~8~

×Tord×

Panie Boże, ja wiem, że do grzecznych ludzi to ja nie należę, a wręcz przeciwnie, ale powiedz mi proszę, za jakie grzechy ty mnie tak każesz, co ?

- Po jaką cholerę tu przylazłaś ?  - Spytałem.

Moja irytacja w tym momencie balansuje na granicy między wywalić ją przez okno, a zabić na miejscu.

- Ciebie też miło widzieć. - Parchła podchodząc do Paula. - Masz o co prosiłam ?

- Najpierw kasa.

- Ej. - Zwróciłem na siebie uwagę Paula i Tamary. - Czy wy robiliście interesy za moimi plecami ?

- Nie moja wina, że Paul ma najlepszy towar w mieście. - Podała mu kilka banknotów.

- Oj, bo się zarumienie. - Zaczął liczyć po czym podał jej wcześniej skręconego blanta razem z jakąś torebeczką.

Tamara szybko zabrała Trawę i opuściła pokój rzucając mi po drodze chłodne spojrzenie. W tym samym czasie usłyszałem głos Patryka na korytarzu, za pewne chciał wejść do pokoju z tym nowym, ale sorry, zamknąłem im drzwi jeszcze zanim do nich doszli.

- Pat weź nowego i idź z nim na kanion, zaraz do was dojdę. - Krzyknąłem opierając się plecami o drzwi.

- Jasne szefie. - Usłyszałem, nieco stłumioną odpowiedź.

Patrzyłem się w Paula z wyrzutami, a on, jakby nic się nie stało zaczął sprzątać baletki i filtry z łóżka i chować je do drewnianej skrzynki. Jeśli mu nie powiem w czym jest problem, pewnie w życiu się nie domyśli.

- Powiesz mi co to miało być, to przed chwilą ? - Założyłem ręce na klatce piersiowej. - Od dawna jesteś jej dilerem ?

- Nie jestem.- Wzruszył ramionami. - Po prostu poprosiła mnie o małą działkę, a że kiedyś była jedną z nas, to głupio było odmówić.

- Kiedyś. Teraz już nie jest. Zamierzałeś mi w ogóle o tym powiedzieć ? Albo nie inaczej, kto jeszcze od ciebie kupuję ?

- Tylko kilka osób ze starej grupki.

- Kilka, to znaczy ile ? - Uniosłem jedną brew w niewiedzy.

- wszyscy...- Szepnął odwracając wzrok.

Kurwa no nie. No po prostu kurwa nie.

- Ja ci chyba dałem za dużo luzu. - Usiadłem na fotelu. - Koniec tej samowolki. Jak jeszcze raz dowiem się, że sprzedajesz trawe, amfe, kurwa cokolwiek tym pieprzonym zdrajcą, to nie ręczę za siebie.

- Przecież Tamara nie jest zdrajcą.

- Ale się z nimi kurwa trzyma ! - Uderzyłem ręką w podłokietnik. - Pierdolona banda. - Warknąłem.

Paul nie skomentował już mojej odzywki na jej i ich temat, tylko zajął się swoimi sprawami. Ehh...ja też powinienem zająć się swoimi. Za cholerę nie chce mi się teraz sprawdzać tego nowego, ale jeśli się nie pospiesze ktoś inny się nim zainteresuje. Wstałem z fotela i poszedłem do drzwi ostatni raz rzucając ostrzegawczym wzrokiem na Paul'a.

- Wiem, wiem. Mam im nic nie sprzedawać, jasne.

Przynajmniej ten problem mam już z głowy. Kiwnąłem mu głową i wyszedłem z pokoju.

∆Tom∆

Razem z Pat'em wyszliśmy z domu i poszliśmy na "kanion" który okazał się być po prostu zwykłym parkingiem dla aut. Nie wiem, kto wymyślił tą nazwę, ale ciekawi mnie, czy nie kryje się za nią jakaś większą historia... Siedziałem na metrowym murku i kątem oka spoirzyłem na Patryka, który od dobrych 20 minut nie podniusł nosa znad telefonu cały czas z kimś pisząc i uśmiechając się do telefonu. Może to jego dziewczyna, albo osoba, którą lubi ? Ehh... Tak się tu nudzę, że zaczynam poważnie rozważać czy po prostu nie wrócić do domu.

- Coś ty taki zamyślony ? - Spytał odkładając w końcu ten telefon do kieszeni.

- Nudzę się. - Zamarudziłem. - Ten twój "szef" zawsze się tak guzdra ?

- Czasem, ale tym razem wyglądało na to, że Paul sobie coś przeskrobał i teraz pewnie Tord robi mu kazanie.

- Opowiedz mi o nim. - Poprosiłem z ciekawości.

- O Paulu ?

- Tord'zie. - Poprawiłem go. - Chce wiedzieć jaki jest.

- Jeszcze zdążysz go poznać, więc spokojnie. Mogę ci za to powiedzieć, że nie znam nikogo innego, kto tak jak on troszczyłby się o swoich ludzi. - Spojżał na mnie. - Nie chcesz za to wiedzieć co robi ze zdrajcami i tymi, który zagrażają jego grupie, czy "rodzince".

- A jeśli właśnie chce wiedzieć ?

- To dowiesz się w swoim czasie. Puki co staraj się być bardziej posłuszny. Tord nie lubi, jak ktoś działa poza jego wiedzą. Jeśli cię przyłapie, to nawet będąc w "rodzinie" nie ominie cię kara. Zasada 2K.

- 2K ? - Zdziwiłem się.

- Kochać, ale Karać. Z resztą, jak już mówiłem wszystkiego dowiesz się na własnej skórze. - Uśmiechnął się do mnie złośliwie. - Poza tym nie wystrasz się.

- Co ?

Nagle poczułem czyjeś ręce na moich ramionach i mocne szarpnięcie do tyłu, już myślałem że zaraz zaliczę mocne spotkanie z betonem, ale w ostatniej chwili ten ktoś zatrzymał mnie przed zderzeniem i już delikatniej położył na ziemi. Wciąż trzymając swoje ręce na moich ramionach zawisł nade mną do góry nogami chwilę później zmieniając wyraz twarzy z wrednego uśmieszku na mocno zdziwioną i wymieszana z wkurzeniem, lub irytacją.

Hehe, co tu dużo gadać, po jego minie widziałem, że cieszy się z tego spotkania, tak samo bardzo jak ja...

Pan Rogaś szybko wyprostował się zostawiając mnie na ziemi. Przeskoczył przez murek, za to ja podniosłem się z ziemi i spojżałem na niego bez wyrazu, choć też z lekkim wkurzeniem.

- Zabierz go. - Powiedział odchodząc od nas.

- W sensie, że do bazy, czy...? - Spytał lekko zdziwiony Pat.

- Do domu. Nie chcę go tu więcej widzieć. - Warknął wkurzony.

Ja to mam talent. Wkurzyłem go jeszcze, zanim zdążyłem się odezwać, aż się boję, co będzie, jak zacznę mówić.

- Szefie, dajmy mu szansę, Tom'my może być cennym członkiem grupy.

- Tom... - Poprawiłem go.

- Mam to w dupie. Dzieciak nie nadaję się do tej roboty, a poza tym. - Podszedł do Pata i wziął go pod ramię szepcząc mu coś na ucho.

- Żartujesz. - Spytał zdziwiony loczek patrząc na mnie.

- A wyglądam jakbym żartował ?

Nie chciałem, a raczej bardziej obawiałem się wtrącić swoje zdanie w tą rozmowę. Zwłaszcza, że nie wiem jak nazwać relacje w jakich jestem z czarnobluzym. Skomplikowane to chyba za lekko powiedziane.

- Po prostu zabierz go i niech się tu więcej nie kręci. - Powtórzył "rozkaz"

- mmmm.. - Mruknął jakby chciał coś powiedzieć, ale bał się zaprotestować. - ..a jakie są szanse, że to szef mógłby go odprowadzić..? - Rogaś spojrzał na niego ostrzegawczo - Prooooszę..! - Złożył ręce jak do modlitwy. - W końcu udało mi się umówić z tą dziewczyną.

- Ehh.. - Zamknął oczy i pokiwał głową z rezygnacją. - Leć.

Powiedział krutko na co Patryk ucieszył się niesamowicie i z uśmiechem na twarzy szybko pobiegł Bóg wie gdzie. No patrzcie państwo, jakie ja to mam szczęście. Znowu sam na sam z panem "twardzielem". Ciekawe, czy dalej ma ten bandaż w pieski..?

- Co się tak gapisz ? - Warknął na o lekko podskoczyłem. - pff, tchurz.

- Ej ! - Wkurzyłem się.

- Zamknij się i chodź. Nie chcę na ciebie marnować więcej czasu, mam ważniejsze rzeczy na głowie.

Położył mi rękę na ramieniu i popchnął mnie przed siebie bym ruszył się z miejsca. Nie wiem o co tu biega, ale cieszę się, że nie będę częścią tego i że nie będę musiał się słuchać tej durnej kozy. Chyba nie zniósłbym gdybym musiał się go słuchać.

Z tego, jak już ładnie wydedukowałem, bo oczywiście on wciąż się nie chciał przedstawić, wiem, że ma na imię Tord i jest szefem, czegoś tam.

A więc Tord szedł kilka kroków przede mną, a ja w ciszy podążałem za nim, mimo iż mówił, że nie zamierza tracić na mnie czasu jakoś niespecjalnie mu się też spieszyło. Tym lepiej dla mnie, lubię nocne spacery, zwlaszcza, kiedy księżyc jest w pełni.

Przechodziliśmy między blokami, zawiesiłem na nich na chwilę wzrok, wiem, że w jednym z nich mieszka Tord i o ile dobrze pamiętam to w tym najbardziej zadbanym mieszka ten dziwny facet w zielonej bluzie. Brr... aż mam ciarki na myśl o tym, do czego mogło by tam dojść...

- kurwa ! - Krzyknął Tord.

Od razu odwróciłem się w jego stronę i zobaczyłem, jak szarpie się z jakimś szatynem z maską lekarską na twarzy. Szarpanina nie trwała długo, gdyż Tord pewnie wzięty z zaskoczenia szybko stracił równowagę i wywalając się na ziemię złapał go za bluzę i pociągnął za sobą. Tarzali się na ziemi próbując okładać pięściami, aż w końcu szatyn przyszpilił Tord'a do ziemi i siedząc na jego brzuchu zaczął okładać go po twarzy. Tord mocno trzymał gardę, dlatego większość ciosów trafiała w jego ręce, ale i tak nie był w za dobrej sytuacji. Zdezorientowany nie wiedziałem co robić, dopiero, kiedy szatyn wyjął z kieszeni nóż szybko otrzasnałem się i zabierając z ziemi jakąś butelkę po piwie szybko podbiegłem do nich i zamachnąłem się rozwalając mu ją na tyle głowy.

Facet bezwładnie opadł na Tord'a, a w jego głowie wciąż były nie wielki odłamki szkła tworząc rany z których leciała krew. Rogacz zrzucił z siebie napastnika, zerwał mu maskę z twarzy po czym przyłożył mu dwa palce do tętnicy na szyi by sprawdzić puls.

- C-czy ja go zabiłem ? - Spytałem zaciskając dłoń na szyjce butelki, która została mi w ręce.

- Nie. - Powiedział spokojnie co i mnie uspokoiło. - Tylko ogłuszyłeś. - Wstał z ziemi, a ja wystraszyłem się słysząc głośny wstrzał broni. - Ja go zabiłem.

Ciało faceta zaczęła otaczać kałuża jego własnej krwi wylewającej się z jego klatki piersiowej. Pierwszy raz byłem światkiem takiej sceny na własne oczy, pierwszy raz czuje, że jeśli Tord chciałby mi teraz coś zrobić nie jak nie umiałbym się obronić. Zbyt duży szok nałożył na mnie zabijając tego człowieka na moich oczach.

Szybko jednak oderwałem wzrok od trupa, kiedy poczułem rękę na swoim ramieniu. Podniosłem głowę do góry i spojrzałem w te chłodno stalowe szare tęczówki, które swym spokojem przerażały mnie jeszcze bardziej i wierciły wewnątrz mnie dziurę pełna strachu i niewiedzy. Już szykowałem się na śmierć, kiedy Tord otworzył usta.

- Witam w grupie, dzieciaku.

1559
SŁÓW

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top