Prolog - Tempting

Hejoo w nowej mini serii (bo one-shotem już tego nie nazwę, ma za dużo części - dłuższych bądź krótszych). Znów tworzymy ją razem z KS, choć w przeciwieństwie do Just once, będą trzy povy jej postaci (CZYLI YOONGSA :3) ;)

Idk. Kocham ten koncept i czytałam z nim ff, ale była oddana inna wersja tego mitu, zbyt cukierkowa jak dla mnie. A to przecież mitologia!! Dramy, dramy! :D

Chyba nie będę mogła odpowiadać Wam na komentarze, bo wattpad mi na to nie pozwala (ALE BĘDĘ JE CZYTAĆ, WIĘC KOMENTUJCIE) -.- Więc jeśli macie jakieś pytania, lepiej napiszcie mi prywatną wiadomość (choć też nie wiem czy działają leel. Co za zjebana strona...).

Enjoy pov YG! :D

[1800 słów]

~~~~~~~~~~~~




Yoongi

Wieczne życie zdaje się być dla ludzkości jakimś chorym marzeniem, do którego chcą dążyć. Każdemu z początku wydaje się, że ma dużo czasu, aby dojść do wyznaczonych przez siebie celów, ale przychodzi taki moment, w którym uświadamia sobie, jak bardzo się mylił. I wtedy zaczyna się gonitwa za nieśmiertelnością. Bo czym jest jedno ludzkie życie wobec nieskończoności? To tak mizerny fragment, że istoty żyjące wiecznie, powinny nie zauważać tego marnego pyłu. A jednak zauważały, i w dużej mierze chcieli się tym marnym, niesamodzielnym prochem opiekować. Być może dlatego, że czuli taką potrzebę. Pomaganie słabszym jest przecież pewną oznaką dobroci, a ta wywoływała miłe uczucia.

Jednak dla niektórych, ten marny żywot był jedynie rozrywką. Ludzie stanowili bardziej lalki, którymi poruszali w zależności od własnej woli. Jednym podrzucali kłody, by innych prowadzić ku zwycięstwu. To była po prostu gra, rozrywka dla istot znudzonych swoim nieskończonym życiem. Polem tej maskarady dla wszystkich bogów, była Ziemia. Każdy w jakiś sposób ingerował w nią, czasem krzyżując innym plany, czasem współpracując. Jednak był jeden bóg, który nie miał zamiaru się w to mieszać. Ja. Yoongi. Król podziemia, w którego władanie wpadali w końcu wszyscy ludzie, kiedy ich żywot na Ziemi dobiegł końca. To ja musiałem się zaopiekować martwymi, organizując im całe po-życie. Rzadko więc angażowano mnie w podejmowanie decyzji dotyczących mieszkańców Ziemi. A nawet jeśli, to odmawiałem przybycia, każąc Taehyungowi – boskiemu posłańcowi, który był jedynym bogiem odwiedzającym moje podziemia – przekazać odmowę. Tym razem jednak Namjoon, mój brat, a zarazem najważniejszy z bogów, który niby zgarnął mi stołek sprzed nosa, wymagał mojego udziału w zebraniu. Dlatego chcąc, nie chcąc, zostawiłem moje obowiązki względem mieszkańców podziemia, i udałem się na Ziemię, by stamtąd ruszyć na Olimp.

Spotkanie z pozostałymi bogami, nie uśmiechało mi się nawet w najmniejszym stopniu. W ich oczach byłem nic nieznaczącym osobnikiem, żyjącym z dala od ich jakże radosnego świata. Dlatego gdy zmierzałem do sali zebrań, mijając niektórych dyskutujących bogów, mogłem zaobserwować nagłe cichnięcie wesołych głosów. A zamiast nich, pojawiały się pogardliwe prychnięcia, złośliwe komentarze i niechętne spojrzenia. Nie przejąłem się tym, wiedząc doskonale, iż są jeszcze mniej warci, niż ludzie, którymi próbują manipulować.

Wszedłem więc do sali tronowej i podszedłem do siedzącego samotnie Namjoona, który najwyraźniej nad czymś dumał.

– Witaj, bracie – powiedziałem cicho, skinąwszy mu głową.

– Yoongi. Cieszę się, że cię widzę. Dawno cię nie było w moim domu – zauważył z uśmiechem, który w przeciwieństwie do tych złośliwych, przepełniała szczera radość.

Namjoon był najodpowiedniejszą osobą na tym miejscu. Jego często surowe, lecz sprawiedliwe decyzje, pomagały utrzymać harmonię na Ziemi, która cierpiała przez głupotę innych. Nie rozumiałem więc, skąd wzięły się plotki, że pragnąłem zająć jego miejsce. Dużo lepiej czułem się w moich ciemnych podziemiach, gdzie mogłem w spokoju zajmować się sprawami zmarłych.

– Mam nadzieję, że szybko to zakończymy. Wiesz, że nie jestem tu mile widziany.

– To sprawa dotycząca również twojego królestwa. Zbliża się wielka wojna, będziesz miał większy ruch. Musimy ustalić przebieg konfliktu, aby nie rozrósł się do zbyt dużych rozmiarów.

Kiwnąłem głową, przyjmując to do wiadomości, po czym zająłem miejsce na odległym tronie, na skraju półkręgu, który tworzyły wszystkie zgromadzone tu siedliska. Tylko moje było czarne. Pozostałe lśniły od szczerego złota, z którego były wykonane.

Sala powoli zaludniała się kolejnymi bogami, którzy najwyraźniej nie potrafili przejść obok mnie obojętnie, rzucając kąśliwe uwagi. Nie zwracałem na nich zbytniej uwagi, pochłonięty zabranym z podziemia pergaminem, na którym spisane były plany utworzenia nowego osiedla. Dopiero Taehyung, który zajął miejsce obok mnie, trochę mnie od tego oderwał. Jego stosunek do mnie był raczej przyjazny, co zresztą wynikało z naszych relacji... biznesowych. Jako boski posłaniec mógł swobodnie podróżować między Ziemią a podziemiem, dzięki czemu dostarczał wiele cennych materiałów, produkowanych jedynie na powierzchni. Odnotowałem sobie w pamięci, aby po wszystkim porozmawiać z nim o najbliższej dostawie drewna, jednak teraz musiałem się skupić na Namjoonie, który uciszył wszystkich zebranych, aby rozpocząć wyjaśnianie nadchodzących wydarzeń.

Zebranie ciągnęło się i ciągnęło przez boga wojny – Taemina, który jak zawsze zbyt agresywnie podszedł do całej sprawy. Zresztą, przekrzykująca go Somi – bogini mądrości, również nie dawała za wygraną. W tym całym zamieszaniu ciężko było zauważyć, jak drzwi do sali otwierają się delikatnie, a przez szczelinę wsuwa się mała, różowowłosa głowa. Moje miejsce idealnie jednak pozwalało na obserwowanie, jak delikatnej urody chłopiec, wchodzi do środka. Jego biała szata okrywała ramiona jakby od niechcenia, kusząc możliwością nagłego zsunięcia się jej na podłogę. Bose stópki przemykały bezszelestnie, kierując tajemniczego osobnika do jednego z tronów, ale tak, aby nie znalazł się w półkręgu. Wyglądał na... pięćset? Może sześćset lat maksymalnie. A kiedy zatrzymał się przy Yoonie, wszystko było jasne. Taehyung mi o nim kiedyś wspominał. Jeongguk. Syn Yoony, bogini płodności i urodzaju, był najpiękniejszym stworzeniem, jakie mogłem kiedykolwiek ujrzeć. Złote ozdoby na jego rękach i nogach, migały w padającym z sufitu słońcu, a pastelowe kwiaty wplatały się w różowe włosy, stanowiąc mocno integralną część jego głowy. Obserwowałem uważnie, jak szepcze coś swojej matce na ucho, która przez moment wyglądała na wstrząśniętą, ale zaraz złapała go za dłonie i wciągnęła do półkręgu, również szepcząc. Chyba go pocieszała, bo ten łagodny uśmiech, mogła posyłać tylko zatroskana matka do swojej pociechy. I chyba działało, bo chłopiec uśmiechnął się w końcu tak, że moje serce zabiło szybciej. I pomyśleć, iż niektórzy przypisywali mi brak tego narządu.

Moje zapatrzenie, przerwał nagły wybuch śmiechu, dlatego niechętnie oderwałem oczy od tego cudu, przenosząc spojrzenie na śmiejącą się Somi, która najwyraźniej nie tylko mnie wytrąciła z równowagi swoim wybuchem.

– Jeongguku, synu naszej Yoony, nie wystawiaj się na ocenę i pokaz tak wielu oczu, pożądających piękna. Bo jedne z tych zwierciadeł duszy, mogą się w tobie zakochać i zapragnąć czegoś, na co nie zasługują. Prawda, Yoongi? – powiedziała w końcu, posyłając mi znaczące spojrzenie. Nie spodziewałem się, że zajęta dyskusją z Taeminem, zwróci na mnie uwagę. Jednak jej bystre spojrzenie, nie mogło pominąć mojego zachowania. Pomimo tego, starałem się zachować całkowity spokój, nie reagując na tę zaczepkę.

Ponownie przeniosłem spojrzenie na piękny kwiat, który teraz wtulał się w swoją mamę. Yoona posłała mi nienawistne spojrzenie, biorąc syna na kolana, aby poprawić mu wianek.

– Ciemność, brzydota i zło, nigdy nie zbliży się do mojego największego skarbu. Dlatego odwróć od niego swój wzrok, Yoongi. Szukaj suchych łodyg, cierni i zgniłych korzeni, bo tylko to mogę ci zaoferować – wysyczała, a zagubiony Jeongguk przenosił ciągle spojrzenie między naszą dwójką.

Uderzanie we mnie, jak zawsze rozbawiło pozostałych bogów. Wszystkich, z wyjątkiem Namjoona i Taehyunga, którzy ani się nie dołączyli, ani nie stanęli w mojej obronie. Choć tego nie potrzebowałem.

– Doprawdy, czasem zadziwia mnie twoja pewność siebie, droga Yoono. Oby nigdy nie obróciło się to przeciwko tobie – powiedziałem spokojnie, patrząc w oczy bogini urodzaju. – Namjoon, czy możemy przejść do konkretnych decyzji? Mam mnóstwo pracy w Tartarze – dodałem nieco już zniecierpliwiony.

– Przepraszam za wtargnięcie – wyszeptał nagle cicho ten piękny kwiat, kierując swoje słowa do naszego gospodarza, kłaniając mu się szybko. Uroczy ton, podobnie jak wcześniej uśmiech, uderzył w moje serce, ponownie je przyspieszając.

– Nic się nie stało, nasz skarbie – zapewnił go szybko Jimin, siedzący obok jego matki. Bóg miłości sięgnął do policzka chłopca i pogłaskał go, co wywołało urocze zawstydzenie.

To musiało być już za dużo dla tego niewinnego stworzenia, więc już po chwili wstał z kolan matki i opuścił salę spotkań, w ostatniej chwili rzucając mi zaciekawione spojrzenie, na co się uśmiechnąłem. Chyba pierwszy raz od dawna. Już czułem, jak tęsknię za jego widokiem, kiedy drzwi się zamknęły.

– Tak, Namjoonie, zakończmy jak najszybciej te obrady, bo nasz „ukochany" brat chce już wracać do swoich martwych kochanek – zauważył z kpiną Taemin.

– Brzydota przyciąga brzydotę – dodał ktoś inny.

– Tak, podejmijmy już konkretne decyzje, żeby uwolnić się od jego widoku, Namjoonie.

Nie wzruszało mnie to gadanie, czekając tylko na zakończenie tego wszystkiego. Namjoon w końcu ogłosił głosowanie, oddaliśmy swoje głosy i mogłem już się uwolnić od tego toksycznego towarzystwa.

Postanowiłem jednak pożegnać wszystkich w dokładnie takim stylu, jakiego ode mnie oczekiwali. Dlatego nim ktokolwiek zdążył się podnieść, od mojego tronu buchnęły płomienie, sunąc z niesamowitą prędkością prosto do każdego, kto mnie obraził, parząc ich stopy.

– Niemądrze jest obrażać władcę podziemia, od którego zależy, czy resztę wieczności nie spędzicie w Tartarze – uświadomiłem im, wstając zaraz po tym, aby wyjść.

Ich sztuczki, które chcieli w moją stronę skierować, były jednak zbyt słabe, abym się przejął. Jedno pstryknięcie i zniknąłem z Olimpu, pojawiając się na polanie, na której otworzyłem sobie wejście do podziemia. Ziemia rozstąpiła się, pozwalając mi zejść powoli w dół. I teraz, w mojej ciemności, mogłem poczuć się znów dobrze.

Kilka stopni i pstryknięcie, abym zaraz znalazł się w moim pałacu. Spora komnata, pełna pergaminów, była moją ostoją, w której często przebywałem, badając co ciekawsze osobowości ludzkie. Każdy papier uzupełniał się w historię życia, umożliwiając mi w ten sposób ocenianie, kogo powinienem odesłać do Tartaru, a komu pozwolić na zamieszkanie na Polach Elizejskich. Teraz jednak ciekawił mnie tylko jeden pergamin. Choć dłuższy czas potrwało, nim odnalazłem ten dotyczący Jeongguka. Widząc kilka pierwszych pozycji, uśmiechnąłem się do siebie, już czując, że to będzie niesamowita lektura.

Kolejne godziny zagłębiałem się w lekturę, siedząc w komnacie. Jednak w końcu jeden z demonów przerwał mi, ogłaszając przybycie Taehyunga. Poszedłem więc do sali tronowej, gdzie zwykłem go przyjmować. Zgadywałem, że chodzi o dostawę drewna, o której w końcu nie porozmawialiśmy. O dziwo posłaniec trzymał dla mnie małą notkę od Namjoona, którą przekazał mi bez słowa.

– Dopiero tam byłem – zauważyłem niechętnie.

– Namjoon chyba chce ci jakoś wynagrodzić to, co musisz znosić przez resztę towarzystwa – wyjaśnił mi ostrożnie Taehyung. – On i Sihyuk wybierają się na ryby, i zapraszają cię, abyście mogli w spokoju odpocząć.

Już miałem mu oddać zwitek, z prośbą o przekazanie Namjoonowi, by się nim wypchał, ale wtedy zaświtał mi w głowie pewien pomysł.

– Dobrze. Powiedz mu, że niedługo zjawię się w naszym dawnym, ulubionym miejscu połowów.

Chyba nie na taką odpowiedź liczył posłaniec, bo wyglądał na szczerze zaskoczonego. Kiwnął jednak głową i już miał odlecieć, gdy poprosiłem go jeszcze o obgadanie naszych kwestii dostaw.

Kolejną godzinę później, byłem znów na powierzchni, mając w głowie plan, który postanowiłem za wszelką cenę zrealizować. Namjoon już czekał w naszym miejscu, a Sihyuk siedział w łódce, bujającej się lekko na niewielkich morskich falach.

– Cieszę się, że znalazłeś czas dla swoich braci – zaczął, ale ja mu niemal natychmiast przerwałem.

– Czyim synem jest Jeongguk?

To pytanie musiało go na chwilę wytrącić z równowagi.

– Moim i Yoony – odpowiedział w końcu ostrożnie, jakby wietrzył w tym jakiś podstęp.

Jeszcze bardziej mi wszystko ułatwiasz, bracie.

– W takim razie chcę cię prosić, abyś oddał mi Jeongguka.

– Oddał ci... co? – zapytał, jakby nie rozumiał, co do niego mówię.

– Nie z rozkazu. Pozwól mi na staranie się o niego.

Namjoon patrzył na mnie kompletnie rozbrojony, chyba nie potrafiąc sobie poukładać moich słów w głowie. Nie wiem, czy ostatecznie wygrała w nim ciekawość dla dalszego rozwoju sytuacji, czy zwykła litość wobec brata, którego dręczyli inni bogowie, ale kiwnął głową.

– Dobrze. Jeongguk stanie się twoim małżonkiem z chwilą, w której przyjmie od ciebie prezent. Jeśli go skusisz – Jeongguk jest twój.

Tyle mi wystarczyło. Teraz mogłem działać, aby spróbować zdobyć ten piękny kwiat na własność.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top