6. Nowy znajomy
Będę wdzięczna za komentarze i gwiazdki pod rozdziałem!
Reszta lekcji minęła znośnie. Oprócz tej zjebanej matematyki największy problem okazało się, że miałem na angielskim. Ze względu na mój akcent i niektóre słowa które różniły się w brytyjskim angielskim, a amerykańskim. Nauczycielka co chwilę się mnie pytała co mówię lub poprawiła moje słowa. Było to irytujące, ale przetrwałem.
- Skupić się! - krzyknął mężczyzna w średnim wieku. Przyłożył gwizdek do ust i rozległ się pisk. - Wszyscy nowi ustawić się w szeregu! - na zawołanie ustawiliśmy się.
- Też jesteś nowy? - spytał mnie szeptem jakiś chłopak który stał obok mnie. Zerknąłem na niego, był trochę wyższy niż ja.
- No jak kurwa widać. - odpowiedziałem cicho.
- Cisza! Wy dwaj, co to za gadanie? - zwrócił się w moją i tego tępego chłopaka stronę.
- Świetnie. - westchnąłem.
- Co świetnie? Za kogo się uważasz chłopaku, powinieneś mnie słuchać jeśli chcesz dostać się do drużyny. - wymądrzał się.
- Przecież słucham. - bruknąłem.
- Z takim podejściem nie dostaniesz się do tej drużyny. - powiedział pewnym siebie głosem.
- Dostanę, liczą się umiejętności.
- Tak, ale skąd wiesz, że jesteś na tyle dobry, żeby tu być?
- Nie wiem czy w tym waszym zadufanym kraju myślicie o czymkolwiek innym oprócz siebie, ale zna pan jakąkolwiek drużynę z Wielkiej Brytanii? - spytałem i skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej.
- Znam jedną. - odpowiedział zadowolony.
- Ah tak? Jaka to drużyna?
- Najlepsza drużyna piłki nożnej w Wielkiej Brytanii ze szkoły Forest Places. - rzekł.
- No właśnie, wie pan kto był dotychczas jej kapitanem? - pokręcił głową - Tak myślałem, przez ostatnie dwa lata to ja byłem kapitanem. Dlatego wiem, że jestem
dobry.
Mężczyzna początkowo zmarszczył brwi jednak po paru sekundach zdał sobie sprawę z moich słów. Jego oczy rozszerzyły się do granic możliwości.
- Ty jesteś Louis Tomlinson, były kapitan drużyny niedźwiedzi?
- Brawo, załapał pan. - poklaskałem sarkastycznie. - Czy możemy już przejść do treningu? - uśmiechnąłem się cwanie.
- Tak, tak jasne! - ocknął się - Jestem trener Matt Roy, wy możecie mówić mi Roy albo trenerze. Przez najbliższy czas będę sprawdzać waszą wytrzymałość, spryt, myślenie i zdolności manualne. Za niecały miesiąc zaczyna się sezon i musimy być gotowi. A teraz jazda na boisko! - znowu usłyszeliśmy pisk z gwizdka.
- Kapitan najlepszej drużyny w Wielkiej Brytanii, kto by się spodziewał dzieciaku. - ten dupek Styles podszedł w moją stronę. Musiałem unieść wzrok, żeby spojrzeć mu prosto w oczy.
- Zaskoczony? Wygryze cię szybciej niż sądzisz.
- Wygryziesz mnie? Śmieszny jesteś dzieciaku. Może o tym nie wiesz, ale jestem najpopularniejszym chłopakiem w tej szkole. Ulubieńcem trenera i wystarczy jedno moje słówko, a nie dostaniesz się do drużyny. - powiedział zbliżając się w moją stronę jeszcze bardziej.
- Ty siebie słyszysz? Myślisz, że mnie obchodzi fakt, że jesteś tutaj jakimś śmiesznym królem. Bardzo, ale to bardzo się mylisz. Widziałeś jak mu się oczy zaświeciły jak powiedziałem mu o tym, że byłem kapitanem? Dostanę się do tej drużyny czy tego chcesz czy nie. - zacząłem od niego odchodzić. Jednak Styles miał inny plan, złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie.
- Tomlinson posłuchaj mnie uważnie. - nasze twarze dzieliło parę centymetrów - To ja tutaj rządzę, nie ty. Jesteś głupim dzieciakiem który nie ma pojęcia jak działa świat tutaj, więc radzę nie zadzierać ci ze mną. - zielone oczy. Duże zielone oczy.
- Nie boje się ciebie. - wyrwałem swoją rękę i odszedłem. Złapałem się za nadgarstek który przed chwilą trzymał chłopak. Miał strasznie mocny uścisk, a ja na moje pieprzone nieszczęście bardzo delikatną skórę. Będzie siniak.
Trening trwał dwie godziny. Roy nie próżnował i dawał najtrudniejsze ćwiczenia jakie można było. Wyszedłem ze szkoły, parking był prawie, że pusty. Był tam tylko jeden pojazd, motocykl Stylesa. A kto przy nim stał? On sam.
- Tomlinson chodź tu. Nie będę czekać wieczność. - krzyknął w moją stronę. Poszedłem kawałek w jego stronę, jednak zatrzymałem parę metrów przed nim.
- Naprawdę myślisz, że z tobą pojadę? - spytałem ironicznie.
- Ja tak nie myślę, ja to wiem. Chodź i nie marudź. Nie mam czasu, muszę się przygotować na imprezę.
- Pojadę z tobą pod warunkiem, że będę mógł prowadzić. - powiedziałem.
- Dobry żart. - zaśmiał się sucho - Chodź wreszcie.
- Skoro nie mogę prowadzić to wracam sam. - stwierdziłem i położyłem deskorolkę na ziemi.
- Tomlinson obiecałem twojemu ojcu, że będę przywoził cię do domu, więc przestań do cholery wreszcie marudzić i chodź tutaj!
- Nie obchodzi mnie co obiecałeś mojemu ojcu! Styles zrozum to, że nie zamierzam z tobą wracać. - wszedłem jedną nogą na deskę, a drugą się odepchnąłem. - Nie martw się, nie nakabluje Markowi! - krzyknąłem jeszcze na koniec i wyjechałem z terenu szkoły. Jechałem po chodniku drogą którą zapamiętałem rano. Szkoła nie znajdowała się w samym centrum i dzięki temu nie było aż tak wielu osób.
Jadąc już jakiś czas nie zauważyłem pieprzonych kamyczków wyspanych na ulicę po której jechałem. Wynikiem tego było to, że wywaliłem się na ziemię.
- No kurwa! - podniosłem się z ziemi i otrzepałem spodnie.
Spojrzałem na swoje dłonie. Niestety moim odruchem przy upadaniu było to, że zaciskałem dłonie w pięści i to na nie spadałem. Miałem tak od dziecka. Całe moje knykcie były pocharatane i leciała z nich obficie krew. Pokręciłem zrezygnowany głową.
Podszedłem do mojej deski która odjechała parę metrów. Podniosłem ją i podszedłem do krawężnika. Usiadłem i zacząłem szukać chusteczek w plecaku. Miałem mniej rzeczy niż z rana. Sporo z nich zostawiłem w szafce szkolnej. Znalazłem chusteczki, dwie ostatnie, ale zawsze coś. Wytarłem swoje palce po których już znała się krew na ziemię i przyłożyłem do miejsca z której się sączyła. Widziałem jak niektórzy spoglądają w moją stronę, ale nie zwracałem na to większej uwagi.
Po paru minutach krew przestała lecieć. Pierwszy dzień szkoły, a ja już wyglądam jakbym się z kimś bił. Rozwalone obydwie dłonie i do tego siniak wokół nadgarstka. Przymknąłem oczy i oparłem głowę o kolana które miałem przyciągnięte do klatki piersiowej. W końcu zdobyłem w sobie siłę i wstałem z ziemi. Podniosłem deskorolkę i zacząłem iść. Sprawdziłem na mapie i zostało mi zaledwie dziesięć minut do domu.
- Gdzieś ty był? Powinieneś być już godzinę temu. Dlaczego nie przyjechałeś z Harry'm? - ledwo co wszedłem, a Niall już mnie zatrzymał. Schowałem za sobą dłonie, żeby blondyn ich nie zauważył.
- Nie będę z nim wracać. Wolę już jeździć godzinę na desce niż z tym dupkiem. - odpowiedziałem.
- Louis to ty? - no nie. - Martwiłem się, powinieneś być już dawno w domu. Co się stało? - mój ojciec podszedł do nas.
Martwił się, śmieszne
- Chciałem pozwiedzać miasto. - przejechałem dłonią po deskorolkę którą trzymałem z tyłu. Niestety częścią która jeszcze niedawno krwawiła. - Auć. - mruknąłem.
- Co masz za plecami? - spytał podejrzliwie.
- Nic takiego, tylko deskorolkę. - wzruszyłem ramionami.
- Pokaż. - szybkim ruchem odstawiłem deskę na podłogę tak, żeby nikt nic nie zauważył. Znowu schowałem dłonie za siebie. - Pokaż dłonie Louis, widzę, że coś chowasz. - wypuściłem powietrze przez nos, podniosłem do góry dłonie pokazując mu ich wewnętrzną część.
- Widzisz, nic nie mam. Mogę iść już do pokoju? - po lewej dłoni spływała mi znowu krew, w końcu doszła do krawędzi. O nie, nie, nie. Skapła na podłogę.
Cholera
- Czy to jest... krew? - podszedł bliżej przyglądając się kropce na podłodze. - Dawaj dłonie.
- Mark to nic takiego, naprawdę. - powiedziałem. Mężczyzna wziął moje obydwie dłonie w swoje i zaczął oglądać.
- Kto ci to zrobił? Jakieś chłopaki ze szkoły? Jak się nazywają? - zapytał. Spojrzałem na Nialla błagalnym wzrokiem. Liczyłem na jakiś ratunek, ale wzrok chłopaka tkwił na moich dłoniach.
- Nikt mi tego nie zrobił, przewróciłem się na deskorolce. Możesz dać mi spokój? Muszę to przemyć. - odsunąłem się od niego.
- Zawołam Ellie, opatrzy ci to. - stwierdził.
- Wystarczą mi opatrunki, dam sobie radę sam. - podnosiłem deskorolkę i poszedłem na górę. Obróciłem się i zauważyłem, że Niall idzie za mną. Weszliśmy razem do mojego pokoju, odłożyłem wszystkie rzeczy na podłogę i udałem się do łazienki. - O co on się tak spina? Przecież to nic takiego. - prychnąłem zanurzając dłonie w lodowatej wodzie.
- Louis bądź ze mną szczery. - spojrzałem w lustro w którym odbijał się Niall opierający o ścianę. - Czy zrobił ci to Styles? - spytał podejrzliwie, jednak jego głos był niepewny.
- Co? Nie, w sensie nie do końca. - otrzepałem dłonie z wody. - Ten siniak to jego sprawka, ale rozwalone dłonie to moja wina. Naprawdę przewróciłem się na deskorolce.
- On zrobił tobie tego siniaka? Muszę z nim pogadać przecież... - wyjął swój telefon z kieszeni, ale mu go wyrwałem.
- Nie rób tego. Daj spokój Niall, posprzeczałem się z nim trochę, to nic takiego. - poprosiłem. Czemu wszyscy tutaj traktują mnie jak dziesięciolatka.
- Gadałem z nim na twój temat i...
- Gadałeś z nim o mnie? Niall pogięło cię?! - krzyknąłem - Ja i Styles się nie lubimy. A to było sprzeczka na treningu. - wskazałem na swój nadgarstek - Wszyscy przesadzacie, to że jestem tutaj nowy nie oznacza iż nie znam się na życiu. Uwierz, że miałem większe rany niż ten głupi siniak.
- Jakie większe rany? - spytał, a we mnie się zagotowało.
- Niall to nieważne! Zrozum, że nic się nie stało. - zacząłem szperać po szafkach. Ostatnio gdzieś tu widziałem mini apteczkę. W końcu ją znalazłem i wyjąłem z niej bandaże.
- Daj pomogę ci. - podszedł i wyjął gaze, przyłożył do mojej dłoni i zaczął owijać bandażem. - Tommo nie chodzi o, że uważam cię za dziecko czy ci nie ufam. Jesteś jedyną z niewielu osób które mają moje zaufanie, ale ja po prostu... boję się o ciebie.
- Boisz się o mnie? Przecież...
- Nie przerywaj mi. - powiedział i zaczął owijać drugą dłoń - Chcę żeby spodobało ci się tutaj, spędził tu najlepszy rok. Nie wplątywał się w jakieś głupie, nie potrzebne akcje.
- Posłuchaj mnie Niall. Jestem nastolatkiem tak samo jak ty. Jesteśmy... znamy się tyle lat. Zaufaj mi w kwestii tego, że nic mi nie będzie. Umiem o siebie zadbać, robię to odkąd mój ojciec wyjechał. - uśmiechnąłem się lekko w jego stronę.
- O tym właśnie mówię. - jego głos się złamał, spojrzałem spanikowany w jego oczy - Nie chcę, żebyś był ze wszystkim sam. Chcę, żebyś miał we mnie oparcie. - niebieskie oczy chłopaka zeszkliły się.
- Mam, zawsze miałem. - mimo, że tego nie lubiłem pozwoliłem, żeby Niall mnie przytulił. - Lepiej? - spytałem po chwili.
- Tak. - uśmiechnął się do mnie - Muszę iść się umyć, bo wychodzę dzisiaj z Zaynem.
- Wychodzicie? To świetnie. - powiedziałem. Czy to randka?
- Zobaczymy się pewnie jutro. Jak coś to pisz. - potargał mi włosy i wyszedł z pomieszczenia.
Po chwili również zrobiłem to co on. Chodziłem po pokoju zastawiając się co mam robić. Nie byłem typem osoby która cały czas leży i nic nie robi. Zbyt szybko to mi się nudziło.
W końcu uznałem, że się przebiorę i pójdę na plażę. Jeszcze nie miałem okazji tam zajrzeć, więc to był idealny moment. Założyłem krótkie spodenki i koszulkę, zabrałem ze sobą telefon i słuchawki po czym wyszedłem z pokoju.
- Ares! - krzyknąłem, gdy byłem na dole. Pies po chwili przybiegł do mnie machając ogonem. - Idziemy trochę pobiegać? - pies zaczął szczekać i kręcić się w kółko. Poszedłem w stronę salonu na moje jakże cudowne szczęście na kanapie siedzieli Mark i Lea. Nic nie powiedziałem tylko ruszyłem szybciej w stronę wyjścia na taras.
- Gdzie idziesz? - jak zawsze.
- Pobiegać z Aresem. - wyszedłem na zewnątrz razem z psem.
Kładką zaczęliśmy iść w stronę furtki która otwierała się na plażę. Jednak idąc zauważyłem jakieś szklane pomieszczenie które przypominało szklarnię. Pokręciłem głową i poszedłem dalej. Wyszliśmy na plażę, podbiegłem na brzeg. Falę powoli wlewały i wylewały się na plażę. Rozejrzałem się dookoła, ale nikogo tutaj nie było.
- Ares! - krzyknąłem do psa który chodził z nosem przy piasku, gwizdnąłem i zacząłem biec przed siebie. Pies, gdy tylko to zauważył pobiegł za mną.
Biegłem dłuższą chwilę i nikogo nie spotkałem, nie rozumiem dlaczego ludzie tutaj nie przychodzą. Przecież to jest piękna, duża i czyta plaża. W końcu zatrzymałem się przez piękny zachód słońca który widniał na horyzoncie. Usiadłem na piasku, a Ares ułożył się obok mnie. Zacząłem go głaskać i przyglądać się niebu. Różowo fioletowy zachód słońca zapierał wdech w piersiach. Tak proste rzeczy są tak piękne.
- Hej ty! Co tutaj robisz? - usłyszałem za sobą męski głos. Odwróciłem się i zobaczyłem jakiegoś chłopaka idącego w moją stronę. Wstałem z piasku i zrobiłem krok w jego stronę.
- Siedziałem przyglądając się zachodowi. - wyjaśniłem - A coś się stało?
- To teren prywatny. Jak ty w ogóle tutaj wszedłeś, granica jest ogrodzona. Nie powinieneś tutaj przebywać. - stwierdził.
- Sorki, myślałem, że to plaża dla każdego. Po prostu wyszedłem za furtkę. - odpowiedziałem, wzruszając ramionami.
- Wyszedłeś za furtkę? To by znaczyło, że musisz być stąd, a cię nie znam. A ja znam tutaj praktycznie wszystkich.
- Mieszkam na końcu ulicy, w przed ostatnim domu.
- W przed ostatnim domu. Nie, to niemożliwe tam mieszka Mark Tomlinson z córką i Lea Horan z synem. - powiedział, niewierząc mi.
- Cóż, ja jestem synem Marka Tomlinsona, Louis Tomlinson. - przedstawiłem się.
- Czekaj to ty jesteś tym chłopakiem co nie mógł się dogadać z babą od angielskiego? Siedziałem dwa krzesła za tobą. - zrobiłem skrzywioną minę i przyjrzałem się chłopakowi.
- Stary ty masz siedemnaście lat?! Naprawdę dzieciaki w Stanach są jakieś przerośnięte. - stwierdziłem. Ten chłopak nie wyglądał na siedemnaście lat, chociaż może jakby nie miał tej lekkiej brody to byłoby mu bliżej tego wieku.
- Chemia w naszych produktach robi swoje. - zaśmiał się. - Jestem Liam Payne. Niall nie mówił, że Tomlinson ma syna który w dodatku teraz tu mieszka.
- Znasz Nialla? - spytałem, zaciekawiony.
- A kto nie zna tego blondasa? - znowu zaczął się śmiać - Kumpluje się z nim. Idę zaraz na imprezę na której on też będzie, chcesz się ze mną zabrać? - przyjrzałem się tym razem jego ubraniom. Miał przywieszona zieloną bandanę do jednej ze szlufek spodni.
- Tak, jasne. - odpowiedziałem przyglądając się nadal tej chuście.
- To znakomicie. Wystarczy ci trzydzieści minut? Podjadę pod ciebie.
- Wystarczy.
- Widzimy się za trzydzieści minut. - poklepał mnie po ramieniu i odszedł.
- Chodź Ares, biegniemy. - powiedziałem do psa i ruszyłem w stronę domu.
Nie rozumiem dlaczego Niall mnie okłamał. Przecież gdyby powiedział wprost, że idzie na imprezę to bym się nie wpraszał, ale skoro to Liam mnie zaprosił to pójdę.
Wszedłem najbardziej widocznie jak się dało do domu, chciałem żeby ojciec wiedział, że już wróciłem. Jeśli powiem mu, że idę na imprezę z jakimś nowo poznanym chłopakiem to mnie nie puści. Gdy tylko byłem gotowy wyszedłem najciszej jak się dało z domu. Na szczęście nikt mnie nie zauważył, więc mi się upiekło. Liam czekał już na mnie przed bramą. Wszedłem najszybciej jak się dało do jego samochodu i kazałem mu jechać.
- Gonił cię ktoś? - spytał.
- Poniekąd. - odetchnąłem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top