Rozdział 26
-Mamciaaaa! Zobacz jakie śliczne jesteśmy!-piskły dziewczynki stojąc przede mną w kolorowych lekko zdartych sukienkach
Było dziś Halloween. Cieszyły się bardzo, że tej nocy będą mogły wyjść na miasto. Pozostali też byli zadowoleni z tego. Przebrałam się w mój nowy strój, który zrobiły mi dziewczyny.
Gdy zeszłam na dół nikt nie potrafił oderwać ode mnie oczu. Podszedł do mnie Hoodie podając mi nowszą broń.
-Zasłużyłaś. Ciężko na to pracowałaś Rosie.-wyciągnął do mnie rękę by dotknąć twarzy, po czym odsunął ją
-Dzięki.-uśmiechnęłam się
-Rose...-złapał mnie za rękę gdy chciałam odejść-Chciałbym z tobą spędzić jedną noc... sam na sam...-spuścił głowę
-Oh.. no dobrze. Może być dziś?
-Tak!-przytulił mnie
Po kilku minutach trafiłam na dziewczyny, które zaciągły mnie do kuchni.
-Mogłabyś zabrać dziś Hoodiego z domu?-zaczęła Jane
-Czemu?
-Dziś ma 24 urodziny. I chciałyśmy przygotować niespodziankę dla niego. Dlatego potrzebna jesteś ty. Zabierzesz go w miasto z dziewczynami i spędzicie wspólnie czas do wieczora.
-No rozumiem... a więc. Do zobaczenia wieczorem!-wybiegłam z uśmiechem
Dziewczynki poszły się bawić, więc dorwałam Hoodiego na tarasie. Stanęłam obok opierając się.
-Hood... chciałbyś może poćwiczyć ze mną? Tak wiesz na poważnie walka!-skoczyłam z radości
-Hmmm -puścił dym z ust-zastanowię się.
-No proszę Hood.-wskoczyłam na werandę siedzac tuż przy nim
-A co tak nagle cie wzięło?
-Po prostu chciałabym zobaczyć jak walczysz na poważnie.
-Nie chcesz wiedzieć. Uwierz.
-No proszę!-szarpałam go za ramię
-A co z tego będę miał?
-Niespodziankę wieczorem.-zeskoczyłam uradowana ciągnąc go w las gdzieś daleko
Po jakimś czasie dotarliśmy do naszego miejsca, gdzie trenowałam jakiś czas.
-A więc? Od czego chcesz zacząć?
-Hmm może w ręcz bez broni?-odpięłam pas z bronią i rzuciłam na bok, podobnie zrobił i on
-No dobrze. Zaczynaj mała.
Stał pewnie zachęcając mnie do walki. Z rozbiegu skoczyłam na niego, przez co spleciliśmy nasze palce, przepychając się. Zaparłam się i przesunęłam go do drzewa. Odepchnął mnie sprawnie po czym ruszył w moją stronę łapiąc mnie od tyłu za ręce.
-Szach maleńka. To jeszcze nie jest na poważnie walka moja droga.
-Hmmm mówisz?
Odwinęłam się jakoś i uderzyłam go z buta. Skutecznie złapał mnie za nogę i zaśmiał się. Wyrwałam mu się odskakując w tył. Lekko poirytowana cofnęłam się do tyłu i ruszyłam na niego z rozbiegu. Zrobił unik i patrzył się na mnie. Podbiegłam do drzewa odbijając się o jedno potem o drugie i naskoczyłam na niego w powietrza powalając na ziemię. Wstałam mając nogę na jego torsie. Zaśmiał się i przewalił mnie na ziemię, rzucając się na mnie jak dzikie zwierzę. Złapał mnie za ręce i przytrzymał je, zwisając nade mną.
-Mat...
-Ugh... dobra wygrałeś.
-Wiem. Trenowałem ciebie, w końcu i tak byś mnie nie pokonała.
-Ah ja biedna...
Pochylił się nade mną opierając słowe czoło na moim. Zawstydzona jego bliskością, odwróciłam głowę w bok. Nagle poczułam jak coś wsuwa się pod moje plecy i lekko unosi do góry. Nagle poczułam kolano między nogami.
-Chciałbym mieć ciebie tylko dla siebie... szczególnie tej nocy.
-Spokojnie, spędzę ten czas tylko z tobą. Chodźmy już, musimy zabrać dziewczynki do miasta na psikusy.
-W porządku.
Odsunęliśmy się od siebie i ruszyliśmy do rezydencji zabierając dziewczynki do miasta. Spacerowaliśmy niedaleko mieszkań rodzinnych. Momentami krew mnie zalewała widząc, wyprowadzające się kobiety z dziećmi albo bijatyki w domu.
-Nie przejmuj się. To tylko ludzie, nie mają pojęcia jak wartościowe może być życie.
Spacerowaliśmy tak jakiś czas, dziewczynki świetnie się bawiły a my szliśmy w ciszy.
-Dłużej tego nie zniosę!-warknął łapiąc się za kaptur
-Co się stało?-złapałam go za ramię
-Nie potrafię tak długo trzymać prawdy w sobie.
-Jakiej prawdy?-zatrzymaliśmy się
-Rosie... ja... Jestem twoim bratem.
-Żartujesz?
-Mówię poważnie Rosie. Ta data... to dzień dzisiejszy. I mówię poważnie jestem twoim bratem Rosie.-zdjął kominiarkę-Kocham cię malutka...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top