Prolog
Krew tak strasznie drażniła mi nozdrza, stałam zaciskając w małej rączce kunai, nie mogłam zrozumieć czemu zastawili pułapkę na oddział skrytobójców. Dlaczego nie mogłam się ruszyć. Nie zrozumiałam wtedy czemu zostawili mnie przy życiu, dlaczego w ogóle starali się mnie od nich odsunąć, nie widziałam sensu ich działania, w głowie słyszałam cały czas krzyki Senseia i reszty drużyny. Przepraszam was, nie dałam rady. Upadłam na kolana patrząc, jak odchodzą. Zostali, przyjęci w naszej wiosce jako goście... to nas kiedyś zgubi, zawsze to powtarzałeś Sansei, zawsze, szkoda tylko, że nikt nie posłuchał. Uderzyłam rękami o ziemie zanosząc się płaczem. Nie wiem ile tak płakałam i siedziałam nad ciałami, ale kiedy się opanowałam ruszyłam z powrotem do budynku administracyjnego wioski. Szlam dalej o tym rozmyślając czując coraz większy spokój i coraz mniejszy ból nieuleczonych ran, – faktycznie, kiedy się niemyśli o ranach, boili zdecydowanie mniej. Weszłam do środka gabinetu i skłoniłam się lekko, mówiąc o sytuacji.
— Żałosna — wyprostowałam się, pomimo zdziwienia nie pokazałam go, zawsze słyszałam to na końcu — jakim sposobem przeżyłaś tylko ty? Słaba. Mizerna. Nawet nie kobieta, małe krzyczące, niedojrzałe bachorzysko — mężczyzna wstał i podszedł do mnie.
Chwile później poczułam, jak piecze mnie policzek i upadam na ziemie. Nie płakałam, już nie płakałam, nawet nie bolało, podniosłam się, a włosy zakryły mi twarz.
— Odejdź.
Wedle życzenia, ale najpierw coś załatwię Czcigodny. Chwile później wbiłyam w jego plecy katane, wyjęłam ją i wytarłam, po czym wybiegłam. Powoli docierało do mnie co zrobiłam. Wbiegłam do domu, zabrałam plecak i uciekłam, dalej zastanawiam się czy to była moja droga, czy kogoś innego, a ja tylko przez przypadek w nią weszłam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top