Tak!

Raira

Szłam za Candy'm. Przeszliśmy przez bardzo duży salon w którym siedziało kilku nastolatków. Wszyscy jak jeden mąż spojrzeli na mnie. Czułam na sobie spojrzenie każdego kto aktualnie siedział w salonie. No ale cóż poradzić? Lubię być w centrum uwagi.

Chłopak zaprowadził mnie pod duże dębowe drzwi i zapukał.
- Wejść!- odparł głos w mojej głowie.

Candy otworzył mi drzwi i wpuścił do środka. Moim oczom ukazał się gabinet z dużym dębowym biurkiem ustawionym na środku za którym stał wysoki mężczyzna odwrócony do nas tyłem.
- Candy ty możesz iść. A ty siadaj.- mężczyzna odwrócił się do mnie przodem. Jego skóra była biała jak kartka i nie miał twarzy. Mimo, że nie miał ust porozumiewał się ze mną jak zwykły człowiek. Mimo bynajmniej dla mnie nie groźnego wyglądu że strony mężczyzny coś kazało mi się go posłuchać. Czyżby moja silna wola się przed nim kłaniała?

Usiadłam na krześle, a na przeciwko mnie on. Serce biło mi tak szybko i mocno, że przez chwilę myślałam, że wyskoczy z klatki piersiowej.

- A więc czy domyślasz się czemu cię tu sprowadziliśmy?- zapytał.
Pokręciłam przecząco głową. Nie mam pojęcia dlaczego, ale nie czułam potrzeby aby się odzywać.

Mężczyzna kontynuował dalej
- A więc mam na imię Slenderman i chciałbym zaproponować ci przyłączenie się do nas.
Przez chwilę nie wiedziałam co powiedzieć. Mój mózg przetwarzał i analizował sytuację w której się znajdowałam.

- Jeśli mogę spytać, na czym polega te "przyłączenie się" do was?
- Widzisz, mieszkają tu mordercy, psychopaci czyli inaczej tacy wyrzutkowie społeczeństwa. Widzę u ciebie potencjał który może przynieść wiele korzyści.
- W sumie... I tak nie mam gdzie wracać więc tak. Zostanę z wami.
- Dobrze. Candy oprowadzi cię po rezydencji i przedstawi resztę.
- Jaką resztę?-pomyślałam
- Zobaczysz.
- No tak. Czytanie w myślach. Chyba muszę uważać co myślę.
- Tak jak większość mieszkańców.- odparł już na głos.

Po chwili do gabinetu wparował Candy.
- Chodź.- powiedział i po chwili szłam obok niego przez długi korytarz.
- To co mi najpierw pokarzesz?- zapytałam z ciekawością rozglądając się po ciemnym korytarzu.
- Zaraz zobaczysz.- zauważyłam iskierkę szczęśliwości w jego oczach ( co było trudne bo on ma ok.180 cm a ja marne 167)
Po chwili doszliśmy do salonu siedziało tam no sporo osób. Na pewno więcej niż gdy tylko przechodziłam. Gdy tylko weszłam z błaznem do powieszenia wszyscy wstali i no ten... Otoczyli nas(?).

[Edit: hmmm... Chyba nie jest najgorzej... Chyba...]

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top