Joey Kidney
Nie wiem czy zamontowanie w moim pokoju baldachimu było dobrym wyborem, ale dzięki temu mój pokój zrobił się bardziej ciepły. Ogólnie to miałam ostatnio małe przemeblowanie i teraz kiedy wchodzę do pokoju, to muszę się zastanowić czy jestem u siebie, więc. Łóżko stoi całkowicie przy oknie, wiec jak leżę to jestem przy ścianie i oknie. Biurko mam przy prawej ścianie, między dwoma komodo-szafkami. Na lewo od wejścia jest szafa, lustro i mała, biała sofa (!). Kocham ją.
A tak mówiąc nawiasami, to... Joey coraz częściej gości w moim pokoju. Śmieję się, że jak tak dłużej będzie to odciśnie swój (całkiem fajny swoją drogą) tyłek na moim łóżkowym materacu. On się wtedy tylko do mnie uśmiecha, a jego oczy wtedy tak...świecą.
***
- Wychodzeę! - krzyknęłam wiążąc białe sznurówki od trampek. Założyłam burgundową kurtkę i już miałam wychodzić kiedy tata złapał mnie za nadgarstek. Przygryzłam wargę.
- A ty dokąd, hm? - mruknął i założył dłonie na klatce piersiowej. Westchnęłam. Chyba wolałam kiedy to mama mnie przesłuchuje, bo ona wszystko rozumie, a tata to raczej... nie
- No wychodzę z Jack'iem, Naomi i Simonem na łyżwy. Pewnie jeszcze dołączy do nas Joey, ale nie jestem pewna. - powiedziałam zgodnie z prawdą. Co roku otwierali u nas wielkie, ogromne lodowisko i zawsze, co roku w czwórkę szliśmy je przetestować. No, teraz już w piątkę.
- I będziesz sama iść w takich ciemnościach aż do lodowiska? - podniósł wysoko brew. Mój tata czasami był NAZBYT opiekuńczy. Podobno to wynik tego, że jestem pierwszym dzieckiem i tak dalej, ale czasami mógłby sobie oszczędzić. Co najwyżej zastopować.
- T - w tej głupiej wymianie zdań przeszkodziło nam pukanie do drzwi, a ja szczerze zdziwiona zmarszczyłam brwi. Co? Przekręciłam zamek i otworzyłam drzwi. Na wycieraczce stał Joey, w szarej sportowej kurtce, z przydługimi rękawami, czarnych dżinsach, nike'ach i zielonej czapce. Spod niej wystawała jego gęsta grzywka. Którą tak uwielbiam, ale nikt poza mną nie musi o tym wiedzieć.
- Dobry wieczór, panie Black. - uśmiechnął się, a ja podniosłam brew w zdziwieniu. Jak przed chwilą mój tata. Kurde.
- Cześć Joey. - uśmiechnął się szeroko, a ja zaczęłam się bujać z pięt na palce. - Słyszałem, że idziesz z moją April na lodowisko.
Moja dłoń plasnęła o czoło. Mentalnie.
- W zasadzie, to... tak. - mruknął i popatrzył na mnie. Ech, odważny chłopak. Już miałam coś wtrącać kiedy znowu ktoś mi przeszkodził (!)
- O! Joey! - świetnie. Moja mamusia.
- Dobry wieczór, pani Black. - powtórzył regułkę grzecznościową i krótko się zaśmiał, a po chwili ja zrobiłam to samo. Karuzela śmiechu normalnie. Niech to ktoś zatrzyma!
- April załóż czapkę - wciasnęła mi na głowę żółtą czapkę w pomponem - i bawcie się dobrze. - wypchnęła mnie za drzwi, a ja wpadając na Joey'a słyszałam jeszcze tatę, który zaczął się sprzeciwiać.
Mam wrażenie, że moja mama nas shipuje.
***
- Umm, przepraszam za tamto. - mruknęłam i wcisnęłam swoją brodę za kołnierz kurtki. Było w cholerę zimno.
Joey się zaśmiał.
- Nic nie szkodzi. Ale jeju, twoi rodzice są bardzo opiekuńczy. - powiedział patrząc na mnie, a ja się uśmiechnęłam.
- Chyba chciałeś powiedzieć "zbyt opiekuńczy." - przyznałam, a chłopak tylko parsknął śmiechem.
Resztę drogi spędziliśmy spokojnie rozmawiając. Tematom nie było końca, a ja z każdą chwilą i z każdym wymienionym spojrzeniem byłam coraz bardziej pewna, że zauroczyłam się w Joey'u Kidney'u.
A/N: wpadłam właśnie na pomysł jak powinna zakończyć się ta książka.
Luv ya ❤❤❤
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top