ROZDZIAŁ XXXVI

Mijały kolejne dni, a Dylan wciąż się do mnie nie odzywał. Czasem pojawiał się w w szkole, jednak unikał mnie jak ognia. Nie rozumiałem tego. Czułem się, jakby ktoś oderwał mi kawałek serca. Straciłem apetyt, bardzo ciężko wstawało mi się z łóżka. Pierwszy raz czułem się aż tak bezsilny....

Niedzielny poranek mijał mi na śniadaniu rodzinnym. O dziwo przy stole można było zobaczyć obojga moich rodziców, co nie było zbyt częstym widokiem. Westchnąłem, patrząc na jedzenie podane na moim talerzu.
— Thomasie, czym wytłumaczysz swój brak apetytu? – spytał w końcu mnie ojciec, widząc jak niechętnie cokolwiek przełykam.
— Po prostu nie mam apetytu... – odparłem, mając nadzieje iż na tym zakończy się temat.
— Jesteś w wieku, w którym twoje ciało wciąż się rozwija, więc wskazane jest, abyś jadł odpowiednią ilość kalorii w dniu. Zadzwonię dziś do mojego dietetyka, aby stworzył ci jakąś dietę – odparł.
— Ojcze, naprawdę nie potrzebuję tego...
— Nie pytałem Cię o zdanie. A teraz skoro nie chcesz jeść, idź zająć się swoimi niedzielnymi obowiązkami. 

Zmarnowany kiwnąłem głową. Chwile później już znajdowałem się w moim pokoju. Rzuciłem się na łóżko i zacząłem wgapiać się w sufit. Nagle poczułem, iż mój policzek robi się mokry. Niepewnie go dotknąłem, upewniając się, że mi się to nie przywidziało. Nie minęła chwila, a łzy nie mogły przestać wypływać z mych oczu. 

Sam nie wiedziałem ile tak przeleżałem. Czas dłużył mi się niemiłosiernie, a w głowie rozchodziły się same smutne i dobijające myśli. Nawet nie zauważyłem, gdy z mojego gardła zaczął wydobywać się cichy dźwięk szlochu. W końcu wstałem i podszedłem do lustra. Spojrzałem na swoje odbicie. Poklepałem się kilka razy po policzkach. Nie pomogło. 

Nagle poczułem pewien impuls. Otarłem dłonią twarz. Nawet nie przebierając się w odpowiedni strój, poszedłem czym prędzej do stajni i wsiadłem na konia. Pogłaskałem go lekko i popędziłem w konkretnym kierunku. Trasa bardzo dokładnie rysowała mi się w pamięci. Ręce drżały mi z poddenerwowania. Nie wiedziałem, czy go tam zastanę. Nie wiedziałem, czy na mnie nie nakrzyczy za naruszanie jego prywatności. Jego miejsca. Jednak chciałem zaryzykować. I tak nie miałem za wiele do stracenia. Nawet nie zauważyłem, jak drobne krople zaczęły lekko odbijać się od mojego ciała. To teraz nie było ważne. Kierowany nieznanym uczuciem, miałem w głowie tylko jedną myśl. 

Znaleźć Dylana.

Mój oddech robił się coraz mocniejszy, a serce zaczynało bić z większą siłą. Gdy w końcu zobaczyłem znajomy budynek, przez chwile wahałem się. Chciałem zawrócić i czym prędzej znaleźć się we własnym łóżku, aby móc dalej pogrążać się w płaczu. I możliwe, że kiedyś bym tak zrobił. Kiedyś stchórzyłbym od razu. Ba! Nawet bym tu nie przyjechał. Bałbym się. Jednak to był stary Thomas. Mój świat dzielił się na dwie części. Moje życie przed poznaniem Dylana, którego nawet nie można było nazwać życiem oraz moje życie po poznaniu go. To wszystko oddzielała gruba linia. Nie byłem już tym płochliwym blondynkiem z kiedyś. Dlatego właśnie w tym momencie stałem pod budynkiem, który był moim celem, a w płuca nabrałem dużo powietrza.
— Dylan! - krzyknąłem bardzo głośno i donośnie. Nie uzyskawszy odpowiedzi, ponownie zebrałem w sobie siłę, aby znów wykrzyknąć jego imię. —  Dylan! - Mój głos tym razem mocniej wydobył się z mojego gardła. Łzy spływające mi po policzkach zaczęły mieszać się z coraz co mocniejszym deszczem. Nie mogłem pęknąć. Nie teraz. Nie, po tym jak przebyłem taką drogę. Zacisnąłem mocno zęby i postanowiłem znów zaryzykować. I mogłem tak ryzykować jeszcze przez kolejną godzinę. Wziąłem głęboki wdech i wydarłem się z całej siły. — Dylan, błagam wyjrzyj przez okno!

Nagle, nieoczekiwanie ujrzałem bruneta, wyglądającego zza okna z pierwszego piętra. Na jego twarzy malowało się ogromne zdziwienie i niedowierzanie. Ja z kolei uśmiechnąłem się szczerze. Najszczerzej jak tylko mogłem. 
— Thomas?! Co ty tutaj robisz?! - krzyknął do mnie.
— Czekam na Ciebie! Chcę porozmawiać!
— Thomas, zaraz będzie burza! Jedź do domu, nie będę z tobą o niczym rozmawiał! - odkrzyknął mi. Wyglądał na zdenerwowanego, jednak w jego głosie było czuć nutę zmartwienia.
— Nie obchodzi mnie to! Nie odejdę dopóki nie porozmawiamy!
— To sobie tutaj siedź! Ja nie zamierzam nic robić! Cześć! - krzyknął zdenerwowany i zniknął z mojego pola widzenia. Dosłownie moment później było słychać rozbrzmiewający się dźwięk błyskawicy, przez co mój koń się przestraszył, podobnie jak ja. Dylan znów wyjrzał przez okno. Zagryzł wargę. Widziałem, jak pod nosem przeklął. - Nigdzie się nie ruszaj, idę na dół! 

Chwile później był już obok mnie. Podszedł do mojego konia.
— Zaprowadzę go w bezpieczne miejsce. Zaraz wracam. A ty idź do cholery do środka, bo jesteś cały przemoknięty!
Posłusznie przeszedłem przez drzwi. Nie minął moment, a brunet już patrzył mi głęboko w oczy. Poczułem jak czas staje w miejscu, a moje serce przyspiesza. Nie wiedziałem co z siebie wydusić. Żadne słowo nie chciało przejść mi przez gardło.
— Więc? Po co tu przyszedłeś? Aby milczeć? – spytał lekko oschle. Wyraz jego twarzy był kamienny. Jednak w jego spojrzeniu dostrzegłem coś. Sam nie wiedziałem jak nazwać tę emocję. Było w tym czymś wszystkiego po trochu. Smutek, wymieszany z wkurzeniem i zmartwieniem. Jednak widziałem też trochę... szczęścia?
— Ja... Ja... – jąkałem się. Spojrzałem w ziemię, nie mogąc już znieść tego wszystkiego. 
— No mów do cholery...

Milczałem. Nie potrafiłem nic powiedzieć. Przeklinałem się w głowie za moją bezradność. Starałem się trzymać z całych sił, aby nie wybuchnąć płaczem. Nieoczekiwanie Dylan podszedł do mnie. Poczułem ciepło jego dłoni na swojej twarzy. Złapał mnie on za podbródek i skierował moją głowę do góry.
— Thommy? Co się dzieje? Martwię się. - spytał miękko i łagodnie. 

Nie wytrzymałem. Rzuciłem się mu z uściskiem w ramiona, a z moich oczu kolejny raz tego dnia zaczęła wylewać się fala łez. Próbowałem mu wszystko wytłumaczyć. Starałem się mu przekazać, jak bardzo mi go brakowało. Jak bardzo moje życie zaczęło tracić sens, gdy nie było go obok. Jak bardzo bałem podejść się do niego w szkole i porozmawiać. Że miałem w głowie tyle wątpliwości i jeden wielki mętlik. Dylan jedynie mocno mnie przytulał i gładził lekko po głowie i plecach. Nawet nie zauważyłem, gdy przebrał mi koszulkę na coś suchego. Nie zauważyłem też momentu, w którym przenieśliśmy się na łóżko, a ja wtulony w jego klatkę piersiową dalej chaotycznie próbowałem mu wszystko wyjaśnić. Bywały jednak momentu w których milczałem i jedynie wsłuchiwałem się w bicie jego serca. Następnie znów wracałem do poprzedniej czynności. I tak w kółko. On jedynie w odpowiedzi ze spokojem mówił, że nie muszę płakać, ponieważ już wszystko będzie dobrze

I chciałem wierzyć w to z całego serca. 





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top