Chapter 4

Stwórco... Ciemność mi przeszkadza. Nie lubię jej. Jest gorsza, niż ta, z którą mam do czynienia w nocy, lecz wtedy tuż obok mnie leży Jimin, który swoim spokojnym, miarowym oddechem nie pozwala mi o sobie zapomnieć. Teraz towarzyszy mi cisza. Nie ma ciebie, Stwórco, ani mojego Właściciela przy mnie, kiedy tak bardzo się boję. 

Co będzie dalej? 

Teraz jestem zwykłą marionetką, skazaną na samotność. Jimin na pewno mnie porzuci. W końcu do niczego już mu się nie przydam.

Ciągłe siedzenie w tej samej pozycji nie jest trudne, jednak teraz wydaje się bardzo niewygodna. Czuję się, jakbym coś zyskał, jednak przytłacza mnie obawa przed tym, że już nigdy nie zobaczę Jimina. 

- Wróciłem - woła radośnie, po czym zamyka drzwi swojego pokoju. Zawsze tak robi, kiedy chce mieć odrobinę "prywatności", a właściwie uchyla się od dodatkowych i zapewne niepotrzebnych nagan macochy. - Jungkookie, dlaczego masz zamknięte oczy? - pyta, całkowicie mnie zaskakując.

Zamknięte? Jak to zamknięte? Z niemałym trudem usiłowałem przypomnieć sobie na czym polega zamykanie oczu. Nigdy nie zwróciłem na to większej uwagi. Kiedy przyglądam się Właścicielowi, swoją uwagę skupiam na blasku jego uśmiechu. Co może być ważniejszego od uśmiechu?

- To pewnie kolejna umiejętność - mówi, a po chwili czuję, jak materac ugina się pod ciężarem Jimina. - Nigdy nie widziałem u ciebie powiek - wzdycha cicho. Czuję, jak jego ciepły oddech owiewa moją twarz. 

Kiedy tylko kładzie dłoń na mojej skroni, natychmiast ją odsuwa.

- Jungkookie, dlaczego jesteś taki ciepły!? - krzyczy. Nie jestem w stanie zobaczyć jego wyrazu twarzy.

Tak bardzo pragnę przekazać mu w jakiś sposób coś uspokajającego, jednak nic poza uśmiechem nie przychodzi mi na myśl poza uśmiechem, dlatego prezentuję mu ten gest. I nagle chęć spojrzenia na niego staje się taka silna, że z całej siły staram się uchylić powieki.

Na początku jest to niemożliwe, jednak po upływie kilku chwil, czuję, jak coś kleistego ustępuje, a ja mogę kilkakrotnie zamrugać, by wyostrzyć swój wzrok. To jest naprawdę dziwne uczucie, ponieważ nigdy wcześniej nie potrzebowałem takiego zabiegu. 

Mam wrażenie, że z każdym mrugnięciem, drewno na mojej twarzy mięknie, dzięki czemu mogę swobodniej kierować swoją twarzą - jak to ujął Jimin, rozwodząc się nad moim rozwojem.

- Twoje oczy - mówi cicho mój Właściciel.

Coś z nimi nie tak? Jimin, proszę, powiedz mi... Jestem zepsuty? 

- Twoje oczy - powtarza, wpatrując się w nie, jakby patrzył na coś bynajmniej interesującego, a to tylko moja twarz - są takie żywe - kończy zdanie, by po chwili ułożyć dłoń na moim policzku. - Jest ciepły i delikatniejszy, niż zazwyczaj - mówi tak, jakbym był nie wiadomo kim, a jestem jedynie twoją marionetką, Jimin. Uciążliwą, drewnianą kukłą, która póki co praktycznie nic nie potrafi.

Nie mija nawet chwila, kiedy w jego oczach pojawiają się łzy. Nigdy ich nie widziałem, dlatego robi mi się potwornie źle. Mimo wszystko moim celem jest pocieszenie go. Nie ważne jak... Dlatego całą swoją wolę kieruję na ręce tak samo, jak na powieki i staram się je unieść. Muszę go przytulić.

Niestety... To jeszcze nie ta pora. Nie potrafię ruszyć choćby palcem. Czuję się z tym źle.

Stwórco, co mam zrobić w takiej sytuacji? Nie chcę, by Jimin kiedykolwiek przeze mnie płakał. Co takiego zrobiłem? Stwórco, proszę cię, pomóż mi...

Wtedy Jimin opuszcza rękę z mojego policzka i kładzie ją na mojej dłoni, a następnie ciągnie za nią w swoją stronę, na wskutek czego ląduję w jego ramionach...

- Tak się cieszę - szepcze chłopak, pochlipując pod nosem. 

Czyli... Nie zraniłem go. Stwórco, jestem taki szczęśliwy. Czy aby na pewno zasługuję na szczęście? W końcu jestem tylko głupią lalką.

"Już niedługo" - słyszę w głowie głos, który z pewnością należy do Stwórcy.

- Dziękuję - szepczę w odpowiedzi, choć mój głos brzmi tak, jak ostrzony ołówek. Na chwilę zabieram z zaskoczenia. Nie sądziłem, że wypowiem coś w tak... Naturalny sposób.

- Jungkookie - Jimin po raz kolejny wymawia zdrobnienie mojego imienia z niedowierzaniem. Gdy tylko odsuwa się ode mnie, by na mnie spojrzeć, dostrzegam nową falę łez, która szpeci jego twarz. Nie pozostaje mi nic innego ja uśmiechać się do niego w ramach pocieszenia... Żadne słowa nie potrafią oddać tego, co właśnie czuję, dlatego... Dziękuję Stwórco za to, że istnieję. Z czasem polubię samego siebie.

Obiecuję.

Miałam napisać o 300 słów mniej, tylko no... Nie potrafiłam skończyć pisać. No cóż. Może rozdział nie jest pierwsza klasa, bo czuję się fatalnie - przeziębienie mnie męczy - ale mam nadzieję, że chociaż trochę wam się podobało.

Next pojawi się najpóźniej w sobotę, bo teraz do końca tygodnia mam poprawy, a trzeba się uczyć. Możliwe jest, że w międzyczasie naskrobię kilkaset słów, ale niczego nie obiecuję.

Do następnego~

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top