Rozdział 5

Wskazówki zegara wiszącego w salonie piętnaście centymetrów od linii farby w kolorze kości słoniowej nieznośnie dawały mu znać, że tak, istotnie czas się nie zatrzymał. Płynie dalej, ta samo jak płynął wcześniej. Nic się nie zmieniło. Czyżby? W jego mniemaniu zmieniło się dosłownie wszystko.

Parę minut odcięcia od rzeczywistości przekreśliły kompletnie szansę na wydostanie się z tej cholernej czarnej dziury w jego umyśle, która od dziecka próbowała go wciągnąć do środka aż w końcu jej się to udało. A teraz ponownie zacisnęła swoje szpony na biednym Jake'u, mężczyźnie walczącym dniami i nocami z samym sobą.

Tik – tak. Tik – tak.

Wciągnął powietrze przez nos co tylko wprowadziło w ruch gruczoł łzowy, kropelki tej słonawej cieczy znów pociekły mu po policzkach. Westchnął. Serce już dawno przestało łomotać mu w klatce piersiowej, oddech się uspokoił, organizm zrelaksował, lecz nie to co głowa. Od czterech godzin i siedemnastu minut siedział na podłodze w kuchni, zaraz przy krześle przy którym zawsze jadł śniadanie. Siedział i myślał, a raczej próbował wyłączyć myślenie. Gdy tylko ocknął się w domu Toma wstał i wybiegł z jego mieszkania aż się zanim kurzyło, chłopak nawet nie zdążył zareagować. Gyllenhaal zabarykadował się w swoich czterech ścianach, trzy razy przekręcając zamek, chyba mając nadzieję, że go przy okazji zepsuje i już nigdy stąd nie wyjdzie. Ba, nie miał zamiaru. Nie po tym co się stało. Nie po tym co Tom musiał oglądać na własne oczy.

Jego upadek. Jego porażkę.

Ataki paniki, lęki związane z przestrzenią, fobie społeczne – to rzeczy o których się nie mówi, a gdy się mówi, temat szybko cichnie skopany na ostatnią stronę gazety, zaraz po reklamie maści przeciwzapalnej, na chore stawy. Zdrowie psychiczne nigdy nie było wyciągane na okładki, ponieważ ludzie się go boją. A boją, bo go nie kontrolują, przeraża ich fakt iż są słabi, podatni na choroby, przeraża ich to, że mają datę ważności. A tak jest, niestety, tak działa świat. Wytłumaczenie komuś, że taka choroba nie przejdzie na niego zaraz po dotknięciu ramienia jest niewykonalne. Z AIDS nadal prowadzimy zaciekłą wojnę. Dlaczego? Bo pomimo rozwiniętej cywilizacji nadal nie potrafimy rozmawiać i słuchać. Jesteśmy mistrzami w czymś innymi – w oskarżaniu siebie nawzajem. W mordowaniu poglądów, które stoją w sprzeczności z naszymi. Chcemy wygrać, tylko to się liczy.

Osoby dotknięte jakąkolwiek formą lęku mają krótko mówiąc przejebane. Ci nieliczni, którzy mają siłę odwiedzać lekarzy kończąc z pudełeczkiem tabletek na półce w łazience, wiedzą, że one i tak nic nie pomogą. Ale państwo przecież pomogło, wizyta się odbyła. Problem zamieciony pod dywan. Jake Gyllenhaal, na swoje nieszczęście dotknięty został kilkoma schorzeniami, dlatego skończył z kilkoma pudełeczkami na półce. Ale walczył, nie poddał się od razu. Miał hobby, ćwiczenia pomagały mu opanowywać emocje, znalazł pracę, był punktualny, jadał regularnie, miał nawet roślinkę na parapecie, a mimo to, a mimo walki i tak przegrał.

Wywrócił się przed samą metą, jak ostatni idiota

Zamrugał. Dopiero teraz dotarło do niego, że wciąż ma na sobie granatowy T-shirt i ciemne spodnie z paskiem. No tak, przecież gdy już się zaryglował zdążył tylko wziąć leki i paść na podłogę w kuchni, płacząc i błagając pod nosem by Tom przestał walić w drzwi.

Tak, jego sąsiad najwyraźniej również należał do grupy tych walczących. Pobiegł za Jake'em ale nie zdążył zatrzymać drzwi przed zamknięciem. Uderzył w nie czołem, pukał dobrą godzinę, wołał, najpierw spokojnym tonem, później głos się obniżył i przeszedł w ofensywę. Zaczął grozić, że zadzwoni po kogo trzeba by te drzwi wyważyć. Przypływ jego złości trwał jakieś półtorej minuty, potem tylko przepraszał. W kółko i w kółko. Niepotrzebnie, to Jake był tym popieprzonym. Mężczyzna nie odpowiedział, nie odezwał się słowem, z początku dlatego, że nie chciał. Nie chciał mieć już nic wspólnego z Tomem Hollandem. Atak przekreślił wszystko. Okej, Tom był inny, był wyjątkowy, wrażliwy i empatycznym, rozumiał sąsiada lepiej niż ktokolwiek inny, ale teraz, za każdym razem gdy będą się widzieć, Jake będzie przypominał sobie o tym przeokropnym uczuciu tonięcia, gdy otacza cię lodowata woda, a ty nie masz siły by przebierać nogami. 

Potem natomiast nie mówił nic, bo nie był w stanie, leki otępiły go tam bardzo (wziął końską dawkę) iż przez pierwsze dwie godziny nie był pewien czy przypadkiem nie umarł na tych płytkach. Ale jak na złość słyszał zegar, to pojebane tik-tak, a zatem wciąż tu był, wciąż musiał walczyć.

– Jake.

Kurwa, Tom nadal tam siedział. Czy naprawdę nie mógł wrócić do siebie, zapomnieć, że w ogóle go znał i nigdy się już nie odezwać? Zająć się swoją dziewczyną, pracą i cudownym życiem w nowym mieście. Pewnie i tak niedługo się przeprowadzą znowu, show-biznes tak działał.

Przejechał wolno dłońmi po udach, były zimne. Podniósł głowę do góry opierając ją o drzwiczki szafki. Cholera, za dużo wziął. Miał wrażenie, że jego głowa waży tonę. Przejechał językiem po suchych wargach, powinien się napić, ale woda była tak daleko. Jeszcze trochę bez niej wytrzyma.

– Pozwól sobie pomóc, jesteśmy przyjaciółmi, ty jesteś moim przyjacielem, nie zostawię cię.

Och Tom, wszyscy tak mówią a potem znikają na zawsze

– Muszę wiedzieć czy jesteś bezpieczny, wpuść mnie, chociaż na chwilę.

Nie potrafię, nikogo nigdy nie wpuściłem do siebie

– Zrobiłem coś za co możesz mnie zabić, wiem że bardzo dbasz o swoją prywatność, ale martwię się jak cholera. Odnalazłem numer do pani Brighton, a ona powiedziała mi gdzie znajdę klucz do ciebie, miała klucze do wszystkich tutaj w kamienicy. Trzymam go właśnie w dłoni, powstrzymuje mnie tylko i wyłącznie fakt, że zależy mi na tobie i nie chcę zrobić niczego wbrew twojej woli. Odezwij się, daj chociaż znak, a go nie użyje.

Zależy mu, naprawdę mu zależy

– Zatem nie dajesz mi wyboru, otwieram drzwi.

Problem leży w tym Tom, że ja chcę i jednocześnie nie chcę żebyś tu był

Na dźwięk klucza w zamku Jake delikatnie się wzdrygnął, jakby odzyskał czucie w mięśniach. Przekręcił głowę w lewo, w stronę drzwi i dziesięć sekund później zobaczył w swoim przedpokoju Toma, swojego sąsiada. Jego twarz wyrażała tak wiele emocji na raz, ale chyba najwidoczniejszą była ulga. Zamknął za sobą drzwi, położył klucze na półeczce i wciąż patrząc na mężczyznę podszedł bliżej, powoli, nie miał na sobie butów, był w samych skarpetach. Przysiadł po prawej stronie Jake'a.

– Cześć. – głos mu drżał.

Gyllenhaal specjalnie odwrócił wzrok w drugą stronę. Nie mógł na niego patrzeć, nie chciał zobaczyć w jego oczach współczucia, nie potrzebował litości. Tak, był porąbany, dobrze o tym wiedział, nie trzeba mu było o tym przypominać. A co jak spojrzy na niego i znowu odleci, tym razem we własnym domu, bo czemu by nie?

Ciepła dłoń chłopaka dotknęła jego chłodnych palców i przyjemne uczucie bliskości, które otuliło go w mieszkaniu Toma, powróciło. Dosłownie jakby dostał na twarz maskę tlenową, powracał do żywych.

– Spójrz na mnie, proszę.

Nie rób mi tego Tom, błagam cię

Palce sąsiada znalazły się na jego podbródku, delikatnie ale zdecydowanie przekręciły buzię w swoją stronę. Spojrzenia się spotkały i wielki wybuch, którego tak bardzo obawiał się Jake nie nastąpił. Atak nie przyszedł, a on nie tonął. Raczej płynął łódką, razem z Tomem, który trzymał wiosła, który był jego podporą.

– Cześć – odpowiedział, ale swojego głosu nie poznał, był zachrypnięty.

– Zanim cokolwiek powiem, podam ci wody, jesteś strasznie blady.

Tak, chyba powinien się napić. Nie miał pojęcia dlaczego jest taki spokojny, obca osoba właśnie siedzi w jego kuchni, a on nic sobie z tego nie robi. Gdzie twój instynkt przetrwania, Jake, gdzie on jest? Co się z nim stało?

Zamknij się, Tom nie jest obcym

Chłopak nalał wody do pierwszej lepszej szklanki, którą znalazł w szafce i podał ją Jake'owi, który wypił wszystko jednym duszkiem. Korzystając z okazji oparł się plecami o nóżkę od stołu, tak by być zwróconym twarzą do Gyllenhalla. Nie spuszczał z niego wzroku.

– Lepiej?

– O wiele, dziękuję.

Brzmiał zdecydowanie lepiej, aczkolwiek woda przypomniała mu o łzach, o tym jak płakał. Zacisnął dłonie w pięści, zajebiście, jeszcze się teraz rozryczy, jego własne ciało miało go w dupie. 

Nagle poczuł dłoń chwytającą go za prawą kostkę.

– Hej, spokojnie. Cokolwiek teraz mówi ci twoja głowa o tym co się stało, o mnie, o tym co czuję, nie słuchaj tego, bo to nie jest prawda. A wiesz skąd mam pewność? Nie ja ci o tym opowiedziałem, więc skoro nie wyszło z moich ust, nie jest prawdziwe, jasne? Nie wiem z czym walczysz, ale jestem obok. Domyślam się, że słyszałeś to wiele razy, ale mówię to szczerze. Jestem tutaj.

Dlaczego? Co we mnie widzisz, że ci zależy?

– Mogę też wstać i wyjść – kontynuował, cały czas trzymając dłoń na kostce. – Już wiem, że...jesteś tutaj, że nie umarłem, że jest lepiej. Wystarczy jedno słowo, a wyjdę, ale będę zaglądał, bo jesteś moim przyjacielem i nie wybaczyłbym sobie gdybym odpuścił.

– Gdy zamknąłem się tutaj zaraz po...no wiesz, byłem pewien że widzimy się po raz ostatni. Nie chciałem pamiętać, że widziałeś mnie w tym stanie, byłem gotów spakować się i nigdy tu nie wrócić.

Głęboki wdech. Dziwne uczucie w środku. Nie był zbyt wylewną osobą, nie opowiadał często o swoich uczuciach. Co się lubi albo jaki ma się ulubiony kolor to łatwe pytania, natomiast opisanie jak się człowiek czuje w danej chwili było ciężkie, momentami bardzo ciężkie. W tej chwili, w kuchni na podłodze podjął jedną z najtrudniejszych decyzji w całym swoim życiu. 

Zostanę, nie wiem na ile, ale zostanę

– Wziąłem leki, trochę przesadziłem dlatego się nie odzywałem. Ja żyję sam, tak wybrałem, czuję się najlepiej gdy wiem, że odpowiadam tylko za siebie, że dbam tylko o siebie. Pracuję w gazecie, interesują mnie moje artykuły, to wszystko. Nikogo nigdy tu nie wpuściłem – spojrzał na Toma, a ten na niego. – Nikt nigdy tu nie był, a fakt, że siedzisz w mojej kuchni, na mojej podłodze, w mojej przestrzeni i trzymasz mnie za nogę powinien mnie kurewsko przerażać, ale tak nie jest. Jestem przetrącony, wciąż to wszystko we mnie buzuje, ale nie wykopałem cię jeszcze za drzwi i nie mam pojęcia dlaczego. Bo zrobiłbym to, bez wahania. Może to leki, a może to, że przyzwyczaiłem się do twojej obecności. Z początku bałem się, że chcesz utrzymywać kontakt, że nie narzucasz się, że dbasz oto jak się czuję, bo tak ludzie się nie zachowują. Ludzie są źli, okropni, wykorzystują, mordują i zabijają, mają głęboko zdanie innych. Ty Tom, ty wykraczasz poza schemat, a ja lubię schematy, czuję się w nich bezpiecznie. A raczej czułem, bo nadal tu jesteś.

Chłopak uśmiechnął się delikatnie.

– Bo tak mało o mnie wiesz, chciałeś wrzucić do jednego worka podpisanego „wszyscy", ale ja tam nie pasuję. Nigdy nie pasowałem. Zanim się poznaliśmy, siedziałem z laptopem pod kocem. Oto jak wyglądał mój dzień. Jadłem to co akurat zamówiłem z dostawą pod same drzwi, bo nie chciało mi się wychodzić przed budynek, moja dziewczyna spędza większość czasu w pracy, którą uwielbia i się w niej spełnia, nie widujemy się i chyba mi to odpowiada. Mam paru znajomych, ale z nikim nie czułem się tak jak z tobą. Wyciągnąłeś mnie z domu, z letargu, dałeś mi nową energię. Dawno nie czułem się tak dobrze ze sobą, z własnym ciałem, z własnym życiem. Jestem przykładem osobnej statystyki Jake, wybacz, że wystraszyłem cię na początku, ale uwierz, że ty mnie również, bo pozwoliłeś mi być obok. A ja to doceniam, dlatego otworzyłem drzwi.

– Dziękuję, że nie odpuściłeś.

Uśmiechnęli się, obaj.

– Mam pomysł. Pójdziesz wziąć teraz prysznic, ja przygotuję kolację ze swojej lodówki, zjemy ją razem i pogawędzimy. Nie musimy do tego wracać, chyba, że chcesz. Chyba, że w ogóle mam sobie już pójść, to również zrozumiem. Nic na siłę i nic wbrew sobie.

Jesteś dla mnie za dobry

– Zostań. Wykorzystajmy fakt, że jeszcze nie mam ochoty cię wykopać.

Chichot.

– Taki humor to ja rozumiem. Zrobię kanapki i wrócę z talerzami. Mam sałatę, pomidora i te inne zielone warzywka albo masło orzechowe i dżem jagodowy.

– Możemy dzisiaj zaszaleć.

Tom wyszczerzył zęby. Miło było go widzieć tak promieniującego. Jake nie żartował, Tom naprawdę, dosłownie podał mu tlen do płuc. Był trochę zmęczony, jakby mało spał ale nie czuł się źle. Głowa nie była już tak ciężka, a ciało odrętwiałe. Udało się. Ponownie to chłopak sprawił, że nie skończyło się tak jak zakładał. Gdy tylko usłyszał jego kroki w skarpetkach na przedpokoju był pewien, że znowu odleci, że znowu czarna dziura przejmie kontrolę i go nie wypuści. Tom był światłem, które ją przegoniło.

Kiedy tylko drzwi się zamknęły Jake wrócił do swojej rutyny, jak gdyby nigdy nic. Nie czuł się dziwnie, wręcz normalnie. Jakby czas się na te pięć godzin zatrzymał, a on dopiero teraz wrócił. Podniósł z łóżka piżamę, którą wcześniej przygotował i skierował się do łazienki. Czternaście kroków, jak zawsze. Wziął gorący, odprężający prysznic, wytarł się dokładnie ręcznikiem po czym wrzucił go do kosza na pranie. Wyszczotkował dokładnie zęby. Nałożyć pastę na szczoteczkę i równomiernie rozprowadzić ją po zębach. Uspokoić oddech. Delikatnie szczotkować każde szkliwo po kolei. To jak gra na harfie. Palce przesuwają się wolno po strunach, a melodia wybrzmiewająca spod nich to czysta magia. Wypłukać jamę ustną i użyć ręcznika z paskiem po boku.

Po wyjściu z łazienki poszedł do kuchni, gdzie już czekał na niego Tom, końcówki włosów miał lekko zwilżone, zatem też wziął prysznic.

– Danie szefa kuchni, kanapki z masłem orzechowym i dżemem podano do stołu.

– Wyglądają smakowicie.

– Spróbuj a się przekonasz.

Usiedli do stołu razem, chłopak zajął miejsce naprzeciwko. W ciszy pochłonęli kolację i wypili herbatę, którą Jake przygotował. Czekając aż woda się zagotuje dotarło do niego w jak wielkim był błędzie, jak bardzo się mylił. Może on właśnie potrzebował kontaktu z drugim człowiekiem, nie od razu z grupą ludzi, ale po prostu z kimś. To by wyjaśniało dlaczego nie spanikował gdy Tom wszedł do mieszkania i dlaczego nie przeszkadzało mu, że gdy skończył prysznic, sąsiad już był w jego kuchni.

– Przepraszam Tom.

– Nie, przestań. Za nic nie przepraszaj, nie było tematu, nic się nie wydarzyło.

Jake westchnął.

– Chciałem przyjąć tę taktykę, ale dzisiaj nie ma ona sensu. Od jutra tak, wolałbym by dzień zaczął się tak jak zawsze, by nasza znajomość płynęła dawnym rytmem bez wspominania o tym, aczkolwiek teraz tutaj, możemy o tym porozmawiać. Chcę ci podziękować za pomoc, za to wszystko co zrobiłeś i przeprosić za to, że uciekłem i odciąłem się od ciebie. To nie było miłe, nie powinienem tak cię traktować i na pewno będzie mnie to męczyć jeszcze długo, ale zmierzę się z tym po swojemu. Dam temu czas.

Tom pochylił się do przodu i chwycił go za rękę.

– Zrobimy tak jak będziesz chciał, tylko błagam, gdy przyjdziesz czas twojego starcia z tymi emocjami, daj mi znać. Chcę być obok albo chociaż o tym wiedzieć.

Mężczyzna pokiwał głową, ale dłoni nie puścił. Było w tym coś...magicznego. Brzmi śmiesznie, ale jak nazwać uczucie ciepła, przyjemnego ciepła rozchodzącego się po całym organizmie gdy jedno ciało dotyka drugie?

– Wiesz, ostatnio zdałem sobie sprawę, że spędzam z tobą więcej czasu niż z Zenday'a, nie jest to wyrzut czy narzekanie. Po prostu stwierdzony fakt, jesteś moim przyjacielem, z którym mogę porozmawiać o wszystkim i chcę, żebyś wiedział, że ty też możesz. Zawsze.

– I vice versa. Nie chcę tutaj wchodzić z butami w twoje życie, ale może porozmawiaj z nią o tym. Wyjdźcie gdzieś na kawę albo obejrzyjcie razem film, zróbcie coś wspólnie. Nie ważne czy będzie to godzina czy minuta, ważne że się wydarzyło.

Zendaya ma niewyobrażalne szczęście mając cię w domu

– Pomyślę nad tym i dziękuję za radę. Fajnie móc się komuś wygadać, komuś kto słucha.

I dzień nadszedł końca. Posiedzieli jeszcze pół godzinki, rozmawiając o totalnie randomowych rzeczach, po czym oboje stwierdzili, że czas na sen. Gdy żegnali się w progu, Tom przypomniał o kluczach pani Brighton.

– Niech zostaną u ciebie, ufam ci.

Jake przełknął ślinę po czym wręczył mu je do ręki.

– Ale ja sobie nie. Niech będą u ciebie, tak na wszelki wypadek.

Chłopak nawet jeśli był w szoku, to bardzo starał się tego nie pokazywać. Uśmiechnął się jak zawsze i wyciągnął dłoń w stronę Jake'a, ten natomiast po chwili namysłu pociągnął go do siebie, zamykając w mocnym uścisku. Tom od razu odwzajemnił przytulenie, oplatając rękoma szyję Gyllenhaala. Po chwili ten wyszeptał mu do ucha.

– Nie wiem czy kiedyś to powtórzę, ale chcę żebyś wiedział, że bardzo bym chciał.

Odpowiedzi na to nie otrzymał, tylko uścisk zwiększył nacisk, a ciepły oddech chłopaka miło łaskotał go w szyję. Kiedy kilka minut później leżał w łóżku przykryty granatowym kocem nadal go tam czuł, w zagłębieniu, jakby Tom leżał tutaj z nim. Boże, miał wrażenie, że nawet to by mu nie przeszkadzało. Dwa miesiące temu prędzej umarłby z głodu niż kogokolwiek tu wpuścił, a teraz zaczynało mu dotyku brakować dosłownie po paru minutach.

Jake Gyllenhaal nigdy nie był w żadnym związku, co nie było niczym dziwnym. Zrozumiał, że ze swoją osobowością i całym pakietem dołączonym do niej nie potrafiłby żyć z drugą osobą. Nie chciał jej krzywdzić i narażać, a potem musieć przepraszać za każdy podniesiony głos lub kilka dni milczenia. W aktualnym układzie odpowiadał tylko i wyłącznie przed sobą, jeśli już przepraszał to siebie. Tak było najlepiej. Zresztą gdzie by znalazł osobę, która zechciałaby spędzić z nim resztę życia skoro każdy kolejny dzień był niepewny. Związek to zbiór zmiennych, które latają po układzie we wszystkie strony i nigdy nie wiadomo gdzie się zatrzymają. Im dłużej spędzał czas z Tomem tym bardziej pragnął poznać niektóre zmienne, chciał się z nimi oswoić.

Spał spokojnie śniąc o swoim sąsiedzie, który nigdy z jego mieszkania nie wyszedł.

/\/\/\/\/\/\/\

Dwadzieścia pięć, dwadzieścia sześć, dwadzieścia siedem...

Raz jeden palec raz drugi, oba wskazujące oczywiście. Tykanie zegara pomagało utrzymać rytm.

Tik-tak. Podnieść się. Najpierw prawa noga, nigdy nie zaczynać od lewej. Gdy stopy dotkną chłodnych paneli wyprostować się i położyć dłonie na kolanach. Dwa spokojnie wdechy, napełnić płuca powietrzem. Przechylić głowę na prawą stronę, nigdy nie zaczynać od lewej. Gdy usłyszymy strzyknięcie kości w karku, powtórzyć ćwiczenie trzykrotnie. Wstać. Założyć kapcie, gdyż droga do łazienki to czternaście kroków, a do toalety dwadzieścia. Umyć zęby szorując górę i dół dwie minuty. Przemyć buzię zimną wodą i przeczesać dłonią włosy. Wyjść z łazienki i skierować się do kuchni. Wlać wodę do czajnika, odpalić gaz i postawić czajnik na gazówce. Cztery razy uderzyć palcem wskazującym prawej dłoni w blat i przekręcić głowę lekko do tyłu słuchając jak Tom w ciągu dwóch minut i jedenastu sekund opuści łazienkę, by przejść do kuchni i otworzy lodówkę.

Jedliśmy razem kolację

Przygotować śniadanie, zjeść je i wypić herbatę. Skierować się do pokoju i przebrać w ciemne jeansy, białą koszulkę i granatowy rozpinany sweter. Dzisiaj nie biegali, odkąd zrobiło się chłodno zdecydowali z Tomem, że będą wychodzić do parku co drugi dzień. Siódma dwadzieścia wybiła, a on był gotowy do wyjścia. Omijając pęknięcia w płytach chodnikowych z muzyką w słuchawkach szedł w stronę budynku New Life. Żółty garbus jak zawsze czekał na niego po drodze, zagadka jego właściciela wciąż nie została rozwiązana. Może tak właśnie miało być. Na pewne rzeczy po prostu nie ma się wpływu, a Jake Gyllenhaal wiedział o tym doskonale. Punkt siódma czterdzieści wyłączył mp3, schował do kieszeni i gdy ruszył w stronę wejścia coś po prawej stronie przykuło jego uwagę.

Wzdrygnął się, bo nigdy nie rozpraszał się w drodze do pracy. Kilka metrów dalej, na drewnianej ławce przy placu, gdzie pracownicy często spędzali swoją przerwę na lunch, siedział Desmond Vane, jego szef. Było to nieco dziwne, bo rzadko pojawiał się w firmie tak wcześnie. Chyba na kogoś czekał bo po chwili wstał i pomachał do kogoś w różowym płaszczu, bardzo wysokich szpilkach i pięknych, rozpuszczonych ciemnych włosach.

Wszystko to co budował od wczoraj Jake runęło jak domek z kart.

Widział tę kobietę w sumie może ze dwa razy, ale zapamiętał jej twarz bardzo dobrze. Przyglądał się jej, ponieważ zdjęcia jej osoby przyozdabiały cały przedpokój w mieszkaniuToma.

Obiecał mu o wszystkim mówić, ale jak do cholera miał mu przekazać nowinę iż jego dziewczyna całuje się z jego szefem pod jego firmą, kiedy to dzień wcześniej sam mu doradzał by coś wspólnie porobili.

Lodowata woda zamknęła go w kokonie, a czarna dziura pociągnęła w swoją stronę. Upadek był nieunikniony. Musi jak najszybciej znaleźć swoją łódkę, swoją podporę. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top