2 - Embrace of death

Proszę nie krzywdzić naszego baby, YG!

[5900 słów]

~~~~~~~~~~~~~~




Jeongguk

Zewsząd otaczała mnie ciemność, pogłębiająca się z każdym krokiem mojego porywacza. Nadal łkałem, nie mogąc znieść myśli o zabraniu mnie do świata, do którego nie pasowałem. Byłem za młody na zostanie jego małżonkiem. Wiecznie żyjącego boga, pamiętającego kształtowanie się całego świata. Ja oglądałem jedynie jak rosną niektóre rośliny lub zwierzęta. Nie chciałem mieć styczności ze światem umarłych, smucąc się każdą odchodzącą duszą. Jednak on chyba nie widział tych sprzeczności, zabierając mnie ze sobą pomimo mojej natury.

Nie wyobrażałem sobie życia jako małżonek Yoongiego. Jego bracia, w tym mój ojciec, byli bardziej sprawiedliwi od niego. Mniej brutalni i okrutni. Dlatego nie miałem pojęcia jak zniosę jego dotyk. Jego pocałunki i wszelkie uszkodzenia.

Moje drobne ciało było mocno trzymane przez władcę świata umarłych. Czułem jego zimne dłonie na moich udach, które przez cienki materiał togi, czuły ten chłód aż za bardzo. Ręce chowały twarz przed tym światem i zamieszkującymi go zmarłymi, tak samo mocno pragnąc po prostu stąd zniknąć.

Nie byłem gotowy na ból. Nie byłem gotowy na zmiany. Nie chciałem do nikogo należeć. Nie przez najbliższe tysiąc lat. Pragnąłem się bawić. Być beztroski i niewinny, nie tracąc tych cech jeszcze przez długi okres mojego istnienia. A teraz... znalazłem się w rękach potwora, który postanowił odebrać mi całe szczęście.

Ciemność, chłód i dużo cięższe powietrze. Tylko to docierało do moich zmysłów, powoli torturowanych tym obcym otoczeniem. Yoongi zabierał mnie coraz niżej i niżej, a nasza wędrówka po tych schodach wydawała się nie mieć końca. Mój płacz powoli zelżał, a ciało zwisało na jego ramieniu. Dopiero gdy znaleźliśmy się na równym podłożu, a mój porywacz pochylił się, stawiając mnie na ziemi, zabrałem ręce od twarzy, rozglądając się niepewnie na boki.

– Witaj w domu, mój piękny. – Ledwo przyswoiłem te słowa, zaczynając obserwować tę krainę, a jego ręce sprawnie mnie od tego odciągnęły, dając zarejestrować jedynie ciemność i rzekę. Wzdrygnąłem się na to nieprzyjemne uczucie, posiadania na swojej talii jego dłoni. I już w pierwszym odruchu chciałem się od niego odsunąć, co Yoongi chyba źle zinterpretował, myśląc że zamierzam uciec. Bo tuż po tym jak westchnął, złapał mnie w pasie i przerzucił sobie raz jeszcze przez ramię, nie rozumiejąc, że to jego dotyku pragnąłem uniknąć.

Nie chciałem już krzyczeć, szamotać się i uciekać. Nie wiedziałem, gdzie mógłbym uciec, nie potrafiąc rozstąpić ziemi. Poza tym słyszałem, że każdy, kto znalazł się w piekle, już z niego nie wróci?

Mężczyzna prowadził nas w stronę rzeki, czemu przyglądałem się z niepokojem i załzawionymi oczami. Ośmieliłem się obejrzeć resztę tego miejsca, na początek zauważając kolejkę martwych, którzy nawet nie zwracali na nas uwagi, zbyt zmęczeni po śmierci lub trafieniu do tej krainy. Choć bardziej obstawiałem to drugie, skoro sam również byłem już wymęczony tymi podziemiami, a ledwo przebywałem tu kilkanaście minut.

Nie dołączyliśmy jednak do tych kilkunastu dusz, czekających na łódź Charona, który miał ich przewieźć przez Styks. Yoongi zabrał nas na most, który tworzył się nad rzeką pod każdym jego krokiem. Byłem tym zdumiony, ale i przerażony, obawiając się, że przy którymś kroku z kolei, most nie pojawi się i wyląduję razem z nim w rzece. Władca podziemia na pewno by to przeżył i tylko moja dusza dołączyłaby do wszystkich innych, znajdujących się w tych wodach.

Moje spojrzenie skupiało się nie tylko na tym, co znajduje się pod nami, a również na tym, co znajduje się nad nami. A wielkie kule ognia, lewitujące w powietrzu i oświetlające odrobinę to miejsce, skutecznie przyciągały moją uwagę. Dodatkowo chyba nie było granic tego miejsca. Widziałem tylko podłoże, ale mój wzrok nie mógł się dopatrzeć sufitu, ani ścian. Może było tu zbyt ciemno, a może królestwo umarłych nie miało końca.

Ciszę przerywał od czasu do czasu tylko mój nierównomierny oddech, próbujący napełnić moje płuca powietrzem. Niestety było ono zbyt chłodne i ciężkie, jak na to, do którego przywykłem, przez co niemiłosiernie się męczyłem, nie chcąc tu dłużej przebywać.

Od mojego strachu, bólu psychicznego i dyskomfortu, spowodowanego całą tą sytuacją i dotykiem Yoongiego, próbowałem się odciągnąć dalszymi obserwacjami. Zdążyłem wypatrzeć gdzieś w oddali większe i mniejsze budowle, przypominające te na Ziemi, ale dość różnorodne jak na ludzi. Śmiertelnicy zazwyczaj mieszkali w podobnych domach, a tutaj jakby trzymali się własnych koncepcji i pomysłów. Nie interesowałem się zbytnio ich życiem, stwierdzając że jestem jeszcze za młody na taką wiedzę, dlatego nie rozumiałem co nimi kierowało. Może to Yoongi kazał im nie ograniczać się do tego, co robili na Ziemi, aby to miejsce było wyjątkowe? Nie znałem go. I nie znałem tego świata, przez co nie mogłem tego do końca ocenić.

Moje skupianie się na budowlach, sprawiło że nawet nie zauważyłem, gdy zaczęliśmy schodzić jeszcze niżej. W końcu otoczyły mnie jakieś ściany. A kiedy starałem się zerknąć naprzód, wyginając przy tym trochę swoje ciało, moje oczy natrafiły na śpiącego psa. Wielkiego na pięć metrów, przerażającego potwora, o którym nie raz słyszałem od wszelkich stworzeń na Ziemi i bogów na Olimpie.

Automatycznie złapałem się szat Yoongiego, nie chcąc, aby mnie do niego zabierał. Choć sam nie wiedziałem, który potwór jest gorszy. Ten, który miał mnie zaraz skrzywdzić i po wszystkim zostawić z całym tym bólem, kiedy dotrzemy zapewne do jego komnaty, czy ten, który pożre mnie w całości?

Wciągnąłem głośno powietrze, przerażony, wtulając twarz w ręce, mocno ściskające ciemną szatę mojego porywacza. Czułem, jak wszystkie moje mięśnie same się spinają, nie pozwalając już ruszyć moim ciałem. A głos, który się odezwał przez moje działania, w niczym mi nie pomagał, budząc przy tym śpiącego potwora.

– Spokojnie. To tylko Holly. Holly! Wstawaj!

Początkowo nie usłyszałem niczego od własnego, szybko bijącego serca i buzującej w moich uszach krwi. Jednak wystarczył jeden ruch ze strony tego psa, i dodatkowe szczeknięcie, abym poderwał się do góry, łapiąc mocno ramię Yoongiego i próbując się od niego odepchnąć. A przez strach, z mojego gardła wyrwało się ciche piśnięcie.

– Wiem co to jest! Twój potwór, władco podziemia! – wykrzyczałem wystraszony, oddychając szybko i walcząc z jego żelaznym uściskiem, z którego nie chciał mnie wypuścić.

– Nie mów tak o nim. Jest niegroźny. Przynajmniej dla mnie. A od dzisiaj również dla ciebie. Holly, poznaj mojego małżonka. – Mężczyzna nie rozumiał mojego strachu. Mojej niechęci i obrzydzenia, zarówno nim, jak i tym stworem. Chyba uważał, że po prostu przyjmę to wszystko do wiadomości i zacznę z nim wieść nowe życie. Takie, jakiego on potrzebował.

Polecenie lub rozkaz, który wydał temu potworowi, zaraz został przez niego wypełniony. Poczułem jak wielki nos zaczyna obwąchiwać moją skórę, by zaraz po tym ogromny język przejechał po całym moim ciele. Od samych kostek, aż po włosy, które przez jego ślinę zostały lekko uniesione do góry.

Sparaliżowało mnie. Miałem ochotę płakać lub stąd uciec. I dalej się szamotać. Tak długo, aż Yoongi mnie nie postawi i pozwoli oddalić się od wszystkiego co mnie przerażało. W tym jego.

– Polubił cię – skwitował to, chyba nie rozumiejąc, że jako młody bóg natury, byłem lubiany nawet przez takie stwory. Nie chciałem tego, ale to zawsze było lepsze od pożarcia mnie żywcem.

Przygryzając mocno dolną wargę, odwróciłem się powoli do tyłu, natrafiając na wpatrujące się we mnie oczy. Były wielkie, tak jak reszta ciała tego psa. Ale nie skrywały w sobie zła, agresji i nienawiści. Były raczej urocze. I niewinne? A bardziej godne zaufania.

Uspokoiłem się, powoli rozluźniając swoje ciało. A moja ręka sama wyrwała się w stronę jego głowy, aby w lekko niewygodnej pozycji, pogładzić go po tych brązowych kudełkach. Uśmiechnąłem się, gdy ten ogromny zwierzak sam zaczął przysuwać się do mojej dłoni, domagając takich pieszczot. A skoro był miły w dotyku, jeszcze chwilę poświęciłem swoje ciało, a raczej skręconą talię, głaszcząc go nie tylko po łebku, a również gdzieś przy uchu. I kiedy powoli miałem już dosyć tej pozycji, powróciłem do podtrzymywania się obiema rękoma ramienia Yoongiego, postanawiając znowu zacząć protestować. W końcu nie byłem lalką, aby mógł mnie tak nosić.

– Postaw mnie już. I tak nie ucieknę, bo nie znam tego miejsca. I nie nazywaj mnie swoim małżonkiem, bo nim nie jestem. Zabierz mnie z powrotem na Ziemię! Chcę do mamy! I do moich przyjaciół! – Oburzyłem się, znowu ruszając na boki, aby w końcu nie mógł mnie utrzymać i odstawił. I chyba to podziałało, bo po chwili znalazłem się na twardym podłożu, w ogóle nieprzypominającym moich zielonych traw, czy też delikatnych posadzek na Olimpie.

– Nie każ mi jeszcze raz się powtarzać. A teraz chodź do naszego domu – nakazał, wskazując ręką w jakąś stronę, w którą oczywiście zaraz powędrował mój wzrok. A kiedy zauważyłem wspomniany „dom", aż zamrugałem oczami zdumiony.

Budynek różnił się od wcześniejszych budowli, które tu ujrzałem. Miał niezliczoną ilość wież, tak długich, że nie byłem w stanie dojrzeć ich końca. A sam zamek był szeroki i masywny, oświetlony jedynie kolejnymi kulami ognia. Dodatkowo był położony w tak samo ciemnym i mrocznym otoczeniu, jak wszystko inne w tej krainie. Nie ciągnęło mnie do niego tak, jak do świątyń na Olimpie. Raczej jeszcze bardziej pragnąłem powrócić do swojego świata, znów powstrzymując łzy, którymi pokazywałem tylko jak słaby jestem, a przez to mógł jeszcze bardziej próbować mną rządzić i manipulować.

– Obowiązki drugiego władcy podziemia czekają, mój piękny – usłyszałem, zaraz wracając spojrzeniem na stojącego przy mnie mężczyznę, którego miałem ochotę uderzyć za takie słowa. I wyładować na nim całą swoją frustrację. Choć zamiast tego postanowiłem samemu ruszyć we wskazaną stronę, aby poczuć, że tak właściwie to moja decyzja, a nie jego. I wcale nie musiałem tutaj iść, bo on tak powiedział.

Nadal byłem wściekły. Ale do tej wściekłości zaczynało dołączać lekkie urażenie jego traktowaniem mnie. W końcu nie porwał zwykłego śmiertelnika, a syna Yoony i Namjoona. Dwóch ważnych dla całego świata bogów. Bez mojej mamy żaden człowiek nie przeżyłby na Ziemi dnia. A bez taty, nic tak naprawdę by nie istniało. Wiedziałem, że może i Namjoon nie tęskniłby za mną aż tak, jak powinien za swoim dzieckiem, mając ich naprawdę wiele. Ale mama na pewno poruszy Olimp, Ziemię, a nawet królestwo umarłych i to wodne, aby mnie znaleźć. Nasza więź była zbyt mocna. A fakt, iż byłem jej jedynym synem, sprawiał że na pewno nie odda mnie bez walki. I właśnie na to liczyłem.

Będę tu musiał tylko trochę wytrzymać, upewniając się, że zamienię życie Yoongiego w prawdziwe piekło.

Obrażony kroczyłem naprzód, nie oglądając się za siebie. I nim sam to zarejestrowałem, moje dłonie objęły chłodne ramiona, na których już pojawiła się gęsia skóra. Nie sądziłem, że w takim miejscu, może być aż tak zimno, ale najwyraźniej ta kraina, tak jak jego władca, była chłodna i oziębła, traktując moje delikatne ciało nieprzyjemną temperaturą.

Zostawiliśmy Holly'ego daleko za sobą. Moje ramiona w pewnym momencie przyjęły niewielki ciężar ciemnej szaty Yoongiego, która chyba miała pomóc mi się ogrzać, a tylko sprawiła, że czułem się jeszcze bardziej niekomfortowo. Bo grube, czarne futro, przywodziło mi na myśl śmierć, tak jak wszystko, co tutaj widziałem, włącznie z samym władcą podziemia.

Niestety, skutecznie chroniło to moje odkryte ramiona i ręce, dlatego jeszcze się tego nie pozbywałem, dalej zmierzając w stronę tego mrocznego zamku.

– W naszej komnacie masz przygotowane stroje, które będą odpowiedniejsze do panujących tu warunków – zapewnił, choć chyba nie rozumiał, że niczego od niego nie przyjmę, chowając się w jakimś pomieszczeniu i nie zamierzając z niego wychodzić. Raczej nie planował mnie krzywdzić, co powoli zaczynałem sobie uświadamiać, widząc że pozwala mi utrzymywać między nami dystans, nie zmuszając do kontaktu fizycznego. A przecież byliśmy w jego królestwie. Tutaj raczej żadne stworzenie ani dusza, nie stanęłaby po mojej stronie, chcąc mnie ochronić.

Nic nie odpowiedziałem na te słowa, czując tylko jak jego ręka przygładza lekko moje nadal stojące przez Holly'ego włosy. Szybko uciekłem od tego dotyku, samemu do końca je poprawiając, nie pozwalając przy tym spaść mojemu okryciu, aby nie musieć znosić tego zimna. A kiedy się z tym uporałem, wkraczaliśmy już do zamku. Ogromnymi drzwiami, pozwalającymi nam dostać się do środka. Jego wnętrze było równie ciemne jak zewnętrzne mury, nie zachęcając do przekroczenia jego wejścia. Niestety, nie miałem już żadnego wyboru, oglądając długi hol, oświetlony pochodniami i przyozdobiony obrazami w złotych ramach. Wszystkie przedstawiały ziemskie krajobrazy, jak gdyby sam władca tu mieszkający, był nimi zafascynowany. I w sumie przecież mogło tak być. Przecież mógł mnie wybrać właśnie dlatego. Jego bracia zasiadali na tronach w przepięknych królestwach, wypełnionych życiem. A Yoongi został skazany na podziemia, mając styczność tylko ze zmarłymi i stworami. Może chciał mnie tutaj ze względu na to, co reprezentowałem? Czego nigdy nie dostał i czego tak bardzo pragnął?

Przygnębiały mnie takie myśli, przypominając że od dzisiaj jestem skazany na taki los. Dlatego nie byłem w stanie przyglądać się dłużej tym obrazom, przechodząc z nim do jakiejś sali. A widząc dwa trony, do których prowadził szkarłatny dywan, moje oczy skupiły się tylko na nich. Jeden był nieco większy od drugiego. Choć oba nie miały oparć, wyglądając na raczej niewygodne i trochę skromne jak na władcę krainy umarłych i właściciela wszelkich dóbr, które miała do zaoferowania ziemia. Co prawda podłokietniki były przyozdobione kamieniami szlachetnymi. Ale jeżeli od dzisiaj byłem jego małżonkiem i prawdopodobnie zmusi mnie do zajmowania przy nim miejsca, będę się domagał czegoś mniej ciemnego i przypominającego to miejsce. O ile nadal pozostanie tak zdystansowany i cierpliwy, do niczego mnie nie zmuszając.

Zauważyłem również kilkoro ludzi, a raczej dusz, krzątających się po zamku, i sprzątających go lub zmierzających w swoim kierunku. Każdy z nich kłaniał się nam, co w innych okolicznościach byłoby całkiem przyjemnym uczuciem, ale na pewno nie kiedy Yoongi nie był moim ukochanym, a zwykłym porywaczem, decydującym o moim życiu.

Nie zatrzymaliśmy się w sali tronowej, docierając aż do samego końca tego pomieszczenia, gdzie po jednej ze stron, od dwóch tronów, znajdowały się drzwi. Przeszliśmy nimi, wychodząc na kolejny hol, którym dość szybko zabrał nas pod jakąś komnatę. Początkowo jednak się nią nie zainteresowałem, wyglądając przez jedno z okien, ukazujące miasteczko, które mijaliśmy. Widok ten trochę mnie intrygował, bo miałem ochotę przyjrzeć się temu z bliska, zawsze będąc wszystkiego ciekawy. Zwłaszcza teraz, kiedy strach chyba już minął.

Yoongi odwrócił w końcu moją uwagę od tego nietypowego krajobrazu, otwierając drzwi, przy których staliśmy, i ukazując mi wnętrze komnaty. Była duża, jak wszystko w tym zamku. I tak samo ciemna, ze szkarłatnymi elementami, jak poprzednie pomieszczenia. Wyłapałem w jej środku tylko jeden niepasujący element, którym był bukiet kwiatów, znajdujący się na ogromnym, idealnie pościelonym łożu. Niestety, to nie były takie kwiaty, które kochałem. Ciemne orchidee sprawiły tylko, że zmarszczyłem brwi, oczywiście nie mając zamiaru ich dotykać. Tak samo jak wszystkiego innego, co zechce mi podarować. W końcu jego prezenty zamieniły moje życie w koszmar i nie chciałem pogrążać się jeszcze bardziej, może w ten sposób zgadzając za kolejne okropieństwo.

– Przygotuj się do posiłku. Będę czekał w sali tronowej – polecił mi, na co zaraz zacząłem ciskać w niego piorunami swoim wzrokiem, przyglądając się jego twarzy w tym półmroku.

– Myślisz, że będę chciał tu z tobą mieszkać, jeść i władać? Boję się ciemności. Nie lubię zimna. Nie lubię ciemnych kolorów. I na pewno nie będę chciał żyć z porywaczem – oznajmiłem, zaraz ścigając to wręczone mi futro, aby cisnąć nim w niego zły, nie przejmując się, czy zdąży je złapać, czy wyląduje na posadzce.

– Nie jestem porywaczem. Dobrowolnie przyjąłeś mój dar – stwierdził, chyba trzymając się jakiejś swojej, pokręconej perspektywy, uważając że ma do mnie prawo po tym, jak mnie oszukał. Dodatkowo w końcu przestał się uśmiechać, dlatego wiedziałem, że muszę być przy nim bardziej stanowczy, aby nie mógł się cieszyć moją obecnością i zrozumiał jaką krzywdę mi wyrządził. – Czekam na ciebie – dopowiedział jeszcze, odwracając się już i ruszając z powrotem w stronę sali tronowej. Choć po postawieniu zaledwie kilku kroków, zniknął, chyba się tam przenosząc. Też miałem ochotę posiadać taką moc. Aby właśnie się stąd wydostać i go ukarać, najlepiej zamykając z jednym z bogów, który nienawidził go najbardziej.

Niestety nie mogłem tego zrobić, po prostu przechodząc do tej komnaty i zamykając za sobą drzwi. Wystarczyła chwila, a znów nie wytrzymałem i ponownie się rozpłakałem. Tym razem mogąc opaść na posadzkę, chowając twarz w dłoniach. Znów pomyślałem o mamie, o wszystkim co kochałem i o moim życiu. Gdyby nie ten podarunek, już dawno byłbym na Olimpie, szykując się do uczty z bogami i niektórymi ich dziećmi. A teraz, zamiast tego, miałem udać się do władcy krainy umarłych i to z nim spożyć kolację.

Z całych sił starałem się jak najszybciej przestać płakać, nie widząc w tym sensu, jeżeli teraz miałem żyć z tym potworem. Dlatego po ostatnich krótkich szlochach, wytarłem powoli swoje oczy i policzki, patrząc na tę przygnębiającą mnie komnatę, wypatrując czegoś, co mogłoby mnie zainteresować. A lustro, wiszące na ścianie, było teraz jedynym, czego potrzebowałem.

Nie spiesząc się, przeniosłem się tuż pod nie, od razu natrafiając na czerwone oczy i potargane włosy. Moje usta były jeszcze bardziej różowe niż zwykle, zapewne od przygryzania ich i długiej styczności z rękoma, ukrywającymi twarz. Policzki były lekko zarumienione, nie unosząc się już w uśmiechu, który zniknął wraz z pojawieniem się na mojej łące Yoongiego. Wszędzie wymalowany był ból. Choć nawet pomimo tego, nie ujmował on mojej urodzie. A w tej chwili wolałbym, aby tak było. By Yoongi uznał mnie za najbrzydszego syna Namjoona i odesłał z powrotem na Ziemię.

Długo nie ruszałem się z tej komnaty, po prostu siedząc w jednym z foteli i wpatrując się tępo w ścianę, lub obserwując z obrzydzeniem przygotowane dla mnie kwiaty. Nie miałem zamiaru ruszać szat, o których mówił Yoongi, nie pozwalając mu pozbyć się jedynego elementu mojej natury i piękna. Jednak siedząc tak i myśląc o tym wszystkim, w końcu doszedłem do zatrważającego wniosku, rozumiejąc już kiedy i gdzie popełniłem błąd.

Natychmiast wyrwałem się z powrotem w stronę sali tronowej, trochę błądząc zanim do niej dotarłem, bo wszystkie drzwi były podobne i trafiałem do jakichś komnat lub pomieszczeń, zamiast do upragnionego miejsca. A przez te wędrówki, moje gołe stopy, miały powoli dosyć lodowatych posadzek. Zignorowałem jednak ten chłód, lądując w końcu w sali tronowej, w której zastałem nie tylko czarnowłosego władcę tej krainy, a również jakiegoś ciemnego demona z rogami i dziwnymi łuskami na całym ciele. Postanowiłem przerwać ich rozmowę, nawet nie zwracając uwagi na humor Yoongiego, który teraz diametralnie uległ pogorszeniu. Zapewne przez tego demona?

– Upatrzyłeś mnie sobie na tamtym zebraniu na Olimpie? Żeby zadrwić z mojej mamy i reszty bogów? – zapytałem, wspominając tamto wydarzenie. Bóg umarłych mnie zaintrygował i dlatego na niego patrzyłem, gdy Somi stwierdziła, że mu się spodobałem. Może nie powinienem tego robić? Sprawiłem w ten sposób, że zechciał ich ukarać, za to co powiedzieli?

– Tak i nie. Tak – zobaczyłem cię na zebraniu na Olimpie i zapragnąłem ciebie. Nie – nie miałem zamiaru drwić w ten sposób z innych bogów. A już zwłaszcza nie z twojej matki. Nie przeszkadzaj mi teraz. I załóż coś cieplejszego – rozkazał chłodno, głupio się przy tym tłumacząc i nie pozwalając mi nic na to odpowiedzieć, bo już zaczął kontynuować rozmowę z tym demonem. W dodatku w języku, którego nie rozumiałem, mogąc się tylko patrzeć jak po tej krótkiej wymianie zdań byt kuli się przed jego gniewem. Sam również się odsunąłem, nie chcąc przypadkiem zostać zraniony. A przypominając sobie o temperaturze, jaka tutaj panuje, znów zacząłem pocierać swoje ramiona, uparcie nie słuchając rozkazów Yoongiego.

Porywacz chyba to zauważył, pstrykając palcami i sprawiając w ten sposób, że na moich plecach znów znalazło się to samo futro, otaczając mnie tym samym zapachem śmierci. A przynajmniej do tego go przypisałem, skoro był on Yoongiego.

Mężczyzna kontynuował rozprawianie się z tym demonem, łapiąc go nagle za gardło i podduszając. A kiedy już cisnął nim przez prawie całą salę, byt zebrał się z podłogi, od razu zaczynając stąd uciekać. Bóg postanowił jednak posłać jeszcze za nim ogień, przypiekając mu w ten sposób stopy, a ja ponownie się cofnąłem, zauważając że znalazłem się aż w samym wejściu do tego pomieszczenia.

Zacząłem się zastanawiać, czy Yoongi też mógłby stracić do mnie cierpliwość i tak mnie potraktować. Ale wystarczyło, bym ponownie zrzucił ze swoich ramion jego szatę, a przekonałem się o tym, że chyba jestem jakimś wyjątkiem. Nieco zmęczony, choć spokojny już wzrok, spojrzał w moją stronę akurat w momencie pozbywania się tego nakrycia. Mężczyzna westchnął, niczego już z tym nie robiąc, ani jakkolwiek tego komentując. Chyba powoli się przyzwyczajał do mojego upartego charakteru. A przynajmniej powinien.

– Chodź, czas coś zjeść, mój piękny – zarządził, ruszając do drzwi po przeciwnej stronie, a ja, nie chcąc stracić z nim teraz kontaktu, od razu go dogoniłem, kontynuując wypytywanie.

– Dlaczego ja? Bóg miłości ma piękniejszych synów i córki. Na pewno ich widziałeś. Jedno z nich chętnie zasiadłoby z tobą na tronie. Ja nie chcę. Chcę na Olimp. Chcę do mamy – narzekałem mu, słysząc w swoim głosie ogromny smutek, którego nie miałem zamiaru ukrywać, pragnąc, by wiedział jak bardzo nie chcę się tu znajdować.

– Ale wybrałem ciebie. Jesteś stokroć piękniejszy od każdego dziecka Jimina – stwierdził, prawiąc mi przy tym komplement, z którym chyba tylko moja mama by się zgodziła. Bo żaden inny bóg nie był na tyle szalony, aby mówić takie głupstwa. Nawet sama Irene, bogini piękna, nie raz przyznała, że dzieci Jimina mają wyjątkową urodę. W końcu nie każdy bóg powstał z morskiej piany, zapewniając w ten sposób delikatność i naturalność w pięknie swoich potomków. Ale skoro Yoongi uznał, że to ja byłem dla niego najładniejszy z nich wszystkich, chyba wolałbym zamienić się z nimi miejscami.

Przeszliśmy przez drzwi prowadzące do sali jadalnej, gdzie znajdował się długi stół, spokojnie mogący pomieścić dwa tuziny osób. Jednak pomimo tego, tylko dwa miejsca były nakryte – jedno u szczytu stołu, a drugie po jego przeciwnej stronie. Mężczyzna zajął to pierwsze miejsce, machając dłonią, czym sprawił, że drugie krzesło się dla mnie odsunęło. Niechętnie, będąc już nieco zrezygnowany, poszedłem na nim usiąść, od razu chowając twarz w dłoniach. Zacząłem słyszeć jak do pomieszczenia wchodzą służący, ustawiając przed nami tace z daniami. A po szybkim zerknięciu zauważyłem, że jest ich znacznie więcej niż potrzebowała nasza dwójka. W sumie sam nie wiedziałem czego się spodziewałem. Czegoś zgniłego? Czarnego? Chyba jedzenia, które wyglądałoby niesmacznie i odpychająco. A nie tak cudownie wyglądających dań. Dodatkowo sam ich zapach zaczynał mnie kusić, przypominając, że niczego nie jadłem od obiadu, składającego się z ziemskich owoców.

– Mamy najlepszych kucharzy w podziemiu. Na pewno ci posmakuje – zapewnił Yoongi, na którego jakoś automatycznie powędrowałem wzrokiem, widząc że się we mnie wpatruje. Nie zamierzałem jednak dawać mu tej satysfakcji i utrzymywać z nim kontaktu wzrokowego tak długo jak będzie tego chciał, dlatego złapałem za czekające na mnie sztućce, zabierając się za parujące danie. Głównie ze względu na chęć ogrzania się.

Niestety wszystko, czego posmakowałem na moim talerzu, było naprawdę pyszne. Od mięsa, po sałatę i wszelkie dodatki. Starałem się tego po sobie nie pokazywać, aby na jego twarzy znowu nie pojawił się ten zadowolony uśmieszek, dlatego spożywałem to tak, jakbym był do tego zmuszony, w ogóle nie chcąc tego robić.

Yoongi chyba jadał w ciszy, może będąc do tego przyzwyczajony. Ale ja, przy każdym posiłku, zawsze z kimś rozmawiałem lub plotkowałem. Ewentualnie obserwowałem jak któraś z muz uwodzi naszą grającą na cytrze Irene, nie mogąc się oprzeć jej urodzie.

Tutaj mogłem przyglądać się tylko ciemnym ścianom zamku. Swoim nabierającym kolejny kęs dłoniom. Lub milczącemu władcy krainy umarłych. Ten ostatni obiekt najmniej mnie interesował. Zresztą, wolałem go o coś dopytać, aby dowiedzieć się jak bardzo mam się mu „przysłużyć".

– Mówiłeś coś o moich obowiązkach. Co niby mam tutaj robić? – Mój ton był nieco znudzony, podkreślając że nie jestem tym zainteresowany, i po prostu domyślając się, że zrobi ze mnie jakąś kurtyzanę. W końcu nie miał tu zbyt wiele rozrywki, a skoro uczynił mnie swoim małżonkiem, zapewne miałem mu teraz służyć w łożu.

– Pomagać mi z panowaniem nad podziemiami. Musimy pilnować, aby każdy mieszkaniec tego świata robił to, co do niego należy. Często będziemy przebywać poza zamkiem lub przyjmować dusze w sali tronowej. To nie jest trudne, ale czasochłonne. Będziesz decydował, kto zasługuje na spełnianie swoich ziemskich marzeń, a kto będzie musiał pracować nad sobą, nim na to zasłuży. Trafią się także zbrodniarze, których będziesz musiał odesłać na tortury. Dlatego oczekuję od ciebie surowości i sprawiedliwości – wyjaśnił, całkowicie mnie tym zaskakując.

Roześmiałem się, trochę kpiąco, bo on chyba nie był poważny?

– I właśnie tego oczekujesz od syna bogini urodzaju? Sprawiedliwości i surowości? Lubię opiekować się florą i fauną. Bawić z przyjaciółmi, spędzać czas z mamą. Nie pomyślałeś, że się do tego nie nadaję? – zapytałem z wyrzutem, wpatrując się w niego nieco zły. Bo jeżeli szukał kogoś sprawiedliwego i surowego, mógł porwać którąś z córek lub synów Somi, naszej bogini mądrości. Ja się do tego nie nadawałem, nie potrafiąc niczym władać i decydować o czyimś losie. Poza tym byłem uosobieniem czystości. A przynajmniej jak na grzechy Olimpu.

Yoongi wydawał się nie podzielać mojego zdania, machając nagle ręką i przywołując do siebie jakiś zwój pergaminu. Dodatkowo, przed jego oczami pojawiły się dwa dziwne szkiełka, trzymające się na cienkim, pokręconym metalu, spoczywającym na jego nosie. Byłem przez to zdezorientowany, nie rozumiejąc ani co to takiego, ani po co mu ten zwój. Choć wystarczyło, że go rozwinął i pergamin potoczył się aż do drzwi prowadzących do sali tronowej, a zacząłem się niepokoić.

Aż tyle będę mieć obowiązków? Czy to jakieś chore zasady, których miałem się tutaj trzymać?

– Zobaczmy. Naplucie na nimfę w czasie zabawy, gdy odmówiła prośbie o oddanie jej wianka. Obcięcie włosów nimfie i zrobienie sobie z nich bransoletki. Zniszczenie kopców kreciej rodziny, zabijając przy okazji trzy małe kreciątka – wymienił, jednak przez chwilę nic mi to nie mówiło. – No przyznam, że naprawdę sama miłość z ciebie wychodzi. Na dobrą sprawę to powinienem cię odesłać na terapię, razem z innymi zmarłymi – dodał. I dopiero po tych słowach dotarło do mnie, co takiego trzyma właśnie w swoich rękach.

Moje grzechy?!

Rozpoznałem te trzy całkiem niewinne sytuacje. Ale jako dziecko, miałem w sobie trochę więcej nienawiści, niż mam teraz. Chyba za dużo czasu spędzałem z potomkami boga wojny, bo mama nie raz mówiła, że czasami nie mogła sobie ze mną poradzić. Teraz, raczej ograniczało się to do tego, co jako dorosły, otoczony pięknymi bóstwami, nimfami i muzami, uwielbiałem. A wolałem, aby nie czytał kogo zdołałem uwieść. Nawet jeżeli mógł do tego powrócić w każdej chwili.

Natychmiast poderwałem się z miejsca, podbiegając do niego i wyrywając ten pergamin. Zerknąłem na kilka kolejnych grzechów, aby upewnić się, że zależą one do mnie, po czym zaraz postanowiłem skłamać:

– To na pewno nie moje! – Moje słowa mówiły jedno, a działania drugie. Bo zwijanie tego zwoju, dodatkowo tak prędko, że zaczynałem go giąć w ramionach, miało na celu uniemożliwienie mu dotarcie do reszty moich grzechów, zwłaszcza tych teraźniejszych.

Yoongi chyba postanowił mi w tym pomóc, pstrykając palcami, co sprawiło, że uwolniłem się od całego tego pergaminu. A już miałem zamiar go spalić...

– Przed władcą podziemia nic się nie ukryje – skwitował to, chyba mi nie wierząc. Możliwe że sprawdził mnie, zanim postanowił porwać? I dopasował do swoich upodobań? – Jedz, mój piękny. Czeka nas wizyta na Polach Elizejskich, które widziałeś po wejściu.

Uwolniony od tego zwoju, powoli powróciłem na swoje miejsce, nie ze względu na jego słowa, a na chęć spróbowania czegoś, czego na Olimpie i Ziemi nigdy nie zastałem. Złapałem za kilka owoców, uspokojony uniemożliwieniem mu poznania reszty moich występków. Dlatego znów tym samym, znudzonym tonem, zapytałem, jedząc w międzyczasie:

– Polach Elizejskich?

– Teraz już bardziej miasto. Na początku były to puste pola z topolami i asfodelami. Ale zmarłych przybywa. Zaczęli budować domy, urządzać się. Było to na tyle ciekawe, że nie zabraniałem im tego – wytłumaczył, czego i tak nie zrozumiałem, bo to przecież nie było piekło, o którym słyszałem?

– Oni tu mieszkają?

– A co mają robić?

– Odbywać karę za grzechy? Poprzez tortury? – powtórzyłem to, co od zawsze mówiono na Ziemi i Olimpie. Chociaż teraz już sam nie byłem tego pewien. Yoongi był trochę inny, niż go opisywali. A przynajmniej był taki dla mnie?

– Mówisz o Tartarze. Owszem, ci, którzy zasłużyli, są torturowani. Mordercy. Gwałciciele. Tyrani. Ale każdy człowiek popełnia błędy. Ci, którzy mają ich więcej, przechodzą terapię, aby zrozumieli swoje złe postępowanie. Pracują na rzecz podziemia, aby odpokutować swoje zachowanie. Ci, którzy byli niemalże nieskazitelni – mogą cieszyć się tym, co zawsze chcieli robić. Jedni są uczonymi, inni tworzą sztukę... W każdym razie muszą gdzieś mieszkać. Pola Elizejskie lub Elizjum, jak ostatnio zaczęli mówić, jest pełne właśnie takich osób. A w naszym zamku pracują na przykład złodziejaszki, którzy nie rozumieli, że to, co robią jest złe. Nie musisz się ich jednak obawiać. Teraz to dobrzy... zmarli.

– Hm. – Starałem się to pojąć, wysłuchując go do samego końca i rozumiejąc już o jakiej „terapii" mówił, kiedy przeczytał te moje raczej niewinne grzechy. Ale ja inaczej to teraz widziałem. Yoongi i tak ukarał mnie najbardziej ze wszystkich tych kategorii zmarłych. – Czyli ja jeszcze za życia muszę przechodzić tę „terapię"? Będąc twoim małżonkiem? – zapytałem oburzony i niezadowolony ze swojej kary. Już chyba wolałbym mieszkać na tych polach i robić to, co chcę.

– Cóż, żyjąc tu ze mną, nie musisz się tym niepokoić. Od momentu przekroczenia Styksu jesteś martwy – oznajmił mi, nie przerywając przy tym jedzenia. A do mnie jeszcze przez dłuższą chwilę docierały te absurdalne słowa.

Z całych sił starałem się nie wybuchnąć, początkowo ściskając trzymane sztućce. A kiedy się rozluźniłem i je wypuściłem, zacisnąłem mocno pięści, mając ochotę wyładować na nim całą swoją złość i frustrację.

– Nie jestem twój! Nie miałeś prawa mnie uśmiercić, Yoongi! – podniosłem na niego głos, nie mając zamiaru unikać wymawiania jego imienia. Tego uczeni byli śmiertelnicy, tak samo jak bogowie na Olimpie. W końcu lepiej nie przyzywać zła. Poza tym, jako syn bogów i tak nie zwracałem się do niektórych po imieniu, ograniczając się do ich profesji. Musiałem być z kimś naprawdę blisko, ewentualnie chcieć kogoś znieważyć, tak jak jego, aby używać takiego bezpośredniego zwrotu.

Moje ciało, tak samo jak głos, nie wytrzymało i podniosło się z miejsca, uderzając dodatkowo pięścią w stół, aby podkreślić mój gniew. Jeżeli liczył, że opiekun flory i fauny będzie dla niego łagodny, to trochę się pomylił, bo potrafiłem być groźny, kiedy tego chciałem, nawet nie posiadając jeszcze całych pokładów swojej magii.

– Jak tylko moja mama i Namjoon dowiedzą się o tym, że mnie porwałeś i uśmierciłeś, sami postarają się o wysłanie cię do najciemniejszych czeluści Tartaru! – zagroziłem mu, wpatrując się w niego wściekły i już mając ochotę wyrwać do przodu, aby go uderzyć. Jednak zdrowy rozsądek podpowiadał mi, że mogę na tym ucierpieć, bo to on był tutaj wszechmocny.

– Jeongguk. Uspokój się i usiądź. Przecież to żadna różnica. Z podziemia i tak nikt nie wychodzi żywy. Oprócz Taehyunga. Ale on wykupił wieczną licencję na skrzydlate buty, nim wprowadziłem zakaz ich produkowania – stwierdził spokojnie, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało, bo najwyraźniej dla niego było to nic nadzwyczajnego. Ot, zwykłe porwanie jedynego syna bogini urodzaju, i uśmiercenie go.

– Nigdzie z tobą nie pójdę! Wracam na Ziemię! – oznajmiłem mu, pochylając się nieco w jego stronę, marszcząc przy tym brwi. Nie zamierzałem pozostawać dłużej w jego towarzystwie, zaraz się odwracając i ruszając w stronę drzwi do sali tronowej. Nie znałem innej drogi, dlatego to przez to pomieszczenie wyszedłem na hol, prowadzący do wyjścia z zamku. I uparcie kroczyłem naprzód, nie oglądając się za siebie. Służący, nawet bez Yoongiego u mojego boku, kłaniali się, choć ja nie zwracałem na to uwagi, zbyt zajęty szybkim marszem i pocieraniem moich zziębniętych ramion. Stopy również były lodowate, ale nie miałem zamiaru nic z tym robić. Gdybym pozostał na Ziemi, nie musiałbym się tym martwić. To wszystko jego wina.

Spodziewałem się, że jak tylko opuszczę zamek, bóg do mnie dotrze, zabierając do niego z powrotem. Jednak wyszedłem na zewnątrz, a żadne dłonie, ani żadna siła, nie zaciągały mnie za ciemne mury tego giganta. Tylko Holly chyba się mną zainteresował, chcąc mnie pilnować albo mi potowarzyszyć, bo wstał z miejsca, ruszając w moje ślady, dlatego zaraz spojrzałem na niego zmęczony.

– Idziesz ze mną? Też nie możesz go znieść? To chodź, razem stąd uciekniemy – zaproponowałem, w sumie nie wiedząc czy mnie rozumie, czy nie, ale zaryzykowałem i zwróciłem się do niego.

Pies po prostu kontynuował kroczenie za mną, a ja starałem się odtworzyć ścieżkę, którą dotarłem tu z Yoongim. Tylko... był w sumie jeden problem. Jak miałbym przedostać się przez Styks? Nie miałem magii, a Charon na pewno nie pomógłby mi stąd uciec. Byłem w kropce, błądząc jedynie i rozglądając się po tych ciemnościach. Czasem zerkałem w stronę tego miasteczka, zastanawiając się, czy któryś ze zmarłych mógłby mi pomóc. Ewentualnie mógłbym ukryć się w którymś z ich domów, nie musząc mieszkać z Yoongim. Ale obawiałem się, że on wszystko widział i tak mogąc mnie w każdej chwili znaleźć.

W końcu zrezygnowany usiadłem na ziemi. A pod wpływem mojego dotyku, stęsknionego za zielonymi połaciami moich łąk, ciemne podłoże zostało pokryte trawą, trochę kojącą moje wymęczone serce.

– To nie jest takie łatwe, hmm? – zapytałem mojego towarzysza, wzdychając i zaraz otrzymując odpowiedź w postaci szczeknięcia. Holly zajął przy mnie miejsce, od razu postanawiając ułożyć mi nieco fryzurę i zniszczyć togę, gdy jego wielki język znów zaczął mnie lizać. Tym razem po całym ciele. Nie mogłem się przy tym jednak powstrzymać, aby nie zacząć śmiać, będąc choć przez chwilę szczęśliwy z posiadania takiego kompana.

Oczywiście mój śmiech ucichł, jak tylko zauważyłem ciemną postać, która wyłoniła się zza skalnej kolumny.

– Już możemy iść? Skończyłeś zwiedzać? – Pytania Yoongiego utwierdziły mnie w tym, że chyba wolał nie przyjmować do wiadomości tego, że nie chciałem z nim pozostać, próbując przed chwilą uciec.

Zacząłem powoli wycierać lepką ślinę Holly'ego, która i tak niezbyt mi przeszkadzała, bo byłem przyzwyczajony do okazywania mi w ten sposób uczuć przez przeróżne stworzenia. Czasami byłem pokryty gorszymi maziami. Ale jeśli właśnie tak mówili: „Lubię cię", „Kocham cię" lub: „Tak się cieszę, że przy mnie jesteś", nie miałem zamiaru im tego zabraniać.

A jak tylko oczyściłem trochę swoją twarz, zaraz wtuliłem się w kudłatą i cieplejszą ode mnie łapę, pragnąc się w niej schować przed Yoongim.

– Nie. Nigdzie z tobą nie pójdę – wymruczałem, na co Holly zaskomlał, zaczynając mnie lizać. Chyba jednak mnie rozumiał albo potrafił wyłapać jakie uczucia mi towarzyszą, skoro właśnie tak zareagował.

Yoongi przez chwilę nic nie mówił, wzdychając tylko. A kiedy usłyszałem jak pstryka palcami, cała ślina, która mnie pokrywała, tak samo jak moja skąpa toga, zniknęły. A na ich miejsce pojawiło się coś cięższego i grubszego od moich poprzednich ubrań. Dodatkowo na moich nogach znalazły się buty, w których w końcu mogły cieszyć się ciepłem.

– W takim razie ruszam sam na Pola, a ty wróć z Hollym do zamku – oznajmił, gdy moje spojrzenie już przyglądało się tym czarnym ubraniom. Nienawidziłem tego koloru. Nienawidziłem niczego, co aż tak zakrywało moje ciało. A ta szata, nawet na ramionach, miała gruby materiał, oszczędzając jedynie moje dłonie, które mogły cieszyć się wolnością. Materiał był miły w dotyku, ale nic poza tym mi się w niej nie podobało.

– Kolor włosów też mi zmienisz, bo nie pasuje do ciebie i twojego królestwa? – zapytałem, patrząc zły na Yoongiego i zaraz zabierając się za naprawdę delikatne zdobienia tego materiału, bo na nic więcej nie było mnie stać z takimi pokładami magii. Cienka, złota nitka, utworzyła na piersi kilka kwiatów, przypominających mi o Ziemi. A kiedy moje dzieło było gotowe, położyłem na nim rękę, wpatrując się smutny i zrezygnowany w podłoże przede mną.

– Nie mamy tu innych materiałów. To nie jest kwestia mojego gustu – stwierdził, choć niezbyt w to wierzyłem, widząc jak bardzo lubi otaczać się ponurymi kolorami. Ja też miałem się do tego dostosować? – Widzimy się później, mój piękny. Holly, odprowadź Jeongguka bezpiecznie do domu.

Oglądałem jak Yoongi, po odwróceniu się i postawieniu kilku kroków, znika, a ja zostaję sam z jego pupilem. Holly pozwolił mi pozostać tutaj tak długo, jak tego potrzebowałem, chowając się jeszcze w jego łapie i przez chwilę udając, że nie znajduję się w królestwie umarłych. Zaraz miała przyjść po mnie mama i mieliśmy wrócić na Olimp.

Powtarzałem to sobie przez dłuższy czas, a siedzący przy mnie pies, nie ruszał się, chcąc chyba, abym poczuł się lepiej. I dopiero gdy byłem gotowy udać się z powrotem do mojego nowego więzienia, wstałem, trzymając się kurczowo sierści brązowego strażnika, i ruszając powoli do zamku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top