𝓝𝓲𝓰𝓱𝓽𝓶𝓪𝓻𝓮𝓼, 𝓭𝓻𝓮𝓪𝓶𝓼 𝓪𝓷𝓭 𝓼𝓮𝓬𝓻𝓮𝓽𝓼

Pov: Max

Powoli wraz z moją nowo poznaną towarzyszką szłyśmy pośrodku pięknego lecz także niebezpiecznego lasu. Jane cały czas wypytywała się o moją przeszłość i tajemnice, które jak narazie nie mam zamiaru jej wyznawać.
Olewałam ją, nie dlatego, że jej nie trawie, ale chce przygotować się na wszelkie zagrożenia.

— Czyli mam rozumieć, że nie mam sobie co robić nadzieji na jakąkolwiek odpowiedź? — Spytała po chwili ciszy spoglądając na mnie. Wpatrując się w jej czekoladowe oczy nagle usłyszałam dziwny szelest dobiegający z zarośli naprzeciw nas. Powoli zaczęłam iść w ich kierunku kiedy to gwałtownie zza nich wyskoczył ogromnych rozmiarów piesek rasy Golden Retriever z czapką maga na głowie. Patrzył na mnie ze spokojem, kiedy to ja powoli odsuwałam się w stronę brunetki.

Jane... co to jest...? — Dziewczyna nic nie mówiąc powoli podeszła do psa i zaczęła go głaskać. Ten po chwili położył się swoim grubym cielskiem na ziemi.

To jest Pimpek. Mój piesek ze snów gdy byłam dzieckiem. — Powiedziała rozbawiona śmiejąc się lekko co wywołało u mnie lekki uśmiech na twarzy. Podeszłam powoli do pieska i zaczęłam go smyrać po brzuchu. Miał cudowną sierść. Widać było, że sprawia mu to przyjemność, jednakże nie mogłyśmy tak tu stać cały czas. Dałam dziewczynie jeszcze chwilę czasu na zabawę z zwierzęciem po czym ruszyliśmy dalej.

W lesie zaczęła tworzyć się dziwna struktura przypominajaca małą chatkę. Dobrze mi znaną drewnianą małą chatkę ozdobioną kwiatami i innymi dekoracjami. Chatka ta różniła się od innych tylko tym, że wszystko co w niej było miało własne życie. Weszłam do środka odrazu zauważając wesołą twarz mojego przyjaciela ze snów. Świecznika Louisa. 

Oh czyż wzrok mnie nie myli? Panienka Mayfield we własnej osobie! — Oznajmił uradowany zwołując inne magiczne przedmioty jak: dzbanek, filiżanki, krzesło, wieszak, fotel i inne. Jane, która stała cały czas za mną była zdezorientowana, lecz jednocześnie zaciekawiona całą sytuacją. Przywitałyśmy się obie miło przyjęte przez zaczarowanych mieszkańców.

— Dawno was tu nie widziałam przyjaciele. Skąd się tu znaleźliście? — Zapytałam kiedy to na moją dłoń wszedł Louis. Heather, która była dzbankiem, a również matką wszystkich tu zebranycy przypatrywała się mi uważnie z nutką tęsknoty.

— Od momentu, w którym wygnano cie z zamku jakaś zła moc zabroniła nam się u ciebie pokazywać Maxine. Próbowaliśmy wszelkich sposobów, aby wrócić do ciebie, lecz wszystkie nasze starania były daremne. Dopiero teraz, gdy przekroczyłaś bramy lasu snów. Mogliśmy ponownie zagościć w twej wyobraźni. — Oznajmiła z wielką radością Heather, ktora po chwili także znalazła się blisko mnie ocierając się lekko o mój bok na znak przywitania i przytulasa.

— Ale jak widzę rudych kłaków dalej nie ściełaś i już ci za ramiona wychodzą. — Odwróciłam się w stronę głosu, który należał do wieszaka Thomas'a. Zaśmiałam się lekko po czym również się z nim przywitałam, kiedy to w tym samym momencie do chatki weszła Jane.

— Thomas mówiłam ci, że... Oh Jane no nareszcie tu przytargałaś swoje cielsko. Przywitaj się z moimi przyjaciółmi. — Podeszłam do lekko zdezorientowanej brunetki łapiąc ją delikatnie za ramię i wprowadzając bliżej do nas.
Przyjaciele, poznajcie Jane. Moją nową towarzyszkę. — Wszyscy zbliżyli się do brunetki i zaczeli się z nią witać. O dziwo nie była ona wystraszona całą tą sytuacją. Wręcz przeciwnie. Czuła się mogę nawet rzec jak u siebie.

— Jesteście naprawdę przemiłymi gospodarzami. Nie sądziłam, że natrafimy tu na takich. Szczególnie z umysłu Maxine. — Wszyscy zaczeli się śmiać na jej słowa, a ja byłam lekko zdezorientowana jej wypowiedzią. Co ona sobie myśli? Że cały czas jestem chodzącym rudym gburem? Coś ci się pomyliło kochana.

Przecież jestem do wszystkich miła o co ci chodzi panienko Hopper? — Spytałam wpatrując się w Jane, która uśmiechała się do mnie tak jak jeszcze nigdy, przez co nie potrafiłam też ukryć uśmiechu na swych ustach. Jak ona to do cholery robi?

Siedziałyśmy tam przez dłuższą chwilę póki to z dworu nie wydobył się męski głos. Głos dobrze znany przez brunetkę obok mnie. Powoli wstała z miejsca na którym to wcześniej siedziała i podchodząc do okna przypatrywała się stojącej nieopodal chaty postaci. Chcąc tak samo dowiedzieć się kto to w sekundę również znalazłam się przy oknie.

— O nie... Co ona tu robi... — Powiedziała smutnym i zlęknionym głosem. Przed chatą stała elegancko ubrana w popielatą suknię, średniego wzrostu o brązowych lekko kręconych włosach trzymającą w prawej dłoni drewnianą laskę kobieta. Najwidoczniej musiał to być ktoś z świata Jane. Gdy tylko zobaczyłam jak brunetka wychodzi odrazu popędziłam za nią.

— M-mamo... co ty tu robisz? — Zapytała drżącym głosem patrząc na starszą kobietę, która powoli zaczęła zmierzać w naszą stronę.

Oh Jane, Jane ty głupie dziecko. Nawet nie wiesz co narobiłaś. Przynosisz hańbę tej rodzinie. Nigdy nie potrafiłaś zrobić czegoś dobrze, tylko zawsze wszystko psujesz, a teraz co? Twój wujek zginął. Przez ciebie. Tylko i wyłącznie przez ciebie i twoje głupie poczynania! Jesteś przeklęciem tej rodziny! — Brunetka aż drżała na słowa swej matki, nie wiedziałam jak w tej chwili jej pomóc. Odwracając się w stronę chaty chcąc ja tam spowrotem zaciągnąć dostrzegłam, że jej już tam nie było. Lekko zestresowana chciałam pociągnąć dziewczynę za ramię i uciec z nią jak najdalej stąd, lecz ta stała jak wryta.

— Mamo... j-ja... — Drżącym głosem próbowała coś z siebie wydusić, lecz całe napięcie i sama kobieta jej w tym przeszkadzały.

— Teraz jeszcze do grobu sprowadzasz twojego ojca. To wszystko twoja wina. Nigdy nie byłaś dobrym dzieckiem w tej rodzinie. Nawet nie wiesz, jak dzień w dzień modliłam sie, aby coś ci sie stało. Żeby ta klątwa i cierpienie zniknęły.

Matko proszę...

Nie nazywaj mnie swoją matką. Dobrze wiesz, że nigdy nią nie byłam, ani ty moją córką. — W tym momencie, kiedy to matka Jane stała już bardzo blisko niej wyciągnęła srebrny sztylet schowany w rękojeści laski. Brunetkę sparaliżował tak strach, że mimo to dalej nie potrafiła się ruszyć. Nie mogłam pozwolić by coś jej się stało. Gdy kobieta uniosła już sztylet w swej dłoni podbiegłam rzucając się na nią obalając się razem na ziemie. Wyrwałam jej szybko sztylet z dłoni i przystawiłam do jej gardła.

— I nie waż się ruszać. — Gdy to powiedziałam starsza Hopper popatrzyła na mnie z przerażającym uśmiechem po czym tak jak chata. Rozpłynęła się w powietrzu. Wstając odsunęłam się od miejsca, w którym wcześniej ona leżała zauważając, że nigdzie obok nie ma Jane.
— Na moje rude kłaki... Jane! Jane gdzie jesteś!? — Rozejrzawszy się zobaczyłam dziewczęcą postać biegnącą w drugą stronę lasu. To pewnie ona. Nie zastanawiając się nawet to sekundę odrazu pobiegłam za nią. Brunetka dalej nie zwalniała, choć przez cały czas do niej wołałam, póki do nie usłyszałam za plecami kolejnego dobrze mi znanego głosu. Dziewczęcego głosu.

— Witaj Maxine... dawno się nie widziałyśmy skarbie... — Poczułam dotyk dłoni na moich plecach. Gdy w końcu ta się odwróciła w moją stronę dostrzegłam czarnowłosą o pomarańczowych oczach elfkę. Patrząc się na nią nie potrafiłam z siebie wydobyć ani jednego słowa.
No co...? Nie poznajesz mnie? Strasznie się za tobą stęskniłam. — To mówiąc przyparła mnie mocno do pnia jednego z drzew. Zaciskając lekko zęby dalej wpatrywałam się lekko zdenerwowana w czarnowłosą.

— Sylvie...? Co ty tu robisz... mówłam ci, że... — Nie dała mi dokończyć kładąc palec na moje usta. Poczułam się strasznie niekomfortowo. Chciałam jak najszybciej uciec z tego miejsca.

— Oh rudzielcu już nie udawaj, że ci się to niepodoba. Wcześniej elscytowało cie, gdy krzyczałam twe imię w łóżu z tobą. — Powiedziała z uśmiechem zaczynając jeździć po moim torsie dłonią, a drugą ręką mocno trzymając moje ręce skrzyżowane, abym nie mogła jej nimi odepchnąć. Przybliżyła się do mej szyji zaczynając ją powoli całować i przejeżdżać po niej językiem, lecz nie było to dla mnie przyjemne. Jej pocałunki sprawiały mi ból, a język jeszcze bardziej to podrażniał. Zaczęłam się wyrywać.

— Sylvie zostaw mnie... to boli... Sylvie! — Ta pomimo mych krzyków dalej mnie ignorowała. Gdy już chciała dobrać sie do rozbięcia mojego płaszcza w tym samym momencie ktoś mocno przywalił w głowę elfki dużą gałezią. Gdy ta obaliła się nieprzytomna na ziemię przed sobą zobaczyłam brunetkę. Czułam jak na moich policzkach z niewiadomej przyczyny czuje powstające rumieńce.
Jane podeszła do mnie łapiąc mnie za nadgarstek i wpatrując sie chwile w moje świerzo zrobione malinki skierowała wzrok na moją twarz mówiąc.

— Musimy się stąd wydostać tu robi się coraz niebezpieczniej. Chodź — Pociągnęłam mnie w stronę ścieżki prowadzącej do wyjścia. Zaczęłyśmy biec. Po drodze pojawialy się inne postacie z naszych koszmarów. Próbowaliśmy za wszelką cene nie zwracać na nich uwagi co się udawało póki przed bramą nie stanęła na naszej drodze grupa ludzi. Dobrze mi znanych ludzi. Moja matka, której pół ciala bylo już rozlożone, a na szyji miala ranę po cieciu od noża. Obok niej stał mój starszy brat, który miał wielką dziure od armaty w brzuchu, oraz mój ojciec, który nie miał oczu. Reszta to byli poddani i doradcy z mojego królestwa. Mieli oni przygnite części ciała, z których wychodziły larwy i widoczne były w dużych ilosciach kości. Ich ubrania były podziurawione, brudne i rozstrzępione. Wszyscy z nich wskazywali na mnie palcami co przeraziło jeszcze bardziej i mnie i Jane. Nagle cała ich grupa w tym samym czasie zaczęła nazywać mnie potworem. Patrzyli na mnie bezdusznie bladymi twarzami niczym zombie mówiąc "potwór" i powoli zbliżając się w naszą stronę. Spojrzałam na brunetke, która wyjęła sztylet, a ja biorąc za nią przykład wyjełam łuk i strzały. Gdy już drżącymi rękoma miałam w nich celować, przerażone trupy spojrzały się w prawo z przerazenia zaczynając uciekać. Nie rozumiałam co sie dzieje póki zza drzew nie wyłonił sie ogromnych rozmiarów biały z złotymi końcówkami gryf. Patrzący na Jane ciepłym i przyjaznym wzrokiem, co ta odwzajemnila mu tym samym, a przepiękne stworzenie ruszyło dalej za trupami.

Spojrzałam z wielkim szokiem na brunetkę, która ponownie złapała mnie za nadgarstek mówiąc.
— Widzisz, tym razem to ja cie urstowałam. Nie jestem taka najgorsza w tym fachu jak myślisz. A teraz chodź. — Nie potrafiąc nic odpowiedzieć na jej słowa ruszyłyśmy w stronę wyjścia przekraczając go najszybciej jak to tylko możliwe.

---

Tak tak wiem trochę sie dłużyło ale rozdział jest. Mam nadzieję, że się podobał. W końcu trochę dłuższy niż poprzednie. Za błędy przepraszam.
☕️🥀

Pozdrawiam <33

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top