Rozdział 4
Otworzyć oczy. Podnieść się do pozycji siedzącej, prawą dłonią zetrzeć śpiochy z kącika oka. Wziąć głęboki wdech. Tego dnia czuł się dziwnie, dziwnie nieswojo. Spojrzał na swoje dłonie, obrócił je, obejrzał z każdej strony. Zerknął w stronę okna. Biała firanka lekko falowała pod wpływem wiatru. Ściągając kołdrę z nóg poczuł chłód poranka. Wyprostował się i podszedł do parapetu. Starszy pan z cocker spanielem powolnym krokiem omijał kałuże na chodniku. Skupić się na nim, to w końcu twoja rutyna, stała rzecz, niezmienny poranek od ponad roku. Przeczesał palcami włosy i skierował się do łazienki. Czternaście kroków. Trzynaście, dwanaście, jedenaście...
Coś było bardzo nie tak. Czuł to w kościach, w każdej żyle i tętnicy. Cisza przed burzą. Niedobrze. Opłukał twarz zimną wodą i wytarł ją białym ręcznikiem z czerwonym paskiem po boku. Nałożyć pastę na szczoteczkę i równomiernie rozprowadzić ją na zębach. Uspokoić oddech. Delikatnie szczotkować każde szkliwo po kolei. To jak gra na harfie. Palce przesuwają się wolno po strunach, a melodia wybrzmiewająca spod nich to czysta magia. Wypłukać jamę ustną, ponownie użyć ręcznika i ruszyć do kuchni. Liczyć każdy krok, to uspokaja. Wstawić na gaz wodę w czajniku, wyciągnąć kubek i wsypać trzy łyżeczki kawy. Nie lubił myśleć, że to kofeina pobudza człowieka, że on sam nie jest w stanie funkcjonować bez tego napoju, ale dziś o tym pomyślał. Akurat dziś.
Coś nadchodzi.
Otworzyć chlebak, wyjąć dwie kromki chleba tostowego. Posmarować go wcześniej wyciągniętym masłem orzechowym, a potem dżemem porzeczkowym. Oczywiście użyć dwóch noży, nie mieszać ich, smak może wtedy ulec zmianie. Włożyć sztućce do zlewu po czym razem z talerzem zająć miejsce przy stole. Wziąć dwa, w sumie to trzy głębokie wdechy i zabrać się za jedzenie. Przymknąć oczy i spróbować rozkoszować słodką nutą orzechów, która bardzo szybko krzyżuje się z kwaśnym smakiem dżemu. Połączenie idealne. Policzyć do czterech, a potem do pięciu. Wziąć kolejny kęs. Po przełknięciu wszystkiego skosztować jeszcze gorącej kawy. Zerknięcie w bok, na prawo. Czemu jeszcze nie przeczytał artykułu? Czemu w ogóle nie pomyślał o gazecie? Przecież zawsze zaglądał do artykułu. Policzyć do sześciu. Po kilku sekundowym wahaniu obejrzeć pierwszą stronę.
„Czy dzieci powinny spędzać aż tyle czasu w szkole z dala od rodziców?"
Tak, zdecydowanie powinien nad tym pomyśleć. Zająć czymś myśli. Z ostatnich badań przeprowadzonych przez Instytut Edukacji wynika, że osiemdziesiąt koma sześć procent badanych, czyli dzieci, chodzi do szkoły bo musi. Nic odkrywczego, ale gdy przeanalizuje się kolejną tabelę to już wnioski wydają się być ciekawsze. Otóż, dziewięćdziesiąt trzy procent rodziców przyznało (anonimowo oczywiście), że odczuwa niebywałą ulgę zostawiając dziecko za drzwiami placówki. Jakby się pozbywali balastu. Ciężaru. Ciekawe jakim dzieckiem był Tom?
Chwila. Dlaczego nagle jego myśli skierowały się na sąsiada? Fakt faktem spędzali coraz więcej czasu razem, ale to wszystko. Drzwi się zamykają i następuje odcięcie od świata zewnętrznego. Sąsiad pozostaje sąsiadem. Koniec. Dokończył kawę i pozmywał naczynia. Może nadszedł ten czas? Może dlatego czuje się tak inaczej...może wspólna kawa powinna nastąpić już teraz. Podświadomie stresuje się choć jeszcze o tym nie pomyślał. Do tej pory. Przysiadł na kanapie w salonie poprawiając poduszkę by odstawała jeden centymetr od oparcia, a nie dwa. Chwilę przyglądał się Daisy, która dziwnym trafem jeszcze żyła. Był pewien, że nie poradzi sobie w jego mieszkaniu, z jego rutyną, w jego towarzystwie. Ale dawała radę, trzymała się naprawdę dobrze. A może...on też tak może? Oczywiście, nie był paprotką, ale ta metafora napawała go dziwnym poczuciem ekscytacji. Skoro Daisy dzielnie walczy, on też będzie. Godzinka w obcym mieszkaniu to jak nurkowanie. Godzinka w mieszkaniu Toma to jak nurkowaniem z całym osprzętem. Wciąż niebezpieczne, ale nie śmiertelne.
Oparł się o poduszkę. W końcu Tom kupił jego ulubioną kawę, na dodatek w jego ulubionej kawiarni. Jake nauczył się podczas tych kilku spotkać w parku (biegali prawie codziennie), że Tom jest bardzo cierpliwy. Zawsze czekał na reakcję Jake'a i ją akceptował. Nie oceniał tylko przyjmował do wiadomości. Coraz więcej mężczyzna poświęcał czasu na czytanie o eksperymentach na ludziach, bo to wręcz niemożliwe, że ktoś taki istnieje; w takim wieku, z taką dziewczyną, w takim świecie. Z takim wyglądem. Nie trzeba być dziewczyną by zachwycać się urodą chłopaka. Sąsiad spod szóstki był przystojny. Właściwie to Jake nie potrafił znaleźć innego określenia jak idealny. Taki właśnie był Tom. Idealny odcień włosów, idealne dołeczki, idealny uśmiech, idealne mięśnie (musiał kiedyś trenować, ludzie się tacy nie rodzą). Idealne oczy w kolorze ciemnego brązu, a czasem gdy promienie słońca padały na jego twarz, można było dostrzec w nich drobinki złota.
Nic dziwnego, że się w życiu ustawił. Wspaniała dziewczyna, nowe mieszkanie, praca z domu, przyjęcia w agencji modelek i tak dalej. Chociaż gdy tak teraz analizował sobie wszystko w głowie, chłopak nie wyglądał na szczęśliwego. Raczej starał się robić minę do złej gry. Wystarczy uśmiech by ludzie przestali zadawać pytania. Jake doskonale zdawał sobie z tego sprawę dlatego wiedział, że nie może tego tak zostawić. Nie w momencie gdy poświęcił swój czas i myśli. Brzmi egoistycznie, ale taka była prawda. Zaczął się...przejmować. Przywiązywać. A to mogło pójść w dwie strony; złą albo bardzo złą.
/\/\/\/\/\/\
Trzecie okrążenie dobiegało końca, Tom trzymał się z tyłu jak każdego dnia. Tuż przy końcówce Jake niespodziewanie zwolnił co było takim szokiem dla chłopaka, że o mało nie potknął się o własne nogi.
– Hej, wszystko w porządku? – zapytał wypluwając wręcz płuca.
– Ja...zamyśliłem się, przepraszam.
Tom przejechał ciepłą dłonią po swoich włosach rozprowadzając na nich pot z czoła. Jake poprawił sznurówkę i podnosząc wzrok z ziemi padł on idealnie na chłopaka, który stał teraz z rękami na biodrach.
– Nie, ty się nigdy nie zamyślasz. Zawsze trzeźwo stąpasz po ziemi. Co się stało? Jako twój przyjaciel powinien wiedzieć, żeby móc jakoś pomóc.
Przyjaciel? Dlaczego go tak nazwał, przecież tylko mieszkali naprzeciwko siebie, biegali i trochę rozmawiali. Przyjaźń to coś większego, coś bardziej intymnego. Nie mówi się tego ot tak. No chyba, że... Tom myślał o nim jak o przyjacielu. Ktoś miał go za swojego przyjaciela, ktoś z własnej woli zdecydował się go nazwać swoim przyjacielem. Nie dać tego po sobie poznać, mur musi pozostać, nie zdradzać się. Zasłonić się planem B.
– Tak sobie pomyślałem, czy może ta kawa jest nadal aktualna? Jeśli nie masz ochoty albo jesteś zajęty popołudniu doskonale to rozumiem, każdy ma jakieś sprawy na głowie, a to tylko zwykłe spotkanie przy-
– Oczywiście, że aktualne. Będzie mi bardzo miło. To co, dzisiaj po siedemnastej u mnie?
U niego.
– Tak, po siedemnastej będzie idealnie.
No dobra trochę się zdradził, uśmiechnął się. A Tom to odwzajemnił. Z tyłu głowy cały czas miał sytuację z poranka, ten dziwny dreszcz, to dziwne coś co sprawiło, że nie mógł się odnaleźć. Ale może właśnie dzięki temu spotkaniu poczuje się lepiej, będzie mógł się wygadać. Tak długo spędzał czas w pojedynkę z nikim nie rozmawiając, że być może jego własne ciało się buntuje. Minął już w końcu ponad rok. Nie lubił zmian, och bardzo ich nie lubił, ale ta jedna mała, drobna może okazać się zbawienna.
W biurze dzień jak co dzień, w tym mieście nie działo się nigdy nic spektakularnego, za to je właśnie cenił. Cisza, spokój, nikt nie wchodzi sobie w paradę, a nawet jeśli to nie trwa to długo. On za to mógł się skupić na rzeczach, które go naprawdę interesowały, nie gonił za sensacją. Nie cierpiał polityki, nie znał się na tych wszystkich zawirowaniach celebryckich, czytał co chciał czytać. Dostawał zlecenia od swojego przełożonego; aczkolwiek od czasu do czasu sam wychodził z inicjatywą. Szef i tak tylko pobieżnie zerkał czy nie porusza w nim jakiegoś kontrowersyjnego tematu (takie trafiały od razu na pierwsza stronę by przyciągnąć uwagę czytelnika) i zawsze zgadzał się na publikację. Strony w gazecie pokazywały tylko który był ważniejszy. Jego zazwyczaj lądowały sobie na koniec, bądź troszkę wcześniej, bliżej środka.
Napisał o tym. Naprawdę o tym napisał. Nie wiedział czemu, nie miał tego w planach. Otworzył program, ułożył się w fotelu i samo jakoś wyszło. Nie kontrolował swojego toku myślenia, nie kontrolował swoich palców. Pracowały jak szalone, dokładnie jakby posiadały swój własny umysł.
Czy w dzisiejszych czasach istnieje coś takiego jak przyjaźń?
Oczywiście, że wciąż był w szoku. Nigdy nie miał znajomego, kolegi, a co dopiero przyjaciela. I to tak blisko, za drzwiami, do którego można zapukać po szklankę cukru, którego można zapytać jak czas leci, a który nie zlustruje cię wzrokiem pod tytułem: a przywalił ci ktoś kiedyś? Osobę, której zależy. Może się trochę za bardzo rozpędzał. Okey, nawet na pewno się za bardzo rozpędzał. Tom sprawiał wrażenie troskliwego, wiele razy udowodnił mężczyźnie, że rozumie i szanuje to co robi i jakim jest człowiekiem, ale wciąż Jake mu nie ufał. I to nie była jego wina. Po prostu Jake bardzo, ale to bardzo dbał o swoją prywatność, nie wpuszczał ludzi tak łatwo do swojej przestrzeni. Tom wciąż był w fazie testów. Choć jak na razie szły one w stronę pozytywnych wyników.
Zapisał artykuł i wysłał pocztą do przełożonego. Korzystając jeszcze z kilku minut pracy (dzisiaj zdecydowanie czas leciał bardzo szybko) otworzył przeglądarkę chcąc poczytać sobie najnowsze doniesienia. Ot tak zająć czymś myśli, nie na długo, a w domu i tak na spokojnie przeanalizuje sobie czy coś z tego co się dowiedział przyda mu się w przyszłości. Wczytując się w pierwszy lepszy odnośnik już żałował, że w ogóle postanowił przeznaczyć te kilka minut na cokolwiek. Po wykonaniu autopsji, przeprowadzeniu wszystkich badań policja uznała, że w sprawie tych dwóch chłopców doszło do samobójstwa. Zacisnął dłonie na krześle jednocześnie zaciskając szczękę nie mogąc uwierzyć jak ludzie, którzy śmią nazywać się policją w tym kraju są tak niekompetentni. Leniwe skurczybyki, które za późno zabrały się za cokolwiek w tej sprawie i chroniąc swoje tyłki zasłaniają się samobójstwem, bo tak jest najprościej. Rodziny do końca życia będą się obwiniać, że coś mogły zrobić, a policja w nagrodę za rozwiązaną sprawę wręczy sobie premię. Wziął trzy wdechy, założył słuchawki i po wyłączeniu sprzętu skierował się prosto do windy.
Pokołysać się na stopach. Spokojnie. Skupić się na muzyce. Ale ty wiesz Jake, ty wiesz o tych chłopcach, ty o nich nie zapomnisz, zapamiętasz, że byli dzielni i trafili w ręce bydlaka z pistoletem.
Czwarte piętro. Trzecie piętro. Oddajesz im hołd tym artykułem, zginęli razem. Dwóch chłopców. Dwójka przyjaciół.
Szybkim krokiem opuścił budynek. Bogu niech będą dzięki, że na placu nie było płyt chodnikowych i ma wciąż siedem minut by ochłonąć. Do pierwszego od tej strony śmietnika na Patterson Ave wyrzucić pojemnik po obiedzie. Rutyna. Tylko ona go może uratować. Poprawić z powrotem plecak na ramionach i ruszyć dalej. Uśmiechnąć się na widok Białka, który zawsze odprowadzał go wzrokiem po pracy. Dzisiaj to samo, dodawało mu to otuchy. Zerknąć na żółtego garbusa przy hydrancie. Pomyśleć o tym kolorze. Wyłączyć muzykę przy kawiarni Bernniego i przejść przez skrzyżowanie. Skupić się na przecięciach chodnikowych, prawa, lewa, prawa, lewa i wejść do kamienicy. Był już tak blisko. Pokonać trzydzieści trzy schodki i sięgnąć do tylnej lewej kieszeni, przekręcić zamek. Zamknąć za sobą drzwi odkładając klucze na blat i ściągnąć piętami sportowe wygodne buty, a MP3 umieścić obok kluczy. Przejść do sypialni by odłożyć plecak na krzesło, zrobić siedemnaście kroków w stronę łazienki. Skorzystać z toalety i umyć ręce naciskając dozownik od mydła najpierw trzy razy, a potem dwa. Przypomnieć sobie ile zarazków znajduje się na samej klamce od drzwi i namydlić dłonie jeszcze raz. Wytrzeć w biały ręcznik z czerwonym paskiem po boku i nastawić w kuchni czajnik na herbatę.
Oparł się o kuchenkę gazową decydując się jednak wyłączyć gaz. Dotarł do domu, to było najważniejsze. Z kuchni przeszedł do salonu witając się z Daisy. Delikatnie samymi opuszkami palców przejechał po jej liściach. Przyzwyczaił się już do jej obecności, wiedział, że gdy wróci do mieszkania ona będzie na niego czekać. Samo patrzenie na nią go uspokajało. Była bardzo cierpliwym słuchaczem. Przygotował swój plecak na kolejny dzień, kanapki, które weźmie jutro do pracy, pozamiatał kuchnię i salon i gdy wybiła piąta, stanął przed drzwiami.
Przebrał się, nie musiał, ale jakoś tak zawsze wyobrażał sobie, że w takiej chwili będzie miał na sobie granatowy T-shirt i czarne spodnie z paskiem. Może mu się nawet kiedyś śniło coś takiego. Wyjaśniałoby to obecność paska, średnio za nimi przepadał. Wyciągnął z szafki ciastka w czekoladzie i ponownie stanął przed drzwiami. Zerknął przez judasz. Nikogo tam nie było, logiczne, to on miał odwiedzić Toma, a nie na odwrót. Trzy wdechy. Jeszcze cztery. W gwoli ścisłości nie stresował się obecnością Toma czy nawet samą rozmową, bo do tej pory nie było z tym problemu. Problemem było pomieszczenie. Nowa przestrzeń. Nie bez powodu chodził tymi samymi ścieżkami, odwiedzał te same sklepy, stąpał po tych samych płytach chodnikowych – wiedział, że znajduje się w odpowiednim miejscu. Teraz jego ciało miało wkroczyć na obcy teren. Ile to razy pomyślał, że zwierzęta nie różnią się od ludzi. Obce terytorium oznacza niebezpieczeństwo.
Wyszedł na korytarz zamykając swoje drzwi. To był twój pomysł Jake. Wypuścił powietrze przez nos. Zapukał. Nie ma odwrotu. Po paru sekundach w progu stanął Tom w swojej standardowej białej koszulce. Oczywiście miał spodnie, po prostu Jake skupił się na koszulce.
– Cześć! Wchodź, wchodź, już wstawiłem czajnik z wodą.
– Witaj.
Tyle był w stanie z siebie wydusić. Uśmiechnął się i minął zapraszającego chłopaka. Układ mieszkań w kamienicy był taki sam, wyglądały identycznie, toteż Gyllenhaal poczuł się nieco lepiej. Nie wiedział czemu wcześniej o tym nie pomyślał. Pierwszą rzeczą, która mu się rzuciła w oczy po wkroczeniu do kuchni i zerknięciu w prawo do salonu to fakt, że to mieszkanie w niczym, ale to w niczym nie przypominało mieszkania dwójki młodych ludzi, a raczej tylko jednej osoby. Zenday'i. Wszędzie na ścianach wisiały jej zdjęcia. Właśnie, jej. Nie jej z Tomem. Magazyny, czasopisma zajmowały każdą wolną przestrzeń, a kosmetyków było tyle, że ich liczba na pewno szła w tysiącach. Kolor czerwony i czarny przytłaczały, a kawałki białej ściany zdawały się być jedynym ratunkiem dla takiej palety. Tom od razu zaprosił go do salonu, widać było, że ktoś starał się tu zrobić przestrzeń przyjemną do rozmów.
– Pijesz kawę, prawda?
Jake powrócił myślami do pokoju z którego odpłynął pod wpływem uderzających go ze wszystkich stron bodźców.
– Tak, poproszę. A właśnie, wziąłem coś słodkiego.
– Super, dziękuję. Otworzę i dodam do tych, które ja kupiłem.
Tom na pewno nie spędził w sklepie tyle ile Jake i nie dostał przy tym załamania nerwowego. Kilka dni temu mężczyzna wybrał się po pracy na zakupy i przechodząc obok alejki ze słodyczami przypomniał sobie o tym zaproszeniu Toma i chciał być przygotowany. Nie przypuszczał, że doprowadzi go to do skraju wytrzymałości. Jak miał wybrać coś z ogromu towaru, który mieścił się właściwie w trzech różnych alejkach. Czekolady, batoniki, ciastka, herbatniki, jedne orzechowe, drugie karmelowe, kokosowe, waniliowe, kruche, z konfiturą, z malinami, delicje wszystkie smaki, wafelki o smaku gumy balonowej. Ach. Koniec końców chwycił pierwsze lepsze z brzegu i poszedł do kasy. Tego wieczora przedłużył sobie trening o godzinę. Na odstresowanie.
Chłopak po trzech minutach i dwudziestu sześciu sekundach wrócił z kubkami kawy i talerzem ciastek. Okazało się, że wybrał bardzo podobne do tych przyniesionych przez sąsiada. Siedzieli naprzeciwko siebie przy okrągłym, drewnianym, czarnym stoliku.
– Nie wiedziałem jakie lubisz, ale chyba trafiłem skoro wzięliśmy podobne. Nawet nie wiesz ile czasu spędziłem w sklepie. Zapomniałem się ciebie zapytać jakie i czy w ogóle lubisz? – powiedział Tom chwytając pierwsze ciastko z brzegu.
– Biegam i ćwiczę w domu, więc pozwalam sobie na takie przyjemności.
– Ćwiczysz jeszcze w domu?! – chłopak wytrzeszczył oczy jednocześnie przykładając sobie dłoń do ust, by okruszki nie spadły na koszulkę – Ja po naszych biegach dziękuję Bogu, że pracuję zdalnie z laptopa i mogę zakopać się w fotelu.
Jake uśmiechnął się.
– Pytałeś jakim cudem nie mam zadyszki, masz już odpowiedź.
– Chyba jednak zostanę przy niej dłużej.
Zaśmiali się. Tak właśnie czuł się w towarzystwie chłopaka. Dobrze. Beztrosko. Oczywiście, dziwne uczucie wciąż próbowało się przebić, głosy w głowie nie zamykały się, ale były o wiele cichsze. Nie przeszkadzały tak jak zazwyczaj. Tom, sąsiad, potrafił jakimś magicznym sposobem nad nimi zapanować.
– I jak było w pracy?
Jake wziął łyk kawy i wciąż rozkoszując się jej smakiem na języku odpowiedział.
– W porządku, czas szybko zleciał, napisałem kilka linijek, poklikałem na ikony. Nic ciekawego.
– W sumie to ci zazdroszczę. Mnie się strasznie dłużył, a nie mogłem się doczekać naszego spotkania. Jeszcze na dodatek utknąłem w Exelu, tabelki mi się pomieszały, źle przeniosłem dane, no ogólnie dramat.
Nie mógł się doczekać.
Chwila, co? Czyli też na nie czekał? Nie spodziewał się, że chłopak tak bardzo przejmie się zwykłą kawą z sąsiadem. Nie dostrzegł w nim stresu czy zdenerwowania gdy spotykali się na schodach czy szli pobiegać. Tom wyglądał na wyluzowanego za każdym razem.
Maska. Wszyscy mają jakąś maskę.
Temat szybko zszedł na hobby i zainteresowania. Okazało się, że lubią podobną muzykę, a nawet czytali kilka takich samych tytułów. Tak jak Jake kochał zwierzęta i programy przyrodnicze, tak Toma kręciły zagadki kryminalne. Ciekawe połączenie.
– No i – kolejny łyk kawy – czasem sobie czytam różne wpisy o postępach w śledztwie i się wkurzam, gdy ewidentnie ktoś przeoczył jakiś dowód i sprawa staje w miejscu.
Jake wstrzymał oddech. To nie było samobójstwo, dobrze o tym wiesz.
O nie, to nadchodzi. Rozprzestrzenia się po jego układzie nerwowym, oddechowym, krwionośnym w ekspresowym tempie. Nie zdąży nawet dobiec do korytarza. Gorąco. Za gorąco. Ten pokój wydawał mu się większy gdy tu wchodził. Serce przyspiesza, nie ma mowy by chciało zwolnić. Ból, głowa, dopiero teraz zauważył, że boli go głowa.
Jest już blisko.
Tuż za rogiem.
Powietrze, potrzebuje powietrza. Nie ma go. Jest sam. Sam jak palec.
– Jake? Jake!
Jakby przez mgłę zobaczył Toma, który pochylał się nad nim. Przyłożył mu dłoń do czoła i do policzków próbując coś zrobić. Nie możesz Tom. Nie uda ci się. Cholera, od kilku dni czuł się nieswojo. Dzisiaj rano wiedział, wiedział, że coś nadchodzi. Czemu nie wziął tych pieprzonych leków? Czemu zaryzykował? Czemu akurat dzisiaj? Przy Tomie? Przy jedynej osobie na tym kurewskim świecie, która nie patrzyła na niego jak na świra. Przy osobie przy której po prostu czuł się dobrze, która go fascynowała. I oto nadszedł koniec czegoś co jeszcze nie zdążyło się dobrze zacząć.
Brak tlenu, nadchodzą drgawki. Najpierw dłonie, chłód uderza z podwójną siłą. Potem czas na szczękę, zęby zgrzytają.
– Jake!
Tom go chyba posadził na ziemi albo sam spadł. Stracił kontakt z rzeczywistością. Bardzo, ale to bardzo starał się skupić na tym, że ten atak za chwilę przejdzie, że jeszcze trochę, przemęczy się i będzie dobrze. Ale fakt, że chłopak widzi go w takim stanie był nie do zniesienia. Fizycznie go to bolało. Jak mógł być tak głupi? No jak!
Gdy się tu przeprowadził takie ataki były codziennością, musiał je wpisać do swojej rutyny. Dzięki lekom jakoś stanął na nogi, ataki nie były tak częste aż w końcu całkiem zanikły. Tylko, że jak już się pojawiały to zawsze w domu. Potrafił jakoś tak się kontrolować, by dotrzeć szybko do mieszkania, zamknąć drzwi na klucz i wtedy dopiero paść na podłogę. Nie udało się tym razem.
– Będzie dobrze. Oddychaj. Jestem tu z tobą. Nic ci nie grozi.
Tak bardzo skupił się na kłębach myśli bzyczących jak rój os w jego głowie, że z początku nawet nie umiał określić co się dzieje. Było mu cieplej, to na pewno. Było mu...miło? Co, jakim cudem? Po chwili dopiero receptory nerwowe odebrały sygnał i doprowadziły do mózgu, który przetworzył bodźce tłumacząc to na: jesteś przytulany. Chwila, jak ktoś go przytula, przecież...
Tom.
Tak, Jake. Tom od kilku minut cię przytula, witaj z powrotem.
Drżenie dłoni powoli ustawało, oddech nadal był przyspieszony, ale mgła sprzed oczu zniknęła. Zamrugał i zobaczył plecy chłopaka. Tom naprawdę przycisnął go całym ciałem do siebie. Szepcząc mu do ucha. Głaszcząc go po włosach. Nigdy, w całym swoim życiu nie doświadczył czegoś piękniejszego. To uczucie ciepła, bliskości, intymności było przytłaczające, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Doznanie było dziwne bo nowe, ale wspaniałe i niesamowicie rozgrzewające. Od środka. Jakby ktoś objął teraz dłońmi jego serce – poczułby to samo. Przymknął oczy, oddech był umiarkowany. Próbował się wsłuchać w bicie serca chłopaka. Było tak blisko jego własnego. Ich klatki piersiowe choć okryte materiałem stykały się. Naprawdę się stykały.
Odzyskując całkowitą świadomość zrobił coś co już od pewnego czasu chciał, ale nie pozwolił tej myśli dojść do głosu. Za każdym razem skopywał ją daleko i zapominał, aż się znowu nie pojawiła. Teraz, siedząc na podłodze w mieszkaniu Toma, będąc tak blisko chłopaka po raz pierwszy postanowił by ta myśl została. By go wypełniła. By wybrzmiała.
Przytul go tak jak sam chcesz być przytulany.
I to właśnie uczynił.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top