Chapter 8

Nim zaczniecie czytać rozdział  chciałam wam serdecznie podziękować. Szczególnie tym osobą, które dotąd nie raczyły komentować, a zostawiły po sobie tak ważny dla mnie ślad. Jestem wam wdzięczna za wasze opinie. Teraz, gdy tworzyłam rozdział pisało mi się go o wiele lepiej, bo wiem, że to opowiadanie jest obdarzone miłością. Przepraszam za nie odpisanie na wasze długie i konstruktywne komentarze, jednak to by wyglądało źle, gdybym wszędzie pisała "to miłe, dziękuję" albo po prostu dziękowała, dlatego też postanowiłam napisać tą notatkę. 

Jeszcze raz dziękuję wam za wszystko, co napisaliście i zapraszam do rozdziału, który zmieni odrobinę charakter opowiadania, ale dzięki temu malutkimi kroczkami razem ze mną i Jungkookiem rozwiążecie tajemnice powstania drobnej laleczki.

Miłego czytania~



Dlaczego nie czuję ognia, który z trzaskiem powinien pochłaniać moje ciało? Dlaczego zamiast swoich wrzasków, słyszę te należące do macochy Jimina? Rozchylam dotąd zaciśnięte w strachu powieki i dostrzegam, że nie spoczywam ani w piecu, ani w ramionach kobiety, a stoję sam o własnych siłach na brudnej, piwnicznej posadzce. 

Mimowolnie uśmiecham się radośnie. Nad moim ciałem przejmuje kontrolę czyste i nieprzeniknione szczęście oraz ulga. Teraz, gdy potrafię się ruszyć... Właściwie wiem, że mogę stać, ale czy dam radę postąpić krok przed siebie?

Cały swój umysł skupiam na stopach, które o dziwo bez żadnego problemu zaczynają przesuwać się w przód, jednak pozostała część ciała ani drgnie, dlatego też staram się przypomnieć sobie chód Jimina, który mam okazję oglądać każdego dnia.

- Dzwonię po egzorcystę - bełkocze pod nosem osłupiała kobieta.

- Z całym szacunkiem proszę o zamknięcie się - mówię do niej, by móc na nowo skupić się na swoim ciele, które przed chwilą zyskało nową umiejętność. Z szerokim uśmiechem stawiam kolejne kroki przy asyście rąk, mających za zadanie utrzymać moją równowagę. 

- Jungkookie! - krzyczy Jimin, gdy potykam się o własną nogę. Jednak nie jest mi dane upaść. Podtrzymują mnie drobne ramiona mojego Właściciela. - Nic ci nie jest?

- Zupełnie nic - odpowiadam uradowany.

Kiedy moje spojrzenie samoczynnie prześlizguje się na macochę, ona w przestrachu odwraca się na pięcie i wchodzi po schodach na górę. Całe szczęście. Chciałbym tę chwilę spędzić z Jiminem. Osobą, która o mnie dba...

- Tak się cieszę - wzdycha z ulgą. - W końcu potrafisz się ruszać i - urywa nagle, co mnie zasiewa we mnie nutkę niepokoju.

- I co? - ponaglam go. - Coś nie tak?

- Twoje ciało mięknie - mówi zaskoczony, ściskając moją dłoń. - Nie jest to już zwykłe, dębowe drewno.

Dębowe drewno... Dąb... Znaki wyryte w korze dębu. 

- Hyunmin! - zawołała mała dziewczynka. - Dlaczego niszczysz nasze drzewo?

Odwróciłem się, podrzucając w dłoni nożem. Na moich ustach pojawił się cwaniacki uśmieszek.

- A co cię to obchodzi, hm?

- No bo... Przy nim Pani Kim zawsze czyta nam bajki, a teraz je niszczysz głupimi, japońskimi kanji. Nawet nie wiem co one znaczą - burknęła niezadowolona brunetka.

- Wiesz co tu napisałem? - zapytałem z wyższością. Kiedy otrzymałem przeczącą odpowiedź w postaci kręcenia głową, westchnąłem i jak na prawdziwego kolegę przystało, skłamałem. - Otóż to znaczy Sunmi jest głupia.

- Jesteś okropny.

- Wiem - mrugnąłem do niej, na co tylko fuknęła na mnie.

Po tym dziewczynka odeszła, zostawiając mnie samego, bym mógł dokończyć swój napis. Nim mama mnie tu zostawiła, nauczyła mnie swojego ojczystego języka. Skoro kiedyś miała tutaj po mnie wrócić, chciałbym, żeby wiedziała, że ja wciąż na nią czekałem. Wróciłem do dłubania w korze drzewa, a gdy skończyłem, przetarłem kciukiem dwa słowa. "Czekam, mamo".

- Jungkookie? - pyta Jimin, wyciągając mnie z dna mojego umysłu. - Co się stało?

- Nie wiem, Jiminie - odpowiadam będąc w otępieniu. - Możemy wrócić do twojego pokoju? Chciałbym się z tobą pierwszy raz prawdziwie pobawić - uśmiecham się, żeby Jimin nie patrzył na mnie z troską. To ja mam powinność troszczenia się o niego. W końcu jestem jego przyjacielem, który chroni go przed złą macochą.

- Chodźmy - odpowiada Jimin, odwzajemniając uśmiech, po czym chwyta mnie za rękę i powolutku prowadzi do schodów. 

To, co zobaczyłem... Ta dziewczynka i drzewo... Nie wiem dlaczego nazwała mnie w ten sposób, ale wiedziałem jedno - dom, w którym mieszkam jest o wiele lepszy, niż mój poprzedni, o ile go miałem. W tamtej chwili poczułem, że coś mi zabrano, jednak kiedy patrzę na Jimina wiem, że niczego mi nie brakuję. Teraz będę mógł wiernie kroczyć u jego boku i cieszyć się życiem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top