I.VI

Jeon Jeongguk obiecał sobie, że nie będzie palił. Ale to było, kiedy skończył osiemnaście lat, a teraz przecież miał dwadzieścia pięć. Nie musiał słuchać się swojego młodszego siebie.

- Młody, głupi - powiedział, zaciągając się Malboro, przyglądając się uważnie rysunkowi nieboszczyka na opakowaniu. Gdy wypalił ostatniego, wyjął zapalniczkę i odłożył puste opakowanie do szuflady, gdzie miał swoją kolekcję obrzydliwych obrazków z pudełeczek.

- Nie możesz tego wyjebać? - zapytał Taehyung, przechadzając się po mieszkaniu w samym szlafroku. Kapcie Jeongguka, które pozwolił sobie pożyczyć, skrzypiały na jasnych panelach, a przeczesywane co moment przez chłopaka włosy, spadały na posadzkę. Za kwadrans będzie tu, jak w salonie fryzjerskim, pomyślałby Jeon, gdyby tylko zaszczycił Kima swoim spojrzeniem.

- To mój szósty z nieboszczykiem. Są najrzadsze. Najwięcej mam z tą stopą albo wymiotującą kobietą - powiedział, jak gdyby nigdy nic Jeongguk i wrócił do salonu, zamykając za sobą balkon. Zasiadł do biurka i odpalił z powrotem program do pisania. - Pedał chce to na jutro.

- Przecież sam jesteś pedałem - zaśmiał się Kim i zabrał z biurka swojego ex chłopaka pusty kubek po kawie.

- Tylko w niektórych przypadkach.

- W moim?

- W twoim byłem dwa lata temu.

- A teraz dla kogo jesteś?

- Dla tego prawnika, co mieszka trzy piętra niżej, a teraz nie zawracaj mi głowy i spierdalaj, bo mam rozdział do skończenia.

- To dlaczego mnie ruchasz, a nie jego?

- Ciebie rucham tylko, jak się sam napatoczysz - rzucił, spoglądając na ostatnie wymyślone zdanie. - Wracaj do siebie, Tae. Mam rozdział - powtórzył się i usunął literówkę.

- Rozdział i rozdział kurwa - syknął Kim i wrócił do sypialni po swoje ubrania. Odłożył kapcie. Wyszedł z mieszkania, specjalnie trzaskając drzwiami.

A Jeongguk mógł w spokoju skupić się na swojej pracy.

Trzeci tom ścierwa, które sprzedawał napawał go obrzydzeniem. Nienawidził tej książki, bo była bez smaku i polotu. Była zwyczajna, o jakiejś pizdzie ze złamanym sercem, niczym więcej. On pragnął powieści na miarę Hessego, czegoś, z czego będzie dumny.

Tworzył. Zawsze miał otwarte dwie strony Worda. Na te dobre i złe zdania. Z tym, że złe się lepiej sprzedawały. W dobrych było za dużo goryczy i jego wewnętrznego, nieustającego cierpienia, prawdy. Ludzie woleli czytać podrzędny romans, dopóki produkowali z niego serial, a w dupie mieli jego uczucia, to co dzieje się z nim w środku. Chciał być prawdziwym artystą, a każdy artysta cierpi. Z tym, że przelewając to, co miał do powiedzenia na papier, robił błędy, gubił się i popadał w to, co zawsze. W udrękę, która kończyła się kacem i firanami śmierdzącymi papierosami, bo zawsze gdy pił nie chciało mu się wychodzić na balkon, by zajarać. Czasami przychodziły do niego takie kurewki, jak Taehyung, z tym, że on był ostatnim którą jako tako szanował. Miał do niego żal i ze wzajemnością. Zeszli się w bardzo trudnym dla nich obu okresie. Jeon był przed wydaniem książki, a Tae przed podpisaniem kontraktu z galerią, w której obecnie wisiało kilka jego bohomazów.

Z tym, że związek był jałowy. Seks był dobry, ale polegał na zaspokajaniu potrzeb. Nie było namiętności, czy nutki tajemnicy. Jeon nie dbał o Kima,  dlatego, że ani go nie kochał, ani nawet już nie lubił.
Stracili siebie. Stracili trwającą długi czas przyjaźń i od tego czasu traktowali się chłodno. Sypiali ze sobą rzadko, by nie powiedzieć, że od święta, w dodatku tylko, gdy obaj byli pijani i wkurwieni. A tacy byli wczoraj. Dziś już było ich życie, praca i obowiązki. Czyli pisanie gówna i malowanie wymiocin, bo niczym więcej ich artyzm nie był. Rano mieli udawać, że w nocy spokojnie spali, że wcale nie wali im się świat. Jeongguk nocą nie pamiętał widoku rozzłoszczonego Kima, który paręnaście miesięcy temu wyrzucił go z mieszkania. Tae nocą nie pamiętał imienia swojej córki, ani dziewczyny. W nocy byli tylko dla siebie, rano dla świata. Gdy tylko promienie słońca uderzały w szyby, stawali się dla siebie najgorsi, jak tylko mogli.

I Jeon tego nienawidził.

Nienawidził też godzin szczytu w stolicy, bo jadąc do mieszkania Junga, musiał co najmniej dwa razy zatrąbić na jakiegoś debila i trzy razy wepchnąć się komuś, czy wymusić pierwszeństwo. Potem szukanie miejsca parkingowego. Koszmar gonił koszmar.

A u Hoseoka wcale nie lepiej. W samym wejściu na kanapie leżał Yoongi, zawalony zeszytami z nutami. Spał, wykończony pewnie po nocy występów. Miał na sobie lekką koszulkę, która odkrywała jego chude ciało, w tym nadgarstki, pamiętające jego załamanie nerwowe, próbę samobójczą, każdy małoletni wybryk i kilka źle zgaszonych papierosów. Ale Jung i tak, zawsze powtarzał, że nie one są najgorsze.

- Najgorsza jest jego dusza kurwa, jakkolwiek by to źle nie brzmiało, pisarzyno.

Jeongguk chwycił ze stołu szklankę wody, wziął łyka i minął śpiącego przyjaciela, od razu kierując się do gabinetu Hoseoka. On jako jedyny z jego znajomych podjął się "normalnej" pracy, ale raczej nie z wyboru. Wszyscy doskonale wiedzieli, że nie poszedł tańczyć dla Yoongiego. Ktoś w końcu musiał utrzymywać rozpieszczonego i problematycznego pianistę, bo sam by sobie nigdy nie poradził. Szkoda tylko, że Min odwdzięczał się swojemu chłopakowi gadkami o własnej śmierci.

Jeon nie był zdziwiony, widząc Junga przy papierach. Załatwiał coś dla Taehyunga, o ile dobrze pamiętał. Nie chciał mu przeszkadzać, bo przecież wpadł tylko na chwilę. Zabiera klucze i jedzie.

- Gdzie są? - zapytał bez ogródek, bez zbędnego cześć i do widzenia.

Hoseok nawet na niego nie spojrzał. Kiwnął głową w stronę szafki, na której leżały klucze na działkę jego rodziców i zaczesał brązowe włosy do tyłu.

Jeongguk zabrał je i wyszedł z biura. Odłożył gdzieś szklankę. Mijając salon, zauważył, że Yoongi wracał do żywych, ale nie marnował czasu. Wrócił do auta, od razu uruchamiając wycieraczki. W Seulu była najprawdziwsza jesień. Październik z prawdziwego zdarzenia. A on właśnie miał jechać cztery godziny do miejsca, z którym ma same wakacyjne wspomnienia i to sprzed dwunastu długich lat.

Yoongi obudził się, słysząc kroki Jeongguka, niedaleko jego ciała. Wstał, czując zawroty głowy. Słońca nie było, bo deszczowe chmury skutecznie je zasłaniały.

- I dzięki ci boże za to - powiedział sam do siebie, wstając. Poprawił zsuwający się z jego ramienia t-shirt i przetarł pięścią zaspane oczy. Stanął przed lustrem, by jeszcze trochę się poprawić, zanim wejdzie do pokoju Hoseoka. Nawet zapukał. Usłyszawszy pozwolenie na wejście, wślizgnął się do środka, stając skruszony na środku dywanu. - Kochanie... - szepnął, gdy przez jakiś czas Jung nie okazywał mu żadnej uwagi. - Zły jesteś? To znaczy... Zły jesteś bardzo?

- Tsa - odparł sucho brunet, w końcu spoglądając na chłopaka znad papierów.

- Przepraszam - powiedział cicho białowłosy, a potem podszedł do fotela swojego ukochanego i odsunął go od biurka. Usiadł bokiem na kolanach mężczyzny i złapał w zimne dłonie jego przystojną twarz. - To już się nie powtórzy.

- Dlaczego znowu to zrobiłeś? - zapytał Jung, spoglądając wprost w smutne oczy Mina. - Nie jest ci ze mną dobrze, że ciągle musisz kombinować, jak kurwa odejść z tego świata? - parsknął śmiechem. - To mnie wykańcza, rozumiesz?

- Przecież wiesz, że już nie próbuje się zabić - szepnął tylko starszy, przypominając sobie swoją ostatnią próbę, kiedy Hoseok kazał mu się wyprowadzić, samemu prawe lądując w szpitalu. To było dwa lata temu.

- Wczoraj prawie wyrzygałeś swoje płuca, razem z jelitami. Kurwa, nie pal tego gówna, jasne? I jak jeszcze raz wyczuje od ciebie alkohol to cię w końcu sam zabije - powiedział, w końcu przytulając chłopaka mocno do siebie. - Kocham cię, mały kretynie.

- Tylko nie mały! - krzyknął jasnowłosy i zmienił pozycję, by móc siedzieć na udach wyższego okrakiem. Wiedział, że jego Hobi nie będzie się długo gniewał.

Poruszył się niespokojnie, zarzucając ręce na szyję kochanka i pocałował go delikatnie. Miał wiecznie pogryzione usta, dlatego robił to czule, nie chcąc by znów pękły i krwawiły. Hoseok wiedział, by nie naciskać. Masował powoli wargi smakujące papierosami i jeszcze czymś  gorzkim, a potem rękoma zjechał w dół pleców narzeczonego.

- Zdejmij spodnie - polecił szybko, nie chcąc bez sensu tracić czasu.

A Min uśmiechnął się, szybko pozbył zbędnego odzienia, potem zsunął do kolan dżinsy ukochanego. W nocy, gdy był pod wpływem używek różnego rodzaju, zrobili to dwa razy, przez co był teraz bardzo obolały, ale nie znał lepszego uczucia, niż rozrywający ból w dolnych partiach ciała. Kochał krzyczeć wtedy, że już nie może, że nie da rady. Kochał też to, że Hoseok w takich sytuacjach tylko rozkazywał mu się zamknąć i wchodził jeszcze mocniej, by przypomnieć mu do kogo należy i kogo ma się słuchać. I tak też krzyczał tego popołudnia.

Kochał ból, bo dzięki niemu wiedział, że nadal żyje.

- Ach! Przestań, błagam...

Dorosłość jest okropna.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top