𝓓𝓲𝓭𝓷'𝓽 𝔂𝓸𝓾 𝓯𝓵𝓪𝓼𝓱 𝔂𝓸𝓾𝓻 𝓫𝓵𝓾𝓮 𝓮𝔂𝓮𝓼 𝓪𝓽 𝓶𝓮?
Pov: El
Spadałam i spadałam w otchłani czarnej dziury i nie było widać końca. W pewnym momencie zwątpiłam w pozytywne cechy tego co może sie skrywać na dole. Czyżbym sama skazała się na śmierć? Zamykając oczy nie chcąc dalej patrzeć na tą niekończąca się otchłań poczułam, jakbym w końcu wylądowała. Ale przecież to niemożliwe...
Lekko uchyliłam powieki z niedowierzaniem dostrzegawszy przede mną starą bramę, która była wejściem do tajemniczego ogrodu. Nie wiem jak tu się znalazłam, ale w tym miejscu było czuć coś niezwykłego. Wstałam powoli z ziemi, na której niespodziewanie się znalazłam. Suknia była rozdarta i brudna. Brawo Jane tak szanujesz prezent od swej matki. Otrzepałam lekko materiał po czym zaczęłam uważniej rozgladać się po otoczeniu gdy nagle zza ogromnego drzewa przypominajacego uwczesną wierzbę wyleciał ogromny 2 razy większy ode mnie motyl. Przypatrywałam się mu uwwżnie z niedowierzaniem kiedy ten się oddalał. Przecież to niemożliwe. Motyl nie może być większy ode mnie, a takich rozmiarów drzewa jak ta wierzba nawet nie istnieją. Byłam lekko przerażona zaistniałą sytuacją, lecz nie pokazywałam tego po sobie. Ze strachem mieszała się też ciekawość. Ciekawość tego co się stanie gdy przekroczę bramę przed którą teraz stoje.
Jeszcze chwile sie rozgladając powoli zbliżyłam się do wejścia ogrodu przed którym stał też mały stoliczek, a na nim mała szklana buteleczka z jakimś napisem. Powoli wzięłam ją do ręki. Na buteleczce było napisane "𝕭𝖞 𝖕𝖗𝖟𝖞𝖜𝖗𝖔𝖈𝖎𝖈 ł𝖆𝖉 𝖎 𝖕𝖔𝖗𝖟𝖆𝖉𝖊𝖐." Nie rozumiem o co może chodzić, ale umysł podpowiada bym to zatrzymała. Schowałam buteleczkę do kieszeni wszytej w suknię która sama nakazałam wykonać. Często ide z jakimiś rzeczami i nie lubie ich długo trzymać w ręce, a kieszenie są dla tego idealnym rozwiązaniem.
Przekraczając bramę ogrodu odrazu rzuciły mi się w oczy kolejne anomalie tej dziwnej krainy. Kwiaty posadzone tam były niczym drzewa. Panowały tam róże, lecz to nie takie zwyczajne róże. Były one krwisto-czerwone oraz fioletowe, skierowane do siebie jakby wiązała ich wielka miłość. Każda krwisto-czerwona miała swoją fioletową różę. Był to bardzo urokliwy i niesamowity widok. W ogrodzie jak poprzedni motyl panowały inne 2 razy wieksze ode mnie owady, natomiast co dziwnego. W ogrodzie były też zwierzęta takie jak np słonie, lecz nie były one takie jak opisywano w książkach w bibliotece mojego ojca. Były one malutkie sięgające mi ledwo do kolan, jednakże w zachowaniu takie same jak te z opisów.
— Co to za dziwne miejsce...? Gdzie ja jestem...? — Powiedziałam do samej siebie, jakbym miała nadzieje, że ktoś mi odpowie. Jednak nic takiego nie nastało.
Oczarowana jak i także szokowana całym tym miejscem postanowiłam zagłębić się coraz to bardziej w ogród. W końcu nie będę stać bezczynnie pod ogromną wierzbą nie mając tam nawet możliwej drogi powrotnej do domu.
Im głębiej wchodziłam do ogrodu tym ten bardziej stawał się dziwniejszy. Podłoga zamieniła się w kafelki niczym jak do szachownicy, jednakże nie były one kwadratowe, lecz w krztałcie serduszek. Po ogrodzie było rozmieszczonych mnóstwo posągów, które były obrośniete to bluszczem, to innymi roślinami. Widoki były niesamowite, a w ogrodzie panowała urokliwa atmosfera, która przyciągała do siebie.
Zauważyłam, że ogród był też po części labiryntem. Kilka ścieżek prowadziło w różne to miejsca, które miały też inne kafelki na ziemi. Korytarz po prawej miał kafelki w krztałcie trefla, za to po lewej karo. W takim przypadku serce musiało być kier, a na przodie tam gdzie kończy się kier będzie zaczynać się pik.
Postanowiłam jednak iść dalej w przód. Sądzę, że to będzie najlepsza opcja, lecz dla pewności zerwałam jeden z rosnących tak kwiatów i zrywałam płatki oznaczając nimi drogę powrotną.
Zafascynowując się przez całą drogą dziwadztwem i różnorodnościa tego ogrodu nagle spostrzegłam coś co widziałam już wcześniej. Rudy ogonek z białą końcówką chowający się za jednym z kolejnych tu występujacych korytarzy. Szybko popędziłam w jego stronę, w czasie gdy ten odrazu pobiegł w głąb lewego korytarza.
— Ej! Lisku! Zaczekaj proszę! — Krzyczałam próbując zwrócić na siebie jego uwagę. Biegłam za nim z całych sił cały czas śledząc wzrokiem jego ogon póki ten nie zniknął za rogiem. Bez dłuższego namysłu wyskoczyłam zza rogu wpadając na coś, a dokładniej na kogoś. Moje ręce znalazły się na torsie tej osoby. Szybko otrząsnowszy się z szoku odsunęłam się zauważając teraz dokładnie przez sobą średniego wzrostu rudą z licznymi piegami na twarzy, niebieskooką dziewczynę, której oczy zabłyszczały na mój widok. Była zdziwiona i lekko zdenerwowana moją gwałtownością. Spojrzałam przez sekunde jeszcze za nią chcąc zobaczyć gdzie pobiegł lisek, lecz ślad po nim zaginął.
— Złe miejsce sobie wybrałaś na spacerek. — Powiedziała lekko zdyszana jak i też zaniepokojona. Cały czas rozglądała się za czymś po terenie.
— Gdybym miala na to jakiś wpływ napewno nie zgubiłabym się w labiryncie w ramach spacerku i kim ty jesteś? — Nie dostałam odpowiedzi na pytanie, gdyż nagle coś nieopodal nas wywołało ogromny szelest i hałas. Rudowłosa szybko złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą ewidentnie wyczuwając zbliżające się w naszą stronę zagrożenie.
— Szybciej bo nas dopadnie do cholery! — Krzyknęła z pośpiechem ciągnąc mnie coraz to bardziej. Pomimo tego jej uścisk nie był wcale bolesny. Znacznie różnił się od tego uścisku, którym matka mnie trzymała nerwowo prowadząc do mojego pokoju po odkryciu, że podsłuchiwałam jej rozmów z ojcem. No cóż. Nigdy nie byłam idealną córką.
— Co ma nas dopaść?! Nic nie rozumiem! Nawet cie nie znam! — Wracając do rzeczywistości chciałam jak najwsybciej dowieszieć się o co chodzi. Nagle zatrzymałyśmy się gdyż wbiegłyśmy w ślepy zaułek. Rudowłosa nerwowo zaczęła rozgladać się w poszukiwaniu wyjścia, kiedy to na końcu korytarza nagle ukazała się pewna postać w krztałcie ogromnej larwy z ogromną ilością zębów. Na dodatek miała też ona kończyny niczym jak u stonogi. Przerażona skrylam się za plecami dziewczyny. Ta szybko jednak złapała mnie w talii przez co poczułam się nadzwyczaj niekomfortowo. Spojrsala na mnie szybko wyjmując pewien woreczek.
— Trzymaj się mocno i najlepiej nie panikuj. — Powiedziała pośpiesznie biorąc z woreczka garść dziwnego różowego porszku. W tej samej chwili w naszą stronę zaczął pędzić potwór. Przerażona złapałam się mocno niebieskookiej. Chowając twarz w jej ramię. W tej samej chwili dziewczyna rzuciła proszkiem o ziemie, a ja poczułam nagły ogromny podmuch wiatru, przez który jeszcze bardziej wtuliłam się w nieznajomą.
Po dłuższej chwili spokoju nie słysząc już potwora, ani jego charakterystycznych dźwięków uniosłam głowę rozgladając się po miejscu, które było zupełnie inne od labiryntu. Znajdywałam się teraz za bramą ogrodu, a przede mną znajdowała się ciężka pokryta kawałkami ładnie ozdobionej porcelany. Podzielona ona byla na dwa rozwidlenia pomiędzy którymi stał drewniany znacznik z dwoma strzałkami. Na prawym widniał napis: "Czerwone królestwo" natomiast na lewym było wyryte "las snów".
Przygladając się jeszcze chwilę znacznikowi dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że dalej jestem wtulona w nieznajomą mi osobę. Szybko się odsunęłam spoglądając na jej zdziwiony wyraz twarzy.
— Dziękuję, za ratunek z tej jakże przerażającej sytuacji, lecz dalej nie odpowiedziałaś na moje pytania. —
---
Co sie tu dzieje 3 rozdział herbatka sie Wybudziła niedowierzanie. Cieszcie sie póki możecie bo zaraz sie to skończy i bedzie raz na tydzień XD
Mam nadzieję, że sie podobało
Za błedy przepraszam.
☕️🥀
Pozdrawiam <33
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top