Wiersz

⛥⛥⛥

Wrzuciłem pudełeczko z powrotem w odmęty szuflady i zasunąłem ją agresywnie. Jeśli tak ma to wyglądać, wolałem zatrudnić firmę przeprowadzkową. Wyjrzałem przez przeszklone drzwi balkonu. Na zewnątrz rosło około pół tuzina liściastych drzew, które zdążyłem dobrze poznać. Nie raz siedziałem w ich cieniu razem z V. Po całonocnej zmianie na pogotowiu, w letnie, gorące dni, nie mogliśmy wyobrazić sobie lepszego relaksu, niż lemoniada, na hamaku, pośród szumiącego listowia. Dom odziedziczyłem po rodzicach. Po ich śmierci zamieszkałem w nim sam, a następnie z Jinem. Chociaż V nie raz chciał się wepchnąć na trzeciego do naszego gniazdka. Duży, luksusowy metraż korcił go i wabił jak złoto srokę.

Przeciągnąłem dłonią po wysokiej szafce. Centymetrowa warstwa kurzu uniosła się kłębami w górę.

Przełożyłem większość ubrań do pudła. Wypełniały je po brzegi. Dominował tam róż, czerń i jasny brąz. To jego ulubiony zestaw kolorów. Zwłaszcza róż. Ma takiego bzika, że pije tylko malinowe szejki, bo trzymany w dłoni kubek, razi różową barwą, godzinami przechadza się po mrozie, ponieważ policzki przybierają zdrowo rumianego koloru i zapisuje listy zakupów, tylko na różowych, samoprzylepnych karteczkach.

Tak samo i przepisy. Cała, kuchenna ściana została nimi zaklejona, od góry do dołu. Od babeczek, przez donaty, precelki, rogaliki, moje kochane pierniki i ciasta. W końcu to jego pasja i sposób zarabiania pieniędzy.

Zabrałem się za grzebanie w niewielkim sekretarzyku. Wyciągałem po kolei z szuflad tony papierów, notesików, zapisków, nieznane mi numery telefonów i kilkanaście pachnących truskawkami karteczek, włożonych w okładkę „Boskiej komedii".

Niechcący, jak to ja, za bardzo machnąłem zbiorem i cała zawartość wyleciała na dywan. Westchnąłem głośno i schyliłem się, by je pozbierać. Zdziwiło mnie, gdy ujrzałem treść pierwszej napotkanej karteczki. Zawierała jeden z wielu krótkich wierszyków, jakie napisałem. Niektóre dla niego, inne dla siostry, jeszcze inne zupełnie o niczym, między innymi na temat pogody, mojego samopoczucia i udanej akcji ratunkowej poprzedniej nocy. Wszystkie tu były, a dobrze pamiętam, że nie każdy z nich mu podarowałem. Skąd w takim razie je miał? Usiadłem na dywanie po turecku, zapatrzony w ich treść. Mimowolny uśmiech wpełzł mi na usta, gdy napotkałem jeden z moich ulubionych.

Wspomnienie drugie

Pół tuzina drzew za naszym domem to moje ulubione miejsce. Czy padał deszcze, czy śnieg, czy ukrop dawał popalić wyjątkowo gorącego lata, one zawsze obdarzały mnie schronieniem i wytchnieniem.

Jin wyszedł. Trzasnął drzwiami i stwierdził, że musi ode mnie odpocząć. Nawet za nim wyszedłem i kazałem wracać. Ale rozkazy dla mojego kochanego Jina znaczyły tyle co brzęczenie za uchem denerwującej muchy, trochę irytuje, ale nie na tyle by się tym przejmować.

Dopilnowałem tylko, by nie wsiadł do samochodu, a kiedy z ulgą stwierdziłem, że na nogach wybiera się w stronę centrum miasta, ulżyło mi i wróciłem do domu. Nienawidziłem kiedy wychodził gdzieś sam. Czasem traktowałem go jak dziecko, ale w końcu ktoś musiał. Na pewno nie wróci do samego wieczora, ale może i dobrze. Ostatnio jego humory działały mi na nerwy.

Rozsiadłem się w salonie i włączyłem grę. Postanowiłem bardzo produktywnie spędzić mój wolny dzień, który zdarza się raz na lata świetlne. V obiecał, że wszystkim się zajmie, a kiedy nie będzie dawał rady, zadzwoni po pomoc. Nie mniej jednak wiedziałem, że prędzej Jin wróci mnie z przeprosinami, niż Taehyung się podda.

Po godzinie, bezsensowne strzelanie do mutantów z kosmosu mnie znudziło i sięgnąłem po telefon.

Nie odbierał, a jakże by inaczej. Pan obrażony, będzie teraz zgrywał niedostępnego przez kolejne tysiąclecie.

Kiedy nadeszła pora kolacji, moje nonsensowne zirytowanie przerodziło się w niepokój. Chcąc ukoić nerwy wyszedłem na taras i zapaliłem papierosa. Nie żebym był nałogowym palaczem. Kiedy mieszka się z taką księżniczką jak Jin, od czasu do czasu, po prostu nie ma innego wyjścia. Jak na złość jego telefon wciąż milczał. Każda myśl o potencjalnym niebepieczeństwie roiła mi się w głowie - od morderstwa, przez upicie, do zatrzaśnięcia się w miejskiej toalecie.

Usiadłem pod jednym z drzew. Działka odziedziczona po rodzicach rozciągała się daleko i nie często miałem czas i siłę, by ją zwiedzać. Wiem, że kawałek dalej płynął niewielki, kręty strumyk, o nurcie nie większym niż wylane wiadro wody do miejskich odpływów, przy ulicach. Nadrabiał jednak długością. Ciągnął się jeszcze poza granice terenów, które znałem i tak naprawdę nigdy nie dotarłem do jej ujścia. Szczęśliwym trafem można było napotkać tam małe kijanki i ważki.

Jin bał się ważek, tak samo jak wszystkich latających owadów. Ataki paniki wyładowywał, uderzając mnie po głowie czytaną książką i krzycząc „Zabierz to, zabierz to!". Kiedy akurat zagłębiał się w lekturze zbioru wierszyków, po prostu wstawałem i robiłem co trzeba. Lecz kiedy postanowił spędzić wolny czas z opasłym tomem morderczo grubej powieści, w twardej okładce, wtedy bywało gorzej. Właśnie dlatego latem, gdy spędzaliśmy wieczory przy otwartym oknie, a owadów było sporo, gorąco odradzałem mu epikę pod postacią cegieł, o objętości większej niż 200 stron.

Oparłem się o pień, wyrzucając wcześniej papierosa do grafitowej popielniczki na tarasie. Spokojnie odliczałem sekundy od stu w dół. Taki proceder zawsze mnie relaksował. Podczas trudnych akcji ratunkowych, na przykład w czasie wyjazdów do wypadków drogowych, moim rytuałem było miarowe odliczanie od 10 do 0. Teraz miałem więcej czasu, ale równie dużo zszarganych nerwów.

Coś uwierało mnie w tył głowy, a o ile pamiętam pień tego drzewa był gładki jak stół. Gniewnie zwróciłem twarz, by zobaczyć, co mnie tak bardzo dekoncentruje. Z niewielkiej szpary we pniu wystawał malutki notesik. Kartki trochę ucierpiały przez wilgoć. Nie oszukujmy się, nie było to najlepsze miejsce na trzymanie takich rzeczy. Wyciągnąłem przedmiot, dostrzegając na okładce czerwoną truskawkę, z promiennym uśmiechem i podpisem „ Pan kuchcik". Zachichotałem jak złośliwy chochlik. Jin często musiał tu przesiadywać. Prawie wszystkie karteczki zostały zapisane krótkimi przemyśleniami, autorskimi przepisami i nazwami programów kulinarnych do obejrzenia.

W samym środku znalazłem nawet mały różowy ołówek.

Przewertowałem kartki na ostatnią zapisaną stronę i chwyciłem przyrząd do pisania. Na początku krótkie zastanowienie. Miałem w głowie tyle myśli, że nie potrafiłem wybrać najlepszej. Nie uważałem się za poetę, moje „dzieła" bardziej przyrównywałem do rapowych tekstów.

Próbowałem dobierać słowa tak, by jak najlepiej określały mój zamysł, to co czuje teraz, ale i każdego dnia do Jina. Ołówek gładko sunął po linijkach, nieprzerwanie zapełniając je tekstem. Czasem wychodził ze mnie skończony romantyk. Zaginałem mały róg papieru, albo zwijałem go w rulon, to pomagało mi się skupić. Jako tytułu użyłem słowa, które najbardziej kojarzyło mi się z Jinem. Prawdopodobnie mu się nie spodoba, ale nie odpuszczało mnie przeświadczenie, że to jedyne odpowiednie określenie. Wiersz nosił nazwę „Sen". Włożyłem notesik powrotem na swoje miejsce i ponownie zadzwoniłem do Jina. Tym razem odebrał.

- Przestaniesz do mnie dzwonić? – odezwał się pretensjonalnie na dzień dobry.

- Nie gniewaj się. Ja..

- Tak wiem, bałeś się.

- Dlaczego taki jesteś? Martwię się to prawda, ale czy coś w ty złego?

- Tak, kiedy robisz się w tym obsesyjny.

- Dobrze wiesz, że..

- Wiem Namjoon! – przerwał mi krzykiem. Nawet przez słuchawkę czułem jego ból i rozgoryczenie.

- Dobrze, nic już nie mówię – zrezygnowałem. Oddychał ciężko do słuchawki, jakby chciał mnie przestraszyć.

- Nie o to mi chodziło. Przepraszam, że krzyczałem.

- Wróć do domu.

- Nie mogę, zostanę na noc u Jimina.

- Dlaczego? – mój głos był pełen pretensji. Nie rozumiałem go.

- Muszę ochłonąć..

- Miałeś na to cały dzień. Przyjadę po ciebie.

- Nie.

- Nie dramatyzuj jak kobieta w ciąży, dosyć tego. Przyjadę.

- Zostań w domu Nam i daj mi spokój – rozłączył się zaraz po tych słowach, a ja w złości wyrzuciłem telefon na przystrzyżony równo trawnik. Rozczochrałem włosy i oparłem głowę na ugiętych łokciach. Czasem tak strasznie mnie irytował.

Dwie godziny później, gdy bezmyślnie przejrzałem już wszystkie telewizyjne kanały, zjadłem resztę zostawionej w lodówce zapiekanki i odpisałem na kilka maili nie dałem rady dłużej udawać, że taki układ mi odpowiada.

Zebrałem z kanapy cienką kurtkę i chwyciłem wiszące na małym haczyku przy drzwiach klucze. Jimin mieszkał dosyć daleko od nas, nawet nie chciałem zgadywać jak Jin się tam dostał. Nienawidził komunikacji miejskiej od kiedy obleśny facet obmacywał go w metrze, dlatego na pewno szedł na piechotę. Przez całą drogę słuchałem głośno radia.

- Tak? – zapytał miły głos Jimina w domofonie.

- To ja.

- Kto?

- Namjoon.

- Yy.. Jin nie chciał żebyś tu był.

- Wpuść mnie to pogadamy.

- Ale...

- Wpuść mnie Jimin! – krzyknąłem, strasząc nastolatkę czekającą zapewne na koleżanki albo chłopaka. Spojrzała z ukosa i przesunęła się na bezpieczną odległość.

Płochliwy Jimin natychmiast nacisnął przycisk otwierający drzwi. Nie wjeżdżałem windą, choć mieszkał na szóstym piętrze. Poprzez bieg chciałem pozbyć się rozrywających mnie emocji. Uderzyłem kilka razy w drzwi.

- Moi sąsiedzi pewnie pomyśleli, że jesteś jakimś furiatem.

- Mam gdzieś co pomyślą twoi sąsiedzi. Gdzie jest?

- W sypialni.

Złapałem głęboki, uspokajający oddech i wszedłem do pokoju.

Siedział na szerokim parapecie i przyglądał się panoramie miasta. Obok jego stóp stygła herbata w kubku zdobionym różanym wzorem. Nawet nie odwrócił się w moją stronę.

- Prosiłem, żebyś nie przyjeżdżał.

- Rzadko kiedy słucham tego co mi każesz.

- I to jest twój największy problem.

Usiadłem na szerokim parapecie u jego stóp. Nadal nie zwracał na mnie uwagi. Co chwilę przymykał oczy. Wyglądał na śpiącego i otępiałego, ale bałem się zapytać, czy wszystko w porządku. Zapewne znowu by się wściekał. Rysował po mokrej szybie małym palcem urocze chmurki, by po chwili dorysować im uśmieszki i stworzyć tym samym alpaki. Uśmiechnął się do swojego dzieła.

- To nie tak, że zrobiłeś coś źle – odezwał się w końcu.

- Tylko?

- Nie chciałbyś trochę od tego odpocząć?

Nie zrozumiałem pytania. Ściągnąłem brwi tak mocno, że aż zabolało mnie czoło.

- W jakim sensie?

- No, od... naszych problemów. To znaczy! Moich problemów.

Zatkało mnie. Byliśmy ze sobą ponad rok, chyba 15 miesięcy o ile się nie mylę, a on zadaje mi takie pytanie w chwili, gdy nie mogłem bardziej go kochać.

- Nie wiem co mam powiedzieć...

- Powiedz mi prawdę Nam – ożywił się i spuścił długie nogi z parapetu, ustawiając się ze mną twarzą w twarz – Powiedz wszystko co myślisz. Nie hamuj się dłużej.

- Wiesz... czuję się strasznie. Mam wrażenie, że chcesz, żebym powiedział ci coś złego – szybko zaprzeczył głową – Problem w tym, że nic nie przychodzi mi do głowy, z wyjątkiem tego, że boli to, jak mnie traktujesz. Myślałeś, że wiesz o moich uczuciach i nie wątpisz w ich szczerość. Twoje problemy nie mają żadnego znaczenia i są niczym w porównaniu do tego, co czuję.

Jin siąknął głośno i przetarł oczy rękawem bluzy.

- Myślałem, że o tym wiesz... - dodałem.

- Czasem mam wątpliwości.

- Dlaczego? Robię coś, co budzi twoje wątpliwości? – na szybko przeszukałem pamięć, by znaleźć sytuację, w której okazałbym mu niewyrozumiałość lub zniecierpliwienie.

- Nie.. ja tylko widzę jak patrzysz, albo jak reagujesz na niektóre moje zachowania.

- Jak patrzę?

- Jesteś wtedy zirytowany i nabuzowany.

Chciało mi się śmiać. Jin bywał dziecinny w swoich zachowaniach, ale teraz przekroczył wszelkie granice absurdu.

- Kochanie – westchnąłem i objąłem go ramieniem – Pracuję na pogotowiu, niemalże codziennie walczę o ludzkie życie, często nie ma mnie całe noce w domu. Ciągle ktoś do mnie wydzwania, mam denerwującego przyjaciela i zapłaciłem ostatnio gigantyczny rachunek za prąd. Sam przyznaj, że to są powody do lekkiego zirytowania.

Jin przypominał w tej chwili człowieka, który coś zrozumiał, ale nie chciał się do tego przyznać. 

- Nie patrz na mnie z takim politowaniem – bąknął i wtulił się mocno w moją klatkę piersiową.

- No już. Nie rób więcej takich akcji, dobrze?

- Obiecuję – dosłyszałem zagłuszony dźwięk spod mojej brody.

- Jedźmy do domu. Znajdziesz tam niespodziankę.

- Co znowu zepsułeś? – zapytał, podnosząc się i wyplątując z uścisku.

- Zaraz zepsułeś!

- To co?

- Sam będziesz musiał to znaleźć. Daj rączkę – pociągnąłem go do wyjścia i przed wyjściem podziękowałem Jiminowi za przetrzymanie go bezpiecznie do mojego przybycia.

Nie mogłem się doczekać, aż otworzy notesik. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top