Rozdział 9


Ja wiem, jestem w takim samym szoku jak i wy 

W świąteczny poranek naprawdę obudził się nago ze swoim chłopakiem, tak samo jak budził przez kolejne cztery tygodnie. Seks potrafi odblokować wiele w umyśle i ciele, w Jake'u zdawało się od razu, za jednym zamachem odsłonić wszystko co tam było do tej pory niedostępne. Pozwalał sobie prawie że na wszystko, nie tylko w łóżku, ale też w życiu codziennym. Przykładowo, co piątek wychodził z Tomem na kolację, taką mega wykwitną w jednej z najlepszych restauracji w Richmond, gdzie wcześniej nigdy nie jadał na mieście. Polubił to miejsce i to, że wkładali garnitury, szczęka mu opadła gdy Holland wyszedł z łazienki i zapytał czy wygląda dobrze w koszuli.

Wyglądał, dlatego szybko z niego zleciała.

Tom zaczął pracować w mieszkaniu Jake'a, oboje uwielbiali moment powitania po całym dniu rozłąki. Często wtedy też gotowali jakiś obiad, poznawali nowe smaki, niektóre dania z bólem wyrzucali do kosza (dłoń Jake'a znalazła się bardzo blisko sprzętu Toma, kiedy akurat to dodawał szczyptę ostrej papryczki, ostatecznie do potrawy trafiło całe opakowanie). W sobotę zaraz po Nowym Roku pojechali sobie na wycieczkę do zoo, Jake był w siódmym niebie. Tom zrobił im wtedy mnóstwo zdjęć, które trafiły w ramkach na ścianę w przedpokoju. Wieszając je, zażartował, że to się nazywa prawdziwa miłość, a nie to co wisiało u niego w mieszkaniu. 

Co prawda, to prawda.

Druga połowa stycznia nie zaczęła się jednak za dobrze. Tom otrzymał w grafiku kilka wyjazdów służbowych, nie super daleko, ale musiał nocować w hotelach, nie podobało im się to, spanie osobno wydawało się być surrealistyczne, ale w lutym miał znowu działać tylko na laptopie, wtedy odbiją sobie stracone nocki.

Poranek, dwudziestego stycznia zaczął się jak każdy inny. Seks przed toaletą, kawka, śniadanko, omówienie planu dnia, krótki artykuł w gazecie i czułe pożegnanie. Nic szczególnego, aczkolwiek Jake poczuł się nieswojo. Dziwnie nieswojo. Swoją rutynę wykonał jak zawsze, wszystko co do punktu, a jednak coś było nie tak.

Kończąc kawę, Tom chwycił mężczyznę za rękę.

– Nie chce mi się tam jechać, cyferki i prezentacja, totalne nudy.

– Powtarzasz to za każdym razem, a jednak zawsze wracasz z uśmiechem na twarzy, podekscytowany ile się tam dowiedziałeś.

– No ale wtedy wracam do ciebie, to co innego.

- Dasz radę, zdzwonimy się w ciągu dnia i koniecznie tuż przed spaniem – Jake zebrał naczynia, cmoknął Toma w czubek głowy i odstawił je do zlewu.

– Oczywiście, że tak. Dzisiaj też zobaczę się z Jacobem, będę w tym samym hotelu co ostatnio.

Jacob Batalon był dobrym znajomym Hollanda jeszcze ze szkoły, dorastali razem, ale odkąd chłopak się wyprowadził do Richmond, kontakt się urwał, a i tak był słaby odkąd ukończyli liceum, tyle mężczyzna dowiedział się gdy rozmawiali o starych przyjaciołach. Oboje nie mieli za dużo do opowiadania. Mieli go zaprosić już kilka razy, jednak Batalon wiecznie nie miał czasu i odwoływał, czasami w ostatnim momencie.

– To dobrze, może w końcu uda ci się go do nas ściągnąć.

– A co? Chcesz go prześwietlić?

– Nie, po prostu chciałbym wiedzieć kto jeszcze z tobą wytrzymuje.

Za to oberwał z łokcia w bok, by chwilę później samemu sobie wynagrodzić pocałunkiem. Holland z ciężkim westchnieniem sięgnął po plecak i skierował się do drzwi. Jake zajął się naczyniami, jednak po chwili poczuł, że ktoś mu się przygląda. Tom wciąż stał w drzwiach obserwując mężczyznę, wyraz jego twarzy sugerował, że chciał coś jeszcze powiedzieć.

– Hej, wszystko w porządku?

Chłopak zamrugał.

– Tak, po prostu...wiesz, że bardzo cię kocham, prawda?

Jake uśmiechnął się.

– Oczywiście, że tak, bo ja ciebie też.

Holland podbiegł do mężczyzny i mocno go pocałował, namiętnie, żarliwie, głęboko. Tak, że Jake'owi wywróciło gałkami. 

– Wow, pamiętaj, żeby się też tak ze mną przywitać – Gyllenhaal przejechał pieszczotliwie kciukiem po dolnej wardze ukochanego szybko na powrót marszcząc czoło. – Tom, na pewno wszystko dobrze? Dziwnie się zachowujesz.

Chłopak przełknął ślinę i roześmiał się.

– Tak, wybacz, każda kolejna rozłąka jest trudniejsza, kiedy kogoś tak bardzo kochasz.

– Zadzwoń jak tylko dojedziesz, a potem kiedy tylko będziesz chciał, mogę odebrać w pracy, więc nie będzie problemu. A następnym razem pojadę tam z tobą, żeby było ci raźniej.

Jeszcze jeden słodki całus i w końcu został w kuchni sam. Obrócił się w stronę zlewu jednak zamiast odkręcić kran, oparł się o blat. To było bardzo dziwne, chłopak nigdy się tak nie zachowywał, może miał zły dzień, a może tak jak sam powiedział, robiło się coraz trudniej. Coś w tym było, spędzali ze sobą prawie że dwadzieścia cztery godziny na dobę, nawet będąc w pracy non stop pisali do siebie sms-y albo dzwonili. Aczkolwiek, coś w wyrazie twarzy Hollanda nie dawało mu spokoju, często mógł się jej przyglądać, więc wiedział czasami dość konkretnie co tam się pod jego czupryną działo. Gdy stał w drzwiach, wyglądał jakby miał się rozpłakać...jakby się żegnał.

Nie, dobra, wróć. Jak zwykle Jake za bardzo analizował sytuację, zbyt wiele pochopnych wniosków wyciągał z rzeczy tak naturalnej jak tęsknota. Dadzą radę, byli silni, ich związek był solidny. Gdy dotarł do pracy zauważył, że nieustannie zerka w telefon, martwił się, nawet bardzo. Chwilę porozmawiał z Christiną. Tak, stało się. Jake Gyllenhaal rozmawiał z kimś kto podjada z szuflady i pracuje w boksie obok. Nie zdradzał jej dużo, to raczej ona zasypywała go historiami z szalonego weekendu w Vegas, ale jakoś tak miło było posłuchać takiego bełkotu od czasu do czasu. Dodatkowo, czasami kryła go gdy musiał dłużej porozmawiać przez telefon w łazience, zatem każda ze stron coś zyskiwała z tego układu.

W końcu Tom się odezwał, przeprosił za poranek i zapewnił, że już wszystko w porządku. Niestety, Jake znał go chyba lepiej niż on sam. Ton głosu wskazywał na zdenerwowanie, jakby czegoś się bał. Mężczyzna miał nawet pomysł, by może pojechać do tego hotelu, ale zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nie ma pojęcia gdzie jego chłopak był. Nigdy nie podał mu nazwy ani miejscowości, rzucił tylko słówko wyjazd i koniec. Nie dobrze, bardzo nie dobrze.

Raz, dwa, trzy.

Głęboki wdech, a potem kolejny. Jak wróci do domu, sam zadzwoni do Hollanda i nie da się zbyć, zapyta wprost o co chodzi, a jeśli nadal nie otrzyma odpowiedzi to poprosi o nazwę hotelu. Wtedy przynajmniej będzie wiedział, gdzie pojechać. Zaufanie, to ciężka sprawa. Może być nienaruszone, a wystarczy jedno, małe pękniecie i rozpada się jak domek z kart. Domek, który można odbudować, ale wymaga to czasu i nie każdy chce ponownie do tego podchodzić. Oczywiście, ten dzień dłużył mu się niemiłosiernie, zaczął kilka artykułów, ale ostatecznie żadnego nie skończył, nawet nie dobrnął do połowy. Punkt trzecia zerwał się z biurka i ruszył szybko w stronę kamienicy.

Zapewne martwił się niepotrzebnie i w końcu Tom wyrzuci z siebie co go tak trapiło, ale wiadomo, taki był i przejmował się na zapas. Muzyka w słuchawkach grała, szczeliny w chodniku ominął, podniósł głowę i wtedy już wiedział, że jego dziwne uczucie z rana nie było przypadkowe.

Żółty garbus stojący przy hydrancie zniknął.

/\/\/\/\/\/\/\/\

Wbiegł po schodach przeskakując chyba po trzy stopnie, przekręcił klucze i rzucił plecak na podłogę, przy butach. Nalał sobie do szklanki wody z dzbanka, pochłonął całą i odwrócił się by przy stole zadzwonić do Toma, już wyciągał komórkę gdy zauważył, że jedno z krzeseł jest odsunięte. Kiedy rano skończył zmywać wszystkie przysunął jak najbliżej blatu, był tego pewien.

Ktoś był w jego mieszkaniu.

Skierował się od razu do salonu, by wyjrzeć przez okno i może je nawet zabezpieczyć, gdy wtedy wszystko stało się jasne. Żaróweczka nad głową z bolesnym brzdękiem rozjarzyła się. Jak mógł być tak głupi? Jak mógł uwierzyć, że jemu również należy się trochę szczęścia w życiu? Jak mógł być tak naiwny sądząc, że udało mu się od tego wszystkiego uciec?

Takim jak on nigdy nie udaje się uciec od przeszłości.

– Witaj, Jake. Nie mnie się spodziewałeś, prawda?

Zimny dreszcz przepłynął przez całe jego ciało, a wspomnienia, które zablokował, które skopał na samo dno swojej świadomości wspomagając się lekami wróciły, wróciły jak bumerang.

– Nick. Nick Fury.

/\/\/\/\/\/\/\

Mama skończyła piec ciasto, wyciągała właśnie blaszkę z piekarnika, pewnie była to szarlotka, kiedy był mały często ją piekła. Poprawił szkiełko, musiał mieć teraz dobrą widoczność. Próbował się uspokoić, nie mógł pozwolić sobie teraz na drgania, musiał stabilnie trzymać sprzęt, chociaż był całkiem niezły w te klocki, pewnie nawet w takim warunkach wykonałby zadanie przez zarzutu. Nigdy wcześniej nie pytał o nazwiska, o imię, o jakiekolwiek informacje dotyczące celu. Szedł, robił co do niego należało i tyle. Niestety, tym razem zdecydowanie powinien.

Nie wiedział, że zadaniem będą jego rodzice.

Nie miał z nimi kontaktu odkąd uciekł z domu do...niego, z nim. W domu było strasznie, musiał to zrobić, te ciągłe krzyki, wyzwiska, kopniaki, zamykanie w piwnicy i wiele innych rzeczy, których żadne dziecko nie powinno doświadczyć. Całe szczęście, że nie był sam, miał do kogo się zwrócić. Nick go rozumiał, wspierał i przede wszystkim kochał, czuł się przy nim bezpiecznie. To on nauczył go, że świat jest okrutny, ale są ludzie, tacy jak Fury, którzy mogą to zmienić. Dołączył do organizacji, która tropiła największe szumowiny i je likwidowała. Był tym dobrym, pomagał policji, która nie wszędzie miała dojścia, pomagał FBI, które czasami było zbyt powolne w swoich działaniach.

Był bohaterem. Tak go Nick właśnie nazywał.

– Jake? Jesteś gotowy?

Uśmiechnął się. Rzadko się zdarzało, by Fury dołączał do akcji, zrobił to dla niego. Na pewno zrobił to dla niego.

Tak, jak zawsze.

– Zuch chłopak. Pamiętaj co ci zrobili, to są okropni ludzi. Twój tata od dawna bawi się w pranie brudnych pieniędzy, okrada szpitale i fundacje. Musisz to zakończyć.

– Przyjąłem, za chwilę będzie po wszystkim.

– Jesteś najlepszy.

Dobrze, że nikt go teraz nie widział, poczuł ciepło na policzkach. Namierzył cel i bez zawahania nacisnął spust, dwa razy. Podniósł się, spakował sprzęt, zatarł ślady i opuścił dach starego magazynu. Rzadko czuł cokolwiek po wykonanej robocie, ale tutaj, nawet trochę się cieszył. I wiedział przez kogo.

Skąd mógł wiedzieć, że wszystko w co wierzył niedługo okaże się tylko i wyłącznie kłamstwem...

/\/\/\/\/\/\/\

– O tak, we własnej osobie. Przez chwilę, przez malutką chwilę myślałem, że po prostu odbierzesz sobie życie. Ale nie, ty postanowiłeś bawić się w domek. Nieładnie.

Oczywiście, że facet nie przyszedł sam. Poczuł jak silne łapska pchają go na środek salonu i zmuszają do opadnięcia na krzesło, siedział teraz przodem do kanapy. Osiłki, bo było ich dwóch, związali go po czym opuścili pomieszczenie. Nick krążył, wolno, dookoła niego.

– Ach Jake, taki dobry i posłuszny chłopiec, a tak zbłądził. Wyjeżdżając podpisałeś na siebie wyrok. Trzeba było wziąć się w karby, a nie spierdalać do tej dziury.

– Podpisałem wyrok w momencie kiedy się poznaliśmy – wycedził.

Gdy poznał całą prawdę, to znaczy to, że Nick od samego początku się nim bawił, wykorzystywał do własnych celów, spakował się i wyjechał. Nie miał zamiaru być częścią tego czegoś co kiedyś miało pomagać, a może tak naprawdę nigdy nie miało?

– Auć, to boli. Ale przez wzgląd na sentyment, jeszcze nie obije ci twarzyczki, jest mi do czegoś potrzebna.

Po tych słowach jeden z jego typów rzucił hasło, że znaleźli chłopaka. Żołądek podszedł Jake'owi do gardła. O kurwa, nie. Nie, nie, nie. To niemożliwe. Nie. Nie mogli, nie mogli wiedzieć!

Duże dłonie szarpnęły go za włosy, kierując jego głowę w stronę wejścia do salonu, czyli tam, gdzie stał właśnie jego chłopak, a raczej słaniał się. Związali mu dłonie i nogi, pobili go. Miał skaleczoną wargi i podbite oko, widać było, że płakał. Gyllenhaal zacisnął dłonie w pięści i zaczął się wyrywać, gdy faceci rzucili Hollandem jak lalką na ziemię przed nim.

– On nie ma z tym nic wspólnego! Wypuście go szuje, to mnie chcecie! Zostawcie go!

Fury roześmiał się głośno, udając, że ściera palcem łzę z policzka. Podszedł do chłopaka i pociągnął go na kanapę, pewnie po to, by bardziej ich torturować, by mogli patrzeć sobie w oczy.

– Jake, uważałem cię za najzdolniejszego, a jednak pokazujesz mi teraz jak bardzo się myliłem. Ty naprawdę się niczego nie domyśliłeś?

Gyllenhaal spojrzał na Nicka, a potem na Toma. O kurwa, Tom nie wyglądał jakby widział gościa pierwszy raz w życiu. Oni się znali. Oni się do jasnej cholery znali. Rozpłakałby się, rozpłakałby się jak dziecko, ale szok mu na to nie pozwolił. Szok, a zaraz potem gniew, och, ogromny gniew.

– No, Tom, co nic nie mówisz? Takiś wygadany zawsze był. Otóż, widzisz Jake, uciekłeś do tej zapyziałej dziury myśląc, że nikt cię nie znajdzie. Kupiłeś mieszkanko w kamienicy, polubiłeś sąsiadkę, dostałeś pracę, gdzie nikt nigdy cię nie sprawdził, nikt nigdy cię o nic nie zapytał. Serio, uznałeś to za coś normalnego? Wszystko zaczęło się układać, śmieszne i tragiczne, kotku. A Tom – Fury pochylił się by ściągnąć mu materiał z ust – to mój najlepszy nabytek. Miał się do ciebie zbliżyć, nawet mnie zaskoczył jak bardzo mu się to udało.

Jake nie płakał, a Holland nie potrafił przestać. Przez chwilę patrzyli na siebie, tak samo jak podczas pierwszej wspólnej nocy, gdy mężczyzna pozwolił sobie zrobić krok naprzód. Teraz dowiedział się, że to wszystko, wszystko to co się między nimi działo, ich związek, kawa w mieszkaniu, wspólne bieganie było...zadaniem. Pracą do wykonania. Zleceniem do odhaczenia na liście. Przymknął oczy. Kurwa, cała akcja z Zendaya najprawdopodobniej była tylko po to, żeby się do siebie zbliżyli, wszyscy się nim bawili...nic nie było prawdą.

Znowu zrobili z niego marionetkę.

– Nawet nie wiesz jak długo czekałem, żeby zobaczyć tę minę. Wcześniej nie dane mi to było, bo żeś zwiał.

Gwałtownie podniósł mu głowę do góry zmuszając by na niego spojrzał.

– Wygrałem, jak zawsze. Nie powiem cała ta akcja nawet mnie bawiła. Stawiałem kilka stów, że w końcu się połapiesz, kurde, facet z psem musiał zwrócić twoją uwagę albo chociaż brak sąsiadów w kamienicy. Ile ich minąłeś, co? Jeden, dwa, może trzy razy? O szefie nie wspomnę, jakby prawie nie istniał. A tak, czekaj, przecież miał tylko polecieć w tango z Zendaya na twoich oczach. O wszystkim pomyśleliśmy, Jake.

– Szefie, mamy mały problem – jeden z osiłków wychylił się z kuchni, jego mina nie sugerowała dobrych wieści.

Nick przewrócił oczami, przejechał dłonią po pasku od spodni, pokazując Jake'owi, że owszem ma broń. 

– Nawet dobrze się składa – wskazał na Hollanda. – Kochankowie jak w greckiej tragedii pożegnają się przed rychłą śmiercią. Podoba mi się.

Ruszył do kuchni, jego ciężkie buty stukały o panele, Jake dawno nie słyszał tego dźwięku. Rozejrzał się po swoim salonie, zauważył Daisy całą i zdrową na parapecie, ale niestety aniołki ktoś rozgniótł. Może to tylko jebany koszmar i zaraz się obudzi z krzykiem...błagał, modlił się w myślach by tak było.

– Jake, tak mi przykro, ja nie wiedziałem –

– Przestań.

– Dostałem scenariusz, ale się go nie trzymałem. Zostałem przy swoim imieniu i to co ci opowiadałem o rodzicach, szkole, znajomych to wszystko jest prawda. To co między nami –

– Powiedziałem, przestań!

– Nie! Nie! – chłopak zagryzł wargę, znowu łzy pociekły mu po policzkach. – Musisz wiedzieć, że zawsze gdy mówiłem o uczuciach były one szczere. Ja naprawdę cię kocham, Jake. Przeklinałem się w myślach wiele razy odkąd zgodziłem się na tę robotę, miałem się przy tobie zakręcić, ale myślałem, że po prostu stuknąłeś mu żonę albo – albo ukradłeś pieniądze, nie było mowy o żadnym zabijaniu! Zgodziłem się, bo potrzebowałem pieniędzy, tak, przyznaję się. Ale on zaczął śledzić moich rodziców, znajomych, nie wiedziałem co robić. Jakieś typy zaczęły za mną chodzić, widziałem ich kiedyś podczas naszego biegania, a potem znowu w sklepie. Ja...się bałem. Ściągnąłem na ciebie niebezpieczeństwo, to przeze mnie –

– ZAMKNIJ SIĘ! – Gyllenhaal wrzasnął. – Ty na mnie? Kurwa, to ja przez ostatnie dwadzieścia lat zabijałem na zlecenie, mordowałem niewinnych ludzi wierząc że wypełniam misję, że jestem dobry! Mam na koncie setki trupów, zabiłbym cię w przeciągu sekundy, nie zdążyłbyś mrugnąć! Proszę cię, to co zrobiłeś jest niczym w porównaniu z tym co ja zrobiłem.

Mężczyzna spuścił głowę i pozwolił łzom płynąć. Jak mógł do tego dopuścić? Domyślał się, że będę go śledzić, ale dobrze się krył, przez cały rok się pilnował nie mając pojęcia, że gdy wjechał do Richmond Nick już wtedy o wszystkim wiedział. Zabawił się w teatrzyk, w przedstawienie, zapewne zaplanował wielki finał w najdrobniejszych szczegółach. Nawet gdyby obezwładnił tych dwóch typów zaraz pewnie zleciałaby się cała zgraja. No i jeszcze zostawał sam Nick, który zawsze miał asa w rękawie. Kiedyś był nim sam Jake.

– Nie zabiłbyś mnie. Wiem to.

Gyllenhaal zerknął w stronę chłopaka.

– Niby skąd?

– Bo – uśmiechnął się krzywo, coś go zabolało – Bo przyniosłeś do domu dwa aniołki, bo pokazałeś mi swoje prace i dlatego, że wyznałeś mi miłość.

Mężczyzna już miał się lekko uśmiechnąć, gdy do pomieszczenia z powrotem wparował Nick, był wściekły. Chwycił Toma za szyję jedną ręką i uniósł do góry, jak gdyby chłopak nic nie ważył.

– Kogo żeś tu sprowadził sukinsynie! NO KOGO!

Holland się krztusił, nie mógł zaczerpnąć powietrza, miotał się na tyle na ile pozwalały mu skrępowane kostki i dłonie.

– Puść go! Puść go natychmiast!

– Twój chłoptaś, Jake, sprowadził jebane posiłki. Jesteście siebie warci – puścił Toma, który bezwładnie opadł na kanapę, ciężko oddychając. – Z drugiej strony, tym samym przyspieszy tylko całe show.

To się działo bardzo szybko. Nick sięgnął do paska, wyciągnął pistolet i nacisnął spust, przebijając nabojem brzuch chłopaka. Jake krzyknął, Tom otworzył buzię, ale nie był w stanie nic powiedzieć. Jęknął tylko, adrenalina buzowała w nim, za chwilę poczuje ogromny ból i się wykrwawi. I umrze.

Fury odwrócił się do Jake'a, wycelował w jego głowę, ale zanim cokolwiek zrobił do salonu ktoś wrzucił zasłonę dymną, w korytarzu rozległ się huk, a potem usłyszeli serię strzałów. Pistolet wystrzelił, ale na ślepo, gaz szybko się rozprzestrzeniał, widoczność spadła niemal do zera. Mężczyźni zaczęli się szarpać, Gyllenhaalowi udało się wymierzyć cios w szczękę i w brzuch, sam oberwał w żebra. Gdy krzyki w kuchni stały się głośniejsze, Nick nagle zniknął, jakby rozpłynął się w powietrzu.

Jake nie zastanawiał się długo nad tym, zasłaniając sobie usta dłonią, bo cholerstwo paliło w gardło rzucił się w stronę Toma, chłopak oddychał, był przytomny, ale bardzo słaby. Mężczyzna rozwiązał mu dłonie i nogi, a potem chwycił obrus ze stolika obok kanapy by czymś spróbować zatamować krwawienie.

– Jake – wykrztusił Holland.

– Już dobrze, wyciągnę cię stąd. Leż spokojnie, mocno uciskaj.

Zasłona dymna rozrzedziła się bo ktoś otworzył okna na oścież. Tym ktosiem był jakiś młody chłopak, z małym plecaczkiem. Podszedł do nich wrzeszcząc od razu na Toma:

– Mówiłem nie idź, i co zrobiłeś? POSZEDŁEŚ! Nikt Jacoba nie słucha, jak zawsze.

– Jacob, przymknij się, postrzelili mnie – wydukał ledwo.

– No jakby kurwa widzę! Nie myśl sobie, ze ci będę obiadki przynosił na oddział, mam ważniejsze rzeczy na głowie.

Gyllenhaal nie bawiąc się w formalności, pociągnął chłopaka za przód koszuli.

– Gadaj, kim są te posiłki i gdzie jest Nick!

Jacob przełknął głośno ślinę.

– Tom ma takiego wujka, nie prawdziwego tylko takiego przyszywanego, który ma taką organizację i oni mają agentów. Nikt o tym nie wie, bo udają, że to laboratorium i w papierach jest cacy. Kazał mi zadzwonić do nich gdy zrobi się ostro. Nie mogliśmy się wcześniej skontaktować z nim, bo ten ciemny miał wszędzie podsłuch, ale ma się te zdolności i sprawne rączki.

Jake mocniej pociągnął go w swoją stronę.

– Słuchaj mnie uważnie, zabierzecie stąd Toma i zawieziecie do szpitala. Tam skasujesz wszystko co jest w jego komórce, spalisz laptopa i aparat, mają zniknąć wszystkie informacje, które mogłyby go połączyć ze mną, dotarło?

Jacob pomachał grzecznie główką.

– I będziesz mu przynosić obiadki.

Dość niechętnie, ale tu również przytaknął. Gyllenhaal puścił go i od razu pochylił nad Tomem, głaszcząc go po policzku. Trzymał się dzielnie, był silny i młody, wyjdzie z tego.

– Jake –

– Pojedziesz do szpitala i tam się tobą zajmą, wyzdrowiejesz, może wrócisz do biegania – zagryzł wargę, znowu płakał. – Dziękuję ci za ten cudowny czas, za bycie przy mnie, za dbanie bym nie odleciał. Ja też cię kocham, bardzo. Przepraszam, że kończy się to w ten sposób.

Po tych słowach złożył na jego ustach ostatni, słodki, wróć, najsłodszy pocałunek, włożył w niego całą siłę jaka mu jeszcze pozostała, wszystkie swoje uczucia, które wykiełkowały w dniu pierwszego spotkania. Chciał mu to wszystko przekazać, by to coś trzymało go przy życiu i sprawiło, ze będzie szczęśliwy. Bo będzie, zasługiwał na to.

Z wielkim bólem oderwał się od niego i skierował w stronę wyjścia, po drodze zgarnął swój plecak, może i porzucił tamto życie, ale nawyki pozostały. Wyciągnął pistolet i wyminął zgrabnie biegających w tę i we w tę agentów, całkiem niezłe były te posiłki, Fury raczej się tego nie spodziewał, a nawet jeśli to nie w takiej ilości. Jacob wspomniał, że słyszał coś o helikopterze, o tak, Nick lubił dramatyczne ucieczki, trzymał na smyczy ogromną sieć kontaktów rozsianą po całym świecie, oczywiście, że był narcyzem. Był panem i władcą.

Trzypiętrowa kamienica, w której mieszkał od półtora roku była połączona z całym szeregiem budynków, ktoś zwinny i wysportowany przedostałby się na odległość nawet kilkunastu przecznic. Skoro całe jego dotychczasowe życie tutaj było przedstawieniem, dobrze wiedział gdzie go znajdzie.

/\/\/\/\/\/\/\

Budynek redakcji jeszcze nigdy nie wyglądał tak ponuro, lekka mgła unosiła się nad miastem, a styczniowy chłód dawał się we znaki. Wbiegając po schodach na dach miał kilka sekund by choć jedną kwestią ułożyć sobie w głowie.

Nie był zły na Toma, on po prostu podał rękę bardzo złej osobie, jeśli to co mu powiedział w salonie było prawdą, a bardzo chciał w to wierzyć, podpisując umowę zgodził się na grę aktorską nie udział w porachunkach. Nie mógł wiedzieć, że podpisał pakt z diabłem, bo na pewno miał skończyć z kulką w głowie, nie ważne czy wykonałby zadanie czy też nie. Najbardziej bolał go jednak fakt, że gdyby nie to, to prawdopodobnie nigdy by się nie poznali. Wolałby wpaść na niego w kawiarni w innym życiu, przepuścić w windzie czy obsłużyć w sklepie. Na pewno zwróciłby na niego uwagę, na te piękne, bystre oczy, słodkie policzki czy lśniący i rozbrajający uśmiech. W innym życiu mieli by przyszłość, ich historia w tym właśnie dobiegała końca.

Wdrapał się po drabince, otworzył metalowe drzwiczki i westchnął. Nick czekał na niego, opierając się o swój ulubiony środek transportu; zgrabny, smukły helikopter.

– Już dawno by mnie tu nie było, ale STRASZNIE mnie kusiło by jeszcze chwilę poczekać. Widziałem to w twoich oczach, gdy postrzeliłem młodego. Prędzej zginiesz niż pozwolisz mi uciec. Za to cię zawsze szanowałem.

Gyllenhaal zrobił trzy kroki w przód.

– Ten artykuł, o chłopcach z Oregonu, to też byłeś ty, prawda?

Fury rozłożył ręce.

– No jakoś musiałem wbijać ci nóż w plecy na odległość. Jake, Jake...tak nam było dobrze razem, niczego ci nie brakowało i nagle postanowiłeś zmieszać mnie z błotem i porzucić. Po wszystkich się tego spodziewałem, ale na pewno nie po tobie.

– Innych też tak mamiłeś jak mnie? Wierzyłem, że coś dla ciebie znaczę, że mnie kochasz, że jestem tylko twój, a potem się okazało, że miałeś wielu takich przede mną. Dałem ci wyprać sobie mózg. Zamordowałem swoich rodziców chociaż byli niewinni, sfałszowałeś wszystkie dokumenty!

– Nie zapominaj co ci robili.

– No właśnie myślałem o tym całą drogę w autobusie, kiedy tu jechałem. Zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę nic mi nie zrobili. Byli zwykłymi, surowymi rodzicami, których syn wymykał się z domu i opuszczał szkołę. Oni chcieli mnie wychować, a ty wbiłeś mi do głowy, że są potworami! Może i byli, ale nie zasługiwali na śmierć, tak jak inni, których zabiłem. Likwidowałem ludzi, którzy stali na twojej drodze, byłem zwykłym mordercą!

Nick wspiął się po metalowych schodkach i przysiadł na krawędzi pokładu.

– Nie zwalał winy na mnie, ja tylko pokazałem ci ścieżkę, ty sam ją wybrałeś. To ty pociągnąłeś za spust i to ty zabiłeś mamusię.

Jake zacisnął mocniej szczękę.

– Zrobiłem to tylko dlatego, że byłeś w mojej głowie.

– Wpuściłeś mnie do niej. Jake, możemy tak się bawić w kotka i myszkę jeszcze długo, ale prawda jest taka, to wszystko tylko i wyłącznie są konsekwencje twoich działań.

Pomodlił się właśnie w myślach, nie wierzył w Boga, ale może jakimś magicznym sposobem uda mu się przekazać Tomowi, raz jeszcze, jak bardzo go kocha i że żałuje iż nie może go ten jeden, ostatni raz zobaczyć.

– Nie, Nick, mylisz się. Poznanie Toma i wszystko potem, to są konsekwencje moich działań i kroków. To były moje, nie nasze, decyzje. Masz rację, zrobię wszystko by tym razem ci się nie udało. Nadal mam niezłego cela.

Kiedy okładał pięściami Fury'ego w salonie, w pewnej chwili, to były ułamki sekund, ale chyba udało mu się zablokować pistolet, który leżał na ziemi. Nie miał pewności czy mężczyzna go wziął ani czy blokada zadziała, ale nie miał wtedy nic innego, było zbyt mało czasu. Sięgnął po swoją spluwę, którą trzymał nisko na pasku na plecach i wycelował, dwa strzały w silnik pełen paliwa, a trzeci w samego Nicka, którego mina była warta każdego zachodu. Nie mógł wystrzelić, nie zdążył nawet wyskoczyć, bo wybuchł pociągnął maszynę stojącą na skraju dachu w dół wraz z zawartością. Choć Jake nie miał zamiaru wracać do tego myślami, wiedział, że szok na twarzy Fury'ego będzie go bardzo kusił.

Syreny policyjne rozległy się w okolicy, a Gyllenhaal się uśmiechnął. Padł na kolana, odrzucił pistolet w bok i czekał. Już dawno powinien to zrobić, już dawno powinien poddać się karze. Był mordercą, może i miał dobre zamiary, ale to go nie usprawiedliwiało. Oddał się w ręce policji bez żadnych oporów, nie powiedział ani słowa, funkcjonariusze poinformowali go o prawie do zachowania milczenia i że to co powie, zostanie wykorzystane przeciwko niemu w sądzie.

Nie bardzo oto dbał. Jedyne co go interesowało to żywy Tom Holland, bo to by oznaczało, że pierwszy raz w swoim życiu kogoś ocalił. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top