Rozdział 5
Powiem tak: Niewiele brakowało, żebym zawiesiła publikowanie do odwołanie. Byłam tak wściekła, że był moment, że chciałam usunąć konto. Dlaczego? Bo ile razy mogę prosić i powtarzać jedno i to samo? Nerw mnie jeszcze trzyma mocno, ale mam nadzieję, że nigdy więcej takiej sytuacji nie będzie.
Rozdział 5
W swoje urodziny Harry obudził się dość wcześnie. Zwykle poprzedniego dnia czekał do północy, ale w tym roku czuł się dziwnie zmęczony i nie dotrwał do tego momentu. Nie do końca rozumiał, co się z nim dzieje. Snape i Dumbledore uważali, że nie potrafił sobie poradzić z żałobą po Syriuszu i miał traumę po ostatnich wydarzeniach. Śmiać mu się chciało, kiedy sobie o tym przypominał.
Żaden z nich nie miał pojęcia, co się działo w jego głowie i jaki kompletny chaos tam panował. Denerwowało go właściwie wszystko wokół, a już fakt, że musiał spędzić całe lato ze Snapem, był najgorszy. Nie był aż takim gnojkiem, żeby nie docenić, że Mistrz Eliksirów stara się mu pomóc zaakceptować pewne rzeczy, które miały miejsce, ale jakoś nie sądził, żeby on sam w tak młodym wieku widział już tyle śmierci. Wiedział, że Snape przystąpił do Śmierciożerców z własnej woli, ale nie znał szczegółów. Ciekawiło go, czy opowiedziałby mu o tym, gdyby zapytał?
Mimo że mieszali razem, to nie spędzali ze sobą jakoś specjalnie dużo czasu. Kilka razy dziennie pod czujnym okiem mężczyzny, Gryfon ćwiczył techniki oddechowe i relaksacyjne. Trochę pomagało, ale obaj wiedzieli, że dopóki Harry nie zacznie mówić, to nie posuną się wiele dalej, a on nie chciał rozmawiać. Nikt nigdy nie przejmował się jego uczucia, więc dlaczego miałby teraz o tym mówić? To było tak nielogiczne, że aż śmieszne. Nikt tak naprawdę nie przejmował się nim. Wszyscy przejmowali się Chłopcem, Który Przeżył, bo ten miał za nich odwalić czarną robotę i pozbyć się Voldemorta. Nikt nigdy nie zapytał go, czego on by chciał.
Kiedy McGonagall spytała go o przyszłą karierę, powiedział, że chciałby zostać aurorem. Potem jednak doszedł do wniosku, że ten zawód, chociaż bardzo prestiżowy, to nie jest dla niego. Miał dość walki ze złymi czarodziejami i ich poplecznikami. Od lat nadstawiał karku za innych i co z tego miał? Wieczne pretensje, wyzywanie go od kłamców, jeszcze więcej wymagań. Nie mówiąc już o tych durnych plotkach i kłamliwych artykułach w Proroku na jego temat.
Ostatnio zaczął nawet podawać w wątpliwość swoją przyjaźń z Ronem i Hermioną. Nadal ich lubił, ale zawiódł się na nich już niejednokrotnie. Oczywiście, że przyjaciele powinni sobie wybaczać i to właśnie zrobił, ale z drugiej strony, czy był aż tak samotny, że wszystko odbyło się tak szybko? Podczas turnieju na czwartym roku Ron przez kilka miesięcy udawał, że go nie zna, bo uwierzył w bzdury. Czy tak się zachowuje najlepszy przyjaciel? Powinien chyba stać za nim murem, a nie szukać powodów, żeby odejść, gdy sytuacja mu nie pasowała. Hermiona wprawdzie nie odsunęła się od niego, ale jej zachowanie bywało dla niego często przytłaczające. To ona tak naprawdę wrobiła go w spotkania GD i niespecjalnie patrzyła na to, czy miał ochotę je prowadzić. Zwyczajnie postawiła na swoim.
Westchnął. Niby miał przyjaciół, ale czuł się naprawdę samotny. Jeszcze teraz te jego problemy z kontrolowaniem magii. Wyciągnął przed siebie dłoń i zerknął na nią. Aż trudno mu było uwierzyć, że w niej i całym jego ciele płynęła magia. Jako dziecko czasem wyobrażał sobie, że zamieni ciotkę Petunię w żabę, a Dudleya w ropuchę, a potem ucieknie. Głupie marzenia, głupiego dziecka.
Zerknął na zegarek. Była szósta rano, ale słońce wstało już jakiś czas temu. Wiedział, że Snape pracował do późna w laboratorium i na pewno nie wstanie jeszcze przez jakiś czas. Postanowił więc, że przed śniadaniem zrobi coś w ogrodzie, skoro pogoda sprzyjała. Słońce świeciło i nic nie sprawiało wrażenia, że coś mogłoby się popsuć. Te nieliczne białe obłoczki płynęły sobie leniwie po niebie.
– Cześć Hedwigo – przywitał się ze swoją sową, która wygrzewała się w słońcu, siedząc na płocie. Hedwiga była jedynym stworzeniem, które nigdy go nie zawiodło. Zawsze była przy nim bez względu na wszystko.
Zerknął na ogród. Nadal był koszmarnie zapuszczony i zastanawiał się, kiedy ktoś robił tu jakieś porządki. Lubił zajmować się roślinami. Ciotka wiecznie wysyłała go, żeby zajmował się jej różami i innymi kwiatami. Miał wtedy spokój i mógł przebywać na powietrzu, a nie zamknięty w komórce pod schodami.
Wyrywając chwasty, nucił sobie pod nosem. Do tego stopnia skupił się na tym, co robi, że nie zauważył, że wokół niego dzieje się coś dziwnego. Chmury przesunęły się dokładnie nad wypielęgnowaną część ogrodu i zaczął z nich padać drobny deszcz. Rośliny zaczęły ponownie budzić się do życia, co było zdecydowanie wbrew logice, bo nawet zaklęcia nie mogły przyspieszyć ich wzrostu. Naturalnie, że próbowano zaklęć i eliksirów, ale zaprzestano ich używać, ponieważ rośliny traciły swoje pierwotne właściwości. A te wokół Harry'ego nagle zaczęły rosnąć, ale chłopak zdawał się w ogóle tego nie zauważać. Nucił dalej słowa piosenki, którą kiedyś gdzieś usłyszał.
Dopiero kiedy skończył, chmury znowu się rozproszyły. Odwrócił się i z zaskoczeniem zobaczył, że rośliny urosły.
– Chwasty musiały im strasznie wcześniej przeszkadzać – mruknął.
Kilka minut później wszedł do domu, umył się i zabrał za przygotowywanie śniadania. Magia nadal potrafiła go zaskoczyć, a po porannej pracy w ogrodzie miał całkiem znośny humor. Nie jakiś świetny, ale na pewno nieco lepszy niż w ostatnich tygodniach. Sam zauważył, że chociaż przyszło mu dzielić przestrzeń życiową ze Snapem, to z czasem pogodził się z tym.
Na początku myślał, że oszaleje, a sam widok Mistrza Eliksirów działał na niego, jak zapalnik. Miał ochotę wybuchnąć, kiedy ten facet zaczynał go pouczać. Nie byli w szkole, więc postanowił się nie hamować. Zresztą i Snape i Dumbledore mówili mu, że nie powinien. Jego wybuchy magii były po części spowodowane tłumieniem emocji, które przez lata nauczył się w sobie dusić.
Dursleyowie nigdy nie pozwalali mu na jakieś uzewnętrznianie się. Nigdy go nie przytulili ani nie pochwalili. Za to ciągle na niego krzyczeli, besztali, wyzywali i zamykali w komórce właściwie za nic. Może gdyby traktowali go normalnie, to jego magia nie byłaby tak gwałtowna? Westchnął pod nosem. Teraz już się nie dowie. Musiał się skupić na uporządkowaniu wszystkiego i powrocie do szkoły.
– Dzień dobry – usłyszał nagle radosny głos Dumbledore'a. Jego względny humor właśnie trafił szlag. Jak nigdy nie miał ochoty na towarzystwo z zewnątrz, ale powtarzał sobie, że dyrektor próbuje naprawić swój błąd i mu pomóc. O powodach takiej łaskawości nie chciał na razie myśleć. W zasadzie w każdej chwili mógł wybuchnąć.
– Dzień dobry dyrektorze – odezwał się, wychodząc z kuchni. Przechylił pytająco głowę na widok stosu paczek w rękach starszego czarodzieja. – Był pan na zakupach?
– Ależ nie. To prezenty urodzinowe od twoich przyjaciół. Zobowiązałem się je dostarczyć, zważywszy na okoliczności.
– Dziękuję – powiedział po chwili Gryfon. – Chyba – mruknął pod nosem, po czym wziął prezenty. Zamierzał je rozpakować później. Na razie nie miał na to ani chęci, ani humoru.
– Słyszałem od Severusa, że coraz lepiej ci idzie kontrola nad tymi małymi wypadkami – zagadnął Dumbledore.
– No coś takiego. A myślałem, że się dupek na mnie skarżył.
– To nadal twój profesor Harry i należy mu się szacunek – zbeształ go delikatnie.
– Niech spada. Pomaga mi tylko dlatego, że pan mu kazał. Z własnej woli by tego nie zrobił. Najchętniej by się nade mną poznęcał, ale nie może, bo mógłby dosłownie wylecieć w powietrze. Na pewno jest zachwycony tą perspektywą.
Albus westchnął. W Harrym nadal było dużo żalu i złości, które potęgowały jego emocje. Było widać, że dopóki się ich nie pozbędzie, nie dojdzie ze sobą do ładu. Severus opowiadał mu o kilku przypadkach i wyglądało na to, że praca fizyczna pozwala chłopcu zmęczyć się na tyle, że nawet jego magia się uspokajała. Chwilowo. Bo sam problem może i się nieco zmniejszył, ale nie zniknął i nic nie wskazywało na to, żeby postępy miał nabrać tempa. Wszystko wskazywało na to, że Severus będzie musiał pracować z nim też po rozpoczęciu nowego roku, kiedy wrócą do Hogwartu. Ich celem teraz stało się uspokojenie Harry'ego na tyle, żeby nie stanowił na innych zagrożenia.
– Moim zdaniem macie ze sobą więcej wspólnego, niż się wam wydaje – powiedział Albus, kiedy Harry postawił przed nim filiżankę z herbatą. – Dziękuję. Nietaktem będzie, jeśli zapytam, jak się czujesz?
– A jak się panu wydaje? – spytał. – Szczerze mówiąc, nie wiem – odpowiedział po chwili. – Nie umiem nazwać tego, co czuję. Jestem spokojny tylko wtedy, gdy się na czymś skupiam i coś zajmuje moje myśli przez dłuższy czas. Budzę się czasem w nocy albo wcześnie rano i muszę coś robić, bo inaczej zaczynam wariować.
– Czasem pomaga płacz. Podobno uwalnia od negatywnych emocji.
– I kończy się koszmarnym bóle głowy, więc podziękuję. Wystarczy mi, że ministerstwie Voldemort omal nie zrobił mi z umysłu sieczki.
– Czy miałeś jakieś wizje od tamtego czasu?
– Nie. I wydaje mi się to dziwne. Zupełnie, jakby się odciął – mruknął pod nosem. Nie był specjalnie zadowolony, że dyrektor tak go wypytuje o coś, co według niego było oczywiste. Poza tym, jak niby miał się czuć po tym, co się wydarzyło? Zdemolowanie gabinetu dyrektora powinno już samo w sobie wystarczyć za odpowiedź. Zdawał sobie sprawę, że jest niestabilny emocjonalnie, ale czemu nikt nie potrafił zrozumieć, że nie miał ochoty na bzdurne pogaduszki? Odpowiadał na pytania tylko dlatego, że niezbyt miał inne wyjście. Z doświadczenia wiedział, że Dumbledore drążyłby temat do oporu.
Jakieś dziesięć minut później w kuchni pojawił się Snape. Skinął Albusowi głową i z lubością napił się kawy. Nie przeszkadzało mu, że bachor rządził się w kuchni. Sam nie przepadał za gotowaniem i robił to tylko wtedy, gdy naprawdę musiał. W Hogwarcie gotowaniem zajmowały się skrzaty domowe, a w tym domu wszelkie obowiązki domowe przejął Potter. Nie zamierzał narzekać na obecny stan rzeczy. Jedyne, co było mu solą w oku, to brak widocznych postępów w opanowaniu u Gryfona. Było minimalnie lepiej, ale to wciąż było mało. Nadal stanowił koszmarne zagrożenie dla wszystkich wokół. Nic dziwnego, żę Dumbledore umieścił ich w domu na całkowitym odludziu.
– A tak swoją drogą to zauważyłem, że ogród zaczął odżywać – odezwał się z uśmiechem Albus, wybierając bezpieczny temat do rozmowy.
– Zacząłem go plewić, bo chyba od lat motyki nie widział – zauważył Harry.
– Plewić? Miałem wrażenie, że coś już tam sobie całkiem ładnie rośnie.
– W miejscach, które wyplewiłem, rośliny nagle zaczęły rosnąć. – Chłopak wzruszył ramionami, podając śniadanie. Usiadł i sięgnął po jedną z kanapek.
Tymczasem obaj starsi czarodzieje popatrzyli po sobie. Były rośliny, które szybko rosły, ale nie na natychmiastowo. Nic nie mogło ich zmusić do czegoś takiego. Nawet nie musieli się odzywać, żeby być pewnymi, że obaj myśleli dokładnie to samo. Coś tu nie grało. Oczywiście brali pod uwagę, że przyczyną mogły być te niekontrolowane wybuchy magii, ale jeśli Harry był wtedy spokojny, to przyczyna musiała leżeć gdzie indziej. Wiedzieli, że stąpają po cienkim lodzie i jeśli pytanie zostanie postawione źle, to mogą zaprzepaścić wszystko. Nawet te niewielkie postępy, które Severus z takim trudem wypracował.
Kiedy Harry zajął się zmywaniem po śniadaniu, dyrektor i Mistrz Eliksirów przeszli do salonu, żeby zamienić ze sobą dwa słowa na osobności.
– To jest bardzo dziwne. Czy wcześniej działo się coś takiego? – Dumbledore popatrzył pytająco na drugiego czarodzieja.
– Nie. Zwykłych wybuchów o różnej skali było sporo, ale nigdy nie miały one efektu na rośliny czy zwierzęta. Sowa Pottera przebywa w jego towarzystwie i nie ucieka. Nie czuje się zagrożona z jego strony i nic się z nią nie dzieje dziwnego.
– Czy jest możliwe, żeby te rośliny urosły nagle same z siebie?
Mistrz Eliksirów zerknął przez okno do ogrodu, obejmując wzrokiem jego wypielęgnowaną już część.
– Nie. Te rośliny nie mają same w sobie magicznych właściwości. To przydatne zioła – wyjaśnił. – Nie ma roślin, które rosłyby samodzielnie w tak szybkim tempie. Wszystko ma swój własny czas wzrostu.
– Będziesz musiał jeszcze baczniej obserwować Harry'ego, skoro jego magia może mieć aż taki wpływ na otoczenie.
– Obawiam się, że to się nie uda. Chłopak nie zamierza przebywać w moim towarzystwie dłużej niż to absolutnie konieczne. Musiałby się zdarzyć cud, żeby zmienił zdanie.
– Przypominam, że tu jestem – odezwał się nagle Harry, wychodząc z kuchni. – Ale proszę bardzo. Plotkujcie sobie dalej na mój, jakby mnie tu w ogóle nie było – powiedział z kpiącym uśmiechem, po czym złapał stosik prezentów, które dostarczył mu dyrektor i poszedł do swojego pokoju.
Albus westchnął głośno.
– Zrobił się dziwnie spostrzegawczy – zauważył.
– I chamski – mruknął Snape.
– Słyszałem! – krzyknął Harry ze schodów na piętro. – Radziłbym rzucać zaklęcie prywatności!
– Słuch też mu się niestety poprawił. To nie jest śmieszne Albusie. Jak mam pomóc tego chłopakowi, skoro on tej pomocy nie chce?
– Uważam, że jest inaczej. Po prostu nie umie tego okazać w inny sposób, niż uczestnicząc w spotkaniach z tobą. Często zapominamy o jednym. To nastolatek, które hormony zaczynają buzować.
– Merlinie broń jeszcze przed tym – szepnął Severus, spoglądając w górę. Oczywiście, że wiedział, że nastolatki w tym wieku bywały naprawdę trudne, ale Potter nie byłby sobą, gdyby nie zaczynał bić kolejnych rekordów dziwnego zachowania. – Ten bachor słucha mnie tylko na lekcjach. W każdym innym momencie jest bezczelny i nie okazuje mi szacunku.
– Wiesz Severusie... Zbyt miły to dla niego do tej pory nie byłeś – przypomniał mu Albus. – Znam powody twojego zachowania, ale nie uważasz, że czas nieco odpuścić?
– Doskonale wiesz, że nie mogę tego zrobić. Gdyby nagle zaczął być miły dla tego gówniarza, byłbym martwy w mniej niż godzinę.
– Nie mówię, że masz być dla niego miły cały czas, ale tutaj nikt cię nie widzi. Spróbuj z nim porozmawiać i wyjaśnić mu powody swojego postępowania. Wbrew twojej opinii to nie jest głupi chłopak. Może nieco narwany, ale serce ma na właściwym miejscu. Ty też kiedyś przeżywałeś żałobę, ale byłeś starszy niż on i inaczej do tego podchodziłeś. On nie ma pojęcia, co zrobić z tym natłokiem negatywnych uczuć, które się w nim kłębią.
Severus chciał coś odpowiedzieć, ale w tym momencie dało się słyszeć potężny huk, a dom zatrząsnął się nieco. Obaj czarodzieje szybko pognali do pokoju Harry'ego, wyobrażając sobie zniszczenia. Pokój nie wyglądał najlepiej, ale obyło się przynajmniej bez dziury w ścianie. Drzwi zostały wyrwane z zawiasów, zasłony spłonęły, tapeta wyglądała, jakby ktoś ją wysmarował sadzą, a dywan wydawał się elektryzować. Sam sprawca zamieszania siedział na łóżku i miał minę, jakby chciał kogoś udusić. Gołym okiem widać było, że toczył jakąś wewnętrzną walkę z samym sobą.
– Harry? Co się stało? – spytał spokojnym głosem Dumbledore.
W odpowiedzi nastolatek rzucił przed nimi na podłogę książkę i jakiś list, po czym spiorunował dyrektora wzrokiem.
– Musiał jej pan powiedzieć? Nie mógł się pan chociaż raz zamknąć, kiedy była taka potrzeba? – warknął.
Severus podniósł książkę, wykorzystując, że Albusa zamurowało. Zerknął na tytuł i zaczynał rozumieć, czemu chłopak się wściekł. „Jak dojść do ładu z samym sobą?" Nie musiał czytać listu, żeby wiedzieć, że napisała go Granger. Rozpoznał jej charakter pisma od razu. Tylko ktoś o tak ograniczonym umyśle mógł uznać, że komuś, kto właśnie przechodził żałobę, przydałaby się taka książka. Na dodatek w formie prezentu urodzinowego. Wiedział, że dziewczyna jest praktyczna, ale to będzie cud, jeśli Potter odezwie się do niej po powrocie do Hogwartu i nie zerwie z nią przyjaźni za taki nietakt. Pozostało mu mieć jedynie nadzieję, że reszta prezentów, jakie chłopak otrzymał, nie okaże się powodem do kolejnych wybuchów.
---
Dziś nie mam nic więcej do powiedzenia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top