Rozdział 17
Muszę sobie znowu rozpisać plan dnia, bo na starym przestałam się ze wszystkim mieścić.
Rozdział 17
Wszyscy czarodzieje, którzy tego dnia byli na ulicy Pokątnej, zauważyli, że coś się dzieje. Nie potrafili jednak na razie stwierdzić, czy było to dobre, czy też złe. W zasadzie od momentu, gdy uczniowie wrócili ze szkoły na wakacje, coś wisiało w powietrzu. Niektórzy nawet spekulowali, że to może to Harry Potter powrócił, aby walczyć ze Śmierciożercami. Nic jednak bardziej mylnego.
Tego dnia Severus odbierał swoje zamówienie z apteki i czuł dziwną nostalgię. Zupełnie, jakby żałował, że tego lata nie spędzi ponownie z tym irytującym chłopakiem, który na odległość utrudniał działania Śmierciożerców i Czarnego Pana. Nie atakował jednak przez cały czas. Pozwalał wrogom na chwilę wytchnienia tylko po to, żeby kilka dni później działać jeszcze silniej.
Kiedy chłopak ponownie połączył ich sny, przyznał, że ma pomoc.
– Sam nie dałbym razy atakować tylu osób jednocześnie.
– A kto zaatakował Lucjusza? – spytał Severus.
Lucjusz Malfoy zawsze szczycił się swoimi nienagannymi manierami, jednak ktoś postanowił, że należy mu pokazać, że czasem trzeba się zgarbić, a nie chodzić prosto, jakby się kij połknęło. Severus z trudem powstrzymał śmiech, kiedy mężczyzna zjawił się u niego niemal zgięty w pół.
– Oberwałeś jakąś klątwą? – zapytał tylko.
– Nie mam pojęcia. Od wczoraj nie mogę się wyprostować – warknął blondyn.
– Jeśli chcesz, żebym chociaż spróbował ci pomóc, to lepiej spuść z tonu – ostrzegł Mistrz Eliksirów, mierząc go wzrokiem.
Lucjusz nie miał innego wyjścia, jak mruczeć tylko pod nosem z niezadowolenia, że musi się komukolwiek podporządkować. Najwyraźniej zapomniał o pewnym dość specyficznym znaku, wypalonym na jego przedramieniu. Severus szybko zorientował się w problemie. Znał ten typ zaklęć, gdy uczył się ważyć eliksiry pomagające przy obciążeniu kręgosłupa. Najwyraźniej Harry uznał, że należy nieco sprowadzić ojca Draco do parteru. Nie zamierzał tego mówić jednak głośno.
– To żadna klątwa Lucjuszu. To starość – powiedział i tylko wywrócił oczami, widząc spojrzenie, jakie zostało mu posłane. – A tak poważnie, to tylko coś, co mugole nazywają korzonkami.
– Nie jestem mugolem! – usłyszał zirytowany głos.
– Może i nie, ale dopadła cię ich przypadłość. Nawiasem mówiąc, wyjątkowo uciążliwa. Dam ci eliksiry, które powinny pomóc.
– A jeśli nie?
– Zostanie ci pójść do mugolskiego lekarza.
Z dziką satysfakcją patrzył na przerażenie w oczach Lucjusza. Widać było, że nie zniósłby takiego upokorzenia. Już wolałby cierpieć, niż pokazać się w mugolskim szpitalu! Malfoyowie nie miewali kontaktu z niemagicznym plebsem i tak miało pozostać.
– Akurat jego dolegliwość to pomysł Miłka – powiedział Harry. – Jego wujek często narzeka na ból w plecach, a ponieważ stary Malfoy kiedyś mi podpadł, uznałem, że należy mu nieco utrzeć nosa.
– Co takiego zrobił?
Były Gryfon opowiedział mu wtedy, jak to Lucjusz pobił się na Pokątnej z Arturem Weasleyem, a potem podrzucił Ginny dziennik Voldemorta, który opętał dziewczynę. Po latach w końcu złożył do kupy elementy tej układanki. A zatem to panna Weasley była pośrednio odpowiedzialna za tamte tajemniczce ataki. Na szczęście nikt wtedy nie zginął, bo Hogwart naprawdę mógłby zostać zamknięty, a gdyby wyszło na jaw, że dziewczyna dała się kretyńsko opętać, miałaby poważne kłopoty. Niemniej jednak bardzo chętnie zobaczyłby, jak Lucjusz „puszę się jak paw" Malfoy, obrywa w iście mugolskim stylu. Będzie musiał kiedyś poprosić Pottera o to wspomnienie.
Mijał właśnie księgarnię, przed którą obaj czarodzieje się pobili. Dostrzegł w niej sporo uczniów ze swoimi rodzicami lub starszym rodzeństwem. Nikt nigdzie nie chodził sam. Wprawdzie, od kiedy Harry wdrożył swój plan w życie, zagadkowe porwania nieco ustały, ale mimo wszystko nie zaniknęły całkiem. Rodziny bały się o siebie i nie było w tym nic dziwnego. Na ulicy było też sporo aurorów, ale na szczęście na razie nie byli zmuszeni do interwencji. Jednak jego wprawne oko szpiega wyłapywały co jakiś czas w tłumie podejrzane osoby.
Niektórzy na tym całym strachu próbowali zarobić. Byli tacy, co oferowali amulety ochronne i inne lipne przedmioty. Wiedział, że jakiś procent ludzi się na to nabierze, zwłaszcza ci, którzy panikowali. On jednak wiedział, że zaklinacze czuwają nad wszystkim z daleka, a Potter sukcesywnie zmusza Czarnego Pana do podjęcia działań. Nadal atakował jego sny i nie pozwalał Bellatrix na czarowanie. Nawet zwykłe lumos skutkowało porażeniem od pioruna. Do tej pory nikt jeszcze nie znalazł przeciwzaklęcia, a ciemna chmura unosiła się nad wiedźmą równie posępna, co i ona.
Severus ani trochę jej nie współczuł. W zasadzie to prawie się roześmiał, kiedy została spiorunowana na jego oczach podczas zebrania. Dwóch Śmierciożerców wyniosło ją wtedy z pomieszczenia. Naturalnie na rozkaz Czarnego Pana próbował złamać klątwę, ale tak naprawdę wiedział, że to nic nie da. Czary zaklinaczy były specyficzne i nie dało się zakończyć zwykłym finite. To była zupełnie inna klasa czarów. Bardziej skomplikowana i nacechowana nie tylko siłą, jak w przypadku normalnych zaklęć, ale przede wszystkim skupiała się na intencji i emocjach. Chłopak wkładał w swoje zaklęcia tyle siły, bo specjalnie chciał komuś zaszkodzić. A w tym przypadku tymi osobami byli Śmierciożercy i Czarny Pan. Z pomocą nowych kolegów Potter mógł ich po prostu zniszczyć i nikt nawet nie wiedziałby, że miał z tym coś wspólnego.
Jednego dnia rozmawiał o tym z Albusem. Obaj jako jedyni rozumieli, że te dziwne przypadki, których nikt nie potrafił wyjaśnić, były dziełem Harry'ego i jego kolegów ze szkoły.
Teoretycznie chłopak mógłby wrócić na wakacje do tamtego domu, w którym spędzili poprzednie lato, ale sam przyznał, że to w obecnej sytuacji za duże ryzyko.
– Ivar zaprosił mnie do siebie na wakacje – wyjaśnił Harry. – Jego dziadek też jest zaklinaczem i ma podobne zdolności do moich. Można powiedzieć, że przez te dwa miesiące nieźle się podszkolę jeszcze.
Kiedy młodszy kolega przekazał mu zaproszenie od rodziny, Złoty Chłopiec w pierwszym odruchu chciał odmówić. Prawdą jednak było, że nie bardzo miał gdzie spędzić ten czas i koniec końców uznał, że nic nie stoi na przeszkodzie, żeby skorzystać. Skandynawia była na tyle daleko od Wielkiej Brytanii, że Voldemort raczej nie spodziewałby się go tu znaleźć.
Jego pierwsze wrażenie o dziadku Ivara było jedno. Straszny! Już po samej jego posturze było widać, że to nie jest człowiek, którego chciałoby się mieć za wroga. Był też dość specyficzny i preferował towarzystwo zwierząt niż ludzi. Na szczęście nie wliczał do tego swojej rodziny. Szybko też zrozumiał, że to pan Sverre był głową całego domu i dbał o wszystkich. Można go było prosić o wiele rzeczy, ale biada temu, kto próbowałby go oszukać. Kilka osób myślało, że uda im się ta sztuka, kiedy nie chcieli zapłacić za pomoc dla swoich zwierząt. Gorzko tego pożałowali i bardzo szybko uregulowali rachunki.
Harry miał wrażenie, że wzrok starszego zaklinacza przeszywa go tak, że ten poznaje wszelkie jego tajemnice. Ku jego zaskoczeniu otrzymał aprobujące skinienie głową, jakby właśnie przeszedł jakiś test. Nie śmiał jednak na razie zapytać, o co chodziło.
Ku swojemu zaskoczeniu zauważył w domostwie duchy. Duch młodej kobiety niemal przestraszył go na śmierć, kiedy rozbierał się, żeby wejść pod prysznic. Odskoczył, poślizgnął się i uderzył plecami o ścianę. Słysząc hałas, Ivar wpadł do łazienki bez pukania. Widząc kobietę, zaczął jej robić kazanie, jednocześnie upewniając się, że koledze nic nie jest. Plecy Harry'ego jednak bolały, więc po prysznicu wylądował na stole zabiegowym i pozwolił, żeby pan Sverre zajął się nim. Całość stłuczenia została pokryta grubą warstwą jakiejś ostro pachnącej ziołowej maści, a potem położono na nią jakiś materiał i przykryto go kocem. Odetchnął z ulgą, ale niemal spiął się, gdy zauważył, że starszy zaklinacz siada w fotelu z lekkim uśmiechem.
– Myślałem, że jesteś przyzwyczajony do duchów – zauważył, sprawnie przechodząc na angielski. Jakoś wcześniej nie dał do zrozumienia, że zna ten język.
– Bo jestem. Jeden nawet kiedyś mnie podglądał, ale wtedy siedziałem już w wannie – mruknął niechętnie.
– Petra nic ci nie zrobi. Była chyba bardziej zaskoczona od ciebie.
– Kim jest? – spytał ciekawie. – Albo chyba powinienem zapytać, kim była za życia?
– To bardzo barwna postać – powiedział Sverre.
Ponieważ Harry i tak musiał chwilowo leżeć, postanowił opowiedzieć mu historię Petry. Kobieta za życia również była zaklinaczką, jednak przypadło to na czasy, gdy czarodziejów prześladowano, a każdego, kto parał się takimi rzeczami torturowano i wydawano na stracenie. Petra była akuszerką i dzięki swoim zdolnościom pomagał dzieciom przychodzić bezpiecznie na świat. Niestety władze kościoła uznały, że brata się z nieczystymi mocami, a wszystkie dzieci przychodzą przez nią na świat ze splamioną duszą. Na nic zdały się zapewnienia wszystkich matek, którym pomogła, że nie zrobiła nic złego, a dzieci rosną zdrową i poza zwykłymi dziecięcymi dolegliwościami nigdy nie zapadają na poważne choroby. To równie wydało się podejrzane i kobietę pojmano. Wdzięczne jej rodziny pomogły jej uciec i ukryć się daleko na północy, gdzie kontynuowała swoją działalność. Zginęła jednak w nieszczęśliwym wypadku w czasie wycinki lasu. Pozostała jednak jako duch i w jakiś sposób uczyła młode zaklinaczki sztuki pomocy dzieciom, a przy okazji uprzykrzała nieco życie tym, którzy skazali ją na ucieczkę. Potem snuła się po okolicy, aż trafiła na ich przodków i została tutaj.
– Naprawdę ciekawe – przyznał Harry szczerze.
– Ty też wydajesz się ciekawym młodzianem – powiedział Sverre. – Twój dar obudził się późno, ale za to z jaką mocą. Ivar opowiedział mi to i owo. Wspomniał też, że utrudniasz życie pewnemu Czarnemu Panu w Wielkiej Brytanii i jego poplecznikom.
– Robię, co mogę, ale sam niewiele zdołałbym zrobić. Nie mam jeszcze aż takich zdolności, żeby stanąć z nim do walki. Nie chcę ryzykować życia osób, na których mi mimo wszystko zależy. Nie ma ich wiele, ale jednak są. Nie mam bliskiej rodziny. Moi rodzice nie żyją, ciotka i wuj mnie nie znoszą, ojciec chrzestny zginął w walce, a o innych krewnych nic nie wiem. Więc tak naprawdę mam tylko przyjaciół.
– Tylko? – spytał Sverre z lekkim uśmiechem. – Coś ci powiem, jako ktoś, kto ma na karku dużo więcej lat. Widać po tobie, że w twoim życiu jest ktoś wyjątkowy. Czujesz z tą osobą szczególną więź, którą chcesz utrzymać. Nie wnikam, czy darzysz ją jakimś głębszym uczuciem, bo nie jest to tutaj istotne. Jednak jest dla ciebie kimś, bez kogo już nie wyobrażasz sobie życia.
– Skąd pan wie? – Złoty Chłopiec faktycznie czuł, że pomiędzy nim a Snapem narodziła się silna więź, ale nie przypuszczał, że jest to w jakiś sposób widoczne.
– Twoja magiczna aura daje specyficzne odczucie. Na świecie niewielu zaklinaczy wyczuwa takie rzeczy.
– A pan jest jednym z nich?
– W istocie. Bardzo mi to pomaga w mojej pracy, bo od razu czuję, jak postępować z daną osobą. To się tyczy także zwierząt. Niemalże widzę rodzaj nici magii, która cię z kimś łączy. Jest bardzo silna i chociaż nacechowana różnymi odczuciami, to nie sądzę, żeby kiedyś zaniknęła.
– Więź z kimś może zaniknąć?
Harry nigdy nie słyszał o czymś takim. W Szkole Zaklinaczy uczyli się wielu rzeczy, a ich program nauczania był dużo bardziej intensywny i wymagający, ale jakże ciekawy. Nigdy nie przypuszczał, że tak chętnie będzie się uczył nawet przedmiotów, z którymi miał w Hogwarcie problemy. Wolał sobie nie wyobrażać, co powiedziałby Snape, gdyby wiedział, że niektóre eliksiry specjalnie warzą poza budynkiem, żeby pozwolić im wybuchnąć i zobaczyć reakcję typu, co się stanie, jeśli nie będziesz się trzymał przepisu. Jak nic dostałby zawału i wyzwał ich od idiotów.
Na początku sam był zaskoczony i próbował nawet zapytać, czy to bezpieczne.
– Nie – powiedziała mu jedna z koleżanek, po czym uśmiechnęła się szeroko. – I właśnie dlatego jest takie fajne.
Wspólnie wynieśli na zewnątrz kilka kociołków i stół ze składnikami, a potem ich nauczycielka kazała im wrzucać je odpowiednio. Kiedy poznali już wszystkie możliwości, gdzieś mogło pójść bardzo źle, uwarzyli eliksir, pilnując dokładności przepisu. Harry doszedł do wniosku, że taka lekcja naprawdę do niego przemawiała i dawała lepsze wyobrażenie pewnych istotnych spraw.
– Więź może zaniknąć, jeśli się o nią nie dba. Nic nie jest nam dane na zawsze – powiedział dziadek Ivara. – A znajomości z ludźmi są bardzo delikatne. Czasem wystarczy jedno niewłaściwe zdanie i wiele lat budowania zaufania znika ot tak. Nawet więź miłości może zniknąć, jeśli stara się tylko jedna ze stron. Czy dbałbyś o coś, widząc, że drugiej osobie nie zależy? Może na początku. Potem dałbyś sobie spokój. Czasem ktoś chce, żeby za nim biegać i robi wielką łaskę, że na to pozwala, ale gdy odpuszczasz, nagle nie mogą tego znieść.
– Wydaje mi się, że są osoby, które nigdy nie odpuszczają. Widziałem takie w szkole.
– To już są problemy psychiczne, ale o tym można rozmawiać godzinami. Pokaż te plecy dzieciaku – powiedział, wstając. – No. Dwa, może trzy dni bez nadmiernego obciążania się i będzie dobrze.
– Nic mi nie będzie – zapewnił.
– Jak się zastosujesz do poleceń, to nie.
Wieczorami leżąc w łóżku, Harry rozmyślał o wszystkim, czego nauczył go starszy zaklinacz. Zaskoczył Sverre, kiedy przy nim zaczął rozmawiać z tutejszym wężem. Wyglądało na to, że Ivar o tym nigdy nie wspomniał i dlatego zrobiło to takie wrażenie.
– To bardzo rzadka umiejętność – usłyszał wtedy. – I w niektórych kręgach bardzo ceniona.
– Niektórzy uważają, że muszę być spokrewniony z Voledmortem, skoro potrafię się nią posługiwać. Albo, że to przez tę bliznę na moim czole.
– Możliwe, że macie jakiegoś wspólnego przodka, od którego wszystko się zaczęło. Nie ma jednak możliwości, żeby taki dar otrzymywało się przez coś takiego jak więź.
– To nie tyle więź, ile w tej bliźnie tkwi fragment jego duszy – przyznał i opowiedział starszemu mężczyźnie o wszystkim. – Chciałbym się jej pozbyć, ale skoro nie mogę, to w ten sposób próbuję go zmusić do określone działania. I chyba odnoszę sukces, bo podobno kazał przynieść sobie kilka przedmiotów.
– Zaglądasz do jego umysłu?
– Nie zaglądam, tylko się w niego wsłuchuję. Ale znalazłem też sposób na jego obserwowanie, co Snape pewnie określiłby jako idiotyzm i niepotrzebne ryzyko. Dlatego nic mu o tym nie powiedziałem. Już zdarzyło mi się widzieć kilka rzeczy oczami jego węża. Najwyraźniej w nim też tkwi fragment duszy, ponieważ ta blizna jest również takim naczyniem, to umożliwia to jakiś rodzaj połączenia.
– Nie boisz się, że ten wąż o wszystkim mu doniesie?
– Chyba nie jest tego świadomy. Czy też raczej ona, bo to samica. Robię to jednak bardzo delikatnie. To tak jakbym się schował za kotarą. Wszystko doskonale słyszę i oglądam świat przez dziurę w niej. To wystarcza, żebym nawet w ten sposób mógł rzucać zaklęcia. Voldemort nie wie, że jestem zaklinaczem. Wiedzą o tym tylko dyrektor Hogwartu i właśnie Snape. Mógłbym napisać do przyjaciół i opowiedzieć im o tym, ale nie chcę ich niepotrzebnie narażać. Są bezpieczniejsi, wiedząc mniej.
Sverre milczał wtedy dłuższą chwilę, a kilka dni później zabrał Harry'ego, Ivara i kilku innych zaklinaczy ze sobą. Na dużej, dość płaskiej skale narysowali ułożone w krąg symbole, a potem Złoty Chłopiec musiał stanąć pośrodku.
– Co zamierzacie? – spytał. W czymś takim nie brał jeszcze udziału.
– Uznaliśmy, że pomoże temu całemu Voldemortowi podjąć odpowiednią decyzję – powiedział Sverre. – A przy okazji trochę wzmocnimy twoją ochronę.
Harry skupił się na ich głosach, które śpiewnie recytowały niezrozumiałe dla niego słowa w obcym języku, ale miał wrażenie, że do jego umysłu dociera ich sens. Blizna trochę go piekła, ale to nie było coś, czego by nie wytrzymał. Zaklinacze utorowali sobie przez nią coś w rodzaju ścieżki do Czarnego Pana i jego popleczników. Ponownie mógł obserwować wszystko oczami węża i niemal zaczął się histerycznie śmiać, gdy patrzył, jak szaty niektórych Śmierciożerców zaczynają się palić, innych otacza bańka wody, a pod niektórymi zaczyna rozstępować się ziemia, chcąc ich pochłonąć. Voldemort mógł tylko patrzeć bezradnie, jak jego poplecznicy walczą o życie i zaczyna docierać do niego, że za chwilę może stracić większość swoich ludzi. Mógł zatem zrobić tylko jedno i Harry słyszał jego myśli.
Voldemort zamierzał zespolić fragmenty swojej duszy, aby móc odzyskać swoją dawną chwałę i uwieść ponownie czarodziejski świat.
---
Opatrzność czuwa. Zepsuł mi się samochód. Niby nic wielkiego się nie stało na szczęście, ale przy okazji wyszła inna, poważniejsza sprawa, o której na przeglądzie nikt mi nie raczył powiedzieć. Wystarczyłby jeden niewłaściwy manewr i mogłoby mi odpaść koło.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top