Chapter 11
Pośród nieprzeniknionej ciemności dostrzegam daleki obraz ognia, który z każdą chwilą zbliża się do mnie... Pragnę znów otworzyć oczy, bo ta wizja mnie przeraża.
Boję się tak, jak wtedy, gdy macocha próbowała wrzucić mnie do pieca.
Piekielny gorąc rozdziera mnie od środka.
W końcu niechciane języki ognia zaczynają lizać mnie powoli, sprawiając mi niemiłosierny ból. Nagle docierają do mnie dźwięki. Przeraźliwy alarm pożarowy wyje wniebogłosy, jednak jest już za późno. Żadne dziecko nie jest w stanie przedrzeć się przez ścianę ognia.
Wiem, że to koniec, a mimo to nadal staram się chronić dziewczynkę, którą widziałem przy drzewie. Czuję ogromny żal, spływający na dno mojego serca.
- Nie jesteś głupia, wiesz? - szepczę do zapłakanej dziewczynki. - Przepraszam cię za tamto Sunmi.
Nim cokolwiek udaje jej się powiedzieć, jest za późno. Oberwany dach z hukiem opada na nas...
Zdyszany siadam gwałtownie, wyrywając się z objęć Jimina. Jestem mokry od potu, który jak dotąd nigdy się u mnie nie pokazał. Nie wiem dlaczego ale oddycham głęboko, jakbym nigdy wcześniej nie mógł zaczerpnąć świeżego powietrza.
- Co się stało, Jungkookie? - pyta Jimin zatroskanym tonem. Co ciekawsze brzmi tak, jakby w ogóle nie spał.
- Nic takiego - odpowiadam, siląc się na uśmiech.
- Pierwszy raz udało ci się zasnąć. Kiedy tylko przytuliłeś mnie do siebie mocniej, obudziłem się.
- Dlaczego więc mnie nie obudziłeś? - Wzdycham ostatecznie, by uspokoić oddech szalejący w piersi.
- Nie mogłem się napatrzeć - przyznaje dziwnie szczerze. - Zawsze gdy się budziłem, ty mi się przyglądałem z oczekiwaniem w oczach. Miło było chociaż raz czekać, aż to ty się obudzisz.
- To miłe z twojej strony.. Pozwól, że teraz pójdę przygotować dla ciebie kolację.
Bez oczekiwania na odpowiedź, próbuje podnieść się z łóżka, lecz Jimin trzyma mnie mocno. Spoglądam na niego spod przymrużonych powiek, próbując przekazać mu w delikatny sposób, że ma mnie puścić, ale ten reaguje na to gniewnym wyrazem twarzy.
- Nigdzie nie idziesz - mówi stanowczo. - Ewidentnie miałeś koszmar. Teraz powinieneś wypoczywać. Poza tym jest dopiero szesnasta. Gdzie tam kolacja.
Ma rację. Zegar ścienny wskazuje dopiero szesnastą pięć. Nie muszę się tak spieszyć. Nie zmienia to faktu, że mam jeszcze inne obowiązki.
- Ale nie jadłeś obiadu. Powinienem był przygotować go wcześniej.
- Daruj sobie. Ja odrobię lekcje, a ty będziesz leżał w moim łóżku jak za dawnych czasow.
Jego wypowiedź brzmi bardziej jak rozkaz, niż prośba, czy cokolwiek innego, dlatego zmuszony jestem do pozostania na miejscu. Kiedy Jimin siada na skraju łóżka, kładę się z powrotem na poduszkę i odwracam się na bok, żeby móc patrzeć na mojego Właściciela.
Stwórco... Dawno o tobie nie musiałem. Jak myślisz, co może oznaczać ten sen? Czyż nie zostałem przez ciebie stworzony? Nie powinienem był śnić o tak drastycznych rzeczach. Nie powinienem był w ogóle śnić o czymś, co nigdy mnie nie spotkało. Bo nie spotkało, prawda?
Nie zostałem pożarnych przez wiecznie nienasycone płomienie, ani nie próbowałem chronić małej Sunmi. Nie ryłem też w drzewie tej nostalgicznej wiadomości. Nie mogłem, ponieważ mnie stworzyłeś.
Dlaczego więc to widmo było tak realne jak każde wspomnienie związane z moim właścicielem?
Wiele pytań, a tak mało odpowiedzi. To doprowadzi mnie do depresji, a jestem tu dla Jimina. Nie mogę czuć się gorzej i zaniedbać samopoczucie osoby bliskiej memu sercu.
Dlatego też muszę odepchnąć te wszystkie okropne obrazy i całą uwagę skupić na osobie, która siedzi przy biurku i wyciąga z plecaka zeszyty.
Jimin wbrew swoim kolegom nigdy nie zmienił koloru włosów. Wciąż trwa przy naturalnej czerni i śmieję się z tych, którzy poddali się bezsensownym trendom.
- Skupianie myśli na tobie jest o wiele lepsze - szepcze do siebie, choć nie planowałem wypowiedzenia tej kwestii.
- Słucham? - zwraca się do mnie Jimin manewrując długopisem między palcami. To jego nawyk. Zawsze tak robi, gdy próbuje się skupić.
- Nic - uśmiecham się lekko.
Wzruszywszy ramionami, Jimin wraca spojrzeniem do podręcznika.
Żeby lepiej mi się patrzyło, unoszę się nieco na łokciu.
Stwórco, czy serce może bić szybciej, gdy nie biegam, a tylko patrzę na swojego Właściciela?
Jestem taka głodna Jikookowych momentów, że teraz pisze jak najęta. Nie zdziwcie się jak zobaczycie jeszcze dzisiejszej nocy kolejny rozdział.
Do następnego~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top