Rozdział 6


Lewa, prawa, lewa, prawa

Właściwie, po co powtarzał to w myślach skoro wszystko w tej jednej sekundzie straciło jakikolwiek sens? Nie było już pęknięć na chodniku ani muzyki w słuchawkach, nie było odcięcia się od świata, kotka pod sklepem ani nawet żółtego garbusa przy hydrancie. Obraz zlał się w jedną, długą, mroczną drogę prowadzącą wprost pod kamienicę.

Biegł, po czym zwalniał, potem znowu przyspieszał i stawał.

Do cholery, co on miał w tej sytuacji zrobić? Zasady i schematy, które budował od ponad roku rozsypały się jak domek z kart, prysły jak bańka mydlana. Nie poszedł do pracy, nie wszedł do budynku. Nigdy mu się to nie zdarzyło, nigdy nie wziął urlopu ani zwolnienia. Nigdy. Dlaczego? Bo to odbiegało od rutyny, która ratowała mu życie każdego dnia. Trzymała w ryzach i nie pozwalała się rozsypać. Aż tu nagle...bum. Bomba wybuchła i nastała cisza. Nie znał Zenday'i, nic o niej nie wiedział, ale nie przypuszczał, że mogłaby zrobić coś takiego, swojemu chłopaku, ba, takiemu chłopakowi.

On na to nie zasługiwał, znaczy nikt nie zasługiwał, ale on w szczególności. Tom Holland, chłopak, który go wciągnął na bezpieczną łódkę, ochronił przed sztormem, który go przytulił i sprawił, że poczuł coś tak niesamowitego jak ciepło w środku. Chłopak, który szybko stał się jego przyjacielem, jedynym, bo nigdy wcześniej żadnego nie miał, był sam, sam jak palec. Ciężko mu było określić ich relację, bo dla niego to było coś ponad przyjaźnią, a już tym bardziej ciężko mu było określić jak sam się czuje, po tym co zobaczył. Zatrzymał się na chwilę w malutkim przejściu między budynkami.

Wdech i wydech, wdech i wydech.

To się nie dzieje, to musiał być zły sen. Jak ona mogła to zrobić kurwa jego Tomowi?! Mieszkali razem, żyli jak żyli, okay, rozumiał zabieganie, wyjazdy, sesje fotograficzne, ale cholera, po skończonej pracy wraca się do domu i spędza czas z drugą połówką. Czy to takie trudne? Naprawdę musiała polecieć w bok i to jeszcze z kimś takim jak Desmond Vane, facet udający macho, karmiący swoje ego drogimi zegarkami i samochodami, pozer jakich mało?

Czego jej w Tomie brakowało? Do kurwy nędzy! Dawał jej wszystko, martwił się, czekał aż wróci do domu by móc spokojnie zasnąć, starał się naprawić stracony przez jej pracę czas. Gdyby był z Tomem nigdy by na to nie pozwolił, otaczałby go ciepłem i miłością, rozmawiał o każdej najmniejszej głupocie, przytulał i całował, pokazywał, że nigdy, przenigdy nie będzie sam, że ma na kogo liczyć. Skoro on mógł sobie z łatwością to wyobrazić to dlaczego ta wywłoka nie włożyła chociaż krzty starania, by uratować to co mieli.

Cholera!

Przetarł twarz dłońmi i oparł się o ceglaną ścianę. Dawno nie był TAK wściekły, Chryste, tak wkurwiony. 

Raz, dwa, trzy

Zacisnął dłonie w pięści. Jak mogła...jak mogła! Wdech i wydech. Tom był taki troskliwy, zajął się nim po jego ataku, kurwa, siedział pod jego drzwiami, aż w końcu z pomocą kluczy dostał się do środka, by być pewnym, że wszystko w porządku i on, Jake, nie postanowił skończyć ze sobą. Widział to w jego oczach, Tom się martwił, Tomowi zależało.

Jemu oczywiście też, od samego początku, odkąd tylko zaczęli wspólnie biegać, a potem spędzać czas. Mógł z czystym sumieniem przyznać, że tak, miał przyjaciela i nie pozwoli by ten cierpiał. Nikomu nie pozwoli go skrzywdzić.

Wciągnął gwałtownie powietrze przez nos.

Już to kiedyś od kogoś usłyszał.


Kilkanaście lat wcześniej

Padał deszcz, właściwe to lało przeokropnie od samego rana, w radiu podawano, że niektóre części miasta są nieprzejezdne. Jake opatulił się szczelniej przemoczoną bluzą, niestety, nie zrobiło mu się przez to cieplej. Wybiegając z domu nie myślał o tym, że pada, że może powinien się cieplej ubrać, ba, w sumie to nawet nie wiedział dokąd ma się udać. Zależało mu tylko by jak najszybciej wybiec stamtąd, z domu, od ojca, który znowu zrobił awanturę i prawie że podniósł na niego rękę. Nie zdążył, bo Jake czmychnął przez przedpokój do wyjścia, mama krzyczała zanim by wrócił, by porozmawiali, ale nie miał zamiaru jej słuchać. Zbyt długo był posłusznym małym chłopcem, miał już tego dość.

Pociągnął nosem, na bank się przeziębi. Nie uśmiechało mu się to bo równałoby się to z pobytem w domu przez jakiś czas. Wciągnął nogi na drewnianą ławkę i mocno się do nich przytulił, schował się przed wodą w drewnianej altanie niedaleko parku, lubił tutaj przesiadywać ze swoimi magazynami o zwierzętach.

Czarny Suv podjechał blisko krawężnika zatrzymując się zaraz przy altance. Jake westchnął cicho gdy poczuł ciepłą dłoń na swoich plecach. Dłoń, która nigdy, przenigdy go nie uderzyła.

– Znowu to samo?

Nie musiał nic mówić, ON wiedział.

– Jake, moja propozycja jest cały czas aktualna. Nie możesz uciekać, zależy mi na tobie i się martwię. Pozwól sobie pomóc.

– Nie mogę uciec z domu.

Mężczyzna przyciągnął chłopca do siebie pozwalając, by oparł głowę na jego ramieniu.

– Ty nie uciekasz, ty kroczysz swoją ścieżką. Dokonujesz wyboru, a ja chcę ci przy tym towarzyszyć. Przecież wiesz, że przy mnie nic ci nie grozi, przy mnie jesteś bezpieczny.

Jake wtulił się mocniej ciesząc przyjemnymi ciarkami, bo mężczyzna głaskał go właśnie po wilgotnych włosach.

– Nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić, obiecuję.

Wtedy w to uwierzył, wtedy był gotowy zrobić dla niego wszystko.

/\/\/\/\/\/\/\

Dotarł pod kamienicę, nie miał pojęcia jak, bo połowy drogi kompletnie nie pamiętał, ale ostatecznie udało mu się. Nerwowo zaciskał i rozwierał pięść, cały dygotał. Jednego był pewien, musi Tomowi powiedzieć od razu. Wręcz rzygał tymi wszystkimi słodkimi poradami, by oszczędzić najbliższym bólu, by dać im znać po czasie, by ich przygotować. Ta, w dupę sobie to możecie wsadzić, tani chwyt marketingowy. Nie ma czegoś takiego jak „przygotowanie". Tak, zdawał sobie sprawę, że Tom będzie zdruzgotany, będzie wściekły i będzie mu przykro, ale lepiej teraz i lepiej od niego. Nie wyobrażał sobie gdyby to Tom miał nakryć swoją dziewczyną z innym facetem, zobaczyć to na własne oczy. On nie mógł się pozbierać, a był tylko sąsiadem. No dobra, kimś bliższym.

Wchodził po schodach jak na ścięcie. Z początku chciał wrócić do siebie do mieszkania, przemyśleć jak to ująć w słowa i dopiero wtedy zapukać naprzeciwko, ale rozmyślił się. Jeszcze dostałby ponownego ataku, a wtedy to już może sobie grób kopać. Stanął przed drzwiami i uniósł drżącą dłoń. Kurwa, jak on miał to zrobić...jak miał spojrzeć mu w oczy.

Nie miał nawet dość odwagi by zapukać.

Wziąć się w garść, wziąć się w garść, wziąć się w garść. Raz, dwa, trzy. Raz, dwa trzy. Raz, dwa, trzy.

Zapukał. Zrobił to, cholera, czemu nie mógł schować się w swoim pokoju, czemu to musiał być on.

– Jake, hej, coś się stało? Nie powinieneś być teraz w pracy?

Zaschło mu w gardle. Tom tak pięknie wyglądał, biała koszulka ładnie opięta na ramionach i szare dresowe spodnie luźno opadające, był boso, a wilgotne włosy dodawały mu uroku.

– Ja, tak...w sensie powinien, ale...musiałem cię zobaczyć.

Holland uśmiechnął się szeroko, trochę zawstydzony, policzki mu się zarumieniły.

– Och, w takim razie zapraszam do środka.

Już zjebał, jeszcze nic nie powiedział, a już zjebał.

Ściągnął buty, plecak położył obok i zajął miejsce przy stole, tam gdzie wczoraj. Tom przygotował herbatę i również usiadł, ale tym razem o wiele bliżej. Jake'owi zrobiło się momentalnie gorąco.

– Na pewno wszystko w porządku? Wyglądasz na przestraszonego.

Chłopak chwycił go za rękę.

Za dużo bodźców, zdecydowanie za dużo.

– Ja...muszę, eh, muszę ci coś powiedzieć. – zagryzł wargę, musiał, no przecież musiał mu to wyjawić.

Holland zwilżył swoje wargi językiem (Boże kochany) i spuścił głowę chichocząc.

– Wiesz, chyba czytasz mi w myślach.

Co

- Co?

Tom podniósł głowę, a oczy błyszczały mu jak sto dolarów. What the fuck, co się tutaj dzieje?

– Myślałem o tym Jake, długo, właściwie odkąd cię poznałem. Jesteś jak mój osobisty magnes, masz w sobie coś co mnie przyciąga. Chce być blisko ciebie, nawet nie wiesz co poczułem, gdy wyznałeś, że jestem jedyną osobą przy której czujesz się dobrze, którą wpuściłeś do mieszkania. Widząc cię zawsze uśmiecham się szeroko, bo wiem, że przy tobie mogę być sobą, nie muszę niczego udawać.

Szlag by to jasny trafił, ja pierdole. Naprawdę? Akurat DZISIAJ musiał mu to wszystko powiedzieć? Po tym jak nakrył jego dziewczynę na zdradzie, on postanowił to powiedzieć. Zamurowało go, totalnie go zamurowało. Bo to, że on czuł coś (nie wiedział jak to określić) do Toma to jedno, ale odwzajemnione uczucie to totalnie inna bajka. Jak ktoś mógł myśleć o nim w tych kategoriach. Był porąbany, kontrolowały go tylko i wyłącznie leki, nie wychodził z domu oprócz do pracy i sklepu, czasami pobiegać, kto o zdrowych zmysłach chciałby „wiązać się" z NIM? To bardzo, ale to bardzo chujowy pomysł. Tom zasługiwał na wielką miłość, okay, w drodze do kamienicy zaatakowały go myśli, że on by mu ją dał i to szczera prawda, ale jednocześnie wiedział, że ściągnąłby Toma ze sobą na dno. Nadszedł by dzień, gdy nie wstałby z łóżka albo wziął sznurek. To była rzeczywistość, taka była jego przyszłość. Nie mógł pozwolić Hollandowi być tego świadkiem.

– Rozumiem, że to sporo i prawdopodobnie wygłupiłem się mówiąc to teraz, bez ostrzeżenia – chłopak potarł się po karku. – ale nie mogę spać, nie mogę się na niczym skupić. Myślę o tobie cały czas, już nawet dzisiaj zastanawiałem się jak spędzić z tobą wieczór, co zaproponować byśmy mogli się spotkać. Nigdy czegoś takiego w życiu nie czułem – westchnięcie. – Wiem, że mam dziewczynę i w sumie nie powinien tak myśleć o innej osobie, ale nic na to nie poradzę. I tak właściwie nie jesteśmy razem, mijamy się wiecznie, prawie nie rozmawiamy.

– Tom.

– Także niczego nie oczekuję, po prostu musiałem to z siebie wyrzucić –

– Tom.

– Żebyś wiedział, że mi zależy –

– Zendaya cię zdradza.

I to by było na tyle proszę państwa, może teraz skakać z mostu. Trudno było określić co wyrażała mina chłopaka, najpierw Gyllenhaal dostrzegł skonfundowanie, tak jakby słowa z opóźnieniem do niego docierały, potem pojawił się smutek, a na końcu coś czego się totalnie nie spodziewał.

Śmiech.

Prychnięcie pod nosem. A potem śmiech.

Tak, Tom Holland głośno się roześmiał.

Jake nie miał pojęcia co zrobić, czy dołączyć czy objąć go ramieniem, a może po prostu wyjść. Słowa utknęły mu w gardle, więc postanowił siedzieć cicho. Wyobrażał sobie raczej wściekłość, żal i rzucanie przedmiotami, a ta reakcja była zbyt łagodna. Ludzie tak nie reagowali...cóż, w końcu Tom nie był jak wszyscy, zdążył się na tym poznać wiele razy.

Jedyne co to przynajmniej poczuł ulgę, że to z siebie wyrzucił. Nie potrafiłby trzymać języka za zębami wiedząc, że mieszkają razem, swoją drogą ciekawe czy dziewczyna miała w planach kiedykolwiek przyznać się do wyskoku.

– Przepraszam, przepraszam – chłopak przetarł twarz dłońmi, gdy się uspokoił. – Często tak właśnie radzę sobie z ciężkimi sytuacjami. – westchnięcie. – Nie wiem co powiedzieć, jak...skąd wiesz?

– Widziałem ją z moim szefem pod budynkiem redakcji. Całowali się.

– Z twoim szefem?

– Gość ma wielkie ego, rzadko bywa w biurze, a dzisiaj wyjątkowo pojawił się tak wcześnie. Potem zjawiła się Zendaya i chyba gdzieś pojechali. Nie wiem, bo od razu przybiegłem tutaj.

Tom wbił w niego wzrok jakby próbował wyczytać z coś z jego twarzy.

– Czekaj, nie poszedłeś do pracy, żeby powiedzieć mi, że moja dziewczyna mnie zdradza?

Jake zmarszczył brwi. A co niby miał zrobić, czekać?

– No tak, musiałeś dowiedzieć się jak najszybciej, takich rzeczy nie można ukrywać.

Chłopak tak jak on wcześniej zagryzł wargę i westchnął. Ponownie chwycił jego dłoń delikatnie głaszcząc ją swoim kciukiem. Gyllenhaal wstrzymał oddech i uścisnął dłoń, dając do zrozumienia, że to czuje.

Oddychali miarowo, prawie że jak jeden organizm.

– W takim razie jedyne co mogę zrobić w tej sytuacji to się cieszyć. Zendaya wyświadczyła mi przysługę.

– Tom...to nie jest dobry pomysł.

Chłopak wstał od stołu kierując się w stronę kuchni, jakby próbował znaleźć zajęcie dla wzroku. Oparł się plecami o lodówkę zaplatając ręce na piersi.

– Ja wiem Jake, to wszystko dzieje się tak szybko. Ale uwierz mi, ja nigdy w życiu nie byłem tak pewny tego co czuję jak jestem teraz. Zendaya była częścią schematu, wiedziałem, że mam dziewczynę i tyle. Wiedziałem jak odpowiadać na pytanie o związek. Na tym się to kończy. Ona nigdy nie poruszyła tematu, ja również. Dlaczego? Bo najwyraźniej nic nam w tym nie przeszkadzało. Wspomniałeś wczoraj, żebym spróbował spędzić z nią trochę czasu, ale prawda jest taka, że pierwsze co mi przyszło do głowy to, żeby spędzić go z tobą. Bo tego właśnie chciałem. Może to szczeniackie, może zachowuje się jak debil, ale musiałeś wiedzieć, spojrzeń nie ukryje, a gapię się na ciebie cały czas. – chichot. – Tak na mnie działasz.

Mężczyzna przełknął ślinę i również wstał, przeszedł się wzdłuż stołu zatrzymując naprzeciwko Hollanda.

– Widziałeś co się ze mną wczoraj działo, to się może powtórzyć, a raczej na pewno powtórzy. Bez leków jestem wrakiem, który może ci zrobić krzywdę, a nie darowałbym sobie tego końca życia. Nie potrafię dać ci tego czego oczekujesz, okay, dbam o ciebie i mi zależy bardzo, mogę ci zrobić śniadanie czy obiad, z czasem może i zabrałbym cię na kawę na miasto, ale w związku chodzi o coś więcej. O bliskość... – oddech mu przyspieszył. – Ja nie umiem, nie umiem być blisko, na pewno wiesz o co mi chodzi. Taki związek nie ma przyszłości, to by się szybko rozpadło, z wielkim bólem po obu stronach.

Spuścił wzrok w dół. Nawet jeśli bardzo by chciał, a chciał, koniec końców stchórzyłby i uciekł. Nawet jeśli nienawidził uciekać. 

Nie od razu zarejestrował, że Tom podszedł do niego, dopiero gdy poczuł jego dłonie na swoich polikach, podniósł ponownie wzrok i ich spojrzenia się spotkały.

Tak, Jake miał emocje, odczuwał przyciąganie, odczuwał pragnienie, nie był wykastrowany, ale perspektywa przyszłości nie pozwalała mu odpłynąć za daleko. Po co coś zaczynać, gdy wiesz, że nie skończysz.

Patrzyli sobie na usta, normalne w takiej pozycji. Przeskakiwali wzrokiem z ust, na oczy, na czerwone poliki, na żyłę widoczną na szyi, analizowali siebie nawzajem.

– Dlaczego od razu zakładasz, że jesteśmy spisani na straty?

– Bo jesteśmy, wiem to.

– Nawet jeśli nie spróbowałeś.

– Nie muszę próbować , by to wiedzieć.

– Ale chcesz.  Wiem, że chcesz. – to już wyszeptał, tak słodko i namiętnie, że Jake'owi zakręciło się w głowie.

Po tym jak Tom przybliżył się jeszcze bardziej, położył dłonie na jego biodrach. Wyjątkowo nie drżały, uścisk był stanowczy, jakby tam właśnie powinny się znaleźć, co niczego nie ułatwiało.

– To jest...skomplikowane. – mężczyzna również szeptał. – Z każdą decyzją wiążą się konsekwencje.

– Tego nigdy nie negowałem, ale może właśnie dlatego tak bardzo się boisz, dlatego twoje ciało tak reaguje. Ono też musi się jakoś uczyć.

Jego usta były tak blisko, czuł ciepły oddech chłopaka na swoich wargach.

– Wystarczy jedno twoje słowo, a odsunę się. Nigdy nie zrobiłbym niczego wbrew twojej woli, jedno słowo i –

Pieprzyć cały świat, pieprzyć to popieprzenie w głowie. Oczywiście, że go pragnął, od niedawna zaczął sobie zdawać z tego sprawę. Spędzali sporo czasu razem, a to się dotknęli ramieniem, a to Tom chwycił jego dłoń albo się przytulili. Zawsze wtedy pragnął by ta chwila trwała wiecznie, to nie był głos w głowie, to był on. Jake Gyllenhaal we własnej osobie. Dość miał użalania się nad sobą, może Holland miał rację, nigdy nie pozwolił sobie w pełni poczuć jak to jest być z kimś, fizycznie i mentalnie. Jak to jest obrócić się w nocy na bok i wtulić w osobę, która leży tak blisko. Jak to jest jeść z kimś wspólny posiłek, dzielić się spostrzeżeniami, wydarzeniami w ciągu dnia i w końcu jak to jest wracać do domu, w którym ktoś na ciebie czeka.

Tom chciał czekać, Tom chciał tego doświadczyć. Potrzebował tylko jego zgody.

Pochylił się i dosłownie wpił mu w usta. Boże, to było tak niesamowicie cudowne, lepsze niż jakakolwiek dawka leków, lepsze niż narkotyk. Ręce chłopaka od razu wystrzeliły by objąć mężczyznę za szyję, ten wykorzystał okazję i podniósł chłopaka sadzając go na stole, tak będzie im wygodniej.

To z jaką łatwością Tom wpuścił go do swojego gardła, jak pozwolił eksplorować językiem jego buzię, jak pozwolił językom dosłownie tańczyć razem, trzepnęło Gyllenhaala porządnie w czerep, jakby mu ktoś porządnie przywalił baseballem. Kręciło mu się w głowie, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Tom zajęczał, gdy dłoń Jake'a głaskała go po plecach, zwiększył nacisk wokół szyi.

Bliżej, jeszcze bliżej.

Boże, nadal w to nie wierzył. Naprawdę całował Toma Hollanda, w ogóle całował kogoś, dawno, dawno temu w szkole zdarzało mu się cmoknąć jakąś dziewczynę, ale nigdy TAK. Przekroczył wszelkie możliwe wyznaczone przez siebie granice i...podobało mu się. Skłamałby strasznie mówiąc, że nie, że nie poczuł nic. Jego ciało dosłownie płonęło, pragnęło więcej i więcej, mocniej, szybciej, dłużej.

Warknął, czym sam siebie zaskoczył, gdy Tom pociągnął go mocniej za włosy i jednocześnie wbił stopę w lewy pośladek. Fuck, to było bardzo dobre.

Gorąc w podbrzuszu stawał się nie do wytrzymania, a erekcja boleśnie dawała o sobie znać za każdy razem gdy chłopak poruszał nogą. Zwolnili, kończąc na słodkich cmoknięciach. Jezu, usta mieli tak opuchnięte, że powinno być im trochę wstyd.

Dyszeli i wzdychali dobre kilka minut, Tom wrócił dłońmi na rozgrzane jak cholera poliki mężczyzny, a Jake pochylił się by oprzeć swoje czoło na czole chłopaka.

– Nie spodziewałem się –

– Ja też nie. – Jake się uśmiechał, przymknął oczy i napawał się chwilą.

– Chyba nieźle jak na pierwszy raz.

Gyllenhaal wciągnął powietrze przez z nos i tym razem to on się roześmiał. Było mu tak dobrze jak nigdy dotąd, był szczęśliwy, radość wypełniała każdą komórkę w jego ciele. Tom oczywiście dołączył, mocno wtulając się w jego tors. 

Jake poczuł gdzieś pomiędzy parsknięciem a mocnym objęciem Toma, że chce mu się płakać. Nigdy jednak nie sądził, że będzie mu się chciało płakać z radości.

Dźwięk klucza w zamku gwałtownie ściągnął ich na ziemię.

– Tom, posłuchaj, muszę ci –

Zendaya stanęła w progu patrząc prosto na nich. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top