Rozdział 9

*Dwa lata później*

Idę właśnie przez lodowy korytarz w środku Jotunheimskiej jaskini. Zwołałam zebranie rady wojennej w jednej z komnat tego miejsca. Ukrywamy się tu już od 8 miesięcy. Dwa lata temu zostaliśmy wysłani tutaj na wojnę, jednak podczas walki na jednej z linii frontu ziemia się zatrzęsła, a krainę zaczął niszczyć niezwykle silny promień światła. Na początku myślałam, że to Bifrost i ktoś przybył, żeby nam pomóc, jednak słup światła zaczął się powiększać i z niespotykaną jeszcze siłą niszczyć całą planetę. Z naszych legionów pozostały nieliczne niedobitki, które i tak z czasem umierają na jakieś choróbsko. Od tamtego czasu nie dostaliśmy ani jednej wiadomości od Asgardu. Żołnierze nie wiedzą co się dzieje z ich rodzinami, a my nie wiemy jak mamy postępować zgodnie z trwającą wojną. Do tych jaskiń lodowe olbrzymy nie zaglądają, z resztą pewnie nie to im w głowie kiedy jedna czwarta ich planety została rozerwana na strzępy. Wiem, że zebrania członków rady nic nie dadzą, bo dopóki nie mamy kontaktu z Asgardem nie możemy nic zrobić, ale trzeba chociaż zadecydować o przydziale jedzenia dla każdego, bo niestety na tej przeklętej planecie nie ma go zbyt wiele, a to które jest jest zazwyczaj pokroju mrożonych śliwek.

Wchodzę do głównego namiotu i zamykam za sobą szczelnie drzwi. Wszyscy już siedzą w kręgu po środku. Siadam obok Arnora i Eryka. Tak ten drugi niestety też został wysłany na tę wojnę. Wszyscy siedzą w zbrojach okryci ciepłymi kurtkami i kocami. Nawet nie chcecie wiedzieć, jak trudno się pierze taką kurtkę w tych temperaturach.

Sigarr wstał, powitał wszystkich i zaczął opisywać naszą sytuację, która szczerze mówiąc nie wiele się zmieniła, oprócz tego, że coraz bardziej zaczyna brakować jedzenia. Mogę je kopiować za pomocą magii, ale niewiele to da, bo co zmienia dziesięć śliwek w te czy we wte? I tak wszyscy wiemy, że jesteśmy w czarnej...dziurze ( i to dosłownie) nie wiem po co to jeszcze nam bardziej uświadamiać.

Po ustaleniu rzeczy już jasnych, ale o których i tak musieliśmy powiedzieć, żeby mieć jakąkolwiek zajawkę panowania nad sytuacją wszyscy powoli zaczęli się ulatniać do swoich namiotów.

Wyszłam wraz z Erykiem i skierowaliśmy się do naszej sekcji. Korytarze jaskini były mokre, a jedynym źródłem światła była pochodnia, która zapaliłam magią.

- Jak myślisz co się teraz dzieje w Asgardzie? - spytał.

- Myślę, że... próbują nam pomóc i znaleźć jakiś sposób, żeby nas stąd wyciągnąć lub się z nami skontaktować... - odparłam nieprzekonująco.

- Serio tak sądzisz? - dopytał się spostrzegając mój ton głosu.

- Nie, tak naprawdę to pewnie już spisali nas na straty i nawet nie próbują nas znaleźć. Cokolwiek się wydarzyło w naszym królestwie, co sprawiło, że nie ma żadnych łączności między krainami jest dla nich ważniejsze niż to, że jakaś setka ich żołnierzy błąka się gdzieś w czeluściach lodowej planety odliczając dni do śmierci.

- Okej, wiedziałem, że masz pesymistyczne myśli, ale aż tak?

- Spójrz na to z tej strony: Znam maga, który zna wszystkie przejścia międzyplanetarne, jakie są ukryte w naszej krainie, gdyby tylko chciał nas znaleźć, to już dawno popijali byśmy jaśminową herbatkę na prywatnej plaży. Ale tak nie jest. Oni po prostu o nas zapomnieli - nastała między nami cisza przerywana stukotem naszych butów i strzykaniem płomyków z pochodnii.

- Diana też...? - przystanęłam. Ostatnio rzadko o niej wspominamy, bo dla nas obu jest to delikatny temat. Ledwo zdążyłam się z nią pożegnać, kiedy wyjeżdżałam z Asgardu. Wymieniłam tylko z nią pożegnalny uśmiech, zanim została wciągnięta przez tłum gapiów, którzy zebrali się wokół wojska, które wyjeżdżało z miasta. Chciałam to zrobić tuż po tym jak się obudzę, ale okazało się, że nawet na śniadanie nie miałam czasu. Do teraz żałuję, że nie przyszłam do niej w nocy, skoro i tak nie mogłam spać. Gorzej miał Eryk, który nawet się z nią nie widział od czasu kiedy dowiedział się o delegacji na wojnę. Oboje za nią tęsknimy.

- Ona pewnie sądzi, że już nie żyjemy... z resztą pewnie słusznie, bo czasu nam wiele nie zostało.

- Nienawidzę tego uczucia bezradności. Co byśmy nie zrobili i tak się nic nie zmieni. Będziemy tu tkwić, albo zginiemy. Nie ma wyjścia! - weszliśmy do wspólnego namiotu. Niestety w takich sytuacjach nie ma co wybrzydzać, więc dzielimy go razem. Przynajmniej w nocy jest trochę cieplej. Okazało się, że ani Volstagg ani Hogun nie zostali wysłani na bitwę razem z nami tak jak przypuszczałam, tylko zostali w Asgardzie jako straż króla, więc Eryk jest jedynym przyjacielem jakiego tutaj mam. Na podłodze mamy rozłożone 10 kocy i karimatę grzewczą dla każdego z nas, więc jest w środku w miarę ciepło, co nie znaczy, że da się wytrzymać bez chociaż jednej bluzy. Noce są tutaj najgorsze, bo zimne powietrze z zewnątrz miesza się z tym mokrym jaskiniowym i można nabawić się jakiejś paskudnej choroby. Zimno i wilgoć to najgorsze połączenie.

Usiadłam na swojej macie i wzięłam do ręki pamiętnik. Teraz służy mi bardziej za dziennik i szkicownik, bo to jedyny papier jaki mam. Zapisuje w nim każdy dzień jaki tu spędzamy, żeby gdy ktoś znajdzie nasze rozkładające się kości w tych stronach wiedział co się tu działo. Czasem też uciekam do poprzednich stron gdzie jeszcze byłam normalną mieszkanką Asgardu nieświadomą tajemnic tego świata. Moim ulubionym wpisem jest ten ze święta wiosny pięć lat temu. Ten w którym moje życie zapoczątkowało okres niewiarygodnych zmian. Śmiesznie się czyta opis tych wszystkich korytarzy pałacu, kiedy widziałam je po raz pierwszy, naszych dziwnych żartów z przyjaciółmi i tej pamiętliwej sytuacji z koszykiem. Teraz jak się tak nad tym zastanawiam to powinnam temu złodziejowi chyba wysłać jakiś bukiet kwiatów w podziękowaniu. Dzięki niemu poznałam Thora, Sif, Fandralla, Hoguna, Volstagga no i... Lokiego. Przede wszystkim Lokiego. Ale wdzięczna jestem chyba tylko za tą wersję, która nie pokłóciła się ze mną kilka dni przed koronacją. Chciałabym go pamiętać jako tego cichego zawadiakę, którego miałam zaszczyt poznać. Niestety on jasno dał mi do zrozumienia, że nie chce mnie widzieć, a już najbardziej tym, że nie zjawił się tutaj używając tych portali i nam nie pomógł. Przez pierwsze miesiące łudziłam się, że się zjawi skoro nie było żadnych innych wiadomości, ale nasi żołnierze za często wpadali na olbrzymów kończąc w większości jako ich obiad, przez co musieliśmy przenieść się do podziemi.

Zapisałam nasze dzisiejsze ,,dokonania" i położyłam się w śpiworze. Poczułam ruch z prawej strony i ujrzałam Eryka siedzącego po turecku tuż obok mnie.

- O co chodzi? - zapytałam się go znudzona. Nie ma już chyba takiego tematu do rozmowy, którego byśmy tu nie poruszyli. Normalnym osobom kończą się one nawet po tygodniu, a my tu siedzimy od dwóch lat i to jeszcze w jednym namiocie. Nic mnie już nie zaskoczy.

- Pamiętasz tą Twoją kłótnię z Lokim dotyczącą jak on twierdził ,,szukania lerdionu"?

- Oczywiście, że pamiętam, była jednym z powodów, dla których przestaliśmy się do siebie odzywać kilka dni przed wyjazdem.

- Mówiłaś, że użył wtedy jakiegoś zaklęcia podróżniczego, czy coś, prawda?

- ... Tak... Słyszałam jak wypowiadał runę Iwaz służącą do wędrówek. Podejrzewałam wtedy, że otwiera nielegalny portal. Już ci opowiadałam tą historię, dlaczego pytasz?

- No bo... Skoro istnieje zaklęcie zdolne otworzyć portal i Loki je zna, a ty znasz wszystko to co Loki, to czemu nie użyjesz jej, żeby nas stąd wyciągnąć? - ah, a więc o to mu chodzi.

- Jeżeli mam być szczera to myślałam nad tym, ale nie mogę tego zrobić z kilku powodów. Po pierwsze runa Iwaz wymaga uprzednio znalezienia miejsca będącego antypodą tego, do którego chcesz się przenieść. To znaczy, że jeżeli jesteś w jednym miejscu, to możesz tą runą otworzyć portal tylko do miejsc położonych w linii prostej, równoległej i nakładającej się na twój punkt położenia, a ja nie wiem w jakim miejscu konkretnie jesteśmy, ani gdzie wylądujemy. Po drugie nigdy nie rzucałam tego zaklęcia samodzielnie. Zawsze pomagał mi w tym Loki, który wyrył na pamięć wszystkie runy i możliwe, że mogłabym się w niej pomylić. No i jako ostatnie warto dodać, że jeden mag może przenieść max 4 osoby, więc używając jej wyszłabym tylko na tchórza, który opuszcza tonący okręt zostawiając braci na pewną śmierć - spojrzałam Erykowi prosto w oczy - Wiem, że chcesz zrobić wszystko, żeby nas stąd wyciągnąć, ale w kwestii magii nie ma takiej rzeczy, o której ty byś pomyślał, a o której nie pomyślała bym ja.

Widziałam jak Eryk spuścił głowę, a następnie już nieco bardziej przybity usiadł na swojej połowie. Chciałabym móc coś teraz powiedzieć, żeby go wesprzeć, ale musiałabym jedynie kłamać, a to jeszcze gorsze. Przykryłam się dwoma kocami i zamknęłam oczy, jednoczenie przygaszając zamknięty w słoiku nad naszymi głowami płomień.

- Dobranoc - powiedziałam cicho licząc na odpowiedź, jednak ta nie nadeszła, aż do momentu, gdy zasnęłam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top