Rozdział 29 cz.3 - Ciąg dalszy treningu

Siedziałam w kuchni i robiłam kanapki, a chłopcy dalej spali. Dziś postanowiłam zabrać ich do lasu na cały dzień. Muszą nauczyć się, jak posługiwać się brońmi, które dostali od Danny'ego. Nie budziłam ich, ale jeżeli sami nie wstaną, będę zmuszona to zrobić. Spakowałam wszystko do plecaka, leżącego przy schodach. Spojrzałam na chłopaków, i wpadłam na świetny pomysł.

*pięć minut później*

Wszystko gotowe. Schowałam się za schodami i wrzasnęłam. Usłyszałam szmery. Krzyknęłam jeszcze raz, po czym usłyszałam ryk całej czwórki.

- KURWAAAAA, CO TO JEST ?! - usłyszałam Vinca.

Zachichotałam. Te sztuczne glutki są naprawdę pomocne. Naliczyłam się pięćdziesięciu, z czego wszystkie należały do Vincent'a. Ciekawi mnie, skąd je ma. Potem się dowiem. Weszłam do salonu, udając zaskoczoną, i ujrzałam zabawny widok. Cała czwórka leżała na podłodze cała w glutkach.

- Co tu się stało ? - powiedziałam.

- Nie wiem, spaliśmy, nagle rozległ się twój wrzask więc się zerwaliśmy, i jeb, jesteśmy cali w glutkach - wyjaśnił Vin.

- Okejj... Mniejsza z tym. Doprowadźcie się do porządku i zbierajcie się, idziemy na wycieczkę - uśmiechnęłam się i wyszłam przed dom.

*pięć minut później*

- Gotowi ? - zapytałam ich.

- Tak - odparli chórkiem.

*dwadzieścia minut później, las*

Zawędrowaliśmy na małą polankę. Odłożyłam plecak i podałam każdemu jego broń.

- Na początek pokażcie mi, co potraficie. Ty zaczynasz Vin - powiedziałam i podałam mu łuk - Spróbuj trafić w tamto drzewo - wskazałam dąb, rosnący niedaleko.

Chłopak posłusznie wycelował i puścił naciągniętą cięciwę. Strzała odbiła się od drewna. Zdumiony, spróbował jeszcze raz, jednak efekt pozostał bez zmian. Bez słowa wzięłam od niego łuk i dwie strzały. Pierwsza ze świstem przeszyła powietrze, wbijając się głęboko w pień, natomiast druga przebiła poprzedniczkę, rozdzielając ją na dwie części.

- Ale... Jak ? - zapytał mocno zdziwiony Vincent.

- To proste - odparłam - Za słabo naciągasz cięciwę, i nie mierzysz w słabe punkty. Poćwicz trochę na innych drzewach, a dopiero na samym końcu na dębie.

Podeszłam do Scott'a i podałam mu jeden z dwóch mieczy.

- Twoja kolej - uśmiechnęłam się - Pokonaj mnie.

Odwzajemnił uśmiech i skoczył na mnie. Bez trudu się odsunęłam. Zaatakował jeszcze raz, jednak tym razem celował w kolana. Wykorzystałam to, odbijając się od jego miecza i przeleciałam nad nim, po czym przyłożyłam moją klingę do jego gardła.

- Szach mat - powiedziałam.

Uniósł ręce w geście poddania, przez co zachichotałam.

- Nauczcie się, że oni nie przepuszczą żadnej okazji, aby was zabić. Musicie nauczyć się przewidywać ich ruchy, uprzedzać ich zamiary i plany.

- A ty ? - zapytał Mike - Jak ty zamierzasz walczyć ?

Uśmiechnęłam się.

- Liczyłam na to, że zapytacie. Ja będę musiała zmierzyć się z moim koszmarem wręcz, używając pazurów jako broni i ognia jako osłony. Jakoś to opanuję, bardziej martwię się o was. Nie chcę, żeby któremuś stała się krzywda...

- Nie martw się o nas, damy sobie radę - uśmiechnął się Scott.

- Mam nadzieję... Dobra, a teraz zacznijcie trenować, a ja coś załatwię.

Zgodzili się, więc zostawiłam ich w lesie i udałam się w kierunku miasta.

*pół godziny później, pizzeria*

- Dzień dobry, podobno szukacie kogoś na nocną zmianę, chciałabym się zgłosić - powiedziałam, gdy tylko weszłam do biura szefa placówki.

- Witam, z radością panią przyjmę, musi pani jedynie uzupełnić tę kartę - odpowiedział mężczyzna siedzący za biurkiem.

Był ubrany w kraciastą koszulę, ciemne spodnie i czarno-białe trampki. Wypełniłam szybko podany przez niego formularz.

- A więc... Mayah, tak ?

- Tak.

- Prosiłbym, aby przyszła pani już dziś na 24.00 do biura znajdującego się za salą główną, będzie tam na panią czekał mundur strażnika oraz niezbędne rzeczy. Inni stróże wyjaśnia pani, na czym polega ta praca.

- Dobrze, dziękuję, dowidzenia !

Wyszła z pokoju i skierowałam się do głównej sali. Bawiły się tam dzieci, a dorośli siedzieli przy stołach i rozmawiali. Spojrzałam na Pirate Cove i zdębiałam. Foxy miał czarne ślepia, a w nich małe, świecące punkciki. Najgorsze, że dzieci w ogóle nie zdawały sobie sprawy z niebezpieczeństwa, a dorośli byli zbyt zajęci rozmowami. Odwróciłam się, aby spojrzeć na pozostałe animatrony, jednak miały one normalne, robotyczne oczy. Nagle na całą salę rozległo się mechaniczne "Skreeeeee!" i wrzaski dzieci. Obróciłam się i znieruchomiałam. Lisiasty stał przed jednym z przerażonych maluchów, kłapiąc dolną częścią szczęk, w których znajdowały się wielkie, ostre, mechaniczne zęby. Zareagowałam natychmiast. Skoczyłam i chwyciłam dziecko w momencie, w którym Foxy rzucił się na nie. Odesłałam malca do rodziców, a sama stanęłam oko w oko z Lisiastym. Skoczył na mnie, celując w głowę. Odsunęłam się.

- Uciekajcie ! - krzyknęłam do zdumionych rodziców.

Natychmiast pomieszczenie zaczęło pustoszeć, aż w końcu zostałam tylko ja i Lisiasty. Teraz wszystko jest w moich rękach. Wyminęłam szybko animatrona i zdjęła tylną blaszkę. Przełączyłam guziczek z napisu "On" na "Off". Mechanizm wyłączył się, a ja odetchnęłam z ulgą. Wyszła z budynku i zaczęłam uspokajać roztrzęsionych dorosłych.

*godzinę później, las *

- Przepraszam za spóźnienie - wysapałam do chłopaków, którzy ćwiczyli się dalej.

- Co tak długo? - zapytał Vin.

- A, daj spokój... Najpierw musiałam powstrzymać Foxy' ego przed ugryzieniem pewnego dzieciaka, a potem uspokoić rodziców, plus dobiec tutaj... Masakra...

- Chwila, dobrze usłyszałem ? Lisiasty zaatakował dziecko ? - zapytał z niedowierzaniem Scott.

- Niestety - odpowiedziałam - Ale mniejsza, chwilę odpocznę i zobaczę wasze postępy... - zaśmiałam się.

*dziesięć nudnych minut później *

Wstałam pomału i chwyciłam włócznię.

- Pokaż co potrafisz, Jeremy - uśmiechnęłam się.

Jer atakował rzadko, ale skutecznie i z dużą prędkością.

- Ładnie - pochwaliłam go - Kto następny ?

Vin wstał bez słowa i chwycił łuk. Naprężył cięciwę i wypuścił strzałę, która bez problemu przebiła dębowe drewno.

- Też ładnie - pochwaliłam go - Tylko w trakcie walki skupiaj się również na słabych punktach przeciwnika. Kto teraz ?

Scott bez słowa rzucił mi miecz. Stanęłam gotowa do walki. Naskoczył szybko i płynnie. Wykonywał szybkie ruchy, więc miałam dość duże kłopoty. Mimo wszystko, po pięciu minutach zmagań, udało mi się go pokonać.

- Niezła walka - pochwaliłam go - Jedynym twoim problemem jest to, że za często odwracasz się tyłem do przeciwnika, i to właśnie cię zgubiło.

Odłożyłam miecz i usiadłam pod drzewem.

- A ja to co ? - upomniał się Mike.

- Z tobą powalczę za chwilę... Daj odsapnąć człowieku, przez pięć minut machałam mieczem !

- No dobra... - mruknął niezadowolony.

*dziesięć minut później*

- No dobra Mike, pokaż mi co potrafisz - powiedziałam, podnosząc się.

- Nareszcie - uśmiechnął się Mike'y.

Wzięłam do ręki topór i przygotowałam się. Uderzyłam jako pierwsza, co było dobrym posunięciem, ponieważ mogłam bez problemu go ogłuszyć. Jednak nagle w tym samym momencie usłyszeliśmy huk, po czym nerwowe "ałaaa... moja dupaaa...". Spojrzeliśmy w tamtym kierunku. Naszym oczom ukazał się... Danny.

- Hej Dan - zachichotałam.

- Ile razy mam ci powtarzać, że masz mnie tak nie nazywać ? - zapytał zbulwersowany - Uprzedzając wszelkie pytania : przyszedłem zobaczyć, jak sobie radzicie. Jako iż Mike i Mayah mieli akurat zacząć walkę, wszedłem na drzewo i postanowiłem pooglądać, ale gałąź się złamała i zleciałem... Resztę znacie - wyjaśnił.

Nieco zdziwiona, że wyszedł na powierzchnię, postanowiłam go lekko wykorzystać.

- Ej Dan, jaka jest twoja ulubiona broń ? Nigdy mi nie mówiłeś - zaśmiałam się.

- Topór, a co ? - odpowiedział pytaniem.

- Może zmierzysz się z Mike'iem, co ?

- EJ, ale.. - próbował zaprotestować Mike.

- Czemu nie, może być ciekawie - uśmiechnął się Daniel - No dawaj, nie wymiękniesz przed chyba przyjaciółmi ?

Podziałało. Chłopcy stanęli do walki, a ja w międzyczasie zaczęłam rozmawiać z resztą. Po około minucie okazało się, że... pojedynek dobiegł końca. Mike leżał na trawie i dyszał ciężko, a Dan stał jak gdyby nigdy nic.

- Co się stało ? - zapytałam zdziwiona tym faktem.

- Rozłożyłem go na łopatki, ale bronił się jakieś... 45 sekund ? - roześmiał się Danny.

Roześmialiśmy się, jednak tylko Jeremy i Mike'y powstrzymali się od śmiechu. Postanowiłam udobruchać ich jakoś, więc poleciłam im usiąść w kółeczku.

- Co będziemy robić ? - zapytał Scott.

- Zagramy w butelkę - roześmiałam się.

- Nieeeee - rozległo się jęknięcie ze strony pięciu osób.

- Taaaakkkk - powiedziałam i usiadłam - Ja zaczynam.

Zakręciłam mocno butelką. Wypadło na Danny'ego.

- Pytanie czy wyzwanie ? - zapytałam - Aha, i gramy na chamskie.

- Ech... W takim razie pytanie - westchnął Dan.

- Ile miałeś lat gdy po raz pierwszy się zakochałeś ? - walnęłam prosto z mostu.

- Hmm... Jeżeli dobrze pamiętam, to 15.

- No dobra, kręć - zaśmiałam się.

Butelka zatrzymała się na Scott'cie.

- Pytanie czy wyzwanie ?

- Zaryzykuję, dawaj wyzwanie.

- Przytul osobę z tego towarzystwa, którą uważasz za najbardziej normalną.

- Ugh... Muszę ?

- Tak.

- No dobra...

Scotie wstał i bez słowa przytulił Jeremy'ego.

- Zadowolony Daniel ?

- Bardzo - uśmiechnął się Danny - Kręć.

Wypadło na mnie.

- Uprzedzając : wyzwanie.

- Pocałuj osobę którą lubisz najbardziej.

- No wiesz... - spojrzałam na niego karcąco - A gdzie ?

- W policzek.

Podeszłam do Vinca i dałam mu szybkiego całusa. Podejrzewam, że Scott domyślił się, że się zakochałam, bo zachichotał. Bez słowa zakręciłam butelką.

*godzinę później*

Postanowiliśmy zakończyć zabawę, ponieważ brakowało nam pomysłów na pytania i wyzwania.

- Zdrzemnijcie się, bo znając życie będziecie potrzebowali sporo siły - powiedziałam im, po czym sama ułożyłam się na trawie.

Usłyszałam, jak reszta pomału kładzie się w różnych miejscach na polance.

- Będę czuwał - szepnął do mnie Vincent.

- Nie, będziemy czuwać na zmianę - odszepnęłam i pomału zasnęłam.

Obudził mnie czyiś śmiech. Natychmiast się podniosłam zaczęła szukać wzrokiem tej osoby, jednak nikogo nie zauważyłam. Vin spał, najpewniej znudzony czuwa niem. Nagle obok mnie upadła kartka. Przeczytałam napis. "O północy przy hangarach". Było jeszcze widno, więc nie musiałam się martwić, że zostanie my niespodziewanie zaatakowani. Postanowiłam wykorzystać ten czas, zbierając drewno na ognisko, żeby kupiec przyniesione przez Danny'ego pianki.

*dziesięć minut później*

Zionęłam delikatnie ogniem w stronę stosu gałązek. Natychmiast zajęły się ogniem, trzaskając cicho. Zaczęłam budzić pomału chłopaków. Najdłużej opierał się Danny, bo on uwielbiał spać. Gdy udało mi się ich obudzić, zjedliśmy pianki, a ja opowiedziałam im o karteczce. Zgodnie stwierdziliśmy, że najlepszym wyjściem jest się wyspać, podczas gdy ktoś będzie czuwał, aby nie zaspać. Ku mojemu zdziwieniu zgłosił się Dan. Wyjaśnił, że on nie musi spać, bo to nie on walczy, a jeśli coś to nas obudzi. Ucieszyłam się, że tak bardzo nam pomaga. Nie wiedziałam jak mu się odwdzięczyć. Może później coś wymyślę. Na razie jednak pomału odpłynęła do krainy snów.

*23.30*

Coś szarpało mnie za ramię.

- Jeszcze pięć minut... - mruknęłam niezadowolona.

- Za pięć minut to już będziesz martwa - usłyszałam Danny'ego.

Niechętnie podniosłam się z trawy i rozejrzałam się. Wszyscy poza mną jeszcze spali.

- Czemu budzisz mnie wcześniej ? - zapytałam z wyrzutem.

- Może temu że potrzebujesz jeszcze polecieć po animatrony co ? - uśmiechnął się przebiegle.

- Hugh... No dobra - odpowiedziałam.

Wzbiłam się po cichu w powietrze i skierowałam się do pizzerii. Dusze się działy przy stoliku i rozmawiały.

- Cześć wam - przywitałam się.

- Mayah ! - krzyknął Mike i rzucił się na mnie.

- Też cię lubię - zaśmiałam się.

- Czemu jesteś tak wczas ? - zapytał John.

- Bo dziś walczymy no nie ? - odpowiedziałam pytaniem - A z tego co pamiętam macie nam pomóc was uwolnić, zabijając mordercę prawda ?

- W sumie racja - odparł Rick - Ale potrzebujemy transportu.

Zaczęłam intensywnie zastanawiać się, jak przenieść animatrony nad rzekę.

- Mam - powiedziałam i pstryknęłam palcami - Włazić do przyczepy - rozkazałam, pokazując na dwukołowy pojazd.

Dusze zniknęły we wnętrzu, a po chwili znalazły się tam również animatrony. Przywiązałam przód przyczepy linką do mojego tułowia, i zaczęłam się rozpędzać. W końcu odbiłam się od ziemi i wzleciałam, unosząc za sobą pojazd.

*pięć minut później, przy hangarach*

Delikatnie wylądowałam obok Vincent'a.

- Jesteśmy - powiedziałam do dusz.

- Nareszcie... - mruknął Rick - Dostawałem pomału choroby lokomo... - nie dokończył, ponieważ puścił pawia.

~ Jakim cudem duch może się zrzygać ?

Założyłam szybko zbroję.

- Powodzenia - mruknął Danny i odszedł.

Spojrzałam na chłopaków. Widać było, że są zmotywowani. Widocznie Dan coś im na opowiadał. Największą zawziętość widziałam u Vinc'a. Dusze "weszły" do animatronów.

- Gotowi ? - zapytałam.

Wszyscy przytaknęli. Wtem rozległ się dzwon z wieży kościelnej. Wybiła północ. Wraz z dwunastym uderzeniem, naprzeciwko nas pojawiło się pięć czarnych postaci.

~ Czyli nie ma koszmarnych animatronów...

Odwróciłam się.

- Zmiana planów - zwróciłam się do dusz - Pełni cię rolę zastępców. Freddy, zastępujesz Scott'a, Bonnie Mike'a, Chica Jeremy'ego, Foxy mnie, a Goldie Vincent'a. Wchodzicie dopiero gdy któreś z nas zostanie ciężko ranne, a reszta pełni rolę sanitariuszy, jasne ?

Pokiwali głowami na tak. Wzbiłam się delikatnie nad nich. Do przodu wystąpił koszmar Vincent'a.

- Zasady zabawy - zwrócił się do nas - Każda drużyna ma kapitana. Jeśli zostanie on pokonany, dany team przegrywa. Wszystkie chwyty dozwolone, poza kopaniem w genitalia. U nas kapitanem jestem ja, a u was ?

- Ja - odpowiedziałam mu - Pozwól jednak, że dodam jedną zasadę : każdy z nas walczy przeciwko swojemu koszmarowi.

- Niech tak będzie - odparł Koszmarny Vincent - Mam nadzieję, że nie obrazicie się, gdy połamiemy wam wszystkie kości i zgnieciemy głowy - zaśmiał się szyderczo.

- I nawzajem, małe, głupie głąby - odwzajemniłam się wyzwiskiem.

- Naprawdę uważasz, że to był dobry pomysł, abyś to ty była kapitanem ? - usłyszałam szept Vinc'a.

- A uważasz, że zły ? - odpowiedziałam mu pytaniem.

- Noo... Może trochę. Po prostu martwię się o ciebie.

- Nie masz po co - uśmiechnęłam się.


=================================================

Ja was chyba kiedyś zamorduję... Dlaczego ? Dlatego, że jest 4:01, mam 2013 słów w samym rozdziale nie licząc notki, z czego połowę napisałam teraz! Moje palceeee... I jeszcze się nie wyspie pewnie, bo znaczne pisać kontynuację... Właśnie : co do next'a : nie mam zielonego pojęcia, kiedy będzie, ale na pewno przed końcem miesiąca. Dlaczego ? Bo walka jest w UJ długa, a ja chcę, żebyście mieli wszystko ładnie i szczegółowo opisanie. Jeszcze mnie kark zaczął bolec... No ale obiecał am wam przed końcem tygodnia, więc muszę się wywiązać. I w TYM momencie przekroczyłam 2100 słów w całej części, czyli notka + rozdział. Dobra, koniec tego dobrego, ja idę spać, wam też radzę, weny wszystkim :P dobrego samopoczucia :P


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top