Prolog
W mediach będziecie mieć utwory, które słucham podczas pisania rozdziałów. :>
________________________________________________
„Nazywam się Claire Whittaker, mówią mi Tristitia*. Moje życie zmienił jeden człowiek. Nazywał się Slade. Wysłuchajcie mej historii..."
Otóż moja historia zaczęła się, gdy miałam piętnaście lat. W domu rodzinnym nie miałam ciekawego życia. Prościej mówiąc, nie interesowałam moich rodziców. A i samą przeszłość miałam nieciekawą. Właśnie wtedy postanowiłam po prostu uciec z domu.
Wiedziałam, że moi rodzice nie będą mnie szukać. Normalnie wyszłam z domu i zaczęłam włóczyć się po Jump City, czyli mieście, w którym mieszkałam. Również zaczęłam, z ukrycia, pomagać ludziom. I tym dobrym, i tym złym, ale wszystkim po równo. Ze względu na zdarzenie sprzed roku uważałam, że każdy zasługiwał na pomoc. Pomagałam tak, nie zauważona przez nikogo, chyba z dwa lata. Po tym czasie, coś się zmieniło...
Otóż, po owych dwóch latach, gdy przechodziłam obok jednego centrum handlowego, ujrzałam Młodych Tytanów walczących z HIVE Five. Sam ich widok mnie nie zdziwił. Czytałam co nieco o nich oraz ich wrogach. To, co mnie zawsze dziwiło, gdy o nich oraz ich wrogach czytałam, to to, że nigdy nie dane mi było przeczytać o ich największym wrogu.
Mimo wszystko, widziałam że obecnie nie radzili sobie oni. Uznałam, że im pomogę. Stanęłam w drzwiach, wycelowałam dłońmi w Gizmo i wystrzeliłam w niego wiązką dezintegrującą. Kiedy został tylko odepchnięty, gdyż nie chciałam go zabić, więc moc wiązki była niewielka, reszta jego towarzyszy, ze zdziwieniem się odwróciła. Tytani zaś, mogli ich łatwiej pokonać.
Ja postałam tam trochę, patrząc na to widowisko i, gdy się skończyło, odwróciłam się, i odeszłam. Jednak, nie niezauważona. W pewnym momencie, poczułam czyjąś dłoń na moim ramieniu. Od razu odwróciłam się. Gdy to zrobiłam, ujrzałam Tytanów. Po chwili, Raven powiedziała:
- Dzięki za pomoc...
- Nie ma za co. Pomagam wszystkim i dobrym, i złym, ale po równo. Lubię pomagać. – Odpowiedziałam
- W ogóle to skąd wiedziałaś, że akurat teraz potrzebowaliśmy pomocy? – Spytał Robin.
- Chodzę sobie po mieście, to i czasem widzę, komu trzeba pomóc. A teraz, pozwólcie mi odejść. Nie jestem tu już potrzebna. – Odrzekłam, po czym przemieniłam się w niebieskiego, niematerialnego orła i odleciałam, zostawiając zmieszanych Tytanów samych...
Gdy zaś odleciałam na taką odległość, że nie widzieli mnie oni, przemieniłam się na nowo w człowieka i ponownie zaczęłam się włóczyć po mieście. Tak samo minęło mi kolejnych paręnaście tygodni. Jednak, któregoś dnia, gdy siedziałam na jakieś łącze, poczułam nadchodzące niebezpieczeństwo. I rzeczywiście, po chwili niebo pociemniało oraz z ogromną prędkością przeszło jakieś czerwone coś. Nie wiem, co to było, jednak kiedy przeze mnie przeszło, zemdlałam...
Nie wiem, ile byłam nieprzytomna. Jednak, gdy się obudziłam i wstałam, ujrzałam zniszczony świat. Dzieci, które niedaleko się bawiły oraz ich rodzice, zamienieni byli w kamienne posągi. Zapytacie, czemu mnie to nie spotkało? Bowiem miałam na sobie bransoletkę, dzięki której nikt ani nic nie mogło, ani nie mógł mnie zabić.
Jednak zastanawiałam się, kto to mógł zrobić? Czyżby Trygon, demoniczny ojciec Raven? Ta perspektywa była najbardziej prawdopodobna. Mimo wszystko, jako iż moje zdolności nadprzyrodzone nie były zbyt silne aby uratować cały świat, ruszyłam przed siebie...
Kiedy wyszłam z łąki, poczułam że coś zaczęło ciągnąć mnie w jednym kierunku. Ta siła była zbyt silna i nie mogłam się jej oprzeć. W czasie drogi, widziałam więcej zamienionych w kamień ludzi. To było co najmniej straszne. Mimo wszystko, po pewnym czasie, dotarłam do jakiegoś zejścia do podziemi. Od razu zaczęłam schodzić po obecnych tam schodach.
Nie będę opisywać całej podróży, bo była nudna jak but. Gdy zaś doszłam do celu, ujrzałam...no właśnie nie wiedziałam, kogo. W każdym razie, był to jakiś mężczyzna, który walczył zapewne z jakimś strażnikiem, który najprawdopodobniej pilnował tych wielkich drzwi, które były obok mnie.
Jednak, ten mężczyzna ewidentnie sobie nie radził. Postanowiłam, że mu pomogę. Od razu sklonowałam się i wysłałam klona do drugich drzwi, a sama podeszłam do pierwszych. Następnie, razem je otworzyłyśmy. Kiedy to zrobiłyśmy, wchłonęłam mojego klona do siebie. Po tym, za pomocą wiązki dezintegrującej z moich rąk, wystrzeliłam w kierunku strażnika, tym samym go zabijając. Gdy to zrobiłam, ujrzałam że białe światło, które wydobywało się zza drzwi, uniosło owego mężczyznę w górę. Wyglądało to tak, jakby odzyskiwał życie.
Parę minut później, kiedy oślepiające światło opadło, odwróciłam wzrok, jakbym nie chciała aby mnie zauważył i chciałam odejść. Lecz, najprawdopodobniej mnie dostrzegł, gdyż w którejś chwili usłyszałam za sobą jego głos. Mówił, a właściwie wołał, on do mnie:
- Czekaj!
Od razu zatrzymałam się i odwróciłam. Po zrobieniu tego, on już był za mną.
- Dzięki za pomoc. – Rzekł
- Nie ma za co. Lubię pomagać. I pomagam wszystkim ludziom, i dobrym, i złym po równo. Ale właściwie nie wiem, czemu to robię. Bo pomagam, ale gdy ja potrzebowałam pomocy, nie pomógł mi nikt... - Odpowiedziałam swoim standardowym, smutnym głosem.
- Może to zabrzmi wścibsko, ale co takiego ci się przytrafiło, że nikt ci nie pomógł?
- Jednego razu, trzy lata temu, wałczyłam z moim najgorszym wrogiem, który po prostu po tym wszystkim, co mi zrobił w życiu, zasługiwał na śmierć. Lecz nie ja go zabiłam, gdyż wepchnął mnie do jeziora kwasu. Nikt nawet mi nie pomógł, mimo iż parę osób obserwowało naszą walkę. – Odparłam, ze łzami w oczach.
W ogóle, nie wiedziałam czemu mu to mówiłam. Tytanom, na przykład, tego nie powiedziałam, a w tym przypadku nawet nie znałam jego imienia. Mimo wszystko, po chwili, powiedział on:
- Wpadłaś do jeziora kwasu i żyjesz? Ciebie też wskrzesił Trygon?
Aha! Czyli miałam rację! To Trygon stał za tą całą apokalipsą!
- Co? Nie! Ja nawet nie umarłam! Wszystko dzięki tej oto bransoletce, którą ciągle noszę na ręku. – Powiedziałam, po czym zdjęłam ją i pokazałam mu.
Następnie, dodałam:
- Na początku, gdy ją dostałam, nie wierzyłam w jej magiczne właściwości. Ale przekonałam się na własnej skórze, że jednak działa.
I założyłam ją z powrotem na rękę. Następnie, odparłam:
- A teraz – niech pan po prostu pozwoli mi odejść. Nie jestem już tu potrzebna.
I już chciałam przemienić się w niematerialnego orła i odlecieć, ale nie zdążyłam. Bowiem poczułam jego dłoń na moim ramieniu. Od razu odwróciłam się. Gdy to zrobiłam, ten rzekł:
- W ogóle, to po co ty tam idziesz?
- No pomagać innym ludziom...Zaraz...Oj, przecież pan nic o mnie nie wie. – Odpowiedziałam zmieszana.
W tym momencie, rozwarł on zaciśniętą dotąd pięść. Okazało się, że trzymał w niej...naszyjnik, który zgubiłam pięć lat temu na wycieczce klasowej i nigdy go nie odnalazłam! Ale JAK?!
Chwilę potem, uniósł go wyżej i rzekł:
- Mylisz się. Wiem o tobie wszystko.
Po czym włożył mi naszyjnik na szyję i dodał:
- Ty mnie nie znasz, ale ja ciebie tak. Claire.
Jakim cudem on znał moje imię?! Mimo wszystko, krzyknęłam:
- NIE!
I chciałam go zaatakować. Jednak nie powiodło się to, gdyż gwałtownie chwycił mnie za rękę i przygwoździł do ściany, która była obok nas, przy okazji raniąc mi dłoń, gdyż ściana miała odstające kawałki skały, z której była zrobiona. Od razu jęknęłam z bólu. Nie mogłam próbować się uwolnić. Był zbyt silny. Chwilę potem, puścił mnie Ja zaś, od razu chwyciłam się za bolącą rękę i zamknęłam oczy. Parę sekund potem, poczułam na swoim karku jego równe oddechy. Znaczyło to, że był praktycznie przy mnie. Po chwili, przemówił:
- Rodzice mają cię gdzieś. Ignorują twoje potrzeby. Poza tym, ojciec czasem cię bije. Jesteś sama ze swoimi problemami. Nie masz się komu zwierzyć. Nie masz przyjaciół. Nikt cię nie kocha, nie lubi. Żyjesz w kompletnej samotności i wypłakujesz emocje w poduszkę. Los obdarzył cię trzema nadprzyrodzonymi zdolnościami, nad którymi panujesz od niedawna. Umiejętnością strzelania wiązkami dezintegrującymi, możliwością klonowania się i pirokinezą**. Poza tym, że posiadasz kruchą osobowość, którą łatwo zranić, masz demoniczną naturę. Nie kontrolujesz jej. Wychodzi na jaw, gdy się wściekasz. Wtedy zamieniasz się w nieznającego litości demona. Na co dzień możesz także zamieniać się w niebieskiego, niematerialnego orła. Nadal uważasz, że nic o tobie nie wiem?
Gdy skończył, poczułam że z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Chwilę potem, poczułam że otarł mi je, po czym najprawdopodobniej odsunął się, gdyż nie czułam już jego oddechów. Od razu otworzyłam oczy i spojrzałam na niego ze łzami.
- To wszystko prawda... - Zaczęłam
- Ale wcale nie musisz cierpieć. Możesz być szczęśliwa. Potrzeba ci tylko trochę zrozumienia. I ja mogę ci je dać. Mogę ci pomóc, dziecko. – Dokończył, odwracając się.
- Ty...Możesz mi pomóc? – Spytałam z niedowierzaniem.
- Znasz historię Terry? – Zapytał, jakby wymigując się od odpowiedzi.
- Nie...Nie wiem kto to. Ktoś ważny?
- Dla świata nie. To była moja uczennica. Jej też pomogłem. W jej przypadku nauczyłem ją panować nad geokinezą***. Nie narzekała. Niestety, zginęła w czasie jednego zadania, które jej zleciłem.****
Po czym dodał:
- Dołącz do mnie, Tristitio. Dołącz do mnie, a dzięki mnie rozwiniesz skrzydła.
Nawet mój pseudonim znał. Wow. Rzeczywiście, wiele o mnie wiedział. Jednak, nie byłam przekonana. Po chwili, rzekłam:
- No...Nie wiem. Nie wiem, czy mogę panu zaufać. Wie pan...Ja pana w ogóle nie znam.
- Wiesz...Zostawię ci tu moją wizytówkę. I pamiętaj, że możesz przyjść do mnie o każdej porze dnia i nocy, a ja zawsze cię przyjmę. Będę czekał. – Powiedział
- Dobrze...
Po czym podał mi wizytówkę. Kiedy to zrobił, schowałam ją. Po zrobieniu tego, on odszedł w swoją stronę, a ja przemieniłam się w niebieskiego, niematerialnego orła i odleciałam.
Trochę zajął mi lot na powierzchnię, gdyż miejsce, w którym się znajdowałam, było wysokie, a ja byłam na jego samym dnie. Jednak, po parudziesięciu minutach, kiedy wyleciałam na powierzchnię, ujrzałam że świat był już odbudowany. To w sumie dobrze. Mimo wszystko, kontynuowałam lot w jakieś bezpieczne miejsce, w którym mogłam się nad tym wszystkim zastanowić.
Po jakieś godzinie lotu, doleciałam do jakiegoś bloku. Od razu wleciałam do niego i poleciałam do piwnicy. Kiedy się tam znalazłam, z powrotem przemieniłam się w człowieka i usiadłam pod ścianą. Najpierw wyjęłam z kieszeni bandaże i zabandażowałam zranioną dłoń. Następnie, zaczęłam rozmyślać nad tym wszystkim, co dzisiaj zaszło. Ale on miał rację. Moi rodzice mieli mnie gdzieś, ojciec czasami mnie bił, nie miałam prawdziwych przyjaciół, nikt mnie nie rozumiał i nie kochał. Podświadomie wierzyłam, że on mógł zmienić moje życie na lepsze. Od razu wyjęłam wizytówkę i spojrzałam na nią. Była cała czarna. Na niej zaś, brązowymi literami, napisane było jego imię i nazwisko oraz adres, pod który ewentualnie miałam się udać. Mimo wszystko, od razu spojrzałam na jego imię i nazwisko. Było tam napisane wielkimi literami: „SLADE WILSON".
Nazwisko samo w sobie mnie nie zdziwiło. Popularne jak cholera. Sama znałam chyba z pięć osób noszących to nazwisko. Jednak imię było takie...dziwne. Rozumiem, że żyliśmy w Ameryce i dziecko można było nazwać nawet „Asdas", ale nigdy wcześniej nie spotkałam się z takim imieniem jak Slade.
Jednak, reszta tego dnia minęła mi spokojnie. Zaś cały następny dzień przeleciał w rozmyślaniach. W sumie...Dobro było monotonne. Zawsze robiło się to samo, czyli walczyło ze złem. Nigdy nic nowego. A zło było takie zróżnicowane. Jednego dnia się coś ukradło, drugiego coś zbudowało, a trzeciego kogoś zabiło, etc. Wiem, że to może zabrzmieć niemoralnie, ale bardziej przemawiało do mnie zło. I tak miałam już nudne życie. Całe dnie robiłam to samo oraz nie chciałam już dłużej żyć na ulicy. Postanowiłam zmienić mój żywot na ciekawszy, jeśli miałam okazję. Postanowiłam zostać uczennicą Slade'a...
Trzeciego dnia wybiegłam z piwnicy i z bloku, a następnie zaczęłam biec w odpowiednim kierunku. Biegłam chyba z godzinę. Kiedy zaś dobiegłam do jego bazy, byłam zmęczona. Jednak, gdy weszłam do środka, ujrzałam że drzwi do jej wnętrza były otwarte. Jakby on rzeczywiście czekał właśnie na mnie. Od razu je przekroczyłam. Kiedy to zrobiłam, ujrzałam Slade'a wpatrującego się w wielkie monitory. Chwilę potem, odwrócił się. Widząc mnie, powiedział:
- Tristitia...
W tym momencie, stanowczo spojrzałam w jego oko i powiedziałam:
- Slade...Zdecydowałam się. Tak, chcę.
W tym momencie, mimo iż nie widziałam jego twarzy, to czułam, że szyderczo się uśmiechnął. Chwilę potem, rzekł:
- Idealnie. Więc...Chodź ze mną.
Po czym usłyszałam, że drzwi za mną zamknęły się. Znaczyło to, że nie było już odwrotu. Od razu weszłam do środka i ruszyłam za nim. Wiedziałam, że zaczynało się dla mnie nowe życie. Tą jedną decyzją otwierałam nowy, ciekawszy rozdział w moim życiu...
____________________________________
*Tristitia – „Smutek" po łacinie.
**Pirokineza – Umiejętność kontroli ognia.
***Geokineza – Umiejętność kontroli ziemi.
****Jeżeli oglądaliście drugi sezon serialu „Młodzi Tytani" do końca, to możecie się domyślić, że w tym momencie Slade kłamał. Okłamał on Tristitię po to, aby przekonać ją do przyłączenia się do niego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top