Prolog ✔
*Końcowy opis powstał, zanim zdecydowałam się odejść. Jeśli ktoś nie wie, to wszystko jest napisane na moim profilu*
Lili:
-Matt, latasz jakbyś miał robaki w dupie.
-Martwię się. Na pewno dobrze się czujesz? - zapytał zmartwiony.
-Tak! - wywracam oczami - Ciąża to nie choroba!
- Ale Slender powiedział, że musisz dużo odpoczywać. To już ósmy miesiąc, a jeśli coś się stanie ?!
Jadaczka mu się nie zamyka od godziny. Panikuje bo musi wyjść do pracy a Hisani się spóźnia.
-Ustaliliście sami, że będziecie mnie pilnować na zmianę - mówię zirytowana - przestań się martwić w końcu. Hisani niedługo się pojawi.
-A jutro? Będziesz sama dopóki nie wrócę z pracy - podszedł i kucnął przede mną, podczas gdy ja siedziałam na kanapie.
Przez cały okres ciąży wszystko było w porządku. Slender miał mnie na oku, można powiedzieć, że miałam lepszą opiekę medyczną niż mają w szpitalach, ale oczywiście im więcej czasu mijało tym bardziej zaczął się niepokoić. Kiedy w końcu nadszedł ósmy miesiąc, powiedział że potrzebuje dużo odpoczynku bo za dużo stresu może zaszkodzić dziecku.
- Matt spokojnie - położyłam dłoń na swoim brzuchu - Dobrze mu tam i nigdzie się nie wybiera, ja zresztą też - uśmiechnęłam się.
-No dobrze - wstał i pocałował mnie w czoło - Muszę już iść. Niedługo przyjdzie Hisani...
-Tak tak - westchnęłam - idź już bo się spóźnisz.
Odwrócił się i złożył ręce jak do modlitwy.
-Boże. Oby to dziecko tylko urodę po niej odziedziczyło - rzekł jakby się modlił.
-Dupek!
Wzięłam poduszkę i rzuciłam nią w jego kierunku, ale zdążył zniknąć za drzwiami, śmiejąc się.
Przez te osiem miesięcy Matt praktycznie tu mieszkał. Nie odstępuje mnie na krok i dba o to aby mnie i dziecku niczego nie brakowało. Cieszę się, ponieważ niedługo to maleństwo osobiście pozna swoją nową rodzinę.
A jako jego mama, nie pozwolę aby stała mu się krzywda. Ta mała istotka niedługo zmieni moje... Nie... nasze życie i to w pozytywnym znaczeniu.
Czekam na to.
Hisani:
-A kogo my tu mamy? - uśmiechnęłam się.
Niedaleko rezydencji, w krzakach dostrzegłam młodego chłopaka. Czyżby nasza mała Lili miała cichego wielbiciela? Matt nie będzie z tego powodu zadowolony...
Och. Zapomniałam, że nasza mała Lili nie może się stresować. Przypadkiem poruszę ten temat jak już nowa istotka przyjdzie na świat.
-Och chłopczyku w ten sposób nie zdobędziesz serca żadnej damy. A szczególnie tej.
Zaśmiałam się, jak gwałtownie się odwrócił co skutkowało upadkiem.
-Kim jesteś? - zapytał chłopak.
Cmoknęłam.
-Pierwsza zadałam pytanie - uśmiechnęłam się - Chyba nie chcesz zagrozić mojej ciężarnej przyjaciółce, prawda? - Zapytałam przejęta - bo jeśli tak to będę musiała coś z tym zrobić. Więc bądź grzeczny i odpowiedz na moje pytanie.
-Zapomnij - warknął.
Westchnęłam.
-Zawsze muszę robić wszystko sama - zaśmiałam się.
Podleciałam do niego. Nasze twarze dzieliło tylko kilka centymetrów. Położyłam palec na jego czole i już po chwili wszystko wiedziałam. Ludzki umysł jest jak otwarta księga. Nic tylko czytać.
-Jonathan Miller. Masz ładną kartotekę - uśmiechnęłam się - Jakiś ty uparty. Aż dziw, że jeszcze Lili Cię nie zabiła. Może przysłowie "Kto się czubi ten się lubi" sprawdza się w waszym przypadku.
-A ty to kto? - zapytał ponownie.
-Oj. Gdzie mnie maniery - odsunęłam się od niego - Nazywam się Hisani. Dla sprostowania duch nieszczęścia.
Na moje słowa chłopak wstał. Wyglądał na niewzruszonego, ale jego oczy wyrażały niedowierzanie.
- To niemożliwe. To tylko bajka dla dzieci - warknął .
- Nie lekceważ nie - odwrócił się gwałtownie, kiedy pojawiłam się za nim - Usuniesz się sam, czy ja mam to zrobić?
Patrzyłam mu prosto w oczy.
Po chwili zobaczyłam jak coraz ciężej mu się oddycha. Z każdą sekundą tracił coraz więcej tlenu. Każdy oddech mógł być ostatnim gdybym chciała.
-Jestem aż tak piękna, że aż oddychać nie możesz? - uśmiechnęłam się.
Złapał się na gardło i zaczął się cofać.
- To...Nie...Koniec... - wysyczał i ostatkiem sił uciekł w głąb lasu.
Manipulowanie ludzkim ciałem jest tak zabawne jak manipulacja emocjami. A skoro już wiem kim on jest to myślę, że Lili się nie obrazi jak pobawię się nim trochę.
Ale innym razem. Teraz pora wracać do tej marudy, ale na wszelki wypadek będę obserwowała cały dom i okolice.
***
*Jakiś czas później*
-Mów. Znalazłeś ją? - zapytała dziewczyna.
-Tak. Jutro będzie sama aż do południa więc radzę ci się spieszyć - odezwał się męski głos w słuchawce.
-O to się nie martw - rzekła - dziwi mnie jednak, że nie chcesz mi pomóc jej załatwić. Szczególnie, że nam obojgu zabrała coś cennego.
-Posłuchaj gówniaro. To że postanowiłem ci udzielić informacji nie znaczy, że od tej pory będziemy przyjaciółmi - warknął chłopak - Każdy swój krok planuje do perfekcji .
-Więc czemu ona jeszcze żyje!? - krzyknęła zdenerwowana - Z resztą wiesz co? To nie ma znaczenia. Sama wymierzę sprawiedliwość! - krzyknęła ponownie po czym gwałtownie rzuciła słuchawkę.
Usiadła na krześle, chowając twarz w dłoniach. Siedziała tak jeszcze parę minut, po czym wstała i z szuflady szafki nocnej wyjęła broń.
-Mamo, tato robię to dla Was.
***
Lili:
-No idź już! - rzekłam, pchając Matt'a w kierunku drzwi.
-Ale jesteś pewna? Może jednak zostanę? - zapytał, stawiając opór.
-Matt to tylko 8 godzin. Co, mam Ci tutaj teraz urodzić żebyś poszedł i był spokojniejszy? - skrzyzowałam ręce na piersi.
-To jest plan - stwierdził.
Westchnęłam. Otworzyłam drzwi wejściowe i dosłownie wykopałam go z rezydencji.
-Widzę Cię tu za 8 godzin. Nie wcześniej!
-Dobra dobra - zaśmiał się - ale jakby coś się działo...
-Będę krzyczeć jak histeryczka a potem zadzwonię do Ciebie. Może być?
-Od razu mi lepiej.
Dał mi buziaka i po chwili zniknął na drzewami, a ja zamknęłam drzwi.
Cóż. Mam teraz 8 godzin całkowitego spokoju. Bez ciągłych pytań o moje samopoczucie. Cóż za błogość. Aż zrobiłam się głodna. Chyba dobiorę się do zapasów L.J. Nie specjalnie się martwię, bo już dawno się domyślił, że podkradam mu zapasy i jego słodycze są mniej zabójcze niż zwykle.
Odkąd w moim brzuchu siedzi ten mały złośliwiec ciągle tylko jem. Że już nie wspomnę że niekiedy jem coś po czym normalnie bym zwymiotowała.
Moje hormony eksplodują, jak coś nie jest po mojej myśli. Przez co biedny Jack prawie stracił oczy. Ktoś chyba będzie miał ulubionego wujka.
Uśmiechnęłam się do siebie.
Nie wątpię, że chłopcy będą go bardzo rozpieszczać. Zwłaszcza, że spodziewamy się właśnie chłopca. Coś czuję, że będę miała szalone życie jak mały przyjdzie na świat. Ale nie przeszkadza mi to, wręcz przeciwnie. To maleństwo sprawiło, że na nowo kogoś pokochałam. Żałuję tylko, że nie będzie mógł poznać babci, ale nie pozwolę aby o niej zapomniano. Opowiem mu o mamie i z pewnością nie będę ukrywała przed nim kim była.
W końcu będzie jednym z nas.
***
Spojrzałam na zegarek, znudzona już gapieniem się w ekran telewizora.
Za godzinę wróci Matt. Pozostali też pewnie niebawem wrócą.
Ale mam nieodparte wrażenie, że ktoś lub coś mnie obserwuje. No chyba że to znowu moja wyobraźnia. Jestem ostatnio trochę przewrażliwiona, ale i tak to Matt pobija rekordy w tym temacie.
Jak się za chwilę okazało, moje przeczucie mnie nie myliło.
Drzwi otworzyły się z impetem, a w progu stała młoda dziewczyna z nienawiścią i chęcią mordu w oczach. W prawej ręce trzymała pistolet i celowała nim prosto we mnie.
Była to młoda blondynka o zielonych oczach. Ubrana była w czarne spodnie i tego samego koloru bluzkę. Włosy miała spięte w wysoki kok, wory pod oczami świadczyły, że nie spała co najmniej kilka nocy.
Jej twarz wydaje mi się znajoma, ale to nie czas się nad tym zastanawiać. Ja jestem wręcz niezdolna do walki, a ona jest dla mnie i dla dziecka zagrożeniem.
-W końcu się znalazłam - powiedziała głosem pełnym nienawiści - zapłacisz za to co zrobiłaś.
-Kim ty w ogóle jesteś!? - zapytałam, robiąc lekki dystans między nami.
-Faktycznie. Możesz mnie nie znać. Ale może moje nazwisko coś ci powie - warknęła - Samantha Rutson. Mówi ci to coś?
Rutson...
No przecież!
-O. Czyżbym zamordowała Twojego tatusia? - uśmiechnęłam się, chociaż w duchu próbowałam jakoś wybrnąć z tej niekorzystnej sytuacji .
-Zabiłaś moich rodziców! - krzyknęła, a po jej policzkach zaczęły płynąć łzy - Odebrałaś mi ich!
-Ja tylko wyrównałam rachunki! - krzyknęłam - Przyczynił się do śmierci mojej matki!
-Była zwykłym mordercą i na to zasłużyła! - krzyknęła wściekła - Mój ojciec za wszelką cenę chciał oczyścić miasto! Wyrżnąć was w pień! Ale wiesz co? - Nabiła broń - teraz moja kolej.
Pociągnęła za spust.
To był ułamek sekundy. Później poczułam tylko ogromny ból w brzuchu, przez co krzyknęłam i padłam na ziemię.
Dziewczyna rzuciła broń i uciekła, ale ja byłam zbyt przerażona tym co się dzieje, żeby się nią przejąć.
Było coraz więcej krwi. Na brzuchu robiła się coraz większa, szkarłatno-czerwona plama... A między nogami działo się podobnie.
Błagam... Niech to się okaże tylko złym snem...
Proszę...
Matt:
Nie mogłem się doczekać kiedy zegar wybije 16:00 i w końcu będę mógł wrócić do Lili i do nienarodzonego syna.
Czas bardzo szybko zleciał o dziwo i w końcu mogłem wrócić do domu.
Jednak kiedy dotarłem przed rezydencję, poczułem że coś jest nie tak, kiedy zobaczyłem otwarte drzwi.
Wbiegłem szybko do środka.
Wszędzie było pełno krwi, a na środku pokoju, na podłodze siedziała Lili trzymając coś w rękach i kiwając się powoli do przodu i do tyłu.
-Boże Lili! - podszedłem do niej i usiadłem obok - nic ci nie jest?!
Nie odpowiedziała. Szlochała z rozpaczy kurczowo trzymając coś przy piersi.
Wtedy zrozumiałem co się mogło stać.
Lili trzymała w rękach dziecko...nasze dziecko...
Martwe...
- Nie byłam w stanie go ochronić - łkała cicho, a po jej policzkach płynęły słone łzy - To moja wina...
-Cii... - przytuliłem ją do siebie mocno.
Nie wiem kto do zrobił. Nie wiem kto dopuścił się takiego zwyrodnialstwa, ale przysięgam, że zapłaci życiem za zabicie naszego dziecka!
To bolało. Bardzo bolało. Wiedziałem jak bardzo Lili cierpi. Ja również cierpiałem, ale muszę być silny. Lili potrzebuje mnie teraz, a ja nie mogę jej zawieść.
Nie ma nic gorszego dla rodzica niż śmierć dziecka. Tego bólu nie da się porównać z niczym, a tym bardziej nie łatwo jest się po tym pozbierać, ale wierzę, że razem damy radę.
Musimy.
*10 lat później*
Lili:
Myślałam, że żadna śmierć nie będzie w stanie wywołać u mnie żadnych emocji. Kto by pomyślał, że tak bardzo byłam w błędzie.
Siedziałam nad grobem mojego małego Michaela już pół godziny.
Mimo iż nie miało szansy nawet ujrzeć światła dnia to i tak uważałam, że powinniśmy go nazwać. Chociaż tyle mogłam dla niego zrobić.
Tamtego dnia, kiedy ta dziewczyna strzeliła, mój świat się zawalił. Slenderman próbował uratować dziecko, jednak było już za późno. Było takie niewinne i delikatne, a rany zbyt poważne.
Długo nie mogłam się pozbierać. Jednak Matt, jak i pozostali byli przy mnie za co jestem im wdzięczna, bo gdyby nie ich wsparcie nie było by mnie tu teraz... i nie była bym znów szczęśliwa.
-Elizabeth! - usłyszałam męski głos.
Po chwili usłyszałam dziecięcy śmiech i hałas jakby coś spadło.
Uśmiechnęłam się delikatnie. Zdaje się, że znowu Liz dopadła się do słodyczy L.J'a.
Wstałam z ziemi i skierowałam się do wejścia do rezydencji, jednak nim zdążyłam wejść do środka, z domu wybiegła białowłosa dziewczynka z fiołkowymi oczami.
Śmiała się wesoło, trzymając w rączkach torebkę z cukierkami.
-Liz - spojrzałam na nią, krzyżując ręce ma piersi.
Spojrzała na mnie, robiąc maślane oczka.
-Ile razy ci mówiłam, że nie wolno brać cukierków L.J'a bez pytania? - zapytałam.
-Ale wujek mi je dał! - powiedziała od razu - to wujek Jeff na mnie krzyczy!
W tym momencie wybiegł z domu wcześniej wspomniany osobnik.
-Ty mały diable! - krzyknął zdenerwowany.
-Jeff, czemu krzyczysz znowu na to biedne dziecko? - zapytałam, biorąc małą na ręce.
-Biedne?! Chyba żartujesz! Dobrała się do moich zapasów!
-Wcale nie! - krzyknęła dziewczynka.
-Wcale Tak!
-Dosyć! - wywracam oczami - Jeff, to ona ma pięć lat, a mam wrażenie że Ty też cofnąłeś się w rozwoju.
-Mam jej już na dzisiaj dosyć! Idę do Slendera, żeby dał mi jakąś robotę!
Odwrócił się na pięcie, po czym zniknął w głębi domu.
Westchnęłam. On nigdy się nie zmieni.
-Chodźmy Liz. Pewnie nic nie jadłaś poza słodyczami co? - zapytałam, wchodząc z nią do środka.
-A co w tym złego? - zapytała, biorąc do buzi cukierka.
-A chcesz mieć zęby jak Toby lub Masky? - zapytałam.
Weszłam do kuchni i posadziłam małą na krześle przy stole.
- Nie... - powiedziała, oddając mi torebkę z cukierkami - Mamo?
-Tak?
-Nadal jesteś smutna? - zapytała nagle.
Na początku nie wiedziałam o co jej chodzi, dopóki nie spojrzała przez okno, z którego było widać pomnik.
-Tak - uśmiechnęłam się smutno.
Podeszłam do niej i kucnęłam.
-Ale teraz ty jesteś moim szczęściem. Ty, twój tato, a także cała reszta.
-Dlaczego tak się stało? To moja wina?
W jej oczach pojawiły się łzy.
-Oczywiście, że nie - przytuliłam ją - Tak już się po prostu dzieje kochanie. Kochałam Twojego brata tak samo jak teraz kocham Ciebie - spojrzałam jej w oczy - Nie myśl o tym już kochanie.
-Ale... - zaczęła, ale jej wypowiedź przerwał krzyk Matt'a obwieszczającego, że wrócił do domu.
-Gdzie moja księżniczka? - zapytał, wchodząc do kuchni.
-Tata!
Mała szybko się rozpromieniła i podbiegła do taty.
-Co dzisiaj robiłaś? - zapytał, kucając przez nią.
-Wujek Jack opowiadał mi jak mama się uczyła zabijać! I mówił też jak się poznaliście! Wiesz, że mama nazywała się zdechłym kapciem?
-No tak - odpowiadam szybko - idź do wujka Jack'a. Zaraz zrobię ci coś do jedzenia.
-Dobrze!
Wybiegła radośnie z kuchni .
-Zdechły kapeć? - uśmiechnął się Matt, podnosząc się.
-No co? To było dawno i nie prawda - zaśmiałam się.
-Jak się czujesz? - zapytał z troską.
-Dobrze - odpowiedziałam - Jednak nie powinniśmy mówić Liz o jej bracie. Obwinia się choć nie powinna.
- Nie martw się. Ona ma dopiero 5 lat. Jak podrośnie to zrozumie pewne rzeczy lepiej niż teraz - przytulił mnie.
-Mam nadzieję - odpowiadam cicho.
Elizabeth jest jeszcze za mała aby powiedzieć jej wszystko. Na razie wie, że jej braciszek zmarł, ale nie wie jak i przez kogo. Uznałam, że tak będzie lepiej. Chciałabym aby miała w miarę szczęśliwe dzieciństwo i żeby miała rodzinę i mamę, która kocha ją nad życie.
*Tego samego dnia wieczorem w kryjówce Miller'a*
-Zacznij w końcu robić to co do Ciebie należy! - usłyszał kobiecy głos po drugiej stronie słuchawki.
- To Co do mnie należy!? Uczepiłaś się mnie po tamtej nieudanej próbie i czego oczekujesz?! Minęło 10 lat, a ty nadal niczego nie zrobiłaś! - krzyknął zdenerwowany chłopak.
-Może gdybyś zbierał informacje tak jak ci kazałam to poszło by mi o wiele szybciej! Pamiętaj, że jesteśmy wspólnikami!
-Wspólnikami?! To ty wymyśliłaś ten chory plan aby usunąć wszystkich morderców po kolei, chociaż mówiłem Ci, że masz mały procent szans na powodzenie!
-Bo nie wykonujesz poleceń!
-Słuchaj wariatko! - warknął chłopak - Daje ci ostatnią szansę! Odczep się ode mnie, albo twoje zwłoki znajdą w rzece!
Krzyknął po czym rzucił telefon w kierunku ściany, który w efekcie rozbił się na kawałki.
-Głupia suka - warknął pod nosem i wrócił do swojej poprzedniej czynności.
Podczas gdy młody Miller ostrzył swoje narzędzie zbrodni, w sąsiednim pokoju rozbrzmiewały ciche szmery.
Zainteresowany tymi dźwiękami, odezwał się od swojego zajęcia i ruszył w kierunku pomieszczenia, naciskając dłoń na rękojeści tasaka.
Pokój nie był duży. Znajdowało się w nim biurko, na którym były porozrzucane urywki z gazet i zdjęcia ofiar zrobione z ukrycia. Obok biurka stała stara szafa, od dawna nie używana. Na ścianach były porozwieszane gazety. Niektóre nowe, a inne już pożółkłe i potargane.
Chłopak uważnie rozejrzał się po pokoju, a kiedy stwierdził, że nic ani nikt się w nim nie znajduje, odwrócił się aby wyjść jednak na jego drodze ktoś stanął.
Była to mała dziewczynka. Miała białe niczym śnieg włosy i fiołkowe oczy, w których było pełno nienawiści. Nad dziewczynką unosiła się niewyraźna postać, jednak Jonathan rozpoznał w niej chłopca. Był starszy od dziewczynki. Wskazywała na to budowa chłopaka. Jego oczy były czerwone, a włosy czarne. Oboje mieli podobne rysy twarzy.
-Kim jesteście? - zapytał Miller, gotowy do ataku .
-Skrzywdziłeś naszą mamę - odezwała się dziewczynka demonicznym wręcz głosem - teraz my skrzywdzimy Ciebie.
_________________________________________
Większość z was pewne to czytała, ale to takie małe wprowadzenie dla nowych czytelników ;)
Doczekaliście się! Po takim czasie oto jest CKM #5!
MikoMarko podsunął pomysł, który miał polegać właśnie na tajemniczych zniknięciach morderców. Na początku miałam pustkę w głowie, ale z czasem coś zaczęło świtać. Pojawiły się pierwsze fragmenty rozmów aż w końcu ułożyłam wszystko od A do Z :) może długo to trwało, ale ważne że coś się udało :)
Oczywiście wam też dziękuję bo naciskaliście od roku, żebym napisała 5 część, muszę was też przeprosić za to, że mówiłam że żadnego dziecka i żadnej piątej części nie będzie, ale każdy może popełniać błędy :(
Potrzebowałam po prostu jakiegoś kopa i dobrego pomysłu na fabułę, który podsunął mi właśnie MikoMarko za co dziękuję ;)
Mam nadzieję, że się nie zawiedziecie :)
Kolejne rozdziały będą się pojawiały tak co drugi dzień, chyba że coś wybuchnie ;)
Także życzę miłego czytania i do zobaczenia ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top