Spotkanie
Raira
Nagle krzak się poruszył i wypadł zza niego jak po sylwetce mogłam się domyślić to chłopak. Ubrany był w białą bluzkę, a na głowie miał kaptur uniemożliwiający mi zobaczenie twarzy.
Po kilku minutach było po wszystkim. Ziemia i powietrze przesiąkły zapachem i kolorem krwi. Chłopak odwrócił się do mnie twarzą. Miał kruczoczarne włosy i rozcięte usta tworzące "wieczny uśmiech".
Na początku nie mogłam go sobie skojarzyć totalnie z niczym oprócz ujebanej farbą przez trzylatka kartką papieru ale po kilkuminutowym wptrywaniu przypomniałam sobie. Dużo razy do "psychiatryka" przychodzili ludzie mówiący o zabójcy z wiecznym uśmiechem który mianował siebie Dżem The Kibel czy jakoś tam.
Chłopak ukucnął obok mnie.
- Wiesz co? Ładna jesteś, ale ja nie oszczędzam nikogo więc Go to sleep kochana~- powiedział z psychopatycznym uśmiechem.
Jego nóż poleciał w stronę mojego brzucha, ale byłam szybsza i szybko uniknęłam ostrza odturlując się w bok. Wstałam ze zregenerowanymi siłami i rozłożyłam skrzydła niczym paw ogon. Nawet jak ma mnie zabić... Ma mnie kurwa zabić w podziwie.
Jego mina była po prostu bezcenna. Uśmiechnęłam się i przyłożyłam palec do ust.
- Nie każdy jest zwykłym człowiekiem, Dżemie~- odparłam z palcem przyłożonym do ust nakazując aby zachował ciszę- Dzięki, że "pomogłeś" mi z tymi facetami. Chociaż... Pomocą bym tego nie nazwała.
Rozcięty ryj odsunął się na bezpieczną odległość.
Machnęłam skrzydłami śmiejąc się "zalotnie" na "dowidzenia" i wzniosłam się w powietrze znikając mu z oczu.
Jeff
Dziewczyna zniknęła mi z oczu. Serce biło mi jak młot chociaż po chwili powróciło do naturalnego tętna. Przeciągnąłem się i schowałem swój nóż do kieszeni bluzy.
- Zaraz... CZY ONA NAZWAŁA MNIE "DŻEM"?! Już ja jej pokaże... A właśnie! Powiedzieć Slenderowi czy nie? Pewnie jak nie powiem znowu jebnie mną o ścianę albo wywali na jakiś czas z domu...- wypowiadałem swe wspaniałe i oczywiście mądre myśli na głos.- Czyli najbezpieczniej będzie mu powiedzieć.
Odwróciłem się i pobiegłem w stronę willi. Po kilkunastu minutach biegu stałem przed dużymi, dębowymi drzwiami. Zapukałem.
- Wejść.- usłyszałem w głowie.
Otworzyłem drzwi i moim oczom ukazał się Slender. Wiecie... Taki typ bez twarzy i porywa dzieci jak pedofil. Nic wielkiego.
- Usiądź.- rozkazał mi ponownie
Niechętnie wykonałem polecenie. Nie jestem psem.
Usiadłem na fotelu na przeciwko biurka i wygodnie założyłem nogę na nogę.
- A teraz mów.
Bardzo wolno i bez szczegółów bo komu by tam sie chciało opowiedziałem Slenderowi zaistniałą "sytuację".
- Dobrze, więc ty razem z Offenderem i Candy'm poszukacie jej i przyprowadźcie do mnie.
- Czemu z nimi?!- nie miałem ochoty iść do lasu z dwoma zboczeńcami którzy zaciągają do łóżka każdego kto się napatoczy.
- Bo nie mają nic do roboty, możesz też wziąć Smile Doga. A poza tym, to kara za to, że nie chce ci się nawet opowiedzieć szczegółów.
W tamtym momencie poczułem jakby Slender miał twarz. I się wrednie uśmiechał. Kurwa co za cham. Zacząłbym go przeklinać, ale on czyta w myślach i mógłby uszkodzić me wspaniałe oblicze po usłyszeniu ten bolesnej prawdy o sobie...
Nagle drzwi się otworzyły i stanął w nich Offenderman razem ze swoim uczniem.
- Wołałeś braciszku.- uśmiechnął się w typowy dla siebie sposób Offenderman.
- Tak, ty z Jeff'em i Candy'm poszukacie dziewczyny z opisu Jeff'a i przyprowadźcie ją do mnie. Żywą.
Odwróciłem się i wyszedłem, a za mną dwójka tych zboków.
- Smile Dog! Chodź!
Duży pies zeskoczył z kanapy i podbiegł do mnie.
Wyszliśmy z domu i ruszyliśmy na miejsce ostatniego spotkania z dziewczyną. Po czterdziestu minutach spokojnego marszu no znaczy w ich przypadku, bo ja musiałem biec jakieś dwadzieścia metrów przed nimi. A było poprosić o Bezokiego...
Doszliśmy na polanę. Smile Dog naprężył mięśnie i wyszczerzył zęby gotów do ataku. Patrzył w stronę drzewa. Było już ciemno. W chuj ciemno. Wytężyłem wzrok. Na gałęzi owinięta skrzydłami, zaczepiona nogami wisiała głową w dół ta sama dziewczyna.
Raira
Wisiałam zaczepiona nogami o gałąź drzewa. Owinęłam się skrzydłami tak, że było mi naprawdę ciepło. Mój ogon był owinięty wokół konara.
Odpoczywałam w takiej pozycji ponieważ zwichnęłam chyba prawe skrzydło podczas bliskiego spotkania z drzewem i dla bezpieczeństwa owinęłam się nimi tak aby nie pogorszyć sprawy.
Nagle coś złapało mnie w talii i "zerwało" z drzewa jak jebane jabłko. Otworzyłam oczy i ujrzałam szereg ostrych niczym u rekina zębów uformowany w szeroki uśmiech. "Coś" bez twarzy tylko z szerokim uśmiechem trzymało mnie związaną dwoma białymi mackami. Spojrzałam w dół. Zobaczyłam chłopaka spotkanego wcześniej, jakiegoś niebieskiego błazna i psa. Brzydkiego psa.
- No hej. Dawno się nie widzieliśmy.- odezwał się Jeff.
- PRZEPRASZAM BARDZO. CZY JA WYGLĄDAM CI NA JABŁKO?! ALNO NIE WIEM MOŻE GRUSZKĘ?! JA ŚPIĘ, A WY BEZCZELNE CHUJE ZRYWACIE MNIE Z DRZEWA!- krzyknęłam do chłopaka.
- ... Na sto procent kobieta.- Odparł zniesmaczony Kibel.
- TY... TY HUNCWOCIE TY...
Poczułam przeszywający ból głowy. Ostatnim widokiem przed zemdleniem był uśmiech Jeffa.
[Edit: Bosz... Jak to możliwe, że z 400 słów po poprawkach jest prawie 700?]
[ Edit2: Fuck przez przypadek zedytowałam 2 raz XD]
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top