Rozdział 7
Minął rok od tamtych wydarzeń. Obecnie siedziałam na jakże fascynującej lekcji biologii. Siedzialam na końcu sali wpatrywując się na jesien za oknem. Dawno skończyłam robić notatki z lekcji. Westchnęłam cicho przysypiając na chwilę. Po dzwonku leniwnie wstałam i spakowałam książki wychodząc z sali. Udałam się do szafki i tam schowałam zbędne rzeczy. W tle wiadomo typowy hałas, jednak coś mi nie pasowało. Odwróciłam się i dostrzegłam grupkę chłopaków, którzy zamknęli kogoś w szafce. Gdy zadzwonił dzwonek przeszłam obok słysząc cichy szloch. Otworzyłam szafkę i spojrzalam w dół na małą dziewczynkę.
-Co ty tu robisz?-spojrzałam na nią. Wygląda tak jak ja... te kilkanascie lat temu-Chodź ze mną.
Wstała i wyczołgała się z szafki leżąc przede mną. Była malutka i krucha. Podniosłam ją i zaniosłam do pielęgniarki. Nie było jej więc zajęłam się nią.
-Do której klasy chodzisz?-zapytałam spokojnie
-Nie wiem... to mój pierwszy dzień tutaj. I nie pamiętam nawet kim jestem-pomasowała się po głowie
-Hm... jestem pewna, że ktoś pomoże ci mała. Muszę już iść.
-Nie zostawiaj mnie... oni pewnie mnie szukają...
-Kto?
-Tamci źli. Uderzyli mnie mocno i chcieli większą krzywdę zrobić.-zwinęła się w kulkę
-No dobrze posiedzę tu. Może pamiętasz chociaż gdzie mieszkasz?-przytaknęła-Odpocznij chwilę odprowadzę cie potem.
-Dziekuję.
Kilka godzin później
Wyszłyśmy ze szkoły kierując się w stronę parku.
-Gdzie tak konkretnie mieszkasz?-zapytałam gdy przeszłyśmy park
Nic nie odpowiedziała, zaczęła nagle biec przed siebie. Ruszyłam za nią. W tej chwili poczułam mocne ukłucie od środka. To już kiedyś się wydarzyło. To wszystko...już się stało.
Chwilę potem widziałam tylko spalone drzewo przed sobą i dalej ten budynek...
-Najwidoczniej historia lubi się powtarzać...
Stanęłam przed drzwiami, pchnęłam je ostrożnie, jednak nawet lekkie ich pchnięcie sprawiło że wypadły z zawiasów. Dziwne. Rok temu ledwo dało się je dechy otworzyć.
Weszłam do środka i rozejrzałam się.
-Więc to tak wszystko wyglądało...
Przeszłam się po pomieszczeniu i dostrzegłam czyjąś rękę na podłokietniku fotela. Podeszłam ostrożnie by sprawdzić kto siedział. Z obrzydzeniem odsunęłam się, widząc trupa w stanie świerzego rozkładu ciała.
-Gh... obrzydliwe.-zakryłam dłonia usta starając się nie zwymiotować
Drastyczne wspomnienia wróciły. Czułam zimny popiew przez jedno z rozbitych okien i dreszcze, które przechodziły przez moje ciało. To było straszne.
-Hm... szła w tę stronę... gdzie ona jest.
Przeszłam dalej szukając dziewczynki. Czułam się dziwnie z każdą chwilą gdy tu przebywałam. Chłód owijał mnie coraz mocniej i mocniej. W pewnej chwili poczułam paraliż. Wróciłam do głównego pokoju gdzie paliło się w kominku. Przysiadłam tam mimo cuchnącego odoru zwłok.
-Z...zimno...-owinęłam się rękamii skuliłam się przy cieple ogniska-Chyba choroba mnie bierze...-dotknęłam ręką czoła-Cholera.. gorączka...
Spojrzałam się w górę i westchnęłam. Musiałam stąd iść. Jeszcze ktoś tu przyjdzie i mnie zabije pewnie. Wstałam chwiejnie i oparłam się o ścianę. Nagle usłyszałam jakieś głosy na zewnątrz.
-Tutaj jest przyprowadziłam ją jak prosiliście!
-Dobra dostaniesz cukierki jak wrócimy do willi. A teraz chciałbym się w końcu z nią rozprawić za to jak mnie upokorzyła.
-Cóż mam wrażenie, że i tym razem ciebie załatwi.
-Przymknij się. Cały czas szlajałeś się koło niej. Nawet wtedy tamtej nocy.
-To nie ja cackam się słownie z ludźmi i nie gadam co noc "idź spać".
-Zamknijcie się oboje....-dodał głos, którego nie poznałam
Czekałam przy kominku na to jak zaraz mogę umrzeć. Historia na prawdę lubi się powtarzać. Skrzyp drzwi i ciężkie kroki po skrzypiących panelach. Podkurczyłam bardziej nogi, przy czym ściskałam w modlitwie pocisk na szyi błagając jedynie los o przeżycie.
-Braciszku...dlaczego to wszystko tak się potoczyło.-sięgłam do pasa po broń, którą zawsze nosiłam przy sobie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top