Miesiące nadal mijają, a go nie ma... - Prolog
PROLOG
Mijały właśnie dwa miesiące, odkąd najlepszy przyjaciel Speedo zniknął bez śladu. Nie wiadomo było co się z nim stało, czy się gdzieś przeprowadził, a może zginął. Nie odzywał się od tamtego dnia. Znajomi chłopaka, jednak zbytnio nie przejmowali się tym faktem, a raczej wszyscy poza Albertem.
On nie mógł pozostać obojętny, był przekonany, że coś musiało się stać. Nie mógł tak po prostu bez słowa opuścić Los Santos, opuścić swoją ekipę, opuścić jego... Z tego też powodu codziennie zawracał głowę swojemu kochanemu kuzynowi, Dante, by ten w wolnej chwili spróbował się dowiedzieć, gdzie się znajduje owy brunet. Poszukiwania te, jednak nie dawały oczekiwanych efektów przez co rosła w białowłosym coraz to większa frustracja. Mało spał, pił po parę kaw dziennie, byle by zrobić jak najwięcej rzeczy, które mogłyby pomóc odnaleźć przyjaciela.
Po kolejnych dwóch miesiącach powoli tracił nadzieje na zobaczenie znajomej twarzy. Smutek i zmęczenie nie rozstawały się z nim ani na chwilę, zwłaszcza po nawrocie koszmarów przez które nie mógł spokojnie przespać nocy. Na akcjach był zdezorientowany, jakby rzeczywistość, wokół której się znajdował była rozmazana przez brakujący element.
Nawet już nie odczuwał przyjemności z szybkiej jazdy, jak kiedyś. Przyjaciele próbowali go pocieszać, jednak za bardzo to nie pomagało, aż do momentu, gdy wszystko się zmieniło...
Piątego miesiąca odejścia kompletnie zmienił swoją postawę. Jego iskierka zgasła, rzadkim widokiem było zobaczenie go z prawdziwych uśmiechem. Postanowił się "ogarnąć". Uważał, że jego dotychczasowe zachowanie było żenujące i irytujące... Przestał okazywać swoje emocje, na jego twarzy przeważnie widniała obojętność, a jego usta wydawały dźwięki z specyficznym chłodnym tonem, oczy natomiast odznaczały się kolorem szarym niczym srebro. Srebro, które w nadmiarze potrafi być toksyczne...
- Hej, Speedo chcesz brać udział w wieczornym napadzie? - zapytał Carbonara, który opierał się o maskę swojego pojazdu. Chłopak właśnie jako pierwszy ukończył wyścig, a tuż za nim Albert.
- Chyba sobie odpuszczę, już mam jakieś plany - odpowiedział z typowym już dla siebie obojętnym tonem. Białowłosy nawet nie dopytywał o jakie plany chodzi, pewnie domyślał się, że to już kolejny miesiąc...
- To do później, dzięki za organizacje wyścigu, był świetny jak zawsze - odparł radosnym tonem Nicollo, po czym szybko ulotnił się z parkingu.
Albert tylko cicho westchnął i również wsiadł do swojego pojazdu. Trzymając ręce na kierownicy zastanawiał się, gdzie się udać, bo tak naprawdę nie posiadał żadnych planów na dzisiejszy wieczór. Wiedział tylko, że nie chce brać udziału w napadzie, nie chciałby by coś przypominało mu o powoli dla niego już martwym przyjacielu.
Nie umiał tłumić emocji tego specyficznego dnia w miesiącu, nieważne jak bardzo by się starał. Ciągle się denerwował, gdy zdawał sobie z tego sprawę, dlatego też postanowił udać się do znajomego mu od jakiegoś czasu miejsca, miejsca, gdzie mógłby zapomnieć o wszystkim przynajmniej na te kilka godzin...
W ciągu paru minut znalazł się przed budynkiem, neonowy napis "Arcade", jak zwykle świecił za jaskrawo, jednak nie przejmował się tym. Zaparkował swobodnie swojego Skyline'a na prawie pustym parkingu (nie było się co dziwić w końcu był środek tygodnia).
Ochoczo pociągnął za klamkę i wszedł do środka. Wnętrze było przystrojone w kolory fioletu i różu, ale nie wyglądało to źle, można by powiedzieć, że nawet dodawało to takiego uroku temu klubowi. Kolorowe automaty już z daleka przyciągały oczy, a bankomat po drugiej stronie pokoju tylko się prosił by wypłacać z niego pieniądze i naciągać nałogowych hazardzistów.
Po krótkim obeznaniu nowego wystroju, skierował się w stronę baru w lewym rogu pomieszczenia. Tam powitała go dwójka już znanych mu pracowników, Ross i Sheila. Poznał ich, gdy zawitał do tego miejsca po raz pierwszy, wtedy jeszcze nie wiedział, że zostanie stałym bywalcem.
- To co zwykle? - zapytał młody chłopak w różowym fartuchu.
- Tak, poproszę - odparł smętnie, nie był zbytnio w nastroju do rozmów.
Obserwował w akompaniamencie klubowej muzyki jak pracownik za ladą przygotowuje jego wyskokowy napój. Nie rozmyślał o niczym, rozkoszował się spokojną atmosferą. Był jedynym klientem o tej godzinie przez co było nadzwyczajnie cicho.
Po krótkim czasie jego drink był w końcu gotowy. Miał niebieskawą barwę, na wierzchu było kilka kostek lodu. Ross uprzejmie podał napój białowłosemu i się oddalił. Zanim odszedł Albert zdołał wypowiedzieć symboliczne "dziękuje".
Z czasem w salonie gier zgromadziło się więcej osób. Hazardziści beztrosko wydawali swoje pieniądze na automatach, ci nie zainteresowani, tanimi sztuczkami na naciąganie, przesiadywali przy barze. Speedo nadal siedział sam, popijał już jakiegoś dziesiątego drinka (nie był pewny, bo po czwartym skończył liczyć).
Wizja mu się rozmazywała, dźwięki stawały się głuche, a do tego dochodziło uczucie duszności. Wtedy zdał sobie sprawę, że być może trochę przesadził z ilością alkoholu dzisiejszego wieczora. Szybkim ruchem wstał z krzesła zostawiając przy tym na czarnej ladzie banknot o dużym nominale, po czym jak poparzony wyszedł z budynku. Nie minęło pięć sekund jak poczuł mdłości. Podbiegł do najbliższego krzaka i wyrzucił z siebie całą zawartość swojego żołądka. Gdy już przestał, przetarł usta rękawem swojej białej bluzy. Już trochę bardziej przytomny chłopak postanowił udać się do swojego apartamentu, jednak nietrzeźwy nie mógł prowadzić samochodu. Dlatego stwierdził, że pójdzie pieszo, szybciej dojdzie tam na nogach niż jakby miał wytrzeźwieć i odpalić auto. Założył, więc kaptur na głowę i ruszył w drogę.
Szedł chodnikiem z wzdłuż poustawianymi lampami, które oświetlały doskonale okolice. Żaden bandzior nie byłby w stanie na niego napaść, więc nie martwił się o swoje bezpieczeństwo. W razie czego zawsze ma pistolet na nieprzyjemne okazje...
Idąc przed siebie ciągle spoglądał w górę, nie mógł się oderwać od tego widoku. Niebo tego wieczoru było niezwykle piękne, gwiazdy łączyły się w różne układy. Księżyc okazale mienił się w pełni. Można byłoby powiedzieć, że był to idealny dzień by zabrać swoją drugą połówkę na randkę...
Albert, jednak długo nie mógł się nacieszyć zamyśleniem, bo wpadł na jedną z lamp, wypowiadając przy tym pod nosem wiązankę przekleństw i syknięć. Już miał zakrywać sobie ręką nozdrza w celu tymczasowego zatamowania krwawienia, gdy usłyszał za sobą znajomy niski głos. Głos, przez który w tym momencie zamarł w bezruchu.
- Speedo? - zapytał go chłopak w oddali.
Tysiące myśli przechodziło mu po głowie. Mimo że był pewien co ma zrobić to i tak miał wahania, nie znosił tej cząstki siebie, która jeszcze posiadała jakieś uczucia wobec bruneta. Już miał odchodził bez słowa, gdy usłyszał cichy szept za sobą.
- Kto to ten Speedo? - zapytała młoda blondynka.
- Mój stary przyjaciel, kiedyś robiliśmy praktycznie wszystko razem - odparł smutno, jakby wiedział, że nie ma szans by było jak dawniej.
- Hmm rozumiem - Pokiwała głową dziewczyna, po czym dodała mówiąc głośniej - Czy pan nazywa się Speedo? - zapytała z małą nadzieją w głosie.
Białowłosy wziął głęboki oddech i powiedział swoim jak najbardziej niskim tonem:
- Nie, musieli państwo mnie z kimś pomylić - Słowo "państwo" ledwo co przeszło mu przez usta, nie był gotowy na taki zwrot akcji tego dnia. - A teraz jeśli mi wybaczycie to wracam do swojego mieszkania. Do widzenia - odpowiedział chłodno i śpiesznym krokiem udał się do apartamentowca, byle by nie słyszeć ich szeptów.
Jak tylko znalazł się u siebie, zakluczył drzwi i upadł na podłogę.
"Czemu ja mam zawsze pecha? Jednak chyba serio było lepiej się wyprowadzić z tego miasta-" - zdołał tylko tyle pomyśleć, bo po chwili oddał się błogiemu snu po ciężkim dniu.
~1182 słów
Dawno mnie tu nie było haha. O to taka mini książka o blacharach, nie wiem jeszcze ile będzie miała rozdziałów, ale mam nadzieję, że prolog się spodobał <33
Ps. Tak tu też będą mini obrazeczki, bo ostatnio przeczytałam Silly Bet od nowa i mi się spodobały xD
Dedykacja dla najlepszej nauczycielki valo MiciA022
pomagała <33
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top