Rozdział 27

P.O.V. Kiary

Minęło już kilka godzin od wyjazdu. Od co najmniej dwóch nie czuje tyłka, a od jednej nóg. Koń wciąż kołysze mną w ten sam sposób, zapewne samemu także będąc zmęczonym.

Spojrzałam się do przodu na Lokiego. Dalej utrzymywał prostą postawę, mimo jego okropnego stanu.

- Loki? - zaczęłam marudnym tonem. - Jest już ciemno. I tak nie widzisz drogi przed sobą. Zatrzymajmy się!

- Ehh.... - Loki westchnął i zatrzymał konia. Powtórzyłam jego ruch i szybko zeszłam z konia, czując jak krew powoli dostaje się do tak długo ściśniętych żył, a kości odkrywają, że istnieje inna pozycja niż ta, w której siedziałam przez ostatnie kilka godzin.

Spojrzałam się w kierunku Lokiego, który wciąż siedział na koniu.

- Mówiąc, żeby się zatrzymać miałam na myśli, żeby zejść z konia, zjeść, wyspać się i wyruszyć jutro. Jesteśmy tu otoczeni przez wiele drzew, one dostatecznie nas zakryją przed wszystkim, co jest w lesie. To dobre miejsce. - próbowałam go zachęcić, żeby zszedł z konia. Popatrzył się na dół i puścił wodzę, powoli przymierzając się do zejścia. Trwało to tyle czasu, że aż zdążyłam sobie przypomnieć, dlaczego w ogóle miałoby to być dla niego trudne.

- Matko! Loki! Czekaj, może ci pomogę, zapomniałam o tej dokuczliwej ranie. - podeszłam do niego i wyciągnęłam ręce. Popatrzył się na mnie kpiąco.

- Naprawdę sądzisz, że taka drobna istotka jak ty będzie w stanie mnie asekurować? Nie potrzebuję twojej pomocy. - powiedział i ześlizgnął się bokiem lądując na jednej nodze, jednak szybko po tym złapał równowagę. Spojrzał się na mnie z góry i odszedł, żeby przywiązać konia do konara drzewa.

Westchnęłam cicho i zrobiłam to samo.

- Pójdę po jakieś drewno, zastanów się co być chciała zjeść. - powiedział zimno.

- Loki na brodę Odyna! Przestań zachowywać się, jakby nic się nie stało. Mam dwie ręce i dwie nóżki, mogę pójść pozbierać drewna, a ty w tym czasie chociaż trochę zajmij się raną. - wkurzyłam się lekko i nie czekając na jego odpowiedź poszłam nazbierać jakiś suchych patyków.

Na szczęście było ich w okolicy całkiem wiele, więc już po kilku minutach wróciłam ze stertą chrustu.

Na miejscu zauważyłam Lokiego w samych spodniach, który po wyjęciu strzały próbował zatrzymać krwawienie w barku.

Odwróciłam lekko czerwona wzrok i usiadłam plecami do niego, układając patyki w kształt ogniska.

- Nie mów mi, że się wstydzisz. - usłyszałam jego kpiący głos. - Widziałaś mnie w samym stroju kąpielowym, a teraz odwracasz się, jak opatruje rany. Krwi się przecież nie boisz, więc skąd ta nagła zmiana? - zapytał rozbawiony.

- Strój kąpielowy to co innego. On jest przeznaczony do pływania i musi odsłaniać trochę ciała, a teraz siedzisz w połowie w swoich normalnych ubraniach. - powiedziałam, rumieniąc się jeszcze bardziej i starając się całą moją uwagę skupić na patykach. Usłyszałam jego cichy śmiech z tyłu, który został szybko zastąpiony syknieciem.

- Coś źle idzie? - zapytałam zmartwiona.

- Po prostu grot zatykał mi większość z przebitych tkanek, które teraz po jego wyjęciu krwawią dwa razy bardziej, ale tak to wszystko gra. - odpowiedział. - A co chcesz mi pomóc? - zapytał uszczypliwie. - Będziesz w stanie nie odwracać ode mnie wzroku? - zaczął się śmiać. Nie powiem, uderzyło to trochę w moje ego. Dlatego też odwróciłam się do niego i zabrałam kawałek tkaniny, próbując uścisnąć go na ranie. Wyjęłam też butelkę wody z sakwy i obmyłam mu ranę, starając się jak najmniej spoglądać na jego mokry, umięśniony brzuch. Przez cały ten czas Loki wgapiał się we mnie.

- Taka jestem piękna, że nie możesz oderwać ode mnie wzroku? - odpłaciłam się mu zgryźliwie. - Jak to możliwe, że ta rana jest tak głęboka, a boli cię jakbyś się zaciął papierem? - zapytałam nie czekając na odpowiedź na wcześniejsze pytanie.

- Zaczarowałem ją. - wzruszył prawym ramieniem. Pokreciłam głową i oderwałam tkaninę, przyglądając się stanu jego rany.

- Wiesz, że to nie wygląda dobrze prawda?

- Bzdura, ja zawsze wyglądam dobrze. - spojrzałam się na niego poważnie, co sprawiło, że i on spoważniał. - Dam sobie radę, nie takie rzeczy już przechodziłem. Uleczę to sobie magią, jutro nie powinno być śladu. - spróbował mnie uspokoić. Przeteleportowałam bandaże z sali medycznej i zaczęłam owijać jego ranę.

- Co byś chciała dzisiaj zejść? - zapytał się mnie dalej na mnie patrząc. Przyznaje, że to trochę krępujące.

- Może jakieś wykwintne danie z kuchni Helheimskiej. - udałam, że się rozmarzyłam. - Wystarczy mi jakaś kanapka i podgrzana zupa, naprawdę. - uśmiechnęłam się do niego. Chwilę później w jego prawej dłoni znalazły się produkty, o których wspomniałam. Teleportacja to jednak podstawa survivalu.

- Zaciśnij ten bandaż mocniej, nie chce się z nim potem użerać.

- Jak sobie książę życzy. - powiedziałam i mocno ścisnęłam wiązanie. Loki nabrał powietrza do ust, ale poza tym nie wydał żadnego dźwięku.

- Od dawna nie słyszałem tego z twoich ust. - powiedział zaczepnie.

- Nie wiem o czym mówisz książę. - zaśmiałam się. Spojrzał się na mnie i oblizał wargi.

- Chyba wiesz dokonale generale. - podniósł jedną brew, drocząc się ze mną. Poczułam dziwną atmosferę między nami. Moje serce na jego słowa trochę przyspieszyło, w ja sama wyczułam dziwne uczucie, które kazało mi być bliżej niego. Boję się dokąd ta konwersacja zmierza i jak się skończy.

- Podgrzeje jedzenie. - położyłam kres tej dziwnej wymianie zdań i wstałam.

Rozpaliłam ogień za pomocą magii i ustawiłam nad nim naszą kolację. Usłyszałam szelest za mną.

- Zdejmę śpiwory. - powiedział, wskazując na przytwierdzone do sakw u koni worki. Pokiwałam mu głową i odwróciłam się ponownie w stronę ognia.

- Patrzysz się na niego, jakby był najpiękniejsza rzeczą, jaką w życiu widziałaś. - zaśmiał się lekko. Odwróciłam się do niego, a on wskazał głową na ogień, przed którym stałam. Westchnęłam lekko.

- Po latach w lodowej jaskini ogień potrafi być najwspanialszym widokiem. - powiedziałam rozmarzona.

- Jak tam było? - usiadł cicho koło mnie.

- Zimno. - zaśmiałam się gorzko. - Wszędzie było ciemno i mokro. Na planecie nigdy nie świeciło słońce, a w jaskiniach echo roznosiło się na długie odległości. Człowieka ogarniała pustka i samotność, a nad głową ciągle wisiało niebezpieczenstwo. Gdyby nie to, że był tam Eryk pewnie bym już dawno odeszła od zmysłów. - przechyliłam głowę dalej wpatrzona w płomyki.

- W takim razie, chyba będę musiał mu podziękować. - powiedział cicho. - Dzięki niemu wróciłaś tutaj cała.

- Wiesz, że to on znalazł portal na zewnątrz? W środku nocy wszedł do namiotu i zaciągnął mnie ponad kilometr korytarzami, żeby mi go pokazać. Tak udało nam się wrócić. Zawdzięczam mu więcej niż mi się wydaje. - uśmiechnęłam się lekko. - W sumie... To ta planeta jest trochę podobna do ciebie. - spojrzał na mnie zdumiony. - Jest zimna i bez nadziei, jednak gdzieś w jej środku jest obóz, w którym dalej tętni życie i radość.

- I w którym ty mieszkasz. - na te słowa moje oczy się rozszerzyły. Popatrzyłam szybko na niego, żeby spuścić wzrok na stopy, czując ciepło na policzkach. - znaczy, że tak jak na Jottunheimie. Tam miałaś namiot i wszystko, to też tam... - zaczął szybko mówić.

- Tak, rozumiem... - powiedziałam cicho. Loki zawsze starannie wypowiadał i dobierał słowa niezależnie od sytuacji, w jakiej się znajdował. Był mistrzem mowy i myślenia, który gdyby chciał sprzedałby lodowym olbrzymom śnieg. Dlatego też dziwnie było słyszeć, jak nagle zaczął szybko się tłumaczyć, jakby coś mu niechcianego uciekło mu z głowy. - Loki...?

-Hm?

- A jak było w miejscu, do którego trafiłeś po wybuchu Bifrostu? - zamyślił się.

- Przez większość czasu po prostu przechodziłem przez portale na różnych planetach.

- I na jednej z nich tak po prostu spotkałeś armię, która zgodziła się z tobą podbić Midgard? - zamilkł na dłuższą chwilę.

- Obiecałem im Tesseract w zamian za pomoc. To był dobry układ. - teraz ja zamilkłam. - Znowu o tym myślisz prawda? O tej zmianie koloru oczu. - pokiwałam głową.

- Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć? - zapytałam szeptem wpatrzona w ogień. Loki westchnął głęboko.

- Chcę cię utrzymać jak najdalej od mroku, jakiego doświadczyłem. Uwierz mi Kiaro, to nie jest nic, z czym chciałabyś mieć doczynienia.

- I było tak okropne, że sprawiło, że z własnej woli zaatakowałeś Midgard? Czy może aż tak przekonujące? - Loki także wpatrzył się w ogień.

- To była najgorsza seria wydarzeń, jaka mnie w życiu spotkała... Proszę... Obiecaj mi, że nie będziesz tego szukać. - wlepił we mnie swój stanowczy wzrok.

- Mam ci obiecać, że nie będę starała się ci pomóc? Jeżeli dla ciebie to by oznaczało wolność, to jestem gotowa przejść przez to samo. - zaśmiał się gorzko.

- Oh Kiaro, nie masz pojęcia o czym mówisz. - pokrecił głową. - Czy argument, że bardziej mi pomożesz, jeżeli odpuścisz cię przekona?

- Czy jest on szczery? - popatrzył mi prosto w oczy.

- Jest.

- W takim razie poczekam aż Frigga coś znajdzie. - położyłam głowę na kolanach.

- A ty od kiedy jesteś z moją matką na ty? - zdziwił się.

- Od kiedy znalazła twoje notatki w ,,Grocie snów" i doznała jakiegoś olśnienia. Poprosiła mnie, żebyśmy zaczęły sobie mówić po imieniu, a gdy zapytałam o powód powiedziała, że nie jest odpowiednią osobą, żeby mi to przekazać. - powiedziałam niezadowolona. Loki spojrzał się na mnie z lekka przerażony.

- Czytałaś moje notatki w ,,Grocie snów"?!

- Tak... nic z tego nie zrozumiałam. - Loki odetchnął. Zaśmiałam się na jego reakcje. - Co się tam znajdywało, że aż tak się spiąłeś?

- Nic ważnego. - powiedział cicho.

- Aha.. już ci wierzę. - uderzyłam go lekko łokciem. Odwrócił się do mnie z iskierką w oczach.

- Nie wierzysz bogowi kłamstwa? Cóż za zniewaga! - zaczęłam śmiać się jeszcze głośniej.

- Śmiesz twierdzić, że boginii dobroci kogoś znieważa?! Do lochu z tobą! Skrócić o głowę! Może wreszcie będziesz mojego wzrostu. - Loki uszczypnął mnie lekko w ramię, a gdy chciałam mu oddać wskazał na swoją ranę. Co za symulant...

Nagle przypomniałam sobie o naszym jedzeniu, więc szybko zdjęłam je znad ognia. Podałam po porcji każdemu z nas i udałam się w stronę swojego śpiwora.

- Lepiej jedz póki ciepłe. Ta noc może być wyjątkowo zimna.

- Już dość zimna doświadczyłam, nie bój się. - usiadłam na swoim legowisku i zaczęłam jeść kolację. Loki poszedł w moje ślady i tak po mniej niż godzinie oboje smacznie spaliśmy w śpiworach na trawie pod gwiaździstym asgardzkim niebem, które prześwitywało między konarami ciemnych drzew.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top