niewyobrażalnym ciepłem i rozkoszą. Zamknął oczy, starając się zapamiętać każde uczucie, każde muśnięcie perfekcyjnych ust Johna. Rozpadał się, prawie nic z niego nie zostało. John go niszczył; łamał żebra oraz kradł oddech. John. John. John.

— Czy jesteśmy w związku? — wypalił, nie myśląc nad swoimi słowami.

— Nie wiem, nie... nie całkiem. Tak jakby, ale nie do końca. Rozumiesz? — drżący głos Johna był przesycony desperacją i błaganiem.

— Tak, rozumiem, John.

— Zabijasz się mnie, Sherlock.

Ja ciebie też, John. Zawsze.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top