Rozdział 47
*dwa tygodnie później*
P.O.V. Kiary
- To nie działa! - wykrzyknęłam, ponownie się cofając.
- Musi działać, po prostu zrób to powoli! - stojący obok mnie Loki powoli tracił cierpliwość, jednak usilnie asystował mi w tej przedziwnej czynności.
- Nie da się wolniej! - wskazałam na mój palec, który właśnie dotykał zamrażarki. - Nie da się wolniej czegoś dotykać! Tak samo, jak nie da się szybciej czekać!
Loki opadł bezsilny na krzesło za nim i oparł głowę na rękach. Godzina spędzona na oswojeniu mnie z zamrażarką, chyba nie była dla niego łaskawa.
- Może zaczniemy od lodówki? - spojrzał na mnie, delikatnie podnosząc głowę.
- A co to zmieni? Zimno to zimno.
- Ale jest mniejsze zimno i większe zimno.
- Mniejsze zimno, to ciepło. - spojrzałam na niego z politowaniem.
- Mniejsze zimno to lodówka. - odparł zdeterminowany i pociągnął mnie za rękę w stronę innego przyrządu w kuchni, w której właśnie siedzieliśmy.
Poprosił wcześniej, żeby kucharki na jakiś czas opuściły pomieszczenie, dlatego teraz znajdowaliśmy się sami w miejscu pełnym kafelków i metalowych stołów, na których codziennie były przyrządzane potrawy.
Loki przycisnął moją rękę do lodówki, która na szybki kontakt z białą powierzchnią zadrżała. W przeciągu kilku sekund miejsce, w którym leżała moja dłoń zaczęło się ocieplać ze względu na wyższą temperaturę mojej ręki.
- Loki teraz ta lodówka jest tak samo ciepła jak ja. - mruknęłam zmęczona. Loki westchnął i puścił moją rękę, która osunęła się po białej ściance.
- Wyczerpały mi się pomysły. - oznajmił opierając się zrezygnowany o stół za nim. - Próbowaliśmy już jedzenia lodów, kontaktu z zamrażarką i zamrożoną wodą, próbowaliśmy nawet leżenia na chłodnych płytkach! - wyrzucił ręce w powietrze. - I w każdej sytuacji przedmiot był albo za zimny, albo za mało zimny.
Westchnęłam i podeszłam do niego powoli, wtulając się w jego klatkę piersiową. Widzę jak bardzo zależy mu na tym, żeby pozbyć się u mnie tej dolegliwości i nie będę kłamać, że chce tego równie mocno, jednak przekładając ilość prób na wyniki jest to dość zniechęcające.
Nagle usłyszeliśmy pukanie, a kuchenne drzwi lekko się uchyliły, ukazując w nich Dianę. Gdy po naszym przybyciu dowiedziała się o śmierci Eryka chodziła strasznie przygnębiona i rzadko można ją była spotkać w pałacu. Nie byłam na siłach, żeby wtedy z nią o tym porozmawiać, a tym bardziej poinformować o samym fakcie. Zwyczajnie bałam się, że coś pogorsze. Na szczęście pewnego razu sama zaczęła rozmowę i wszystko sobie wyjaśniłyśmy, dzięki czemu rzeczy powoli wracają do normy.
- Kiaro? - weszła cicho, w następnie przystanęła, gdy nas zobaczyła. Cofnęła się speszona o krok i spuściła wzrok. - Nie przeszkadzam? - spojrzałam się na Lokiego, który także mnie obejmował, opierając się o blat stołu. Spuściłam głowę i odsunęłam się delikatnie.
- Nie przeszkadzasz. O co chodzi?
- Czy mogę... na słówko? - wskazała na drzwi wyjściowe. Wyglądała na dość zawstydzoną, dlatego szybko pokiwałam głową i podeszłam do niej, dając jeszcze Lokiemu znać, żebyśmy zrobili przerwę.
Wyszłyśmy obie za drzwi, a następnie stanełyśmy za jedną z kolumn. Diana nerwowo bawiła się kawałkiem niebieskiej sukni, przeplatając go między trzema palcami. Spojrzałam na nią wyczekująco.
- Chyba... mam problem. - powiedziała cicho.
- Do tego już sama doszłam, tylko z czym? - dopytywałam.
- Zakładając hipotetycznie, że każdy z nas ma bratnia duszę, jak myślisz czy prawdopodobieństwo tego, że ktoś wpływa na mój mózg, aby wydzielał w nim oksytocynę jest duże, biorąc pod uwagę to, że na myśl o tej możliwości zaczyna się zwiększać tępo pracy mojego narządu, którego zadaniem jest pompowanie krwi do naczyń krwionośnych? - wpatrywałam się w nią osłupiała, starając się znaleźć przetłumaczenie jej słów na język normalnych ludzi.
- Na Odyna...! - złapałam ją za ramiona i spojrzałam osłupiała prosto w jej oczy. - Ty się zakochałaś! - wykrzyknęłam radośnie.
- Ćśśś... - zatkała mi szybko ręką buzię. - To... tylko tak hipotetycznie. - zdjęłam jej rękę z mojej twarzy.
- W kim??? - dopytywałam ożywiona. Coś czuję, że dzisiaj nie dokończę ćwiczeń z Lokim. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żeby Diana przyszła do mnie z czymś takim, dlatego jeżeli zaraz nie dowiem się wszystkiego, to chyba eksploduje.
Diana przygryzła nerwowo wargę i spojrzała gdzieś w bok, jednak sama się nie odezwała.
- No błagam powiedz! Po coś do mnie przyszłaś prawda?! - nalegałam.
- Nie jestem pewna, czy wypada mi o to prosić, ale byłaś pierwszą osobą, która mi przyszła do głowy. - dałam jej znak, żeby kontynuowała. - Bo... Mam teraz zlecenie na pewną skomplikowaną kreacje, która ma posłużyć za podarunek dla księżnej Wanaheimu, jednak z racji na panujące tam ciężkie warunki muszę zdobyć bardzo silne materiały, które to wytrzymają. Tkaniny już pozyskałam, pozostają tylko dodatki, takie jak guziki, suwak, no wiesz, żeby suknia się trzymała trzeba... - zaczęła zbaczać z tematu.
- Diana! - wybudziłam ją. - Do brzegu.
- Ehh... Wszystkie te dodatki można pozyskać z drzewa gatunku Prunus, którego drewno jest niesamowicie odporne. Chodzi o to, że... - spojrzała się na mnie jeszcze raz niepewnie. - rośnie ono na Jottunheimie. - zmrużyłam oczy, jednak wciąż słuchałam jej uważnie. - Umówiłam się z Tiffarkiem, że wyjedziemy tam na dwa dni, żeby je zebrać, ale...
- TIFFARK!? - przerwałam jej, a ona szybko mnie uciszyła ręką. - Tfo on ćsi sie pfodoba?! - zapytałam, mimo jej ręki blokującej mi usta. Diana jeszcze bardziej oblała się rumieńcem.
- Zrozum, ja nie mogę tam z nim jechać sama! - zaczęła nerwowo mówić. - Wiem, że masz problem z chłodem i to pewnie okropnie samolubne, że cię o to proszę, ale błagam pojedź ze mną i nim. Potrzebuje przyzwoitki! - wyjęczała i skuliła się zawstydzona własnymi słowami. Poklepałam ją po ramieniu, na co ona zdjęła rękę z mojej twarzy. - Wystarczy, że tam będziesz. - zaczęła cicho. - Nawet owinięta w koce, po prostu sama nie dam rady. Możesz nawet zabrać Lokiego. Namiotów jest trzy, więc i tak starczy. - przystanęłam, zdając sobie sprawę, z tego co to oznacza. Jeżeli są tylko trzy namioty, a Diana i Tiffark śpią w odzielnych to by znaczyło, że... Ja i Loki spalibyśmy w tym samym!
- Zgadzamy się. - usłyszałam z boku głos Lokiego. Wyszedł zza kolumny i oparł ręce na biodrach. Spojrzałysmy się na niego w tym samym momencie. - Nie ma lepszego miejsca na zimno niż Jotunheim. Naprawimy przy okazji tą ,, usterkę" - wyjaśnił.
- Ty... - Diana wyglądała, jakby miała zasłabnąć. - Wszystko słyszałeś...
- Nie bój nic! - Loki poklepał ją po ramieniu. - Pół mojego życia byłem przyzwoitką Thora. Mam to wyćwiczone, nie zawiodę. - zaśmiał się. - Będziesz miała tyle czasu na swoje dzikie podboje, ile chcesz!
- Mówi to ten, który trzy lata dochodził do tego, jaka jest ulubiona gramatura papieru Kiary. - dogryzła mu. Spojrzałam na niego zaskoczona, a ten posłał jej ostrzegawcze spojrzenie, omijając mnie wzrokiem.
- Wyjeżdżamy za dwa dni w południe. Spotykamy się na początku Bifrostu. - poinformowała i wzięła głęboki wdech. - Ratujecie mi skórę. - podziękowała i odeszła już spokojniejsza.
- Jesteś pewien, że miejsce, w którym się nabawiłam tych leków jest aby na pewno dobrym pomysłem na ich wyleczenie?
- Jak to mówią, trzeba ogień zwalczać ogniem. - odwrócił się do mnie i posłał mi jeden z tych swoich pewnych uśmiechów.
- No to jak? - przypomniałam sobie o uwadze Diany. - Jaka jest ta moja ulubiona gramatura papieru? - zaśmiałam się. Loki spuścił wzrok i przewrócił oczami, przeszechodząc koło mnie, żeby wrócić do komnaty. - Twoja to 80 gram na metr kwadratowy. - powiedziałam cicho, na co przystanął, wciąż się nie odwracając. - Wolisz cieńsze kartki, ponieważ zajmują mniej miejsca w książkach i notatkach, które bez przerwy w nich zostawiasz, żeby nie pogubić myśli, które zapisujesz, gdy nie możesz spać. - kontynuowałam. - Więc?
- Twoja ulubiona gramatura to 250 gram na metr kwadratowy. - usłyszałam jego ciche słowa. Odwrócił się do mnie powoli, wpatrując się zawstydzony w podłogę. - Nie lubisz cienkich kartek, bo łatwo się dziurawią, gdy rysujesz sobie na kolanie pod stołem, podczas nudnych zebrań rady generałów. - dokończył. Przygryzłam wewnętrzna część policzka, wpatrując się niego. Wciąż nie uraczył mnie ani jednym spojrzeniem.
Podeszłam do niego, powoli stawiając kroki. Stanęłam kilka centymetrów przed nim, tak że nasze ciała prawie się stykały. Loki dalej patrzył gdzieś w przestrzeń. Zauważyłam, że robi tak, gdy odkrywa część siebie, o której niewiele osób powinno wiedzieć. To podobny odruch do prowadzenia ludzi za rękę, gdy się czymś przejmuje. Stanęłam na palcach i dałam mu szybkiego całusa w policzek.
- Spakuj ciepłe koce. Na Jottunheimie ćwiczenia nie będą takie proste jak tutaj z lodówką. - odparł i wyminął mnie, wracając do komnaty. I to niby mój odruch zawstydzenia trzeba zwalczać! Westchnęłam i udałam się w swoją stronę, w głowie już robiąc listę rzeczy, które spakuje.
*Dwa dni później.*
Wpatrywałam się w migające kolory Bifrostu, zastanawiając się czy jest on do nich w pewien sposób ograniczony. W końcu, gdzie one powstają? Czy jest jakieś źródło Bifrostu? Przecież nie może tak po prostu wychodzić sobie z ziemi! Tiffark spóźniał się już piętnaście minut. Odłożyliśmy plecaki na podłogę i w milczeniu czekaliśmy na jego przybycie. Nie byłam zła na to, że się spóźniał. Właściwie to gdybym była, byłabym niezła hipokrytką, biorąc pod uwagę to, że też nie jestem na ty z czasem. Dlatego zwyczajnie czekałam wraz z resztą, podziwiając otoczenie, dopóki rzeczony osobnik nie zjawił się, ciężko dysząc tuż przed nami.
- Przepraszam! - ukłonił się przed Lokim. - Musiałem się wracać po pojemniki na drewno. - wytłumaczył.
- To my się dołączamy do twojej ekspedycji. Wystarczy, że będziesz nas tutaj traktował jak współ-podróżników. - zapewnił go Loki. Tiffark nerwowo wyprostował się i szybko pokiwał głową. Podszedł do Diany i podał jej jakąś mapę, która zapewne zawierała zbiorowiska drzew Prunus. Wszyscy zabraliśmy swoje przedmioty z ziemi i ruszyliśmy Bifrostem.
Nie twierdzę, że tęskniłam za tą planetą, jednak ponowne ujrzenie portalu, który do niej prowadził wzbudził we mnie pewne niechciane uczucia, które choć na pozór przypominały tęsknotę, były jej całkowitym przeciwieństwem.
Zanim weszliśmy do portalu Loki jeszcze dokładnie upewnił się pięć razy, czy aby na pewno jestem ciepło ubrana od stóp do głów w kilka warstw. Powtarzał to tyle razy, że zdążyłam się zgrzać samym staniem.
Wreszcie wszyscy przekroczyliśmy próg Bifrostu i zostaliśmy wciągnięci za pomocą jego energii w wir kolorów, który po kilku sekundach wyrzucił nas na ohydnie niebieskiej podłodze. Od razu poczułam lekkie pieczenie mrozu na policzkach, w na znajomy moim oczom widok zalały mnie wspomnienia dwóch lat spędzonych tutaj. To będą trudne dwa dni.
Loki szybko podbiegł do mnie i zaczął się upewniać czy wszystko gra. Po upomnieniu go, że nie jestem jajkiem ruszyliśmy za Dianą i Tiffarkiem, którzy będąc w posiadaniu mapy znali drogę do unikatowego, jak na tą planetę lasu.
Stawiałam ostrożnie kroki na lodowym podłożu, starając się nie oglądać po swoim otoczeniu. Obok mnie szedł Loki, który w przeciwieństwie do mnie pochłaniał tą planetę wzrokiem.
- Podziwiasz coś? - zdziwiłam się. Loki odwrócił się do mnie zaskoczony.
- Zwyczajnie nie miałem wielu okazji, żeby przyjrzeć się temu miejscu. - odparł cicho.
- Wszędzie jest takie samo. Wystarczy zobaczyć jedną rzecz i wyobrazić sobie, że cała reszta jest identyczna. - mruknęłam.
- A to? - wskazał palcem na coś nad nami. Wiele metrów ponad naszymi głowami w lodowym łuku zamknięty był jakiś stwór.
- ...okej to nie. - niechętnie przyznałam mu rację.
- To chyba Aturus z gatunku mięsożernych. Naturalny wróg lodowych olbrzymów, pewnie dlatego zamknęli go w bryle lodu. - opowiadał zafascynowany. - Masz stąd wspomnienia jakiś stworzeń Jotunheimu? W sensie takich, które nie chciały cię zabić? - poprawił się. Zastanowiłam się chwilę nad odpowiedzią.
- Nie jest to miejsce bogate w faunę, a jeżeli już to jest to głównie taka, która chętnie by cię zamroziła lub zjadła. Nie ma tu insektów, ptaków, gadów, czy płazów. Czasami wydawało mi się to po prostu martwą bryłą dryfującą w kosmosie. Jednak raz spotkałam tutaj pewne zwierzę... - zamyśliłam się, próbując przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów. Loki uważnie mnie słuchał. - Śliczna biało-szara myszka. Z niezwykle pięknym ogonem zakończonym sopelkami lodu, które przy każdym jej ruchy grały. - uśmiechnęłam się lekko. - To był jeden z niewielu momentów, w których uwierzyłam, że Jotunheim nie jest taki zły... Szkoda, że pięć sekund później ta sama myszka została zdeptana i zjedzona przez lodowego olbrzyma, który na mój widok zapragnął większego posiłku. - mruknęłam. Loki zaśmiał się cicho i pokręcił głową.
- A szło tak dobrze... - mruknął.
- Uwaga, proszę wycieczki! - usłyszałam krzyk Diany. - Tam się zatrzymamy. - wskazała na wnękę skalną. - Obok jest niewielki las, dlatego my wybierzemy się tam we dwoje i uzbieramy dostateczną ilość drewna. - pokiwaliśmy głową i ruszyliśmy za nimi. - Zostawimy tylko plecaki i pójdziemy w długą. Możecie przygotować jakiś obiad?
- Możemy się tym zająć. - zgodziłam się.
- My? - zdziwił się Loki.
- Wolisz zbierać kamyki? - wyszeptałam do niego.
- Zajmiemy się obiadem. - oznajmił Dianie. - I przy okazji spróbujemy cię przyzwyczaić do mrozu. - wyszeptał w moją stronę. Westchnęłam lekko i odłożyłam plecak na ziemię tuż przy ścianie.
- Wrócimy za jakąś godzinę. - oznajmiła Diana. - Mniej więcej tyle tak?
- Ee tak, tak mniej więcej tyle. - przytaknął jej Tiffark. - To mniej niż 500 metrów stąd. - oznajmił i oboje skierowali się wraz z mapą w sobie znaną stronę.
- Diana nieźle sobie radzi, jak na kogoś, kto ma nie dawać znaków zakochania.
- Błagam! Stoisz przed prawdziwym mistrzem w tej dziedzinie, a wolisz komplementować ją?! - oburzył się na pokaz.
- Wybacz, Loki jesteś wspaniałym przegrywem w związkach. - poprawiłam się. Loki pokręcił głową i usiadł koło mnie na ziemi koło plecaka.
- Zdejmuj rękawiczki. - rozkazał.
- Na zewnątrz jest przynajmniej minus piętnaście, a ty mi mówisz żebym zaczęła się rozbierać?!
- Mogę też sam to zdjąć, ale nie licz na rozwinięcie akcji. - posłał mi figlarny uśmiech. - Zrób to powoli. - powiedział, jednocześnie samemu zdejmując szalik, kurtkę i rękawiczki dla własnej wygody. Spojrzałam się na niego osłupiała. - No co? Mi ta kurtka różnicy nie robi. - wzruszył ramionami. - Ehh... Daj mi ta dłoń. - wziął delikatnie moją rękę.
- Nie sądzisz, że może być to trochę za dużo jak na początek? Nawet zamrażarki nie byłam w stanie wytrzymać.
- Zamrażarka nie była niebieską planetą pokrytą lodem. Osobiście wierzę, że stawienie czoła głównemu problemowi pomorze ci najbardziej. - stwierdził i powoli zaczął zsuwać moją rękawiczkę. Poczułam jak chłód dostaje się do wnętrza mojej dłoni po odkryciu materiału. Zacisnęłam nerwowo drugą rękę, czując nieprzyjemnie uczucie, które wywołało coraz szybsze bicie serca.
- Loki. - powiedziałam nerwowo.
- Spokojnie. Spójrz na mnie. - spojrzałam się mu prosto w oczy. Patrzył na mnie pogodnie, jednocześnie obejmując swoimi, chłodnymi już rękoma moją w połowie odkrytą dłoń. - Oddychaj. Nie jesteś sama, tak? - przytaknęłam głową. - Wokół ciebie nie ma niczego, co by ci mogło zagrozić.
- Czuje się jak idiota. - wyszeptałam. Loki zaśmiał się na moje stwierdzenie. - Albo jak jakiś psychopata na sesji u psychologa.
- Ciekawe, że działa to u ciebie w tą stronę, a nie w przeciwną, biorąc pod uwagę to, że mam większe zadatki na psychopatę niż ty. - zauważył rozbawiony. Ścisnęłam zaczepnie jego rękę, szybko jednak zauważając, że dotykam w całości jego odkrytej skóry. Spojrzałam się na moją rękę, która spoczywała odkryta w objęciach jego rąk.
Spojrzałam się na Lokiego, który pomachał mi moją rękawiczką przed twarzą z dumnym uśmiechem. - Sztuka dywersji. - stwierdził zadowolony z siebie. Powróciłam osłupiała wzrokiem do mojej dłoni. - Zostawię cię na razie z tym wielkim odkryciem i rozłożę namiot. Spróbuj dotknąć czegoś zimnego i pamiętaj - myśl o czymś miłym! - wstał z podłogi i zaczął odpinać namioty od naszych plecaków.
- Dlaczego nie mogliśmy od razu teleportować się tutaj? Wtedy nie trzeba byłoby tu nocować. - zauważyłam. Moja odsłonięta ręka leżała na razie w objęciach tej drugiej, która próbowała jej zapewnić ciepło wbrew wskazaniom Lokiego.
- Te tereny nie są osadzone na głównej podstawie planety, jeżeli Bifrost by w nie uderzył stworzyłby dziurę na wylot. - pokiwałam głową na jego słowa. Właśnie skończył rozstawiać pierwszy namiot. Wszystkie były takie same. Zwykle żółte z wykładzina w środku, która zapewniała ciepło. Były to te same namioty, które były używane przez wojsko na wyprawach i te same, w których spałam przez dwa lata na tej planecie. Jedyną różnicą jest to, że tamte wspominam jako zniszczone przez mróz, a te były jak nowe.
- Rozpalę ognisko. - stwierdziłam i skierowałam dłoń przed siebie, recytując zaklęcie. Przede mnie wyleciał płomyk, który osadził się na zimnej skorupie, mimo to jej nie dotykając. Z niego zaczął formować się jeszcze większy, który po chwili zamienił się w pełnoprawne ognisko, które rozświetliło trochę to miejsce. Na tej planecie teraz właśnie nadchodził wieczór, dlatego powrót tego samego dnia nie wchodził w grę.
Przyglądając się tym lodowym ścianom, które roznosiły puste dźwięki, żółtym namiotom i ognisku tuż przed nim, dostałam gęsiej skórki na nawrót koszmarów z tego miejsca. Szybko jednak w moim polu widzenia pojawił się Loki z obiadem do podgrzania. Spojrzałam się na pyszne dania, nie widząc w nich ani grama mrożonych śliwek i znów powróciłam do realnego świata.
- Podgrzejemy je dla tamtej dwójki, co poszła do lasu i sami wybierzemy się na małą wyprawę. - oznajmił.
- Gdzie? - zapytałam ciekawa, umiejscawiając dania nad ogniem.
- Gdzie poniosą nas nogi. - odpowiedział wesoło. - Stanie przy ognisku nic nam nie zmieni. Widziałem mapę Tiffarka wystarczy, że zboczymy nieco w prawo od tej jamy i dostaniemy się do starych wojennych zabudowań?
- Nie boisz się, że spotkamy tam towarzystwo? - zauważyłam. - Tereny, na których jesteśmy teraz są neutralnym szlakiem, ale gdy przekroczymy ich granicę będziemy na ziemii należącej do Jotunów.
- I tak jest ich tutaj niewiele. - stwierdził cicho. - A tym bardziej na terenach, w które uderzył - zatrzymał się na chwilę. - Bifrost.
Między nami zapadła cisza przerywana tylko wypalającymi się iskrami ognia, który zmniejszyłam w momencie przygotowania obiadu. Zabezpieczyłam gotowe jedzenie i wstałam niechętnie z ziemi gotowa na niesamowitą wyprawę z Lokim.
- Dlaczego wybrałeś akurat to miejsce? - zapytałam, idąc koło niego.
- Cóż.. jest blisko i źle ci się kojarzy. Jest chyba idealne, żeby popracować nad strachem.
- Nie wydaje ci się, że to trochę za dużo? - przystanęłam. Na horyzoncie już było widać zarys starych urządzeń wojennych. - Ja... Ja chyba nie jestem gotowa wejść tak bezceremonialnie w przeszłość. - stwierdziłam zmartwiona. - To miejsce... Widziałam tutaj jak lodowe olbrzymy kroją żołnierzy na kostki, wielkie lawiny przygniatają całe plutony, a zimno zabija powoli chorobą i strachem nawet najtwardszych. Wydaje mi się, że ty widząc w tej planecie coś zupełnie innego niż ja liczysz na niemożliwe. - wyszeptałam bliska łez. Jeżeli się tutaj rozpłacze, to cała moją twarz zacznie zamarzać od ujemnej temperatury.
Loki westchnął i podszedł do mnie.
- Staram się jak mogę. - wyszeptał. - Nigdy czegoś takiego nie widziałem i nie wiem jak ci pomóc. Chwytam się brzytwy, a z racji, że nie mam pojęcia, co tutaj przeżyłaś nie jestem w stanie tego ocenić. - stwierdził bezsilnie. Złapałam go delikatnie za rękę i przyłożyłam ją do mojej głowy.
- Zajrzyj tam. - popatrzył się na mnie zszokowany. - Jeżeli jesteś gotowy zobaczyć i poczuć to, co czułam ja, to zwyczajnie tam zajrzyj. - powiedziałam spokojnie, głaszcząc lekko jego rękę. Poczułam jak jego palce drętwieją, żeby po kilku sekundach się wyluzować. Zamknął oczy, a ją poczułam jego energię, która powoli przechodziła przez mój umysł. Dostał się do wspomnień z Jotunheimu i po kolei je przeglądał.
Gdy doszedł do samego końca otworzył szybko oczy, patrząc się przerażony w przestrzeń. Zdjął rękę z mojej głowy, a gdy zmartwiona jego nagłą zmianą chciałam do niego podejść w przeciągu sekundy zostałam pociągnięta z ogromną siłą na bok. Nie zdążyłam się nawet obejrzeć kiedy dostałam czymś ostrym w brzuch. Na szczęście obiekt nie przedostał się przez wszystkie warstwy kurtek i polarów, które na sobie miałam, jednak niestety nie sprawiło to, że nie odczułam ciosu.
Przed moimi oczami widziałam tylko twardą, lodową powierzchnię, która była pokryta cienką warstwą śniegu. Podniosłam wzrok wyżej, dostrzegając przed sobą, co najmniej trzy metrowego Jotuna z wielką szablą wykonaną z lodu. Już chciałam wstać z podłogi, kiedy moja ręka poślizgnęła się na lodzie, a ja samoistnie wylądowałam twarzą w śniegu. Dopiero wtedy odkryłam, że ostry przedmiot mimo, że nie dotarł do mojej skóry zdołał przeciąć prawie wszystkie warstwy ubrań, przez co wylądowałam całym brzuchem w śniegu. Poczułam jak moje ciało przechodzą dreszcze, a ręce tracą swoją siłę na skutek nagłego strachu. Usiadłam szybko, żeby nie wywalić się ponownie tułowiem w lód. Moje ręce i szczęka całe się trzęsły, a oddech stał się niewiarygodnie szybki. Lodowy olbrzym zaczął powoli iść w moją stronę zapewne dostrzegając, że w takim stanie pokona mnie nawet ze scyzorykiem. Zaczęłam przesuwać się samymi nogami, niewiele to jednak dało, ponieważ wystarczyło kilka kolejnych sekund, żeby i mój wzrok stracił na ostrości przez napływające łzy. Gdy wypłynęły z kącików oczu poczułam jeszcze większe zimno, głównie na twarzy, która zrobiła się cała czerwona od szybszego bicia serca i palącego chłodu dookoła.
Jednak kiedy olbrzym stał już przede mną i brał wielki zamach wydarzyło się coś, czego nie przewidziała bym nawet gdybym była Norną. Na potwora naskoczył inny olbrzym, który wygiął jego rękę i kopnął w brzuch, zmuszając do cofnięcia się ode mnie. Wściekły napastnik zaatakował bardziej agresywnie, jednak jego przeciwnik, choć mniejszych, jak później zauważyłam rozmiarów był zdecydowanie lepszy w walce. Dopiero patrząc po pozycji w jego walce doszłam do tego, że temu lodowemu olbrzymowi wcale nie zależy na potyczce z tym gigantem, tylko na tym, żeby obronić mnie. Nie ważne ile razy Jotun próbował przejść w moją stronę tamten go odpychał. I wtedy właśnie zdałam sobie sprawę, że to nie jest zwykły lodowy olbrzym - to jest mój Loki. Ten sam, który nauczył mnie tak wielu rzeczy, dbał o mnie i mnie chronił.
Nareszcie go zobaczyłam.
Stał w pełni swojej okazałości przenikając wroga czerwonymi oczami. Mimo jego niższego wzrostu był bardziej opanowany i pewny swoich ruchów. W parę chwil pozbawił Jotuna miecza, żeby następnie za pomocą kilku sprawnych ruchów wbić go centralnie w jego brzuch. Olbrzym osunął się na podłogę przyciskając rękę do rany, z której litrami wypływała niebieska ciecz, która zakładam, że była jego krwią.
Gdy upadł bezwładny na ziemię Loki odwrócił się w moją stronę. Wziął jeden niepewny krok, jednak szybko się zatrzymał, spoglądając niepewnie na swoje niebieskie ręce. Ostrożnie wstałam z twardej powierzchni i podeszłam w jego stronę.
- Stój! - wyciągnął w moją stronę rękę, chcąc mnie zatrzymać. - Tutaj trudniej mi zmienić się z powrotem w Asgardczyka, a jako Jotun jestem zbyt chłodny. - powiedział zmartwiony. Uśmiechnęłam się delikatnie i podeszłam o krok bliżej.
- Loki... Spójrz. - dotknęłam jego dłoni i zrównałam ze swoją na poziomie naszych klatek piersiowych. Jego palce stykały się równo z moimi. Loki patrzył na to niedowierzając.
- Czy... jak to... to znaczy...
- Jestem zdrowa. - powiedziałam z szerokiej uśmiechem, czując jak całe moje ciało wypełnia euforia.
- Ale jak to możliwe?! Co się stało? - zapytał zszokowany, podchodząc bliżej mnie i oglądając mnie z każdej strony.
- Sama do końca nie wiem, ale wydaje mi się, że chyba wystarczyło, żeby doszło do mnie, że pokochałam kogoś, kto od urodzenia jest definicją zimna. - Loki spojrzał mi prosto w oczy i przyciągnął nagle do pocałunku. Pod jego wpływem jego skóra ponownie przyjęła normalny kolor. Czułam jak uśmiecha się szeroko.
- Udało się - wyszeptał. - Udało się! - krzyknął radośnie w przestrzeń. - Odyn jeden wie, jak się udało, ale się udało! - zaśmiał się i okręcił mnie wokół siebie. Pod wpływem jego nagłego wybuchu radości i mi się przyjęło, przez co wyglądaliśmy, jak pijani turyści na midgardzkiej Grenlandii.
- Czyli już nie musimy iść do tych ruin tak? - zapytałam z nadzieją.
- Teraz jedynym wyzwaniem, jakie nas czeka to przeżyć jedną noc w towarzystwie kilogramów drewna i dwójki zakochanych. - stwierdził radośnie.
- A co z faktem, że będziemy spać pod jednym namiotem?
- Kiaro. - uśmiechnął się figlarnie. - To żadne wyzwanie. - przysunął się do mnie i nachylił nad moim uchem. - To nagroda.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top