Poznanie
Późny wrzesień, a dokładniej jego dwudziesty pierwszy dzień.
Przemierzałem ruchliwe ulice stolicy, głową bujając w obłokach i patrząc pod nogi, by przypadkiem nie nadepnąć stopą poza kwadratowe kostki chodnika.
Tamtego czasu wiele spraw próbowałem rozwiązać w myślach, łudząc się, że cokolwiek mi to da. Wolałem uśmiechać się i tłamsić w sobie prawdziwe uczucia, podczas gdy w mojej głowie wizualizowałem inne scenariusze swojego życia, wzdychając do nich z żalem w sercu.
To wtedy – w ten na pozór zwyczajny, wyrwany z mojego życiorysu dzień, po raz zobaczyłem Jongina.
Nie można kategoryzować tego spotkania do tych udanych, jednakże na pewno zapadających w pamięć na tyle, że do dzisiaj jestem w stanie opisać niemalże najdrobniejszy szczegół, począwszy od tego, jak był ubrany, skończywszy na jego wzroku, który do tej pory wywołuje u mnie gęsią skórkę.
Otóż miłość mojego życia okradła mnie w pierwszych minutach naszej znajomości.
Kompletnie rozkojarzony, ze słuchawkami w uszach i mętlikiem w umyśle byłem dla niego idealną ofiarą. Na dodatek upchnięty na siłę portfel w tylnej kieszeni spodni aż prosił się o to, żeby go wyjąć. Nie omieszkał skorzystać z tak dogodnej sposobności.
Gdy tylko poczułem, że zostałem pozbawiony mojej własności, od razu chciałem udać się za nim w pościg, lecz urok rozwiązanych sznurowadeł dał się we znaki i zamiast za nim pobiec, zaryłem twarzą w betonowy chodnik.
Usiadłem nieopodal na wysuniętej witrynie jednego ze sklepów, próbując zatamować krwawienie z nosa chusteczką, którą na szczęście miałem przy sobie. Jedyne co pozostawił po sobie złodziej to widok tyłu szarej bluzy oraz chudych nóg, które jak najszybciej biegły przed siebie. Po paru chwilach złodziej wrócił i rzucił we mnie portfelem.
— Trzymaj... I tak nie masz tam pieniędzy — rzekł zawiedziony i jakby nigdy nic odszedł, schowawszy wcześniej ręce do kieszeni.
Gdy tylko otrząsnąłem się po krótkim czasie rozmyślania o tym, jak bardzo kuriozalna była ta sytuacja, ścisnąłem mocniej swój nos, nawet nie czekając, aż krwawienie do końca ustanie, postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce... i to dosłownie.
— Hej! Ty tam, stój! — krzyknąłem, próbując brzmieć jak najbardziej stanowczo i groźnie. On jednak zignorował moje nawoływanie, idąc nadal przed siebie spokojnym krokiem, co jedynie zagotowało krew w moich żyłach. Podbiegłem do niego, by iść z nim ramię w ramię. — Co ty sobie myślisz?! — Kontynuował traktowanie mojej osoby jak powietrza. Może i byłem kimś takim dla większości ludzi, których znałem, lecz miałem zamiar sprawić, a raczej zmusić go, by mnie zobaczył. — Mówię do ciebie! — Chwyciłem jego kaptur i bez wahania przywarłem go do ściany jednego z budynków.
— O co ci chodzi? Przecież oddałem ci portfel.
Właśnie w momencie, kiedy po raz pierwszy spojrzeliśmy sobie w oczy, zwątpiłem. Zwątpiłem w żałość i marność swojego życia. Nigdy nie widziałem tyle bólu oraz samotności wymalowanych w ludzkich oczach. Można rzec, że to prawie niemożliwe, że dostrzegłem to w brązowych tęczówkach obcego chłopaka, lecz to właśnie przez niego zacząłem podważać racjonalizm, na rzecz mniej wytłumaczalnych zjawisk.
— Jeżeli nie ja, to okradniesz innych, nie pozwolę ci na to — odparłem.
Sumienie powinności obywatelskiej przypomniało o sobie w nieprzyjemny sposób, ściskając mi gardło i przemawiając nagle moim głosem. Nie pozwoliło mi postąpić w tamtej chwili inaczej, niż wyjąć telefon i zadzwonić na policję. Przecież to oczywiste, że trzeba przekazać kogoś, kto okrada innych w objęcia sprawiedliwości. Należało go przecież ukarać. Ukarać za bycie złodziejem, za to, że nie potrafił się dostosować do ogólnie przyjętych zasad współżycia społecznego. Dopuścił się czynu niedozwolonego, bez wątpliwości, ale czy to było takie proste i oczywiste, na jakie wyglądało?
Mocny uścisk mych rąk na jego dresowej bluzie nie pozwalał mu uciec. Mimo jego nieudolnych prób ucieczki okazał się za słaby, by się wyrwać.
Minuty mijały nieubłaganie, a policja nadal nie przyjeżdżała. Chłopak ze spuszczoną głową czekał grzecznie na swoje nieuniknione nemezis.
Miałem czas by przyjrzeć mu się uważniej, jednak nie skupiłem się na jednej konkretnej rzeczy w jego całokształcie, jedynie chłonąłem go wzrokiem, zastanawiając się, co takiego w jego życiu się wydarzyło, że w już tak młodym wieku był zmuszony kraść.
Odpowiedzią okazał się mężczyzna objadający się w biegu burgerem, którego zapach dotarł do moich nozdrzy, powodując grymas niezadowolenia. Szatyn za to, jak zahipnotyzowany obserwował wymijającego nas faceta, aż w końcu zaburczało mu głośno w brzuchu. Szybko się za niego chwycił, by stłumić ten charakterystyczny dźwięk.
— Jesteś głodny? — zapytałem z dziwnym zaskoczeniem w głosie. Pytanie raczej na pewno było retoryczne, gdyż widok kulącego się z głodu chłopaka oraz słyszalne burczenie robiło za wystarczającą odpowiedź. — Jeśli tu na mnie zaczekasz, to kupię ci coś do jedzenia — poinformowałem go, rozluźniłem swoje dłonie i ruszyłem do pierwszego lepszego sklepu wielobranżowego.
Z pozoru byłem nierozważny, zostawiając złodzieja samego. Przecież mógł uciec i nie odpowiedzieć za to, że próbował mnie okraść. Kiedy płaciłem kartą za dwa trójkątne kimbapy i małą butelkę wody przy kasie, miałem wątpliwości, czy aby na pewno dobrze zrobiłem. Ale wedle własnych oczekiwań, myliłem się.
Stał dokładnie w tym samym miejscu, w którym go zostawiłem. Poczułem się niezwykle lekko, gdy nieśmiało wziął ode mnie zakupione produkty. Nie pomyślał nawet o ucieczce, zamiast tego od razu odpakował jedzenie i zaczął się nim ochoczo zajadać. Patrząc na niego w tamtej chwili, zadałem sobie znaczące pytania: czy ja w ogóle wiedziałem, co to znaczy prawdziwy głód? Czy będąc na jego miejscu, skorzystałbym z okazji i uciekł?
Zapewne bym to zrobił, bo przecież nigdy nie byłem w takiej sytuacji, w której dla jedzenia mógłbym zrobić wszystko, nawet posunąć się do takiej rzeczy jak kradzież...
Uniosłem bezwiednie kąciki ust na ten rozczulający widok, który miałem przed sobą. Jadł bardzo łapczywie. Pakował do buzi tak dużo, że aż jego policzki przypomniały te chomika.
Szczęście nieznajomego wystarczyło, bym i ja mógł je poczuć. A może on w podzięce się nim ze mną podzielił?
Fakt, że szatyn próbował mnie okraść, jakby na chwilę odszedł w niepamięć z niewiadomych przyczyn, a ja na widok policyjnego radiowozu kazałem mu jak najszybciej uciekać i nie oglądać się za sobą. Z początku był oszołomiony moimi słowami, jednak oprzytomniał, gdy popchnąłem go w celu pozbawienia chłopaka wszelkich wątpliwości.
Tuż na końcu ulicy... Obejrzał się.
Obdarzył mnie krótkim spojrzeniem, by zaraz potem zniknąć w tłumie ludzi.
W jego wzroku była niewyobrażalna wdzięczność, której nawet słowo "dziękuję" nie wyraziłoby w taki sam sposób.
Chaotycznie próbowałem potem wytłumaczyć policjantom, co dokładnie się wydarzyło, lecz finalnie zrezygnowałem ze zgłoszenia kradzieży.
Dlaczego to dla niego zrobiłem? Było mi go żal? Sumienie tak mi kazało? Zrobiłem dobrze czy jednak źle?
Jedna sprzeczność goniła następną, a ja po powrocie do domu stwierdziłem, że zdecydowanie za dużo myślałem o tej sprawie, niepotrzebnie zawracając sobie nią głowę.
Po upływie pewnego czasu znam jedynie kilka jednoznacznych odpowiedzi na nurtujące mnie wówczas pytania. Jednak nie żałuje niczego, co wtedy i potem dla niego zrobiłem.
Tamtego dnia nie było mi dane zasnąć w spokoju. Ciągle przed oczami miałem twarz chłopaka w szarej bluzie, którego policzki pełne były od jedzenia. Bezinteresowność wobec obcej osoby była zdecydowanie bardzo satysfakcjonująca, a towarzyszące temu szczęście nie do opisania. To wspaniałe uczucie podświadomie towarzyszyło mi przez kolejne dni, powoli oplatając mnie swoimi sidłami.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top