7 - Epilog - Exonerate

Hellooooo :D 

Mam nadzieję, że dobrze się przy tym bawiliście, tak jak my dobrze bawiłyśmy się przy pisaniu :3 Persekook i Hades YG to bbbb dobry koncept :3 wgl bby JK to bbb dobry koncept :)

KKK, bawcie się dobrze przy ostatniej części i... :))))))))))))))))))) Do zobaczenia pod następną serią/shotem (u mnie lub u KS :D).

ENJOY :D

[3300 słów]

~~~~~~~~~~~~~~




Yoongi

Kiedyś wydawało mi się, że to, co posiadam najcenniejszego, to mieszkańcy mojej krainy. Każdy zmarły był wyjątkowy i jeśli tylko wiódł życie, przez które nie trafił do Tartaru, stawał się dla mnie członkiem wielkiej rodziny, o którą starałem się dbać z całego serca. To dla nich ściągałem z Ziemi wszystko, co dałoby im namiastkę normalnego życia. W końcu teraz mieli przed sobą wieczność i nie mogłem pozwolić, aby stali po prostu na pustych Polach Elizejskich, patrząc w jeden i ten sam, monotonny krajobraz.

Wszystko jednak się zmieniło, gdy moje serce zapragnęło Jeongguka. Teraz to on stanowił centrum mojej rzeczywistości, wokół którego chciałem budować wszystko inne. Nawet jeśli nie zapominałem o swoich obowiązkach, to i tak za priorytet stawiałem sobie jego uśmiech. Z początku byłem skłonny jakoś umożliwić mu powrót na Ziemię, w celu odwiedzenia matki, jednak nie podejrzewałem, że zostanie mi tak po prostu odebrany. Przez pobyt Jeongguka w podziemiu, widziałem jak się zmieniał. Krok po kroku z nienawiści do tego miejsca, uczył się je szanować i chyba nawet kochać. Zresztą tak, jak powoli zakochiwał się we mnie, bo całym sercem wierzyłem w czystość i prawdziwość jego uczuć.

Nastał jednak czas bez mojego ukochanego, który upływał mi nieznośnie powoli. Musiałem pilnować dnia i nocy, aby prawidłowo odmierzyć, kiedy do mnie powróci, choć moje serce pragnęło, by nastała po prostu ciemność w podziemiu, pokazując wszystkim, jak wielką stratę przyniosło mi rozstanie z ukochanym. Starałem się jednak mimo wszystko pozostać dobrym władcą, dbając o mieszkańców.

Dni upływały mi więc na przyjmowaniu kolejnych dusz w sali tronowej, wydając na nie wieczne wyroki. Nie wychodziłem za często z pałacu, nie potrafiąc już cieszyć się urokami mojej krainy. Po prostu nic już się dla mnie nie liczyło, odkąd widziałem, jak mój najpiękniejszy kwiat znika wraz z Taehyungiem. Czasem na korytarzu słyszałem, jak służący rozmawiają o nim, wspominając, jaki był dla nich miły, kiedy już przyzwyczaił się do tego miejsca, i jak tęsknią za radością, którą tchnął w to miejsce. Najwyraźniej nie tylko ja cniłem za jego pogodnym uśmiechem. Nawet Holly przychodził czasem do pałacu i starał się wywęszyć swojego „drugiego tatę", aby się z nim pobawić, jednak zawsze potem zawodził smutno, leżąc u moich stóp. Rozumiałem jego smutek i sam miałem ochotę wyć z rozczarowania.

Taehyung nie zjawił się za szybko w moim królestwie. A musiałem przyznać, że pierwszy raz wypatrywałem go dość usilnie, licząc na jakiekolwiek wieści z Olimpu. Najlepiej na zaproszenie, które pozwoli mi bezpiecznie wejść na Ziemię i spotkać się z ukochanym. Niestety tygodnie minęły, nim posłaniec zawitał w mojej krainie, w dodatku bez wezwania. Zamiast tego przyniósł mi coś równie cennego – kwiat, który podarował mu mój Jeonggukie, aby przekazał go w moje ręce. Choć na naszych oczach tracił swój blaski i usychał, jak każde istnienie w podziemiu, cieszyłem się, niczym małe dziecko. Bo oto miałem dowód jego tęsknoty. Nie wahałem się przed odesłaniem mu kwiatu, z których robił dla mnie wianki, zaczepiając o jego łodygę drobny upominek w postaci biżuterii. Tym razem nie miał go przenieść do mnie, po prostu pragnąłem w ten sposób znów go czymś obdarować. Dzięki takim drobnym prezentom, mogłem na nowo powrócić do życia. Dzięki kwiatom, jakie przekazywał mi Jeonggukie, odzyskałem nadzieję na nasze spotkanie i mogłem znów pracować na pełnych obrotach, dbając o nasze wspólne królestwo.

W końcu nadszedł dzień, gdy Taehyung przyniósł zaproszenie na Olimp. Nie interesował mnie powód tego spotkania, po prostu zacząłem się zbierać do wyjścia, uradowany spotkaniem z moim ukochanym.

Szedłem więc po schodach, niosąc wielki bukiet podziemnych kwiatów, tym razem chcąc je wręczyć osobiście, a Taehyung leciał obok mnie, nie odzywając się ani słowem. Nie wyglądał najlepiej, wręcz zdawał się czymś martwić i może nawet powinienem go o to zapytać, ale egoistycznie nie chciałem. Teraz liczyło się tylko spotkanie z moim najdroższym.

Jak zawsze moje szaty nie pasowały do Olimpu, nadając mi charakteru prawdziwego władcy podziemi, gdy stanąłem w progu domu Namjoona. Tyle wystarczyło, aby zebrani w holu bogowie zwrócili na mnie uwagę, jak zawsze posyłając w moją stronę pełne nienawiści i pogardy spojrzenia. Jednak byli mi całkowicie obojętni, bo wśród nich pragnąłem wypatrzeć tylko jedną osobę.

Ruszyłem więc, rozglądając się uważnie i w końcu go dostrzegłem. Stał przy kolumnie, patrząc na widok rozciągający się za oknem. Nawet z tej odległości mogłem zobaczyć, jak bardzo jego uśmiech przygasł, a postawa stała się dużo mniej pewna. Jedynie szaty nosił strojne jak zawsze, przyozdabiając je liczną biżuterią. Nad otwartą dłonią Jeongguka, unosił się kwiat, który rozwijał swoje płatki i zwijał je chwilę później, aby znów rozkwitnąć, tym razem innym kolorem i kształtem. Ale to nie było najważniejsze. Sam Jeongguk przypominał cień samego siebie, dlatego pomimo radości, odczułem również zmartwienie i smutek.

Aby znaleźć się jak najszybciej przy nim, po prostu się tam przeniosłem, stając tuż u jego boku.

– Witaj mój piękny – szepnąłem mu do ucha, całując zaraz po tym jego płatek. Moje serce biło jak szalone, nie mogąc się uspokoić przez jego obecność. Kwiat, którym się bawił, nagle rozleciał się, a młody bóg odwrócił się w moją stronę. W jego oczach pojawiło się tak wiele uczuć, że nie sposób było wszystkie nazwać, ale jeśli miałby uogólnić, wybrałbym jedno – miłość.

– Yoongi – wyszeptał, jakby nie dowierzając, że mnie widzi. – Yoongi. Mój Yoongi – powtórzył, po czym uśmiechnął się szeroko, rzucając w moje ramiona. Ze względu na trzymanie przeze mnie kwiaty, starałem się go jakoś zgrabnie objąć, choć nie było to łatwe. Zwłaszcza, że miotały nami same pozytywne uczucia. – Pojawiłeś się. Zaprosili cię w końcu. Mój ukochany – szeptał, nie mogąc się nacieszyć naszym spotkaniem, z którego czerpałem równie dużo przyjemności, co on.

Jego palce szybko wylądowały w moich włosach, wplątując się w nie i pieszcząc moją głowę samym tylko dotykiem.

– Jestem tu. Z tobą, mój piękny. I mamy czas do zachodu słońca, abyśmy mogli się sobą nacieszyć – powiedziałem, tuląc go mocno do siebie. Kilkukrotnie ucałowałem jego włosy, znów mogąc rozkoszować się ich delikatnym, kwiatowym zapachem. – Holly bardzo za tobą tęskni – dodałem, chcąc go trochę rozbawić.

Młodszy zachichotał cicho i odsunął się nieznacznie. Widziałem łzy szczęścia na jego policzkach i szeroki uśmiech, jednak jego usta nie dały mi się nacieszyć ich widokiem, zamiast tego po prostu skupiając się na obcałowaniu mojej twarzy.

– Ja też za nim tęsknię. I za tobą. I za naszym domem. Jest mi... tak ciężko bez ciebie, Yoongi – zapewnił, składając kolejne pocałunki na moich policzkach. Jednak to nie one potrzebowały pieszczot, dlatego kiedy tylko nasze wargi się spotkały, nie mogłem już wytrzymać i przeszedłem do nieco namiętniejszej pieszczoty, na którą bez wahania odpowiedział. Nie liczyło się to, że inni bogowie na nas patrzą, ani to, że być może jego matka za chwile ciśnie we mnie swoją magią. Znów się spotkaliśmy i to było teraz najważniejsze.

– Co ci się stało, mój piękny kwiecie? – wyszeptałem, kiedy już zaspokoiliśmy potrzebę okazania sobie uczuć. Z tej odległości mogłem zauważyć drobne ranki na szyi, które tylko bardziej spotęgowały moje zmartwienia.

Nim młodszy mi odpowiedział, ukrył się w moich ramionach, kładąc dłonie na moim torsie, gdzie lekko zacisnął dłonie na materiale szat.

– Mój ojciec... oddał mnie Seokjinowi na czas mojego pobytu na Ziemi – wyznał cicho, kuląc się jeszcze bardziej. Przez krótką chwilę to do mnie nie dotarło. Po prostu nie mogłem w to uwierzyć. Mój małżonek został komuś oddany? I to przez...

– Namjoon – powiedziałem, a choć nie krzyczałem, mój głos został wzmocniony, odbijając się echem po wielkich salach tego budynku. Czułem, jak z wściekłości temperatura mojego ciała zaczyna wzrastać, przez co Jeonggukie odsunął się ode mnie, słusznie czyniąc, gdyż mogłem go niechcący oparzyć. Jednak przez jego słowa nie mogłem w żaden sposób kontrolować mojego zachowania, gotów jednym ruchem rozwalić to miejsce.

– Yoongi, nie. Proszę, nie bądź zły – wyszeptał mój ukochany, kiedy zobaczył, jak przeznaczony dla niego bukiet wypada z moich rąk, płonąc prawdziwym ogniem, podobnie jak marmur pod moimi stopami, który uniemożliwiał Jeonggukowi zbliżenie się do mnie.

Omiotłem spojrzeniem wszystkich w pomieszczeniu. Inni bogowie tylko podkręcili moją złość – jedni stali z uniesionymi rękami, gotowi zaatakować, inni, stojący często znacznie dalej, uśmiechali się drwiąco, jakby triumfowali nade mną. No tak. Przez nich, ich gierki i tupet, chcieli mi odebrać to, co najcenniejsze.

Przeniosłem znów wzrok na ukochanego i uniosłem rękę, w której trzymałem medalion. Ten sam, który kilka miesięcy wcześniej uczynił go moim małżonkiem i pozwolił zabrać do podziemia. Skoro nikt nie grał tu fair, ja również nie zamierzałem.

– Dotknij go, a już teraz na zawsze wrócimy do domu – zagrzmiałem, znów nieświadomie wzmacniając mój głos.

Jak wielkie było moje rozczarowanie, gdy pomimo rozstępujących się dla niego płomieni, zobaczyłem wahanie na tej delikatnej, bladej twarzy.

– Oni wszyscy umrą przez naszą miłość, Yoongi. A Namjoon... Jeszcze nigdy nie sprzeciwiłem się jego decyzjom – powiedział cicho, robiąc kilka kroków w moją stronę, jednak zamiast dotknięcia naszyjnika, złapał mój nadgarstek, jakby próbował mnie uspokoić.

Wyrwałem więc rękę z jego uścisku, puszczając naszyjnik, który padł wśród popiołu, jaki pozostał z kwiatów.

– Nie obchodzą mnie bogowie, którzy drwią i szydzą. Sam widzisz, do czego doprowadza mój brat. Ale jeśli wolisz dalej być ich marionetką...

Nie byłem w stanie nawet dokończyć. Ostatni raz spojrzałem w jego oczy, wiedząc, że moja wściekłość ustępuje głębokiemu smutkowi, i zanim ktokolwiek mnie powstrzymał, zniknąłem, przenosząc się całe mile od nich, by po prostu zejść do podziemi. Ostatnim, co zobaczyłem przed zniknięciem, były poruszające się usta, z których wydobyło się moje imię. Tego było za wiele. Czułem się zdradzony i porzucony. A mimo wszystko miałem nadzieję. Czekałem, aby Jeongguk dotknął naszyjnika i po prostu się do mnie przeniósł. Byśmy mogli być szczęśliwi, z dala od tego wszystkiego. W końcu każdy na tym świecie i tak umrze, trafiając do naszej krainy. Dlatego los Ziemi był mi zupełnie obojętny.

Jak więc wielkie było moje rozczarowanie, kiedy stałem i czekałem, a on się nie pojawiał. Minutę, godzinę, wiele, wiele długich godzin. Zwątpiłem wtedy w uczucia, których jeszcze niedawno byłem tak pewien. Wyjaśniłem sobie jednak, że Jeongguk, w przeciwieństwie do mnie, po prostu zachował trzeźwe myślenie. Na pewno chodziło tylko o to, że bał się, iż przez jego natychmiastowe odejście, jego matce pęknie serce. Starałem się tak to sobie tłumaczyć i po prostu czekałem, aż nadejdzie dzień, w którym mój najpiękniejszy kwiat będzie mógł do mnie wrócić tak, jak zadecydował bóg wszystkich bogów.


***


Mijały kolejne dni, przepełnione moją tęsknotą za Jeonggukiem. Wiele razy liczyłem na zaproszenie na Olimp, jednak Taehyung nigdy nic o tym nie wspomniał. Sam próbowałem się nawet udać na Ziemię, aby spróbować spotkać mojego najdroższego, jednak gdy tylko postawiłem na niej krok, poczułem obecność wielu bogów, chcących wykorzystać taką okazję do ataku. Musiałem się więc wycofać i nadal czekać.

W końcu nadszedł ten upragniony dzień. Całe Elizjum wiedziało, że ma wrócić ich drugi władca. Kucharze przygotowali ucztę dla wszystkich, szwaczki nowe piękne szaty, a ci, których Jeongguk nauczył dbania o rośliny, przyozdobili miasto kwiatami, które hodowali.

Ale Jeongguk się nie zjawił. Każdy czuł, jak bardzo atmosfera wokół mnie gęstnieje. W pewnym momencie mieszkańcy wycofali się do swoich domów, zostawiając mnie samego na placu Elizjum. A ja mogłem ruszyć tylko w jedno miejsce. Do Tartaru. Wściekłość, żal i smutek, które mną zawładnęły, sprowadziły tego dnia na wiele przeklętych dusz cierpienia, jakich jeszcze nie zaznały, nawet w tym miejscu. Same demony uciekały, widząc, do czego jestem zdolny. Wiele z tych nieżywych istot przemieniło się w myślącą miazgę, którą Tartar był wybrukowany. To był na pewno najdłuższy dzień dla wszystkich tych, którzy wpadli w moje ręce. Długo trwało, nim wróciłem do pałacu. Złość zostawiłem w niższym kręgu, wśród potępieńców, a moje serce napełniała jedynie gorycz.

Ciężko usiadłem na tronie w pustej sali, trzymając w rękach wysuszony wianek, który ozdabiał moje włosy w dniu odejścia Jeongguka. Spojrzałem na puste miejsce, które powinien zajmować, sądząc razem ze mną kolejne przybyłe dusze. Ale najwyraźniej to była tylko fikcja. To wszystko było tylko kłamstwem, które miało zamydlić moje oczy.

I gdy tak siedziałem, drzwi do sali tronowej się otworzyły i stanął w nich Charon. A to nie było normalne. Tylko z jednego powodu mógł opuścić swoje stanowisko. Śmierć któregoś z bogów. W przeciwieństwie do ludzi, których ciało ulepione z gliny, rozpadało się po śmierci, uwalniając duszę samodzielnie odnajdującą drogę do podziemia, bogowie musieli być przeniesieni tutaj wraz z ciałem. I tylko ja mogłem je tutaj sprowadzić.

– Yoongi, dzisiaj zobaczyłem go na liście – powiedział Charon, podchodząc szybko i wręczając mi pergamin. Widziałem po jego minie, że szczerze się boi, nie wiedząc, jak zareaguję na wieści, które mi przyniósł. Ale... Ja sam nie wiedziałem jak reagować. Musiałem po prostu iść.

Wstałem z mojego tronu, zostawiając na nim wianek i ruszyłem do wyjścia z podziemia. Po drodze pstryknąłem palcami, przywdziewając żałobną szatę, która należała się w hołdzie każdemu zmarłemu bogu, nieważne, czy był dobry, czy zły. To był mój wyraz szacunku do nich, na który często nie zasługiwali.

Wspinałem się po schodach, nie wiedząc, co mam o tym wszystkim myśleć. Przede wszystkim jednak chciałem wiedzieć dlaczego i co się stało. Czy to był akt desperacji? Czy ktoś inny się do tego przyczynił? A może po prostu przypadek, a ja próbuję wierzyć w coś innego?

Gdy ziemia nad moją głową się rozstąpiła, wyszedłem na zimną, pokrytą białym puchem glebę. Rozpoznałem to miejsce, choć na pierwszy rzut oka wydawało się tak bardzo obce. To tutaj zostawiłem prezent, który Jeongguk przyjął. To była ta sama łąka, z której zabrałem go dawno temu.

Rozglądałem się na boki, szukając wzrokiem leżącego ciała. I nie trwało to długo, bo charakterystyczne, ciemnoróżowe włosy, wyróżniały się, nawet jeśli pokrywał je mróz.

Ostrożnie podszedłem bliżej, słysząc cichy chrupot przy każdym stawianym kroku. Zmierzałem do ciała, które pokrywała warstwa zimnego czegoś. A kiedy już byłem przy nim, ukląkłem. Kątem oka widziałem, jak na skraju polany, w lesie, gdzie to dziwne zjawisko najwyraźniej nie sięgało, chowają się nimfy i inne stworzenia, które opłakiwały zmarłego. Skupiłem się jednak na moim ukochanym, którego piękne, różowe usteczka, zastąpiła sina barwa, a całe ciało zlewało się kolorem z podłożem, na którym leżał.

Bez wahania zdjąłem mój gruby płaszcz, starając się jakoś otulić wymarznięte ciało, które musiało tu spoczywać już dłuższy czas. Charon naprawdę musiał przeoczyć to ważne imię, za co na pewno czeka go kara. Mój najpiękniejszy kwiat nie mógł tak długo czekać.

W końcu podniosłem ukochanego, starając się, aby ciepłe odzienie nadal otulało jego ubrane w zwiewną szatę ciało. Zdawał się teraz kruchy i bałem się, że coś może mu się stać, choć... był już martwy. Nikt jednak nie znika nigdy z tego, ani z żadnego innego świata, dlatego uciszyłem własne, szalone myśli.

Wystarczyło, że spojrzałem na ziemię, a rozstąpiła się, ukazując nam wejście do naszej krainy. Naszego domu, z którego nikt już mi go nie odbierze.

Jeongguk był w moich rękach całkowicie bezwładny, jego serce milczało, a zwykle pogodna twarz, pozostała bez wyrazu. Na tym etapie było to jednak absolutnie normalne, dlatego spokojnie zagłębiałem się coraz niżej i niżej, aby w końcu dotrzeć nad brzegi Styksu.

Jak zawsze nie używałem łódek Charona, po prostu tworząc nad wodą własne przejście, a każdy mój krok stawiany nad rzeką sprawiał, iż na twarzy zmarłego wracały kolory.

Kiedy stanąłem już na twardej powierzchni, usłyszałem pierwszy, płytki oddech. Uśmiechnąłem się łagodnie do siebie, ruszając w stronę pałacu. Czułem, jak jego ciało porusza się bardzo lekko, na wargi wraca piękna czerwień, a policzki nabierają rumieńców.

Kiedy prawie byliśmy przy Hollym, nosek mojego małżonka zmarszczył się, by następnie powieki uchyliły się na krótką chwilę.

– Witaj, mój piękny – powiedziałem cicho, zatrzymując się i pochylając nad nim, aby ucałować jego czoło.

– Yoongi – wyszeptał zmęczony, znów rozchylając powieki, jakby za wszelką cenę chciał złapać ze mną kontakt wzrokowy.

– Odpocznij. Śmierć nie jest tak prosta, jak się wydaje – pouczyłem go, idąc znów do pałacu.

Przez resztę drogi aż do naszej komnaty, obaj milczeliśmy, choć czułem, jak moje serce pieje z radości:

Mój Jeonggukie wrócił. Jest tu znów.

Jednak radość przysłaniał smutek i niepokój. W końcu nie trafił tu o czasie i... nie tak, jak powinien. Nie miał zginąć. Dlaczego więc...

– Umarłem? – zapytał, kiedy ostrożnie położyłem go na naszym łożu, zaraz okrywając dodatkową warstwą, aby rozgrzać go nieco.

– Tak. Chciałbym wiedzieć dlaczego, ale nie teraz – przyznałem, siadając na materacu przy nim.

Młody bóg złapał się mojej szaty, jakby bojąc się, iż zniknę, ale doskonale rozumiałem jego obawy. Sam najchętniej nie wypuszczałbym go ze swoich objęć już przez resztę wieczności.

Ułożyłem się więc wygodniej, po prostu przy nim kładąc, abyśmy mogli wtulać się w siebie i chłonąć swoją obecność. Choć wiedziałem, że tęsknię, dopiero teraz tak w pełni docierało do mnie, jak silne było to uczucie. Nasza krótka rozmowa na Olimpie pozwoliła tylko na zebranie sił przed dalszymi udrękami rozstania. Jednak gdybym teraz znów miał oddać mojego małżonka jego matce na kilka miesięcy, po prostu oszalałbym z bólu i tęsknoty.

Jeonggukie potrzebował sporo czasu, aby w pełni dojść do siebie. Co jakiś czas szeptał moje imię i szukał mnie ręką, którą chętnie pochwyciłem, przysuwając się jak najbliżej niego.

Kiedy jednak młodszy zdawał się już w pełni sobą, zaprezentował mi smutną, cierpiącą minę. Jego dłoń wylądowała na moim policzku. Zauważyłem, iż teraz była równie blada, jak cała moja skóra.

– Przepraszam, ukochany – wyszeptał, patrząc w moje oczy, na co zareagowałem natychmiastowym, stanowczym przysunięciem go do siebie jeszcze bliżej.

– Czekałem na ciebie. Tęskniłem. Serce mi pękło, gdy się nie zjawiłeś – wyznałem, czując, jak moja dolna warga drży przez to wyznanie.

– Gdybym tylko mógł, Yoongi, zjawiłbym się tutaj od razu – przyznał, wtulając w moją szyję swoją twarz, przez co jego oddech delikatnie łaskotał moją szyję. – Jednak oni... ukradli twój podarunek. I nie mogłem się do ciebie dostać – wyznał zrozpaczony, a w moim sercu zapłonęła złość. – Po naszym spotkaniu na Olimpie, chyba chcieli mnie od ciebie odsunąć, ciągle zniechęcając do „okrutnego władcy podziemi", którego nawet nie znam. To oni nauczyli mnie, że powinienem się bać wszystkiego co jest ciemne i nieprzepełnione radością, jasnością i kolorami. Nie rozumiejąc jednak, że ciemność też potrafi skrywać w sobie miłość i serce czystsze od większości bogów, ich wybranków i półbogów na Olimpie. Dlatego... nie chciałem z nimi zostać. Chciałem... wrócić do ciebie już na zawsze, ale... nie miałem twojego podarunku. Nie mogłem jednak wrócić na Olimp. Zostałem na łące, z której kiedyś mnie zabrałeś i miałem nadzieję, że znowu to zrobisz. Ale... moje serce chyba umarło wcześniej z tęsknoty – wyjaśnił mi, za co tak bardzo pragnąłem go przeprosić. Gdybym tylko wiedział... natychmiast bym się tam zjawił.

Miałem pretensje do samego siebie, że nie ruszyłem na poszukiwania, zamiast tego tworząc z Tartaru jeszcze gorsze miejsce przez kilka dni.

– Zdajesz sobie sprawę, że teraz umrze również cały świat? – wyszeptałem, głaszcząc jego włosy. – Nie możesz już wrócić do swojej matki i żadne rozkazy Namjoona tego nie zmienią. Należysz już do tej krainy – wyjaśniłem cicho, muskając ustami kilka punktów na jego twarzy, nie mogąc się mimo tej wieści nacieszyć jego obecnością. – Tak bardzo pragnąłem cię zobaczyć. I byłem tak bardzo wściekły, kiedy powiedziałeś, do czego zmusił cię Namjoon... Seokjin zostanie odesłany do Tartaru, gdy tylko jego noga stanie w podziemiu – przysiągłem, nie mając zamiaru darować takiego potraktowania mojego małżonka. Każdy z nich powinien smażyć się w Tartarze za te gierki.

– Mój ojciec nie rozumie prawdziwej miłości – wyszeptał, posyłając mi delikatny uśmiech, za którym tak tęskniłem. Jak za całym nim zresztą. – A teraz zapłaci za swoje niesłuszne i szkodliwe decyzje. Ziemia przestanie istnieć, a nasze królestwo się rozrośnie – stwierdził, choć wątpiłem w ten scenariusz, nawet jeśli sam o nim wspomniałem. Wierzyłem, iż Namjoon przekona Yoonę do ocalenia tego świata. W końcu jeśli go nie będzie... co się stanie z nimi? Wiedzieli, że w podziemiu stracą całą swoją władzę, wpływy, a być może nawet formę, bo na mój rozkaz, mogłem z nich zrobić kolejną warstwę myślącej mazi.

– Niech zniknie. Najważniejsze, że będziemy razem przez resztę wieczności – wyszeptałem, a jego wargi zaraz złączyły się z moimi.

Powoli pogłębiałem nasz pocałunek, krok po kroku przechodząc do coraz większej namiętności, która szybko przemieniła się między nami w ogień. Ogień, który miał już zawsze płonąć, bo nasza miłość była dla niego najlepszą oliwą. I choćby świat naprawdę miał się skończyć, to przy moim małżonku było mi to obojętne. Zaopiekujemy się duszami. Zrobimy wszystko, aby wieczność była dużo lepsza, niż to, czego można było doświadczyć na Ziemi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top