Rozdział XXXI - Prześladowani
„Walka jest wychowawczynią wolności."
~Fryderyk Nietzsche
Jednak, pierwszy tydzień po jego pojawieniu się, był spokojny. Koelter nie pojawiał się w ogóle oraz nic nie zapowiadało tego, że chciałby zrealizować swój cel. Myślałam, że on tylko chciał mnie tak nastraszyć, gdyż naprawdę nie dawał żadnych znaków iż chciał zrobić to, co sobie zaplanował. Te siedem dni, przez które przy okazji nie dostałam żadnego zadania, spędzałam tak, jak zwykle, czyli zajmowałam się swoim hobby. Niestety, drugi tydzień rozwiał wszystkie moje wątpliwości co do planów Koeltera.
Otóż, któregoś wieczoru, a właściwie już nocy, gdy spałam, przyśnił mnie się pewien bardzo realistyczny sen, z którego sama nie mogłam się obudzić. Byłam w nim w jakimś nieznanym mi lochu, zamknięta w niewielkiej celi. Siedziałam na podłodze i nawet czułam, że była zimna, ale nie mogłam się ruszyć. Parę sekund potem, za kratami, z których zrobione były drzwi, ujrzałam parę żółtych, świecących się oczu, a następnie ujrzałam sylwetkę mego ojca, w jego demonicznej formie. Nie wiedziałam, jak wysoki był owy loch, ale jako iż Koelter się w nim mieścił, oznaczało to, że albo był bardzo, albo nieskończenie wysoki.
Chwilę potem, przemówił:
- Wiem, że myślałaś, iż nie zamierzam spełnić mego celu. Muszę ci powiedzieć, że się mylisz. Za wszelką cenę będę starał się tego dokonać.
- Po co ci ja? Jesteś ode mnie potężniejszy, więc sam powinieneś umieć odbić władzę i przejąć ją u nas. – Rzekłam
No, bo to była prawda. Nie rozumiałam jego celu, gdyż ja nie byłam aż tak potężna jak on. W tym momencie, odpowiedział:
- Jednak ty masz coś, czego ja nie posiadam. Tym czymś jest umiejętność klonowania się. Kiedy przejmę twoje ciało, będę mógł sklonować się nieskończenie wiele razy i tym samym łatwiej doprowadzić do sukcesu moje plany.
- Taki potężny, a potrzebuje klonowania się? – Spytałam, nieco z drwiną w głosie.
- Dobrze ci radzę, nie zaczynaj ze mną. Potrzebna mi ona, aby ułatwić sobie zadanie. Jednak jest jeden problem, który uniemożliwia mi przejęcie cię. Tym problemem jest Slade, gdyż każda trzecia osoba utrudnia mi to.
- Nie wplątuj Slade'a w tę sprawę! On jest dla mnie ważny i nie pozwolę go skrzywdzić! Masz coś do Slade'a, masz coś i do mnie!
- I tak zamierzam go zabić, aby nie utrudniał mi zadania, a ciebie przejąć.
Po tej rozmowie, wszystko gwałtownie zniknęło, a ja obudziłam się. Kiedy otworzyłam oczy, ujrzałam że leżałam na podłodze, a nie na łóżku, na którym oryginalnie zasnęłam. Nie mogłam spaść, bo chyba bym to poczuła, szczególnie z takiej wysokości, na jakiej było moje łóżko, czyż nie? Mimo to, bałam się o życie Slade'a. Teraz nie miałam nawet cienia wątpliwości, że on też był w niebezpieczeństwie.
Od następnego dnia, nie wychodziłam z pokoju, gdyż po prostu bałam się, że Koelter mógł czyhać na każdym rogu, gotowy aby mnie zaatakować. Poza tym, często nawiedzał mnie w nocy i chciał dokonać swego celu. Aż zaczęłam szukać w Internecie sposobów, jak kontrolować swoje sny, aby łatwiej się ratować. Na dodatek, nic nie jadłam ani się nie myłam, gdyż bałam się, że wszędzie, poza głównym pomieszczeniem mego pokoju, on mógł na mnie czekać.
Żyłam w strachu i stresie przez dobry miesiąc. Po tym czasie, któregoś dnia, usłyszałam walenie do drzwi mego pokoju i głos Slade'a, który wołał:
- Tri! Wszystko w porządku?!
Słysząc to nawoływanie, wstałam i doszłam do drzwi. Kiedy je otworzyłam, pierwszy raz od miesiąca ujrzałam Slade'a. Ten zaś, widząc mnie, aż odsunął się. Nie wiedziałam, jak wyglądałam, gdyż przez ten czas nie patrzyłam w lustro, ale musiałam być naprawdę szpetna.
- T-Tristitio? Co ci się stało? Dlaczego przez tyle czasu nie wychodziłaś z pokoju? – Spytał
- Boję się... - Odpowiedziałam cicho, ze łzami w oczach.
- Czego?
- Koeltera...Często nawiedza mnie w snach i chce przejąć moje ciało, aby zrealizować swój cel...
- Koelter? Znam ten ból, gdyż i mnie czasem nawiedza w snach, chcąc mnie zabić.
- Nie chcę, aby nam coś się stało...
Po tej krótkiej rozmowie, usłyszeliśmy za nami głośny huk. Kiedy odwróciliśmy się, ujrzeliśmy w fragmencie ściany smugę dymu, a po chwili zauważyliśmy wynurzające się ostrza, które gwałtownie przecięły fragment skóry Slade'a oraz odepchnęły go w kierunku równoległej ściany. On zaś, krzyknął z bólu i osunął się na podłogę.
Widząc to, podbiegłam do niego i, gdy stałam obok, dym opadł. Dzięki temu, zauważyliśmy mojego biologicznego ojca, ponownie jako demona. Widząc nas, powiedział:
- Nie mogę was pokonać, gdy śpicie, to zrobię to w rzeczywistości.
- Nigdy! – Krzyknęłam, po czym wystrzeliłam w podłogę wielką smugę ognia i dymu.
Kiedy zasłoniła ona nas, szybko przemieniłam się w niematerialnego orła, przy okazji zasłaniając też słabnącego Slade'a i wyleciałam poza bazę.
Lecąc, widziałam że czas był zatrzymany, co znaczyło, że Koelter chciał, aby nikt nie przeszkadzał w tym konflikcie. To w sumie dobrze, bo nie chciałam wplątywać w to przypadkowych osób. Zaś w człowieka zamieniłam się dopiero na jakimś chodniku. Kiedy zaś stałam, podbiegłam do Slade'a, który bezwładnie opadł na chodnik. Niestety, nie zdążyłam mu pomóc, gdyż ujrzałam jakąś czerwoną wiązkę, wyglądającą jak laser, która odepchnęła mnie od niego na ścianę pobliskiego budynku.
Chwilę potem, przed sobą, jakieś parę metrów dalej, zauważyłam Kornela. Widząc go, krzyknęłam z bezradnością w głosie:
- Zostaw nas w spokoju! My ci nic nie zrobiliśmy!
- To prawda, ale chcę za wszelką cenę tej władzy, więc jeżeli chcesz ocalić Slade'a, po prostu daj się przejąć. – Powiedział Koelter, spokojnym głosem, jakby nic się nie stało.
- Uratuję i jego, i siebie, nie dając ci tej satysfakcji. I nie jesteś moim ojcem!
Po czym podbiegłam do Slade'a, podniosłam go i zaczęłam biec w poszukiwaniu jakiegoś bezpiecznego miejsca.
Biegłam tak z dziesięć minut, szybko się męcząc. Byłam słaba od miesięcznej głodówki, przez co także i nie aż tak sprawna, jak kiedyś. Jednak, w którejś chwili, zauważyłam jakiś niewielki kościół. Postanowiłam do niego wbiec, gdyż w końcu był to budynek poświęcony Bogu chrześcijan, więc tam powinniśmy być bezpieczni od zła, czyż nie?
Kiedy tam wbiegłam, w środku było pusto. Oprócz tego, wszystkie okna, jak to w kościołach, były tam kolorowymi witrażami. Pośrodku kościoła znajdowało się miejsce, w którym normalnie ksiądz odprawiał mszę, a na podłodze znajdował się jeden rząd drewnianych ławek. Po lewej stronie, były dwa miejsca, w których można było się wyspowiadać oraz, niedaleko, we wgłębieniu w ścianie, znajdowało się tabernakulum. Zaś w prawej ścianie, było wejście do zakrystii.
Będąc w środku, szybko zamknęłam za nami drzwi i położyłam na podłodze prawie zemdlałego Slade'a. Następnie, jako iż dłonią zasłaniał najprawdopodobniej ranę, którą zadał mu Koelter, wzięłam jego dłoń, położyłam ją na podłodze i odsłoniłam ranę. Jednak, kiedy to zrobiłam, Slade syknął z bólu, co mogło znaczyć, że go bolało. Rzeczywiście, rana była dość spora i głęboka.
Ja jednak, mogłam mu trochę pomóc. Posiadałam bowiem witakinezę, ale wcześniej nie była ona potrzebna, więc nie używałam jej i nie wspominałam o niej. Od razu, moje ręce zabłysły na złoto, po czym ustawiłam je nad raną. Jednak, po paru chwilach, mimo iż nie chciałam, umiejętność przestała działać.
- Przepraszam...Nie mogę ci więcej pomóc, mimo iż chciałabym...Nie mam więcej siły, aby używać witakinezy... - Powiedziałam słabym głosem.
- Nie musisz przepraszać...I tak trochę pomogłaś, gdyż trochę mniej boli... - Odparł słabym głosem.
Po czym lekko uniosłam głowę prawie zemdlałego Slade'a i cicho powiedziałam:
- Przepraszam, że musisz być w to wszystko wmieszany...Mówiłam mu, aby nie mieszał w tę sprawę osób trzecich, ale najwyraźniej mnie nie słucha...
- *Ych* Tristitio...Czego...Czego on od ciebie chce... - Rzekł słabym głosem.
Zapomniał? W sumie teraz prawdopodobnie o tym nie myślał, gdyż bardziej skupiał się na bólu. Od razu odpowiedziałam:
- Chce przejąć moje ciało, aby za jego pomocą odbić władzę w świecie demonów i przejąć ją także i nad światem ludzi...Ale nie może tego zrobić, jeżeli na drodze do tego celu stoją osoby trzecie, czyli, w tym wypadku, ty. Dlatego, poza ochroną siebie, muszę chronić także i twoje życie.
- Pomogę ci...Gdy tylko będę miał siłę... - Powiedział, nadal słabym głosem.
- Nie dasz rady...On jest demonem, a ty człowiekiem. Tylko demon może pokonać drugiego demona. No i demona może zniszczyć też szatan, ale akurat z nim nie mam kontaktu. Poza tym, nawet nie jestem pewna, czy by mi pomógł, gdyż nie jestem w całości demonem, tylko w połowie.
Jednak, po tej rozmowie, jako iż w tym kościele mój ojciec nas jeszcze nie znalazł, delikatnie położyłam Slade'a na podłodze, uklękłam na kolanach, zamknęłam oczy i zaczęłam, pierwszy raz w mym życiu, modlić się do św. Andrzeja Boboli. Byłam ateistką, ale...Teraz po prostu musiałam. Poza tym, modlitwa do niego była jedną z dwóch, jakie pamiętałam z religii, na którą musiałam chodzić.
- Święty Andrzeju Bobolo! Na drodze Twojego życia natrafiałeś na przeszkody, które stopniowo pokonywałeś z pomocą ufnej modlitwy. Dzięki niej rozpoznawałeś znaki otrzymywane od Boga: przeszkody stawały się stopniami na drodze w ślad za Jezusem. Oto staję wobec trudności, która przekracza moje siły: Wspieraj mnie swym orędownictwem, abym przez cierpliwą modlitwę znalazła pokój w bliskości Jezusa, a z Jego pomocą wytrwała aż do rozwiązania trudności ku chwale Boga Ojca, który z Synem i Duchem Świętym panuje na wieki wieków. Amen. – Mówiłam cicho.
Kiedy skończyłam się modlić, usłyszałam słaby głos Slade'a, który mówił:
- Myślisz, że...że to coś da?
- Nie wiem...Ale może poczuję się lepiej, modląc się. – Odpowiedziałam
- Chwila...On jest demonem...Jesteśmy w kościele...Wylej na niego wodę święconą...Może spłonie...
- Dobry pomysł.
Po tych słowach, poszłam do zakrystii poszukać odpowiednią ilość wody święconej oraz coś, do czego mogłabym ową wlać.
W pewnym momencie, dostrzegłam jakieś wiadro z różnymi mopami i miotłami. Od razu wyjęłam je i wzięłam wiadro, po czym zaczęłam szukać wody święconej. Po paru minutach poszukiwań, znalazłam jej tyle, że udało mnie się wypełnić całe wiadro. Kiedy to zrobiłam, wzięłam je i wyszłam do kościoła, po czym usiadłam koło Slade'a.
Jednak, w oczekiwaniu na Kornela, dotknęłam palcami wody święconej. Kiedy to zrobiłam, poczułam że zaczęły mnie parzyć palce. Od razu, gwałtownie, odsunęłam je i syknęłam. Parę sekund potem, usłyszałam głos Slade'a, który pytał nieco zdziwiony:
- Parzy cię?
- Tak. Z tego wniosek, że na hybrydy człowieka i demona woda święcona też niekorzystnie wpływa. – Odpowiedziałam
Lecz, po tych słowach, usłyszeliśmy gwałtownie otwierające się drzwi. Słysząc to, od razu wstałam i chwyciłam wiadro. Parę sekund potem, zauważyliśmy Koeltera, który widząc nas, rzekł:
- Już mi nie uciekniecie.
- Tak myślisz? – Odpowiedziałam z szyderczym uśmiechem i wylałam na niego całą zawartość wiadra.
Kiedy woda święcona go dotknęła, zaczął płonąć, tak jak podejrzewał Slade. Słyszałam, że okropnie krzyczał, jednak nie zamierzałam mu pomóc. Zasługiwał na to, gdyż już przez długi czas nie dawał mi i Sladeowi żyć.
Parę minut potem, spłonął doszczętnie. Jego zwęglone zwłoki opadły na podłogę kościoła. Kilka chwil potem, rzekłam:
- No i jesteśmy od niego uwolnieni na zawsze.
- Widzisz? Mówiłem, że ci pomogę...Co prawda nie czynnie, ale jednak... - Odparł słabym głosem Slade.
- Najważniejsze, że coś mi poradziłeś. Gdyby nie twój sposób, prawdopodobnie męczylibyśmy się z nim jeszcze dłuuugi czas. A tak, przynajmniej wiemy, że woda święcona jest idealna na upierdliwego demona. Przynajmniej mieli jej dużo w zakrystii.
Następnie zaś, podeszłam do niego i, nadal nie puszczając czasu w ruch, podniosłam go, po czym zaniosłam do naszej bazy.
W czasie drogi, rzekłam:
- Ej, wyobraź sobie. Jest niedziela, wierni idą do kościoła. A tam, w prezencie, spalony demon w wejściu.
- Takie darmowe umocnienie wiary w Boga. – Odparł jeszcze słabym głosem Slade.
- Chyba w niedzielę wybiorę się pod ten kościół, aby zobaczyć miny przybyłych.
- Jakoś to nagraj, czy coś, bo też chciałbym to zobaczyć, a do niedzieli raczej nie powrócę do sił.
- Spoko
Po tej rozmowie, ruszyliśmy w dalszą drogę do bazy...
Kiedy po jakimś czasie tam dotarliśmy, zaniosłam Slade'a do pomieszczenia szpitalnego i położyłam go na jednym z łóżek. Następnie, nieinwazyjnie dla siebie, puściłam czas w ruch i podłączyłam mego ojca pod wszystkie potrzebne sprzęty. Gdy to wykonałam, zabandażowałam jego ranę, ówcześnie odkażając ją i, przed wyjściem, aby coś zjeść i się umyć, powiedziałam:
- Gdybyś czegoś potrzebował, krzycz.
- Dobrze – Odparł słabym głosem.
Po tych słowach, udałam się do mego pokoju.
Mój biologiczny ojciec już nam nie zagrażał, więc mogłam żyć spokojnie. Byłam ciekawa, co przyniosłyby mi kolejne dni...
_________________________________________
Jak zapewne zauważyliście, już od któregoś rozdziału, na początku dodaję pasujące cytaty. Uznałam, że dzięki nim, rozdział prezentowałby się lepiej. :>
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top