Umowa 1/2


- Ze względu na jakość usług oraz rangę przeciwnika, jestem zmuszony poprosić o zmianę stawki - Jaskier wepchnął się między Wiedźmina, a ustawione na wysokim stopniu, bogato zdobione siedzisko królowej. Ta w zamian samym wzrokiem przepchnęła go z drogi. Skulił się niczym nieporośnięte pierzem pisklę i cofnął za plecy zabójcy - niemniej jednak proponuję przemyśleć tę decyzję - wychylił jeszcze czubek głowy i dodał.

- Chodzi o moją wnuczkę. To chyba nie na miejscu negocjować cenę, zważywszy na okoliczności. Jak ty uważasz, wiedźminie?

- Oczywiście, że się nie godzi. Proszę ignorować barda, wasza wysokość.

Calanthe uśmiechnęła się szalbierczo, w jej oczach zatańczyły iskry. Chodziło o możliwy zamach na życie Cirilli, a ona i tak triumfowała uwiedziona zwykłym poddaństwem. Władcy mają w sobie ten chory pierwiastek ambicji. Geralt dostrzegał go u każdego hierarchy, nieważne, czy to ciemiężyciela, czy zwykłego pachołka w rękach swoich ludzi. Sądzili, że należy im się szacunek, a dyskusję uważali jako afront. Ich sprawa, Geralt nie miał w planach zasiadać w radach władców, ani spoufalać się bardziej niż to konieczne. Ukłonił się w miarę zgrabnie i cofnął, pchając ukrytego za plecami Jaskra.

- Mogłem wywalczyć ci godną zapłatę. Jak zwykle wchodzisz między mnie, a nich i podważasz me słowa - oburzył się, gdy jechali w wyznaczone miejsce, gdzie podobno w najdłuższą noc miesiąca zbierał się sabat mrocznych elfów. Miały one powiązania z ciemnym półświatkiem Cintry, a stąd niedaleko do spiskowców. Ci zawsze znaleźli miejsce przy władcy wkraczającym na tron. Nowa królowa, nowi przeciwnicy korony, tak było, jest i będzie.

- Przecież wiesz, że nie o zapłatę toczy się walka.

- Tak, zdaję sobie sprawę, że mówimy o Cirilli. Nie uważasz jednak, że na wyciągnięcie trochę złota od krnąbrnej Calanthe nie będzie równie sposobnej okazji?

- Być może. Nie miałbym nic przeciwko. Najchętniej nigdy nie widziałbym jej na oczy kolejny raz.

- A tutaj się z tobą zgodzę - kiwnął głową i uśmiechnął się szeroko bard - taki nasz los oglądać jej oblicze raz po raz, za dnia na jawie, w nocy zaś w sennych marach. Czyste lico, czy umorusane posoką, tak samo trwoży - dodał śpiewnie.

Dotarli w miejsce zebrania na styk. Piątka długouchych osobników ukryła się między skałami, gdzie wznosił się wysoki płomień. Wydzielał podejrzanie słodki zapach, na wszelki wypadek Geralt wypił uodparniający eliksir. Srebrny miecz ujął w ciasnym uścisku i przesunął się między skałami. Jaskier został przy wejściu do jaskini, może i był lekki, za to skradanie nie wchodziło w spis jego popisowych czynności. Pierwszych dwóch miał zaraz obok siebie, kiedy przesmyknął się niczym cień poza zasięgiem widoczności z płomieni ognia.

Rozkaz miał prosty - znaleźć i zabić. Plany za to inne. Nie zabijał rozumnych istot, z tym, że Calanthe o tym nie wiedziała. Przywarł plecami do śliskiej, skropionej wodą z wnętrza ziemi wodą. Czuł jak zimne krople wpływają pod jego pancerz. Uczucie drżenia zdekoncentrowało go na ułamek sekundy. Elfy musiały wiedzieć o jego obecności już wcześniej.

Zaatakowały znienacka. Z ledwością udało mu się sparować pierwsze uderzenie. Ostra, cienka stal elfickiego miecza ścięła powietrze niczym zwiewny materiał, wydając tylko podźwięk świstu. Zacinała samym brzmieniem. Odepchnął się od ściany, choć atak zaburzył jego równowagę siłą i precyzją. Zaraz uchylił się przed drugim ostrzem, jednym skokiem pokonując odległość od kamiennego stropu do paleniska. Pozostałe trzy elfy wyciągnęły łuki i czarnymi oczami obserwowały jego ruchy. Na zatwardziałych licach nie ujrzał cienia zaskoczenia obecnością intruza.

Kurwa, wiedzieli od początku.

Na szybki atak z góry rzucił quen, który skutecznie odrzucił elfa na odległość. Cudem uniknął mknącej ku niemu strzały, lecz kolejne ataki tylko przybierały na sile i szybkości. Udało mu się zranić jednego elfa i położyć smukłe ciało na ziemię, a jego ramię smużyło krwią. Usłyszał podszyty wściekłością szept, po którym jak przycięte drzewo padł na kolana, z rwącym bólem skroni. Broń sama wypadła mu z dłoni, wcześniej ją raniąc. Zdążył tylko zwrócić twarz ku ustawionemu w pozie ataku elfowi, gdy prędkością z jaką światło ogniska biegało po ścianach, postać napastnika pofrunęła odrzucona falą siły tak potężną, by rozkruszyć skały, o które uderzyła.

Pozostałe elfy spojrzały za bratem z przerażeniem. Jeden z nich zmierzył się ze strachem złotym grotem posłanym z łuku, lecz złamany w locie zmienił trajektorię lotu i wbił się wprost w ciało zranionego przez wiedźmina elfa. Nie zaatakowali więcej, przyglądając się jak brat kona z grotem w czarnym oku. Broń wypadła jednemu z drżących rąk, kolejny opadł na kolano.

Geralt z ciężkim westchnieniem na ustach podniósł się i otrzepał spodnie.

- Teraz porozmawiamy jak na rozumne istoty przystało - mruknął, zaszczyciwszy ich w końcu widokiem na kocie oczy.

- Czym jesteś? - odważył się zapytać jeden z elfów, wyraźnie dało wyłapać się w jego głosie drżący ton.

- Zwykłym wiedźminem, który ma dla was ciekawą propozycję.

- Zwykły wiedźmin nie ma takiej mocy - zapatrzy się w niego elf, ze spiętymi w sięgający pośladków długi kłos z biało czarnych włosów,o oczach pochłoniętych przez ciemność.

- Nie jesteś tu sam - zwrócił się jego pobratymiec, biegając wzrokiem po jaskini.

Geralt tylko uśmiechnął się półgębkiem. Elfom zdawało się, że twarde oblicze przeszyła tajemnica grozy, tajemnicy, której nie chcieli poznać, ani przeciwstawiać się jej sile. Jeden po drugim rzuciły broń pod nogi, co nie znaczyło, że w każdej chwili nie mogły po nią sięgnąć. Znane były z szybkości. Nie poznały jednak siły, jaką dysponują wszystkie stworzenia. Miały ograniczone, wąskie spojrzenie na potęgę czyjąkolwiek poza sobą. Dzisiaj się o tym dobitnie przekonają.

Średni z pozostałej trójki elf dygnął, widząc nieśmiało wyłaniający się zza pleców Geralta kształt. Najniższy zacisnął białe wargi, a wysoki, z czarno białym warkoczem postąpił krok przed braci. Postać była niepozornym, młodym mężczyzną. W dłoni dzierżył lutnię, a nosił się niby przebieraniec. To co przykuwało uwagę i budziło grozę, to ukryty w oczach prawdziwie grzeszny sekret oraz przeszywające na wskroś zło. Namalowane jakby błękitem nieba tęczówki przywodziły na myśl raczej podziemne czeluści aniżeli bezkres nieboskłonu. Kryła się w nim ciemność i siła, nie dało się temu zaprzeczyć.

To on zabił jednego z ich braci, cała trójka była tego pewna.

- Twój miecz - młody mężczyzna powiedział pełnym wdzięku tonem i podał wiedźminowi ostrze, które zgubił w czasie walki. Ciężki oręż mógłby warzyć tyle co kosz piór, jego swobodne przerzucanie w dłoni nie wymagało krzty wysiłku od filigranowych, szybkich rąk.

Wiedźmin odebrał ostrze. Na ułamek chwili spotkali się spojrzeniami, a istniejąca między nimi nić porozumienia zdawała się wykraczać poza to co cielesne i możliwe do wytłumaczenia. Rasa młodzieńca zafascynowała wysokiego elfa. Można by pomyśleć, że dwójka mężczyzn porozumiewała się poprzez telepatię, ale to nie to. Uczestnicząc w kontakcie tej dwójki wydawali się być zbędnym balastem.

- Czego od nas chcecie? - odważył się elf o ułożonych w skośne figury powiekach.

- Chodzi o spisek przeciwko następczyni tronu Cintry - odrzekł Geralt, podczas gdy bard nie uciekał od kontaktu. Stał bardzo blisko, delikatnie stykali się na wysokości ramienia wiedźmina, choć różnica ich wysokości wzrastała do rangi przepaści - wiemy, że kontaktujecie się ze spiskowcami i znacie przynajmniej po części plany wymuszenia banicji.

- Elfy i rewolucja to przeszłość. Sprawy ludzkie są nam obojętne.

- Cintra to dla was smaczny kąsek, ostrzycie na nią kły od wieków. Przecież miasto dzieli wasze terytorium nocnych borów - wtrącił się młodzieniec z lutnią. Elfy nie mogły skupić się na znaczeniu słów, za bardzo pociągał ich sam ton wypowiedzi, mącił w głowach wygląd, zapach i nutka tajemnicy unosząca się w powietrzu wokół młodego mężczyzny.

- Królowa Calanthe chce zaproponować wam układ - poinformował wiedźmin.

- Na ile satysfakcjonujący?

- Zależy jak wysoko cenicie honor - przerwał - i życie.

- Najwyżej.

- W takim razie mogę zapewnić, że jej propozycja nie przypadnie wam do gustu.

- Więc dlaczego nas nie zabijecie? Macie wystarczająco dużo siły - elf spojrzał przy tych słowach na barda.

- Ponieważ nawet nie zamierzamy wam go przedstawiać - odezwał się Jaskier.

- Jak to? - wszystkie trzy elfy wydawały się zaskoczone takim obrotem spraw.

- Księżniczka Cirilla to dziecko niespodzianka. Jej przeznaczeniem jest udać się w podróż u mojego boku, a nie rządzić tonącym okrętem. Calanthe nie chce oddać jej po dobroci, chyba wiecie co to oznacza?

- Chcesz nas poprzeć?

- Zależy jak bardzo jesteście zdeterminowani i jaką siłą dysponujecie - odrzekł obojętnie Geralt - ale tak, na dzień dzisiejszy jestem ku temu skłonny.

Wojownicy spojrzeli po sobie, odrobinę nieufnie, ale dużo bardziej zaintrygowani propozycją.

- Za trzy dni spotykamy się z człowiekiem, który przewodzi podziemiu. Zabiliście naszego brata, ale skoro tacy jak wy chcą udostępnić swą siłę w walce, to możemy was sprawdzić.

- O nie, to my możemy sprawdzić was - wtrącił Jaskier, a różowy język zatańczył między jego uchylonymi wargami. Elfy na moment zapomniały w jaki sposób oddychać.

- Tak... spotykamy się na wschodnim brzegu Pontaru, szukajcie Kasera. Jest nieufny, ale uprzedzimy go o waszym przybyciu.

- Będziemy na pewno - śpiewnie pożegnał ich młodzieniec i ruszył za Geraltem.

- Kim jesteś?! - krzyknął za nim niski elf.

- Sam mi odpowiedz - przez moment nie dłuższy niż wypowiedzenie słów, twarz Jaskra pojawiła się przed elfem, prawie muskając jego wargi własnymi.

- Kurwa... - szepnął, gdy nieznajomi zniknęli, a on niczym słup soli zesztywniał na całym ciele.

...

- Nie musiałeś interweniować. Poradziłbym sobie - mruknął Geralt. Dorzucił suchą gałązkę do ledwo tlącego się ogniska.

- Oczywiście, po prostu chciałem się z nimi zabawić - zachichotał rubasznie Jaskier.

- Jedyna osoba, z którą masz się zabawiać jestem ja.

- Nie bądź zazdrosny - zatańczył wokół wiedźmina - z tobą bawię się w dzień i w nocy. Oni to nowość.

- Więc tego potrzebujesz? Nowości?

- Musisz zrozumieć, że już tak mam. Czasem muszę kogoś postraszyć, a na ciebie nie działają już moje sztuczki.

- Nigdy nie działały - zaprzeczył, wpatrzony uparcie w żarzące się resztki paleniska. Wokół nich zrobiło się ciemno.

- Nigdy nie okazałeś strachu - przyznał młodszy - co nie znaczy, że mój urok nie zadziałał.

Wiedźmin nic nie odrzekł. Był kurewsko zły, że pozwolił na interwencję Jaskra. Od kiedy spotkał go długie lata temu, zdarzyło się to tylko kilka razy i za każdym razem nienawidził tego uczucia. Nienawidził swojej słabości w opozycji do siły, jaką dysponował młody bard. Czego innego można by spodziewać się po inkubie? Siły i cholernie dobrego seksu. O jednym i drugim przekonał się nie raz. Obecność, a z początku przymus podróży z inkubem zwieńczony umową, zakończył się głębokim uczuciem i przywiązaniem. Kto by pomyślał, że można usidlić inkuba, a może to ten diabelski stwór usidlił jego?

Z biegiem lat bliski związek z demonem zaczął na niego oddziaływać. Bez problemu odtrącał ludzi, zabierał co było mu zależne, nie przyjmował kompromisów, nie wahał się ściąć łba potwora, chociażby mianował się człowiekiem, ich nienawidził najmocniej. Emocje nienawiści kotłowały się w nim na równi z pożądaniem.

Dlatego nie miał już sentymentów do kurwy Calanthe, która złamała prawo niespodzianki. Prawa należnego mu poprzez przeznaczenie, jak w ogóle śmiała z nim walczyć...

Jaskier aby nie wzbudzać podejrzeń ukrył swoją demoniczną naturę, przyjął postać wkurwiającego śpiewaka i grał swoją rolę pierwszorzędnie. W takich sytuacjach jak dzisiaj nie mógł się jednak powstrzymać. Zwłaszcza, że Geralt dał się położyć na ziemię kilku elfom.

- Jesteś na mnie zły? - wymruczał wiedźminowi do ucha, wcześniej zawieszając ramiona na jego barkach od tyłu.

- Nie.

- Przecież widzę - szepnął, bawiąc się zapięciami pancerza - może mogę jakoś wynagrodzić ten niewinny flirt?

- Więcej tak nie rób.

- I tyle wystarczy?

- Jak myślisz?

Usta Jaskra ozdobił czarci uśmieszek. Twardym uściskiem na podbródku zwrócił jego twarz ku sobie w bok i połączył ich usta, długo i z pasją poruszając wargami pod dyktando niemych rozkazów wiedźmina. Istniał na tym świecie, aby mu służyć, tak głosiła zawarta między nimi umowa, cóż z tego, że uległa już przedawnieniu. Zapłata została odebrana, a on nadal pragnął spełniać każdą zachciankę.

Niespodziewanie został przeciągnięty na kolana Geralta, gdzie przyjął najlepszą pozycję, siadając okrakiem na umięśnionych udach. Westchnął bezwstydnie i przeciągnął się niczym dziki kociak. Lubieżnie oblizał czerpiące powietrza wargi kochanka. Wiedźmin za każdym razem dawał się zatracić w praktykach inkuba, pozwalał umysłowi umykać i stawał się równocześnie posłusznym sługą pożądania oraz panem demona. Sam nie potrafił określić, którą rolę kochał mocniej.

Jaskier obiecał mu, że to co czuje nie jest związane z jego siłą zawłaszczającą umysły, że oddał mu wolną wolę lata temu, a on bezkarnie z niej korzysta. Nie miał zamiaru nigdy zrezygnować do końca z ich umowy, miała trwać na wieki.

Tej nocy wiedźmin musiał podziękować swojemu inkubowi za ratunek.

...

Jeśli chcecie, to mogę napisać drugą część tych podziękowań, a jeśli niekoniecznie, to historia może pozostać taka jak teraz ^^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top