4. Przysługa

Podjechałem pod sklep pod nazwą Go Today. Przy świecącym się na niebiesko napisie widniał obrys deskorolki który był neonowo różowy. Zaczepiłem kask o kierownicę i skierowałem się do sklepu. Było już dosyć późno, jednak w środku nadal było światło, więc pewnym siebie krokiem wszedłem do sklepu.

- Co cię do mnie sprowadza kolego. - usłyszałem od razu wchodząc. Spojrzałem na chłopaka siedzącego za ladą. Jego nogi leżały na ladzie, a z ust wychodził dym.

- Palisz skręta? - spytałem, patrząc na jego dłoń.

- Dokładnie tak. - znowu się zaciągnął - Chcesz trochę?

- Nie mogę. Mój stary by mnie zabił jakby się dowiedział. - odpowiedziałem.

- To ile ty masz lat?

- Siedemnaście. - pokiwał głową.

- I z pewnością nie jesteś Amerykaninem. - stwierdził.

- Masz rację, nie jestem.

- Ma się łeb. - uśmiechnął się szeroko - Twój akcent jest naprawdę mocny. Ale dobrze przechodząc do konkretów, co chciałbyś ode mnie kupić?

- Jak już mogłeś zauważyć nie jestem stąd. Swoją starą deskorolkę musiałem zostawiać w Londynie, więc uznałem, że załatwię sobie nową. - wyjaśniłem - To możesz mi coś doradzić?

- Querida, has venido al lugar perfecto. - hiszpański? Ciekawie.

- No dudo. - uśmiechnąłem się. Chłopak zmierzył mnie dymnym wzrokiem.

- Znasz hiszpański? Nieźle, ale dobrze jak mówiłem trafiłeś do idealnego miejsca. Chodź. - poszedł w głąb sklepu. Ruszyłem za nim rozglądając się. Na ścianach wisiały różnego rodzaju deskorolki. - Powiedz mi jaką chcesz.

- Zwykły klasyk i do tego twarde kółeczka.

- Czyli robisz tricki, to mi się podoba. A tu masz do wyboru wszystko co mam aktualnie na stanie. - wskazał ręką.

Spojrzałem na ścianę i jakieś szafki na których znajdowało się wiele klasycznych deskorolek. Każda z nich miała swój własny unikatowy wzór, nie powiem, że naprawdę mi się to podobało. Moja stara deskorolka miała już jakieś cztery lata i nie była w zbyt dobrym stanie. A teraz mogłem w końcu kupić coś nowego i może zacząć robić coś trudniejszego.

Zacząłem przyglądać się każdej deskorolce bardzo dokładnie. Chciałem, żeby biła od niej ta energia, której oczekiwałem. W końcu jedna z nich przykuła moją uwagę, miała ciemnoczerwone tło, a na nim znajdował się królik stojący na dwóch łapach, w okularach, jointem w pyszczku i kapeluszem na głowie. Przednie łapki miał skrzyżowane, wyglądało to zabawnie.

- Ta jest świetna. - powiedziałem wskazując palcem. Starszy  jasnowłosy chłopak pokiwał głową na znak rozumienia i podszedł podając mi deskorolkę. Fakt, że był sporo wyższy ode mnie, sprawiał że nie musiał iść po żadną drabinę tylko normalnie ją ściągnął.

- Dobry wybór, to jest jedyna taka. Zazwyczaj dostajemy tutaj dwie, trzy kopie takich samych, a ta przyszła tylko taka jedna, więc gratulacje.

- Mam farta.

- W takim razie teraz kółeczka, jaka wielkość? - przeszliśmy kawałek gdzie znajdowała się cały regał z różnymi kółkami i nie tylko, do deskorolek.

- A jaka twoim zadaniem będzie najlepsza?

- Myślę że... te będą idealne. - wziął opakowanie kółek. - Założyć ci je?

- Jeśli możesz.

Poszliśmy w kierunku początku sklepu, chłopak przeskoczył przez ladę i położył moją nową deskorolkę na stoliku. Otworzył opakowanie z kółeczkami i wziął potrzebne mu narzędzia.

- Tak w ogóle jestem Zack. - powiedział, męcząc się tym kółeczkiem które jak na złość, strasznie nie chciało się przymocować.

- Louis. - rzekłem.

- No i... gotowe. - powiedział i zakręcił kółeczkami.

- Dzięki Zack. - wziąłem nowiutką deskorolkę do ręki. Wyjąłem telefon, ponieważ za jego casem miałem pieniądze które dostałem rano od ojca. - To ile płace?

- Jeśli podliczyć to wszystko to sto dwadzieścia dolarów, ale patrząc, że jesteś fajny i masz piękny uśmiech mogę spuścić cenę o dwadzieścia dolców. - uśmiechnąłem się na słowa chłopaka. Nie będę się kłócić, to zawsze trochę kasy mniej.

- Czy ty próbujesz mnie poderwać? - spytałem, podając mu pieniądze.

- Może. - zaśmiał się puszczając mi oczko.

- Do zobaczenia kiedyś Zack. - powiedziałem nadal się uśmiechając szeroko. Wyszedłem uśmiechnięty ze sklepu z nową fajną rzeczą.

W końcu coś fajnego

Stanąłem obok motocykla i przez chwilę zastanawiałem się jak zaczepić deskę, aby móc komfortowo i bezpiecznie jechać.

- Hej Louis! - usłyszałem głos Zacka, odwróciłem się w jego stronę. - To twój motor?

- Nie do końca. - mruknąłem.

- Uznałem, że to może ci się przydać. - podał mi czarny pusty worek na rzeczy.

- Dzięki. - schowałem tam deskę i założyłem na plecy. Spojrzałem znowu na chłopaka.

- To jeszcze dla ciebie. - podał mi karteczkę drapiąc się jedną dłonią z tyłu głowy. Przyjąłem ją i otworzyłem znajdował się tam numer telefonu i napis: Zack Martínez. - Może ci się kiedyś przyda.

- Niewykluczone. Do zobaczenia. - wsiadłem na motocykl. Zack pokiwał głową i wrócił do sklepu.

Przed odjechaniem sprawdziłem jeszcze gdzie jestem i jak mam dojechać do mojego nowego domu. Już długo jeździłem po ulicach Los Angeles i oglądałem miasto. Musiałem przyznać, że było piękne. Sprawdziłem na mapie jak muszę jechać i odjechałem spod sklepu.

Niebo było już wręcz czarne jednak ulice były oświetlone. Przy każdym sklepie, barze czy klubie były ledy które oświetlały ulice. Wielkie oświetlone wieżowce, palmy, tysiące ludzi to było coś magicznego.

Po parunastu minutach dotarłem pod bramę wjazdową na teren osiedla. Ten dupek William jak zawsze siedział w tej swojej butce.

- Panie Styles, miło mi pana widzieć. - powiedział i otworzył bramę. Nie kazał mi pokazać przepustki? Ja rozumiem, że wziął mnie za Stylesa przez motocykl, ale nie sądziłem, że ten chłopak ma tutaj takie przywileje.

Przejechałem przez bramę, ale teraz jechałem już wolniej. Nie miałem ochoty na konfrontację z ojcem, ale kiedyś musiałem tam wrócić. Jednak zamiast skręcić i wjechać w moją ulicę zacząłem sobie krążyć. Oglądałem domy, niektóre były takie same, a inne zupełnie inne. Małe i duże, wysokie i niskie, z wielkim podjazdem i mniejszym, ale mimo wszystko wszystkie wyglądały na bogate. Światło lamp oświetlało ulicę, gdy podjeżdżałem pod dom mojego ojca zauważyłem postać stojąc przed bramą.

- No bez jaj. - powiedziałem pod nosem. Podjechałem pod bramę i zatrzymałem się. Zgasiłem silnik i zdjąłem kask z głowy.

- Czy ciebie do reszty pojebało! - krzyknął chłopak. Podszedł szybkim krokiem w moją stronę, między nami nie było nawet metra odległości.

- Czego się drzesz, przecież nic się nie stało. - zszedłem z motocyklu zostawiając na nim kask.

- Chłopczyku ja nie wiem za kogo ty się uważasz, ani jakie jest to wasze głupie prawo w Anglii, ale tutaj to jest uważane za kradzież. - złapał mnie za ramię. Był wkurwiony i to bardzo.

- Nic się nie stało. - powtórzyłem - A to nie była kradzież a pożyczenie. Nie bój się umiem jeździć.

- Umiesz jeździć? Umiesz kurwa jeździć! Myślisz, że mnie to obchodzi? Zabrałeś mój motor. - patrzył w moje oczy z furią.

- Uspokój się. Jak mam ci to niby wynagrodzić? - twarz chłopaka po parunastu sekundach zelżała. Puścił moja koszulkę i odszedł parę kroków w tył. Zaczął mnie obczajać i po chwili się uśmiechnął.

- Będziesz wisiał mi przysługę. - stwierdził.

- Przysługę? Spoko, jaką? - spytałem.

- Jeszcze nie wiem. Zobaczymy z czasem. - powiedział.

- Mi tam pasuje. To ja spadam. - wzruszyłem ramionami i przeszedłem koło niego.

- Twój ojciec jest na ciebie wściekły. - usłyszałem jeszcze za sobą.

- Nie obchodzi mnie to. - prychnąłem. Podszedłem do furtki i złapałem za klamkę. Niestety nie otworzyła się. Spojrzałem na domofon.

Nie znam kodu

- Nie znasz kodu, prawda?

- Nie.

- Pokaż. - wszedł przede mnie i zaczął wpisywać kod do furtki. - Proszę dzieciaku. Tylko się nie zgub po drodze. - przeszedł obok mnie śmiejąc się pod nosem.

- Dupek. - wszedłem na teren mojego ojca. Czułem wzrok chłopaka na sobie. A bardziej na moim tyłku - Chcesz zdjęcie, żeby sobie ulżyć? - spytałem, stojąc do niego tyłem.

- Już je mam. - powiedział. Przewróciłem oczami i nogą zamknąłem drzwiczki.

Szedłem wolnym krokiem do domu. Między bramą, a wejściem do tej pieprzonej willi był spory kawałek drogi. Nie spieszyłem się. We wszystkich pomieszczeniach świeciło się światło.

Po cichu otworzyłem drzwi mając nadzieję, że nikt nie zauważy mojego przyjścia. Rozejrzałem się, ale nikogo nie było. Cicho stawiałem kroki idąc w stronę schodów na górę. Tylko, że jak można było zauważyć nie miałem zbyt dużego szczęścia odkąd jestem w tym mieście.

- Gdzie byłeś? - zapytał Mark, stałem do niego tyłem.

- Zwiedzałem miasto. - odpowiedziałem. Przyglądając się obrazą wiszącym na ścianie.

- Nie powinieneś wychodzić sam.

- Nie jestem już dzieckiem Mark, zrozum to. Odkąd miałem trzynaście lat wszystko załatwiałem sam, więc tutaj też sobie dam radę.

- Czy możesz na mnie spojrzeć? - przymknąłem na moment oczy jednak po chwili otworzyłem i odwróciłem się w jego stronę.

- Co? - mężczyzna trzymał jakieś wielkie pudło w dłoniach.

- To dla ciebie. - podał mi pudło.

- Co to jest?

- Jak otworzysz to się przekonasz, a teraz idziesz do pokoju, bo jutro jest szkoła. - podciągał rękawy swojej koszuli.

- Jasne. - bruknąłem.

Wszedłem na górę i idąc do mojego pokoju zobaczyłem Nialla opierającego się o barierkę patrząc na mnie. Spuściłem wzrok na pudło i przeszedłem obok niego bez słowa.

- Wróciłeś. - odezwał się blondyn.

- Jak widać. - mruknąłem.

Nie byłem zły na Nialla. Byłem zawiedziony tym, że może myśleć o mnie w ten sposób. Jak może myśleć, że chcę mu odebrać przyjaciół. Otworzyłem drzwi łokciem i wszedłem do pokoju. Gdy je zamknąłem odłożyłem pudło na podłogę i oparłem się o drzwi.

Przetarłem oczy i odetchnąłem. Wyjąłem telefon i spojrzałem na godzinę. Dochodziła dwudziesta trzecia. Wszedłem do swojej garderoby i wyciągnąłem pierwsze lepsze ciuchy które wpadły mi w oczy. Poszedłem do łazienki i zrzuciłem wszystko co miałem na sobie. Wszedłem pod prysznic, ponieważ nie miałem ochoty na leżenie w wannie.

Pogoda w Los Angeles z pewnością nie była czymś do czego byłem przygotowany. Tu było owiele bardziej gorąco i czułem się cały czas brudny. Włączyłem chłodną wodę i oparłem czoło o ścianę. Nareszcie coś przyjemnego.

Po parunastu minutach wyszedłem spod prysznica. Przewiązałem ręcznik wokół bioder i wytarłem włosy o drugi. Spojrzałem na siebie w lustrze. Patrzyłem w odbicie swoich oczu.

- Tylko jeden rok, jeden kurwa rok. - powiedziałem, a mój głos się złamał - Nie płacz, nie płacz, nie płacz. Kurwa to jest aż rok.

Przecież ja nie dam rady. To jest za dużo. Cały pieprzony rok. Co z tego, że to miasto jest ładne, bogate i mieszkają tu pieprzone gwiazdy. Ja nie chcę tutaj być.

Po chwili się uspokoiłem, nie dopuściłem, żeby żadna łza chociaż dotknęła mój policzek. Ubrałem spodenki i koszulkę, wytarłem ponownie włosy po czym wyszedłem z łazienki. Złapałem za telefon i słuchawki, wyszedłem na balkon i usiadłem na fotelu wiszącym w kształcie jajka. Założyłem słuchawki na uszy i włączyłem muzykę. Oglądałem ocean na którym odbijało się świtało księżyca. Niesamowite, że tak proste rzeczy mogą wyglądać jak pięknie.

Siedziałem obserwując ocean już dłuższy czas. W pewnym momencie zauważyłem postać po lewej stronie i dyskretnie spojrzałem w tamtą stronę. To był Niall. Chłopak podszedł do mnie i usiadł obok na fotelu. Na jego szczęście fotel był na tyle duży, że bez problemu mieściliśmy się tam oboje. Zdjąłem słuchawki, ale nadal wpatrywałem się przed siebie.

- Jesteś na mnie zły? - spytał po dłuższej chwili.

- Nie. - odpowiedziałem krótko.

- W takim razie dlaczego nic nie mówisz?

- A czy zawsze muszę coś mówić? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie.

- Louis jesteś największą gadułą na tej planecie. Ty zawsze coś mówisz, zawsze jest ciebie wszędzie pełno. Więc zapytam jeszcze raz, czy jesteś na mnie zły?

- Powiedziałem, że nie jestem zły. Dlaczego miałbym być na ciebie zły?

- No nie wiem? Mało się dzisiaj odzywałem, nie stanąłem w twojej obronie, gdy Mark ci przerywał?

- To nie o to chodzi. Nie jestem zły na ciebie tylko na mojego ojca. Do tego jeszcze cholernie zmęczony tą zmianą czasu i pogodą. - wyjaśniłem, lekko kłamiąc, ponieważ moje samopoczucie było trochę zależne od Nialla.

- Przepraszam za dzisiaj.

- Niall przestań, nic się nie stało. - podniosłem nogi do góry krzyżując je przez co mojego kolano leżało na udzie blondyna.

- Jesteś pewny?

- Tak, jestem pewny. - spojrzałem na niego. - A może ty mi powiesz czemu byłeś dzisiaj taki?

- Taki? - spytał głupio.

- No wiesz o co mi chodzi. - uderzyłem go w ramię.

- No dobra. - podniósł dłonie w geście poddania - Pokłóciłem się trochę dzisiaj z Zaynem. - uśmiechnąłem się pod nosem na te słowa.

- Naprawdę lubisz tego swojego kolegę. - powiedziałem uśmiechając się szerzej.

- To jest tylko mój kolega.

- Tak, oczywiście. - przedrzeźniałem go. - A ja jestem zakochany w tym dupku ze wczoraj. - rzekłem ironicznie.

- Mówię ci Louis...

- Oj no przyznaj się, że go lubisz!

- Jak ci zaraz! - no i cóż Niall zaczął mnie łaskotać co było czymś czego nienawidzę. Zacząłem krzyczeć, żeby mnie puszczał, ale nie przestawał. Tak bardzo szamotaliśmy się fotelu, że zaczął się kręcić w kółko.

- Niall błagam! - po paru takich słowach Horan wreszcie przestał mnie łaskotać, na jego szczęście zrobił to w porę, bo zaraz bym nie wytrzymał i doszło by do rękoczynów. A właściwie gryzienia po rękach. Tak właśnie wyglądały nasze bijatyki. Niall mnie łaskotał, a ja go gryzłem.

- Wiem, że ty nie jesteś zadowolony z bycia tutaj. - przełożyłem rękę przez moje ramiona, a ja położyłem głowę na jego ramieniu - Ale ja naprawdę się cieszę, że wreszcie będę mógł widywać cię tak często jak będę chciał.

- Myślę, że to jest jedyny plus bycia tutaj.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top