Rozdział Piąty


Wyścig się zaczął.

Pov: Dante

– No to jazda... – Krzyknąłem, zaraz po tym jak ruszyliśmy.

– Pierwszy zakręt za 200 metrów około 120 stopni w prawą stronę, zaraz po nim ostry zakręt w lewo. – nawigował mnie pilot siedzący po mojej lewej.

Przyspieszyłem tylko na te słowa, widziałem jak młodszy się spina. On jeszcze nie wie, po wyścigu już więcej do tego auta nie wsiądzie.

– zakręt – powiedział około 20 metrów przed. Wleciałem w zakręt z mocnym driftem. – Czy ty chcesz nas zabić tu jest od razu zakręt ostry i to w drugą stronę!

– Zobaczysz. – Powiedziałem na wywaleniu, po przejechaniu zakrętu driftem odbiłem mocno w lewo wjeżdżając idealnie.

– 500 metrów prostej po czym w lewo około 110 stopni, idealnie na drift. Przed nami jeszcze jedno auto. – w Jego głosie było trochę słychać szok.

– Okej, na luzie. – Wcisnąłem gaz jeszcze mocniej. I nagle w lusterkach zobaczyłem światła. Niebiesko-czerwone światła. – Będzie ostra jazda, psa trzeba zgubić – zaśmiałem się, a playlista chyba wyczuła idealny moment na piosenkę.

– Dobra, Nico jak chcesz możesz mówić co ile zakręt, znam drogę jak własną kieszeń ale przyda się by zgubić. – stwierdziłem, widząc że są to dwie radiolki. – Ok Google. Zadzwoń do Brat. – telefon zaczął dzwonić do Barta.

– Co jest? – odebrał praktycznie od razu.

– Uważaj, psy na trasie. Masz kogoś kto by pitował? – spytałem.

– Jasne, że mam! Psy trzeba tępić. Ty tam też uważaj, nie jedź za szybko by się w nic nie wpieprzyć!

– Weee, dopiero dwieście więc na luzie. Dam radę. – zaśmiałem się

– ILE?! Ja rozumiem wyścig wyścigiem, i spieprzanie przed psami ale no nie przesadzajmy. Zwolnij trochę. – mówił panikując trochę.

– Dobra, ta nara, ok google. Rozłącz. – połączenie przerwane. Byliśmy już po następnych dwóch zakrętach.

– Lewo! ostro. – krzyknął pilot, na co od razu skręciłem bo wiedziałem o co chodzi.

– Zapomniałem trochę o tym zakręcie, dziękuje. A teraz lecimy dalej! Psiaki będą skomleć na komendzie, że znów nie zatrzymali.

– Oj tak! będą płakać! – humor młodszego był na dość wysokim poziomie.

– mustang zaraz za nami, ale mam pomysł – mówiąc to wleciałem w łuk z driftem a z małej uliczki wyjechało auto spychając radiowóz na barierki. – upsik, no nie tym razem panowie. 300 metrów do mety!

– A za nami długo nikogo nie ma. – spojrzałem na młodszego, który mówiąc te słowa miał duży uśmiech na twarzy.

– To co? cała peda! – Krzyknąłem, i jechałem już blisko 250 km/h. Po niecałych 5 sekundach byliśmy na miejscu, gdzie zahamowałem dość gwałtownie.

– Dobra, przyznam to było nieziemskie. Jak przy takiej prędkości można tak łatwo driftować po czym jeszcze odbijać ostro! – Krzyknął chłopak jak wyszliśmy z samochodu.

– No cóż, lata praktyki. – zaśmiałem się – chodź czekaj, miesiące bardziej.

– Jak to miesiące? – spytał się zmieszany.

– jeżdżę od około 10 miesięcy. A teraz czekamy na Barta! znów przegrał. – uśmiechnąłem się.

—---- Trzy minuty później. —------

– Capi! – rzucił się na mnie starszy.

– Widzisz znów przegrałeś, trochę L dla ciebie.

– Ja ci dam L! Wracamy za chwilę do domu, trzeba coś zjeść i iść spać bo wiesz co cię jutro czeka. – Spojrzał na mnie poważnie.

 – taaa wiem, a teraz wybacz chcę jeszcze pogadać z ludźmi. – odszedłem od niego.

– Jezu młody, naucz mnie tak! Ja wiedziałem, że Bart ma dobre znajomości ale jak cię przyprowadził pierwszy raz to myślałem coś typu " no to młody za niedługo stąd pójdzie bo szans nie będzie miał przed większością" a teraz większość nie ma szans przed tobą! – Wykrzyczał to niejaki Albert, który co ciekawe był moim kuzynem jak się później okazało.

– Ciekawie myślałeś o kuzynie, no nie powiem bardzo ciekawie. A tak serio, jak chcesz mogę ci pokazać, ale nie myśl że dam radę cię tego nauczyć. A to też nie było nic takiego, niektórzy jeżdżą lepiej – uśmiechnąłem się.

– Nie no Dante! Lepszego kierowcy niż ty nie ma – dalej się darł. Na moje imię spojrzałem na niego z mordem w oczach

– Wypieprzę ci za chwilę Speedo!

– Po nazwisku to po pysku młody. – powiedział z śmiechem, lecz od razu spoważniał jak dostał z liścia.

– Ej! za co to! – był oburzony

– Nie po imieniu, idioto. – wyszczerzyłem się do niego, olewając obecność Nico.

– Młody zbieramy się do domu! – podszedł do nas Bart.

– Dobra, Albercik sorry muszę spadać. I Nico mam nadzieje, że jeszcze kiedyś się zobaczymy. Na razie chłopaki! – krzyknąłem odbiegając w kierunku mojego gtr.

—-------- W domu Barta —---------

– Dantuś! chodź coś zjeść! – krzyknął z dołu Bart.

– Nie jestem głodny! – odkrzyknąłem wiedziałem, że ten za chwilę wbije mi do pokoju. I się nie myliłem. Po chwili było słychać kroki. 

– Jeść ty mały skunksie! Nie jadłeś nic od jakiś 9 godzin. Idziesz jeść – spojrzał się na mnie.

– Nieeee jestemmmm głodyyyy, Barcik daj spokój – mój wzrok wylądował za oknem. Siedziałem w typowej dla mnie pozycji, nogi przyciągnięte do klatki, oplotłe rękami, a na kolanach głowa przechylona w prawo. Wzrok wbity za okno. Przynajmniej typowej jak o czymś myślałem, oczywiście o czymś co przytłaczało.

– Jeść i nie słyszę odmowy! – podniósł głos, wbiłem paznokcie w nogi.

– mhm.. – niechętnie się zgodziłem i wstałem z łóżka idąc do kuchni. Nie chciałem jeść, ale muszę. Na stole było pudełko z pizzą, no kurna nie! To za dużo. Wziąłem jeden kawałek i zacząłem go powoli jeść, ledwo przechodziło mi to przez gardło.

– Nie mogę więcejjj – zacząłem narzekać po pierwszym kawałku.

– Ale Dante, zjadłeś jeden kawałek. Jedz. – Jego wzrok jakby mógł to mnie zabił. Wziąłem ten jeden kawałek i zjadłem w połowie.

– Więcej naprawdę nie dam rady. – spojrzałem się na starszego. 

– Niech ci będzie, spadaj spać. Dobranoc młody – posłał mi uśmiech jak wychodziłem z kuchni.

Czasem naprawdę dziękuję, że stwierdził dać mi pokój który ma osobną łazienkę. Weszłem do niej i zacząłem wkładać sobie palce do gardła by wywołać wymioty. Szybciej zakluczyłem drzwi do pokoju tak samo i drzwi do łazienki takie podwójne zabezpieczenie. Już po chwili kwaśna substancja przeszła przez moje gardło. Jak tylko poczułem że nie mam czym wymiotować to wziąłem mały metal i wszedłem pod prysznic szybciej puszczając wodę.  Spędziłem z owym przedmiotem ponad pół nocy, wyłączając wodę po 30 minutach by jej nie marnować. Chcąc wstać spod prysznica się wywaliłem, robiąc przy tym mały huk. Miałem nadzieje, że starszy się nie obudził przy okazji.

– Kurde, to będzie ciężkie. – wyszeptałem sam do siebie, próbując wstać już piąty raz. Udało się za siódmym. 

– Gdzie ja tu miałem bandaże? – spytałem  znów sam siebie, otwierając szafkę w której znalazłem to czego szukałem. Zawiązałem bandaże na rękach i nogach, ubrałem bluzę i legginsy. Wyszedłem z łazienki kierując się od razu do łóżka, na które od razu spadłem otulając się kołdrą. Poszedłem spać.

-----------------------------------------------------------------------------------------

1143 słowa! i do tego cały czas pov Dante. 

Ogólnie stwierdzam rozdział nawet wyszedł, co prawda końcówkę mi się strasznie dziwnie pisało ale no. Mam nadzieje że się spodoba.  

-------------

Jak myślicie Bart zobaczy, że coś jest nie tak? Czy np. Nico lub Albert przy następnym spotkaniu coś zauważą? 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top