Rozdział XXV - Zagubieni
"Choć przeżyłem to wszystko, co przeżyłem, wcale nie żałuję tarapatów, w jakie popadłem, ponieważ to właśnie one przywiodły mnie tam, dokąd zawsze pragnąłem dotrzeć."
~Paulo Coelho
Kolejne zadanie dostałam następnego dnia, co już coraz częściej się zdarzało. Bowiem, kiedy następnego dnia ledwo co wyszłam z łazienki po porannej toalecie, usłyszałam w uszach głos Slade'a, który mówił:
- Tri, chodź tu na chwilę.
- OMG, CZYŻBY KOLEJNE ZADANIE?! – Krzyknęłam z radością.
- ...
- No co?
- Tri, skarbie, to naprawdę nie jest normalne.
- No, ale czemuuu?
- Nikt tak nigdy nie reagował na moje zlecenia.
Mimo wszystko, po tej rozmowie, od razu wybiegłam z pokoju, nawet nie zamykając drzwi.
Kiedy zaś parę minut potem, dobiegłam do głównego pomieszczenia, ujrzałam Slade'a, który jak zwykle, stał wpatrzony w wielkie monitory i obserwował miasto. Podziwiałam go za tą wytrwałość, bo mnie by już dawno znudziło się robienie codziennie tego samego. Mimo wszystko, chwilę potem, odwrócił się w moim kierunku i, widząc moje podekscytowanie, powiedział:
- ... Naprawdę jesteś pojebana. Trzeba ci znaleźć jakiegoś dobrego psychiatrę.
- I kto to mówi... - Odparłam
- Ja tam się nie ekscytuję tego typu rzeczami, no ale ok. Jednak, przechodząc do rzeczy. Jak już się domyśliłaś, mam dla ciebie kolejne zadanie, tym razem znów polegające na kradzieży. Otóż, udaj się do głównej siedziby firmy „Satoshi Company" i ukradnij stamtąd pewną płytę, która znajduje się w głównym pomieszczeniu owego budynku. Znajdują się na niej ważne dane, które są mi potrzebne do realizacji mego kolejnego celu. Poprzedzając twoje pytanie, udasz się tam tym samym, co zwykle, samolotem.
- Tak jest!
Po tej rozmowie, wyjął on swój nadajnik i nacisnął jeden z przycisków. Kiedy to zrobił, usłyszałam dźwięk rozsuwającej się ściany. Słysząc to, mimo iż wiedziałam, co to znaczyło, odwróciłam się. Po zrobieniu tego, zobaczyłam ten sam, co zawsze, samolot.
Widząc go, od razu do niego podeszłam i, gdy wejście otworzyło się, wsiadłam do środka. Kiedy już siedziałam, zobaczyłam że Slade wycelował nadajnikiem w sufit i nacisnął kolejny przycisk. Po zrobieniu tego, strop rozsunął się, a ja wyleciałam poza bazę...
Leciałam około pół godziny. Do celu prowadził mnie GPS, dzięki czemu nie musiałam się obawiać o to, że bym się zgubiła. W czasie lotu, zaczęłam się zastanawiać nad tym, co musiało się znajdować na owej płycie, że była ona obecnie tak istotna dla Slade'a. Może jakiś program do jakieś maszyny, którą zamierzał zniszczyć miasto? Nie wiedziałam.
Jednak, po około trzydziestu minutach, na horyzoncie zaczęłam zauważać budynek „Satoshi Company". Szczerze powiedziawszy, przez swoją wysokość oraz rozbudowanie w postaci licznych hangarów, małych fabryk oraz innych zabudowań, kompleks wyglądał naprawdę imponująco z lotu ptaka. Mimo wszystko, parę minut potem, wylądowałam i, za pomocą komputera, który był w samolocie, spróbowałam shakować zabezpieczenia kompleksu. Zajęło mi to wyjątkowo długo, bo aż trzy godziny, co oznaczało, że firma była bardzo dobrze zabezpieczona.
No, ale po tym czasie, osiągnęłam sukces. W tym momencie, od razu zajrzałam do jednej z klapek samolotu, aby sprawdzić, czy miałam dziś do dyspozycji jakieś gadżety. Okazało się, że był on tylko jeden, a mianowicie znana i lubiana suszarka z hakiem. Od razu wzięłam ją i wysiadłam, a następnie spojrzałam w kierunku dachu budynku. Zauważyłam tam dużą antenę satelitarną. Widząc ją, wycelowałam w nią mą suszarką i wystrzeliłam. Kiedy zaś po paru minutach linka zawiązała się wokół anteny, nacisnęłam przycisk ją chowający i, dzięki temu, zostałam pociągnięta ku górze.
Po znalezieniu się na dachu, odwiązałam linkę i schowałam ją do końca, po czym zaczęłam się rozglądać za jakimś wejściem do środka. Parę minut później, zauważyłam jakieś wejście do szybu wentylacyjnego. Aha, czyli szykowało się wejście na Gordona Freemana. W porządku. Mimo wszystko, podeszłam do owej kraty i, za pomocą wiązek dezintegrujących, zniszczyłam ją, a następnie wskoczyłam do środka.
Będąc tam, zaczęłam się czołgać przed siebie. Nie było to łatwe, no ale innego wejścia nie było. Jeżeli spróbowałabym wejść przez główne drzwi, musiałabym stoczyć walkę ze strażnikami, więc czasem lepiej czołgać się w szybie wentylacyjnym jak Gordon Freeman, ale mieć spokój.
Parę minut potem, ujrzałam kolejną kratę, a centralnie pod nią, cel mych poszukiwań. Płyta lewitowała nad pewnym podwyższeniem, wyglądającym jak graniastosłup sześciokątny oraz była podświetlona. Widząc to, zniszczyłam wiązkami dezintegrującymi kratę, po czym zeskoczyłam na podwyższenie, chwyciłam płytę i schowałam ją. Lecz, po zrobieniu tego, usłyszałam za sobą wybuch. No nie mówcie mi, że...
Jednak, odwróciłam się. Za sobą, w wysadzonych drzwiach, ujrzałam...Tytanów. JAK ONI KURWA PRZETRWALI UDERZENIE W ŚCIANĘ Z BOMB?! JAK?! Chwilę potem, od razu krzyknęłam:
- Tytani?! JAKIM CUDEM WY PRZEŻYLIŚCIE?!
- Kiedy pociąg uderzył w tą ścianę, Raven szybko nas przeniosła poza pociąg. – Odpowiedziała Gwiazdka.
Cholera jasna, czyli nie udało nam się ich pozbyć. Mimo to, od razu wokół moich dłoni pojawił się ogień, a następnie rzuciłam się w ich kierunku z zamiarem zaatakowania. W tym momencie, Robin zawołał:
- Tytani, WIO!
A następnie oni również rzucili się do walki...
Na początku, dzisiaj wyjątkowo, wygrywałam ja. To nawet bardzo dobrze, bo jeżeli bym wygrała, to wszystko poszłoby tak, jak powinno. Niestety, coś musiało pójść nie tak. W pewnym momencie walki, szala zwycięstwa zaczęła przelewać się to na moją stronę, to na Tytanów. I, w którejś chwili, chcąc nie chcąc, wygrali oni. Otóż, w którejś chwili, gdy walczyłam wręcz z Robinem, w pewnej chwili odepchnął mnie w kierunku jednej ze ścian z taką siłą, że po uderzeniu zemdlałam...
Nie wiem, ile byłam nieprzytomna, ale kiedy się obudziłam, ujrzałam jakieś niebo pokryte białymi chmurami. Nie byłam ani w „Satoshi Company", ani w bazie Slade'a. Widząc to, od razu wstałam i, po zrobieniu tego, zauważyłam jakiś nieznany mi las. Po co Tytani mieliby mnie tu wywozić? Czyżby tak chcieli rozdzielić mnie i Slade'a, i tym samym nas osłabić? Mimo to, od razu powiedziałam jakby przed siebie:
- Slade...
Jednak, w komunikatorach usłyszałam tylko szum. Czyżby zostały uszkodzone? Nie wiedziałam, ale do trzech razy sztuka. Chwilę potem, krzyknęłam:
- Slade!
No, ale w komunikatorach nadal słychać było tylko szum. Postanowiłam spróbować ostatni raz.
- Slade, odezwij się! – Krzyknęłam ponownie.
Nadal nic, tylko szum. Jako, iż nie miałam przy sobie telefonu, nie mogłam do niego zadzwonić. Musiałam więc ruszyć przed siebie...
Jakkolwiek głupio by to nie zabrzmiało, drogę do Jump City szukałam przez dwa lata. Ciągle się gubiłam, znajdowałam o wiele dalej od owego miasta i tak dalej, gdyż po prostu nie znałam okolicy, do której mnie wywieziono. Jednak, moją motywacją do powrotu do bazy, było to, że po powrocie tam, spotkałabym jedynego człowieka, który był teraz dla mnie ważny, czyli Slade'a. W czasie mej podróży, nocowałam albo gdzieś na dworze, albo u różnych miłych ludzi, którzy zgodzili się przenocować mnie za darmo, gdyż nie miałam pieniędzy.
Po dwóch latach, któregoś dnia, gdy dotarłam do Jump City, na horyzoncie zaczęłam zauważać budynek bazy. Jednak, im bliżej niego byłam, tym bardziej wydawał się zaniedbany. Niemożliwe, żeby Slade nie poddawał tej bazy pracom konserwacyjnym. Mimo to, parę minut potem, weszłam do środka. A tam, zastałam coś, czego zastać nie chciałam.
Wnętrze było całkowicie zniszczone oraz było bardzo ciemno, a jedyne światło, które tam się teraz dostawało, to było światło słoneczne zza drzwi wejściowych. Korytarz prowadzący w głąb bazy był całkowicie ciemny, co znaczyło, że za szybami nie było tego, co owe wnętrze oświetlało. Ekrany w głównym pomieszczeniu były wyłączone. Ze ścian zaś, odpadał tynk, a na podłodze walało się dużo różnych, starych rzeczy. Najgorsze było to, że Slade'a nigdzie nie było!
Widząc to, rozpłakałam się na dobre. Bałam się, że Slade mógł zginąć i, że nie miałabym już nikogo na tym świecie. Jednak, nie miałam na tyle siły, aby przywrócić tę bazę do dawnego stanu, więc jedyne, co mi pozostało, to włóczyć się po mieście. Jednak, jako iż zbliżała się zima, postanowiłam zabrać z bazy swój płaszcz. Od razu, nadal zapłakana, pobiegłam w głąb bazy do mego pokoju, przy okazji kilka razy potykając się o porozwalane przedmioty. Jednak, gdy dobiegłam do pokoju, chwyciłam swój płaszcz i wybiegłam z niego oraz bazy. Nie zwróciłam uwagi na mój dawny pokój, ale z tego, co zauważyłam, był on bardzo zniszczony.
Od teraz, włóczyłam się przez miasto przez kolejne dwa lata. Podświadomie wierzyłam, że Slade żył i, że w końcu bym go odnalazła. To była moja jedyna motywacja, żeby nie pójść na jakiś most i nie rzucić się z niego, tym samym się zabijając. No i w tym czasie także skręciłam kostkę. Fajnie, nie? Aż po tych dwóch latach, coś się zmieniło...
Otóż, jednego zimowego dnia, gdy zziębnięta szłam przez jakiś las, ujrzałam jakąś drewnianą chatkę. Widać było, że w środku było jasno, co znaczyło, że ktoś tam był. Od razu, z nadzieją, że właściciel domu przyjąłby mnie na noc, kuśtykając, podeszłam do drzwi i zapukałam. Parę chwil potem, drzwi otworzył mi jakiś mężczyzna, do złudzenia wyglądający jak Slade...
Był on wysoki i umięśniony. Miał krótkie, białe włosy. Jedno oko miał niebieskie, a drugiego albo nie miał, albo było ono ślepe, gdyż widziałam w tamtym miejscu nałożoną taką opaskę na oko, która na pierwszy rzut oka mogła skojarzyć się z tą, którą kiedyś nosili piraci. Wokół ust miał niedługą, białą brodę. Na sobie miał czarną bluzkę z długim rękawem i jeansy. Także miał założone brązowe kapcie.
Chwilę potem, spytałam drżącym z zimna głosem:
- D-Dobry w-wieczór p-panu...C-Czy m-mogę d-dzisiaj u p-pana p-przenocować? Jestem taka z-z-zziębnięta, a nikt nie chce dać mi schronienia...
- Oczywiście. Proszę, niech pani wejdzie. – Odpowiedział
- Dziękuję... - Powiedziałam, wchodząc.
Przynajmniej znalazłam jakieś schronienie przed tym mrozem. Kiedy weszłam, gospodarz zaprowadził mnie do wolnego krzesła, po czym pomógł mi usiąść, a następnie okrył kocem. Gdy to zrobił, spytał:
- Zrobić pani herbaty?
- Tak, poproszę. – Odpowiedziałam
Po tych słowach, wyszedł on do kuchni. Ja natomiast, zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu.
Było ono dość duże. Za mną, znajdowała się czarna sofa, wyglądająca na skórzaną, z szklanym stolikiem, stojącym przed nią. Na ścianie zaś, wisiał, obecnie wyłączony, telewizor plazmowy. Niedaleko tego kącika znajdowały się drewniane schody prowadzące na piętro. Podejrzewałam, że tam znajdowała się sypialnia owego mężczyzny. Pod schodami znajdowały się drzwi, najprawdopodobniej prowadzące do kuchni lub toalety. Naprzeciwko mnie, widoczny był kominek. Na nim zaś, stało zdjęcie jakieś kobiety, łudząco podobnej do mnie. Może to była dziewczyna, znajoma albo ktoś z rodziny właściciela tego domu?
Mimo wszystko, po paru minutach, usłyszałam że owy mężczyzna krzyknął:
- Słodzi pani?!
- Tylko miodem! – Odkrzyknęłam
Wiem, wymagania roku, ale pytał się, to miał odpowiedź. Jednak, kilka sekund potem, ujrzałam że mężczyzna podszedł do mnie i podał mi kubek. Od razu wzięłam go i podziękowałam. Chwilę potem, właściciel domu usiadł na krześle koło mnie. Przez parę sekund panowała cisza. Jednak, przerwałam ją ja, pytając:
- Jak się pan nazywa?
- Oh, faktycznie, nie przedstawiłem się. Slade Wilson. Miło mi. – Odpowiedział
- Mam wrażenie, że kiedyś spotkałam się z mężczyzną o takim samym imieniu i nazwisku jak pan...
- Być może, nie przeczę. Fakt, nazwisko „Wilson" jest bardzo popularne, ale jeszcze nigdy nie spotkałem się z kimś o takim samym imieniu jak ja. Tak w ogóle, to jak się pani nazywa?
- Claire Whittaker, ale znajomi mówią mi Tristitia lub, po prostu, Tri.
- Śmieszny zbieg okoliczności. Moja uczennica, którą straciłem przed laty, nazywała się tak, jak pani oraz miała taki sam pseudonim. To ta dziewczyna ze zdjęcia, które stoi na kominku. Eh...Ile ja bym dał, aby się kiedyś odnalazła...Marzenia...
Po tej rozmowie nastała cisza. Jednak, kiedy opowiedział mi o tej dziewczynie, pomyślałam:
„Chwila! On wygląda tak samo jak Slade, ma takie samo imię i nazwisko jak on oraz ten sam głos! To nie może być przypadek! SLADE?!"
I od razu na niego spojrzałam. On również, jakby coś przeczuwając, spojrzał na mnie. T-To był on! Slade! Mój ojciec i nauczyciel! Chwilę potem, krzyknął on:
- TRISTITIA?!
- S-Slade?! Oh, Slade! – Krzyknęłam, po czym rzuciłam mu się w ramiona.
On również mnie przytulił. Parę sekund później, rozpłakałam się ze szczęścia. Tak mi go brakowało... Mimo wszystko, kilka chwil potem, powiedział on:
- Córeczko...Jak ja się za tobą stęskniłem...Gdzieś ty się podziewała przez tyle czasu?
- Tato...To naprawdę długa historia... - Odpowiedziałam
- Opowiedz. Chcę wiedzieć, co musiałaś przeżywać.
- No dobrze...W czasie tej misji, co tak nagle wyłączyły się nadajniki, to po prostu zostałam ogłuszona, nadajniki uszkodzone. Obudziłam się w lesie, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo daleko od Jump City. Od razu zaczęłam próbę powrotu do miasta. Po dwóch latach dotarłam do bazy. Gdy tam weszłam...Zastałam spustoszenie. Wszystko było porozwalane i poniszczone, a ciebie...nigdzie nie było. Bałam się, że mogłeś zostać zabity. A, jako iż nie miałam i w sumie nadal nie mam, wystarczająco dużo siły aby to wszystko odbudować, ze łzami w oczach ruszyłam przed siebie. Zaczęłam błądzić po świecie, jak dawniej, jednak już nikomu nie pomagając. Aż dzisiaj...Jako iż nikt nie chciał dać mi schronienia, trafiłam tutaj. I ty mnie przyjąłeś...Jak zawsze, jesteś taki dobry dla mnie...
- Bo ja cię po prostu kocham...Kocham jak własną córkę...A swojego dziecka nigdy bym nie skrzywdził. Poza tym...Moje biedactwo. Ileż ty się musisz w życiu nacierpieć, nawet będąc ze mną. Tak w ogóle, to co? Robimy wielki powrót do Jump City?
- Jasne!
- Tylko zostańmy tu jeszcze tydzień abyś odpoczęła.
- Jesteś taki kochany...A właśnie. Miałam zapytać. Dlaczego ty nie kontynuowałeś tego, co zacząłeś, beze mnie?
- Bez ciebie to nie to samo...Nie dawało mi to już satysfakcji. Plany porzucałem w połowie ich tworzenia...Bez ciebie po prostu mi to nie szło. Postanowiłem więc rzucić to wszystko w cholerę i wynieść się do lasu, z dala od ludzi.
On był taki kochany... Mimo wszystko, po tych słowach, mocniej przytuliłam się do niego, po czym powiedziałam:
- Naprawdę...Jesteś taki kochany...
- Bo ty po prostu jesteś dla mnie wszystkim... - Odparł
Jednak, po tej rozmowie, kiedy oboje puściliśmy się, rzekłam:
- A właśnie.
Po czym wyjęłam tę płytę, którą cztery lata temu miałam ukraść, podałam mu i powiedziałam:
- Proszę. To jest ta płyta, którą miałam ukraść cztery lata temu.
W tym momencie, uśmiechnął się do mnie, odebrał przedmiot i rzekł:
- Nadal ją miałaś przy sobie?
- Tak. Nie miałam po co jej wyrzucać, a poza tym, jako iż wierzyłam, że kiedyś bym ciebie odnalazła, postanowiłam ją zostawić i, ewentualnie, ci oddać. – Odrzekłam
Jednak, po tej całej, dość długiej rozmowie, oboje porozmawialiśmy jeszcze ze sobą, gdyż w końcu nie widzieliśmy się całe cztery lata.
Przez ten tydzień, cały czas spędzałam ze Sladem. Oprócz tego, że nastawił mi moją skręconą kostkę oraz spędzał ze mną czas, było mi tutaj przyjemnie. Nie widziałam go tak dawno, że po prostu to był chyba cud, iż go odnalazłam. Czułam się szczęśliwa, że w końcu byliśmy razem.
Jednak,po tym tygodniu, po raz ostatni opuściliśmy ten dom i postanowiliśmy powrócić do Jump City...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top