Rozdział 46
Podróż powrotną można zaliczyć do jednej z najgorszych w życiu Kiary. Straciwszy przyjaciela wpatrywała się pusto przed siebie, podczas gdy wezwani do pomocy żołnierze odprowadzali Lokiego i Kiarę lasem w stronę pałacu.
Ze względu na swój opłakany stan Kiara nie mogła iść samodzielnie, dlatego była zmuszona zgodzić się na propozycje podróży w ramionach Lokiego, który podobnie jak ona przytłoczony ostatnimi wydarzeniami milczał zagłębiony we własnych myślach.
Oboje zadbali, aby Harbinsonowie zostali solidnie zakłóci w kajdany oraz zabrani w stronę lochów od razu po przybyciu do pałacu. Tamci przez całą drogę nie odezwali się nawet słowem, prawdopodobnie będąc zbyt zszokowanym, by zaprzeczyć swej przegranej.
Loki zaniósł Kiarę do lecznicy i delikatnie położył ją na łóżku, w ułamku sekundy będąc okrążonym przez kilka lekarek, które dopytywały o szczegóły potrzebne do pełnej diagnozy. Opowiedział im pusto o tym, co się wydarzyło i wycofał pod ścianę pozwalając im opatrzyć ranę ukochanej.
Nie minęła godzina, a wszystkie magiczne przyrządy zniknęły ze stołu obok łóżka, razem z legionem pielęgniarek, które zadowolone z efektu końcowego wycofały się, aby zająć się pacjentami w innych salach.
Loki podszedł cicho w stronę łóżka, spoglądając na Kiarę. Ona patrzyła się tylko w ścianę przed nią, zachowując zimny wyraz twarzy.
- Nie mogłem nic zrobić. - powiedział cicho.
- Wiem. - odpowiedziała, jednak jej warga zadrżała delikatnie, a ona sama, będąc na skraju płaczu przełknęła twardo ślinę, czując jak bardzo myślenie o tym sprawia jej ból. Inny niż ten, który sprawił miecz. Wzięła głęboki wdech i spojrzała się w najbardziej zielone oczy, jakie było dane poznać Asgardowi.
- Potrzebujesz rozmowy, czy wolisz zostać sama? - zapytał.
- Chyba wolę teraz przez chwilę pobyć sama. - odpowiedziała cicho, na co Loki pokiwał głową ze zrozumieniem i wycofał się w stronę drzwi. Wiedział, że nie ma talentu do bycia dobrym wsparciem w trudnych chwilach, dlatego tym razem wolał się dopytać, o to czego Kiara potrzebuje, zamiast zgadywać samemu i pogarszać sytuację. Gdy wychodził posłała mu jeszcze spojrzenie pełne wdzięczności, żeby zostało ono chwilę później schowane za drzwiami, które zamknął.
- Jest pan wzywany do sali tronowej. - podszedł do niego strażnik. Spojrzał się na niego zdziwiony. Któż może go wzywać, skoro to on jest tutaj królem.
Loki wszedł szybkim krokiem do sali tronowej, rozglądając się za osobą, która postanowiła postawić się wyżej niż najwyższa osoba w Asgardzie. Dosłownie i w przenośni.
Stanął przed tronem, na którym w tym momencie siedziała chyba najbardziej zapomniana przez niego postać, którą najchetniej w wielu chwilach w życiu wyrzuciłby z pamięci. Teraz jednak nie miał na to wpływu. Posłał jeszcze krótkie spojrzenie na dwie osoby za nią, które spokojnym wzrokiem badały jego postawę.
Odyn wstał z tronu i bardzo lekko uderzył berłem w podłogę, co i tak sprawiło, że cała sala wypełniła się donośnym dźwiękiem. Stojący po jego prawej Thor podszedł o jeden krok do przodu, spoglądając ze szczytu schodów na brata. Jedyną osobą, która pozostała nieruchomo była Wszech matka, która łagodnie spoglądała na swojego męża oraz synów.
- Loki. - odezwał się Odyn. Wiedział, jak wielką niechęć wobec niego skrywał jego młodszy syn, tym bardziej gdy na dźwięk jego imienia lekko wzdrygnął się, powoli rozumiejąc, do czego zmierza sytuacja.
- O rany, wstałeś, ale fajnie. - odpowiedział pusto i spojrzał się gdzieś w bok. Odyn westchnął lekko. - Czyli co? Wracamy do swoich dawnych ról? Mnie deportują na Midgard, ty zasadzisz swój wyniosły tyłek na złotym krześle, a Thor będzie dalej ignorował swoje obowiązki, mając w pamięci, że jest następcą tronu.
- Loki. - powtórzył Odyn, będąc już lekko zirytowany postawą syna.
- Nie, spoko! Ja rozumiem. - Loki wystawił ręce przed siebie szybko nimi gestykulując. - Czarne włosy nie pasują, do złotego wnętrza Asgardu, więc władcą musi być blondyn, to logiczne. - wymieniał zirytowany.
- LOKI! - wydarł się Wszech ojciec. Brunet zamilkł, wpatrując się w niego wyczekująco. - Na moją brodę, gdyby nie to, że spisałeś się jako król dostałbyś szlaban do końca życia. - westchnął. Loki zaniemówił, zamieniając się w posąg. - Tak dobrze usłyszałeś. - przyznał Odyn. - Doszedłem do wniosku, że jestem w stanie zmienić swoje postanowienie odnośnie dziedzictwa władzy. - odpowiedziała mu cisza. - Thor chętnie wyrzekł się tronu, a moja żona potwierdziła moje słowa. - zrobił krótką pauzę, w trakcie której nawet przywiązany za wczasów za jego tronem gołąb nie odważył się odezwać. - Loki Laufeysonie, jestem skłonny oddać Asgard w twoje ręce oraz mianować cię jego królem. - powiedział wyniośle. Loki zrobił krok w jego stronę. - Jednak, jako że utożsamiasz się teraz z nazwiskiem swego biologicznego ojca nie jestem w stanie skłonić mojego ludu do przyjęcia tego stanu rzeczy. - dodał i spojrzał się mu prosto w oczy. - Asgardczycy wyrazili się jasno, że na tronie zasiąść może tylko mój syn. Co ty na to Loki Odynsonie? - zapytał, uśmiechając się szczerze.
Loki wziął głęboki wdech i spojrzał się jeszcze raz po całej swojej rodzinie. Wszech matka posłała mu czuły uśmiech, a Thor delikatnie kiwnął głową. Wszyscy w tej sali właśnie potwierdzili, że chcą, aby Loki był częścią ich rodziny.
Brunet klęknął na jedno kolano i przyłożył rękę do serca, tak jak się to robi przed królem.
- Dziękuję ojcze. - powiedział cicho, czując jak jego serce zaczyna szybciej bić z ekscytacji i radości, jaką właśnie czuł. Usłyszał przed sobą kroki i chwilę później został objęty przez swojego brata. Szybko zdjął z siebie jego ramiona, zanim zacisnęły się mocniej niż trytytka. - To, że jestem wdzięczny, nie znaczy, że zwariowałem. - ostrzegł Thora.
Tymczasem w półmroku sali, w której leżała Kiara pojawiła się jedna z wcześniej zajmujących się nią pielęgniarek. Niska kobieta z ciasno związanymi włosami podeszła do niej niepewnie ściskając tabliczkę, do której były przyczepione papiery, dotyczące ostatnich badań.
- Panno... Generał? - zapytała cicho. Kiara spojrzała na nią spokojnie i kiwnęła głową aby kontynuowała. - Miałam za zadanie przejrzeć pani wyniki, jednak oprócz urazu prawej partii brzucha zauważyłam też pewną zmianę w mózgu. Prawdopodobnie jest odpowiedzialna za bardzo silny lęk lub stres, jednak zdziwiło mnie, że nie wygląda jakby była leczona. Nie sądzę, że nie wiedziała pani o tego rodzaju lękach, jednak dlaczego nie postanowiła im pani przedziw działać? - zapytała trochę zaniepokojona i trochę ciekawa. Niedawno dopiero przestała być stażystką i każdy nowy uraz był dla niej czymś fascynującym i wymagającym dogłębnego zbadania.
Kiara spuściła wzrok na koc, którym była przykryta.
- Nie sądzę, że da się to wyleczyć. - stwierdziła cicho. - Mówi pani tutaj o leku przed mrozem, jakiego nabawiłam się podczas wojny w Jottunheimie. Na to nie ma syropu. - westchnęła bezradnie.
- Na wszystko jest sposób. - uśmiechnęła się lekko. - Nie jest pani pierwszym przypadkiem, który po tej wojnie miał takie objawy. Jak dotąd pacjenci, żeby się tego pozbyć zwyczajnie zdobywali miłe wspomnienia z chłodem. Może wyjedzie pani na narty, albo zrobi lody domowe w ulubionym smaku? Tego rodzaju aktywności pomogą pani umysłowi przyswoić fakt, że chłód nie jest zagrożeniem i nie trzeba się go obawiać. - Kiara wpatrywała się osłupiała w pielęgniarkę. Kobieta była wyraźnie pewna swoich słów. Po dłuższej ciszy, jaka zapanowała w pomieszczeniu pielęgniarka lekko wycofała się w stronę wyjścia uznając, że więcej już z tej rozmowy nie wyciągnie.
Gdy Kiara została sama wstała ostrożnie z łóżka, także udając się w stronę drzwi. Wychyliła lekko głowę sprawdzając, czy nikogo nie ma w pobliżu, a następnie skręciła w korytarz, który prowadził do jej komnaty. Ubrana w szpitalne ciuchy, które była zmuszona założyć po zdjęciu zakrwawionej zbroi przemykała się bezgłośnie między kolumnami. Do głowy przyszedł jej głupi i nielogiczny pomysł, który zamierzała zrealizować, jak tylko nadarzy się do tego okazja. A nadarzy się szybciej, jeżeli nie będzie bezczynnie siedzieć w sali szpitalnej.
Podeszła do drzwi swojej komnaty i nacisnęła klamkę. Miała w pamięci to, że ostatnio ta komnata wyglądała jak siedem nieszczęść, jednak miała nadzieję, że Loki tak jak obiecał naprawił tamten stan rzeczy.
- Kiaro. - o wilku mowa. Dziewczyna odwróciła się powoli w jego stronę, jakby złapana na podkradaniu ciastek z kuchni. - Co ty tu robisz? - westchnął bezradnie.
- Wracam do komnaty. - odpowiedziała niewinnie. - Chyba nareszcie mam jakieś dobre wieści. - powiedziała z nadzieją, przypominając sobie to, czego dowiedziała się od pielęgniarki.
- W takim razie nie tylko ty. - podszedł do niej i otworzył drzwi do komnaty bezgłośnie dając znak, że mogą kontynuować rozmowę w środku. - Kto zaczyna? - zapytał, gdy już oboje weszli do pokoju. Kiara odwróciła się w jego stronę i splotła ręce za sobą.
- Chyba wiem, jak pozbyć się strachu przed zimnem. - powiedziała optymistycznie. Loki spojrzał na nią zaskoczony.
- Skąd? Jak? - zaczął się dopytywać.
- Pielęgniarka mi powiedziała, że nie jestem pierwszym takim przypadkiem. U innych żołnierzy wystarczyło zdobyć miłe wspomnienia z chłodem i lęk znikał. - wzruszyła ramionami, czując jak wreszcie coś zaczyna się układać.
- W takim razie mamy niezła kumulację. - podszedł do niej lekko się uśmiechając. Nie był pewny, czy przekazywanie radosnych wieści prawie tego samego dnia, co śmierci przyjaciela było dobrym pomysłem, jednak czuł, że długo tego w sobie nie utrzyma. - Odyn się obudził i...
- To dla ciebie dobre wieści? - przerwała mu zdziwiona Kiara lekko się z nim drażniąc. Loki przewrócił oczami i objął ją w talii, przysuwając do siebie tak, że była zmuszona patrzeć mu prosto w oczy.
- Odyn przekazał mi tron. - wyszeptał w jej stronę, badając jej reakcje. - Zgodził się mianować mnie królem Asgardu, po tym jak przez jego nieobecność się nim zająłem. - powiedział, mając iskierki radości w oczach.
Kiara wpatrywała się w niego wielkimi oczami, ani na chwilę się nie ruszając. Po kilku sekundach złapała jego twarz w obie dłonie i przyciągnęła do pocałunku.
- To cudownie Loki. - uśmiechnęła się lekko. Brunet jednak jeszcze nie skończył, ponieważ idąc za ciosem chwili ponownie złączył ich usta, przelewając całą swoją radość i ekscytację w dziewczynę, której dzięki temu na sercu zrobiło się milej, nawet mimo niedawnej straty. Zacieśnił ręce wokół niej, a ona przeniosła swoje dłonie z jego twarzy na kark, obejmując go. Jeżeli jakiekolwiek powietrze znajdowało się miedzy nimi wcześniej, teraz już go na pewno nie było. Oboje zatopili się w sobie dzieląc szczęściem i miłością, jakie miło im dane teraz doświadczyć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top